„Narzeczony zostawił mnie po 10 latach. Powinnam to przewidzieć, bo nie chciał brać ślubu. Zmarnowałam najlepsze lata życia”

Kobieta wyprowadza się z mieszkania po rozstaniu fot. Adobe Stock
„Z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej pretensji, oskarżeń, syczenia, niedomówień i tego wiecznego: bo to twoja wina, ty zaczęłaś, sama tego chciałaś. Znów musiałam zaczynać od zera”.
/ 05.04.2022 15:11
Kobieta wyprowadza się z mieszkania po rozstaniu fot. Adobe Stock

Wyglądało na to, że podzielimy się wspólnym majątkiem bez awantur. a jednak pojawił się mały problem… No dobrze, mam walizkę, parę drobiazgów. Jeszcze tylko zabiorę Pusię i mogę zaczynać nowe życie. Rozglądałam się bezradnie po salonie, a przed oczami miałam ostatnie osiem lat życia.

W najgorszych snach nie wyobrażałam sobie, że tak właśnie się skończą – widziałam się z Adamem aż do śmierci, w szczęściu i nieszczęściu, zdrowiu i chorobie. Tak przecież mieliśmy sobie przysięgać: ja w tiulowej spódnicy i w wielkim wianku z żywych kwiatów, Adam w lnianym garniturze.

Mieliśmy stać na zielonej polanie otoczonej drewnianymi stołami, przy których mieliśmy biesiadować z gośćmi do białego rana. Taki właśnie ślub wymarzyliśmy sobie dawno temu. Miał się odbyć za cztery miesiące; znaleźliśmy już gospodarstwo agroturystyczne z polaną z naszych snów i umówiliśmy urzędnika, który nam go udzieli.

Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie

Po dziesięciu latach narzeczeństwa. Pierwsze dwa spędziliśmy, spotykając się to u Adama, to u mnie. Na kolejne osiem uwiliśmy sobie przytulne gniazdko w mieszkanku, które mojemu lubemu sprezentowali rodzice. Co prawda malutkie dwa pokoje, w bloku na obrzeżach, wyremontowane własnym sumptem – korzystając z lekcji w internecie nauczyliśmy się nawet kłaść kafelki – ale było nam tu jak w niebie.

Każdy przedmiot przypominał mi o jakiejś chwili naszego wspólnego życia. O, ta śliczna komódka – zabraliśmy ją od kuzynki, która zmieniając wystrój, chciała ją wyrzucić na śmietnik. Zdjęcia na ścianie – błękitne z wakacji nad morzem, białe z gór, gdzie pod okiem mojego narzeczonego próbowałam jeździć na nartach, wywracając się na oślej łączce.

Książkę leżącą na stoliku Adam kupił mi ostatnio, bo słyszał, jak mówiłam przyjaciółce, że chciałabym ją przeczytać. Nawet głupi mikser przypominał mi, jak wywaliliśmy prąd, podłączając stary, żeby ubić białka. Walnęło w całym mieszkaniu, ale choć błądziliśmy do licznika po omacku, więcej było przy tym śmiechu niż złości czy gadania w rodzaju: „bo to twoja wina, że włączyłaś ten mikser”. Eh, dobre lata, tyle fajnych wspomnień, a teraz – co się z tym wszystkim stało?

Nasz związek zepsuł się nagle. Nie było żadnego wybuchu, zdrady, ukrytych długów, nałogów czy tajemnic, nie było wielkich nieszczęść, które by złożyły jedno z nas. Po prostu – z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej pretensji, oskarżeń, syczenia, niedomówień i tego wiecznego: „bo to twoja wina”, „ty zaczęłaś”, „sama tego chciałaś”. Dzisiaj widzę, że nie tylko Adam za mało się starał, ale ja też wymagałam za dużo i nie potrafiłam pójść na kompromis. Widać po okresie motylków w brzuchu i spijania sobie z dzióbków proza codziennego życia nas przerosła.

Podobno wiele par tak ma. Na szczęście wystarczyło nam rozsądku, żeby ustalić konkrety rozstania. Jasne było, że mieszkanie jest Adama i to on w nim zostanie. Ja przez lata jednak się dokładałam – dopłaciłam do zabudowy kuchennej, kupiłam pralkę, mnóstwo potrzebnych drobiazgów. Ale przecież nie zabiorę szafy na wymiar ani dopasowanej do wnęki za wanną pralki, taka złośliwa nie jestem. Adam miał mnie po prostu spłacić w kilku ratach.

Nawet pomyślałam, że to świetnie, bo za te pieniądze wynajmę sobie na parę miesięcy mieszkanie i spokojnie pomyślę, co dalej. Co do przedmiotów kupionych wspólnie i drobiazgów, z którymi wiązały nas jakieś wspomnienia, Adam wspaniałomyślnie zdecydował:

– Mnie zostaje mieszkanie, więc jestem w lepszej sytuacji. Weź, co chcesz.

Musiałam zaczynać od początku

Przy pomocy brata przewiozłam do niego ubrania i sprzęt komputerowy, a teraz wybierałam drobiazgi. Podobały mi się nasze wspólne zdjęcia, ale nie chciałam ich zabierać, żeby nie ranić się wspomnieniami o starych dobrych czasach. Postanowiłam skupić się na przedmiotach praktycznych. Adam niby robił coś w kuchni, ale co jakiś czas zerkał w moim kierunku.

– Patelnia grillowa, pudełeczka na przyprawy w etniczne wzory, kwietniki ze sznurka – wyliczałam na głos, pakując je, a Adam milczał. Mój wzrok spoczął na ikonie – współczesnej, ale stylizowanej na starą, bardzo ją lubiłam i chciałabym mieć u siebie. – Ikona – powiedziałam. Adam ani słowa. Potem zajrzałam do szafy i zobaczyłam walizkę. Kupiliśmy ją dla nas obojga, a korzystał ten, komu akurat była potrzebna. Teraz przydałaby się mnie.

– Walizka w romby – powiedziałam na wszelki wypadek ciszej, gdyby mój były chłopak także chciał ją zachować. Ale on nie powiedział nic. Szybko ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie po raz ostatni. Ach, jeszcze kubek z kolorowym malunkiem, który wygrzebaliśmy na starociach. Adam lubił z niego pić herbatę, ale gdy go teraz pakowałam, nie odezwał się ani słowem. Książki, płyty, śmieszna figurka krasnala – to wszystko niech zostanie tutaj. 

– Chyba skończyłam – powiedziałam do Adama zadowolona, że proces przeprowadzkowy przeszliśmy bezboleśnie. Po czym wyjęłam z torebki pęk kluczy, odpięłam ten od mieszkania, z którego się wyprowadzałam, położyłam go na stoliku i ruszyłam w kierunku drzwi.

– Do widzenia. Niech ci się wiedzie – zwróciłam się po raz ostatni do Adama, po czym zawołałam:

– Pusia, wychodzimy! A wtedy jakby rozstąpiło się piekło i zagrały trąby wieszczące koniec świata.

– Co??? – krzyknął Adam, jakby mu ktoś wbił szpilkę. – Jaka Pusia? Jakie wychodzimy? Przecież ona zostaje ze mną!!!

Nie dał mi dojść do głosu, piekląc się jak w czasie naszych ostatnich kłótni, a najgorsze było to, że tak samo jak wtedy nie rozumiałam, o co mu chodzi. Przecież nie było potrzeba żadnych ustaleń, żeby wiedzieć, że kotka idzie ze mną. Co z tego, że wzięliśmy Pusię ze schroniska razem. To przecież ja byłam jej mamą. Ja czesałam jej futerko, jeździłam do lekarza, kupowałam smakołyki, pozwalałam spać z nami w łóżku i nie złościłam się, że wszędzie jest jej sierść. Skąd w ogóle Adamowi mogło przyjść do głowy, że zostanie z nim?!

– Zwariowałeś! – wysyczałam. – Pusia to moja kotka, nie ma o czym gadać. – Jej dom jest tutaj. Zna tu każdy kąt, znają ją też sąsiedzi. Gdyby zwiała przez okno i się zgubiła, każdy ją odprowadzi – oponował poczerwieniały ze złości. Niby słusznie, ale co to za opiekun, który pozwala zwiać dziecku przez okno.

– Ode mnie nie zwieje. Zadbam o nią tak, że nie będzie chciała wychodzić – wycedziłam, patrząc na Adama z pogardą. Padło jeszcze wiele słów i zapewnień, było wiele przekrzykiwań. Pusia stała ze zmrużonymi oczami wyraźnie zdezorientowana, przyglądając się wrzeszczącym ludziom. Nie zapowiadało się, że dojdziemy do porozumienia, aż wreszcie Adam powiedział:

– Dobrze, niech zdecyduje sama. Zawołaj ją i jeśli pójdzie z tobą, to będzie znaczyło, że tak woli. Ha, chyba mój były stracił czujność! Dziękowałam za to niebiosom, przecież było jasne, że kocica pójdzie za mną w ogień. Otworzyłam szerzej drzwi, wyszłam na korytarz i pewna swego zawołałam:

– Pusia, jedziemy do domu. Tak jak przypuszczałam, kotka leniwie ruszyła w moim kierunku. Kochany zwierzak. Patrzyłam triumfalnie na Adama, kiedy Pusia dochodziła do progu; już robiła krok, żeby na zawsze pożegnać się z tym mieszkaniem i… I wtedy nagle zrobiła w tył zwrot, kilkoma susami pognała w głąb pokoju, po czym skoczyła na kanapę i zwinęła się w kłębek na swoim ulubionym kocu.

Nawet kotka mnie zostawiła...

Miałam prawie łzy w oczach. Adam patrzył na mnie z nieukrywaną wyższością.

– Mądry kot – rzucił w przestrzeń. Szeptałam jakieś zaklęcia, wierząc, że Pusia zmądrzeje, otrząśnie się i ruszy z powrotem do mnie, ale nic z tego. Kocica głośno mruczała, co było znakiem, że jest zadowolona. Byłam wściekła, smutna, zła nawet na kotkę, ale przecież… to ona zdecydowała. Utarła mi w ten sposób nosa. Może ten Adam nie był taki najgorszy, skoro zwierzak woli zostać z nim? Kiedy cichutko zamykałam za sobą drzwi, usłyszałam:

– Sylwia, przecież możesz odwiedzać Pusię. O ile, rzecz jasna, chcesz – powiedział Adam bez cienia złośliwości w głosie. Byłam mu bardzo wdzięczna. W końcu skoro rodzice potrafią się dogadać co do opieki nad dziećmi, to może i nam uda się w końcu dojść do porozumienia co do opieki nad kotem… Będę z nią chodzić do lasku i kto wie – może z czasem zabierać ją nawet na weekendy. Szkoda, że udało mi się porozumieć z Adamem dopiero na zakończenie wspólnego życia.

Czytaj także:
Myślałam, że widzi we mnie kogoś więcej, niż tylko grubaskę...
Ukrywam przed narzeczoną, że rozbieram się za pieniądze
Była dziewczyna mojego faceta mieszka z nami, bo musimy się nią opiekować
Miałam 32 lata, a matka decydowała w co mam się ubrać i kiedy iść spać
Nie chcę zamieszkać ze swoim facetem. Od tego tylko krok do niewoli

Redakcja poleca

REKLAMA