„Pierwszy raz nie było nas stać na wakacje. Dzieci zamiast wypoczynku dostały lekcję od życia”

zadowolone dzieci fot. iStock by Getty Images, Inti St Clair
„Nie naciskaliśmy na nich, żeby cokolwiek robili, ale monety wpadały do słoika na fundusze wakacyjne z regularnością, która nas zaskoczyła. Co więcej, mimo że słoik nie był zamknięty, pieniądze z niego nie znikały, bo któregoś z chłopaków naszła na coś ochota”.
/ 11.07.2024 13:15
zadowolone dzieci fot. iStock by Getty Images, Inti St Clair

Mój małżonek na początku oświadczył, że tegoroczne wczasy raczej nie wchodzą w grę, gdyż nie mamy na nie kasy. Jednak, patrząc na zaskoczone buzie naszych pociech, po chwili zagadkowo dorzucił: „chyba że coś wymyślimy…". Wspólnie przejrzeliśmy, ile mamy odłożonych pieniędzy i na co je przeznaczamy.

Było krucho z kasą

No i masz babo placek! Wymiana pralki na nową, awaria rury w WC, plus aparat na zęby dla dzieciaka – takie wydatki jak grom z jasnego nieba zrujnowały naszą pulę kasy odłożonej na życiowe przyjemności. Szybko poszło, no nie ma co!

– Czemu? Mamo, tylko nie to! – przez parę chwil w pokoju dziennym rozbrzmiewały lamenty i sprzeciwy.

A potem były próby przekrzyczenia siebie nawzajem, padanie jak nieżywe na podłogę, zwisanie bezwładnie z oparć sofy… Nasze pociechy odgrywały iście teatralne widowisko.

– Jest tylko jedna opcja, żeby coś przeżyć w te wakacje. Może uda nam się uzbierać brakującą kwotę – mąż zrobił pauzę, patrząc na dzieci.

– Tak, tak! Uda nam się! – dzieci zareagowały radośnie, robiąc sporo hałasu oklaskami i tupaniem.

Musiałam ich uciszyć, bo bałam się, że za chwilę wparują tu wkurzeni sąsiedzi, oskarżając nas o wywoływanie wstrząsów sejsmicznych.

Mąż miał pomysł

– Słuchajcie, mam pewien pomysł. Zarówno ja, jak i wasza mama, możemy wziąć dodatkowe godziny w pracy, ale obawiam się, że to nie wystarczy. Zresztą, nie byłoby w porządku, gdyby przyjemności dla naszej czwórki spoczywały na barkach tylko dwóch osób, zgadzacie się ze mną?

Zapał chłopaków wyraźnie przygasł, ponieważ zaczęli podejrzewać jakiś haczyk. Mimo to kontynuowaliśmy rozmowę.

– Dziadkowie zadeklarowali wsparcie. Liczą na pomoc przy robieniu sprawunków, porządkach, spacerach z Alfem i pucowaniu auta. W zamian za koszenie i grabienie trawnika obiecali dorzucić trochę grosza na letni wyjazd – oznajmiłam.

– Sąsiadka z naprzeciwka uszkodziła nogę i dopytywała, czy jedno z was nie byłoby chętne dorobić do kieszonkowego, pomagając jej w spacerach z psiakiem. – mąż podsunął kolejny pomysł. – Poza tym, ograniczymy trochę wydatki na bzdury, więc dzięki temu wszystkiemu być może uda nam się jednak wyjechać na kilka dni.

Byłam dumna z synów

Chłopcy zrozumieli, że nie ma co dyskutować i postanowili, że biorą sprawy w swoje ręce. I rzeczywiście zaczęli ostro pracować. Nie naciskaliśmy na nich, żeby cokolwiek robili, ale monety wpadały do słoika na „fundusze wakacyjne" z regularnością, która nas zaskoczyła. Co więcej, mimo że słoik nie był zamknięty, pieniądze z niego nie znikały, bo któregoś z chłopaków naszła na coś ochota. Nie ukrywałam, jak bardzo jestem dumna z naszych synów, że razem z nami dzielnie starają się zebrać kasę na wakacje.

– No przecież jesteśmy w tym razem, prawda? – powiedział Darek, nasz ośmiolatek, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Mocno zaskoczyła mnie jego dorosła postawa. Zazwyczaj, goniąc za pilnymi sprawami, razem z małżonkiem braliśmy wszystko na siebie, nie wciągając w to naszych pociech. Przekonywaliśmy się, że tak będzie sprawniej, efektywniej i bezpieczniej. Wydawało nam się również, że nie ma sensu zawracać dzieciom głowy codziennymi problemami, a już na pewno tymi związanymi z pieniędzmi.

Także synowie wycofali się z życia rodzinnego, skupiając się na szkole i grach komputerowych. Wydawało się, że nie interesuje ich to, co dzieje się dookoła, jakby byli odcięci od rzeczywistości. Jednak szczera rozmowa z nimi mogła zupełnie odmienić ich podejście. Poczuli się ważni i potrzebni, gdy dostali szansę zaangażowania się w sprawy domowe.

To była cenna lekcja

Z dnia na dzień obserwowaliśmy u nich rosnącą radość, kiedy zauważali, że słoik coraz bardziej wypełnia się monetami, a także cieszyli się, że udało im się wesprzeć dziadków, panią z sąsiedztwa czy kolegę, który miał problem z rozwiązaniem zadania. Nieistotne było to, czy otrzymywali za swoją pomoc wynagrodzenie, czy nie – z czasem coraz aktywniej uczestniczyli w życiu innych. Poza tym wynieśli z tego cenną lekcję na przyszłość: rozsądne gospodarowanie pieniędzmi.

Nim zwrócili się do nas z prośbą, którą przedtem robili mechanicznie, mówiąc „mamo, tato, kupcie mi to", przemyśleli sobie, jaką kwotę trzeba będzie wydać i za te pieniądze ile gofrów oraz lodów mogliby zjeść w trakcie urlopu. Rzecz jasna nie zależało nam na tym, żeby przeobrazili się w sknerów odmawiających sobie i innym jakichkolwiek przyjemności, ale rozrzutność potrafi być tak samo niebezpieczna.

Zrobiliśmy rodzinną zrzutkę

Nareszcie nadszedł moment podsumowania tego, ile udało nam się odłożyć. Doliczając wszystkie premie za pracę po godzinach, kwota pozwoliłaby nam na małą eskapadę, ale bez szaleństw.

– Ok, zróbmy tak… – mąż wyciągnął z portfela pięć stówek. – Planowałem przeznaczyć to na naprawę motocykla, ale chyba da radę to przełożyć.

Mąż kochał ten motocykl, ponieważ wiązała się z nim masa wspomnień spędzonych z ojcem. Zdawałam sobie sprawę, jak dużo poświęcił, rezygnując tego lata z wyruszenia na jakąkolwiek przejażdżkę.

– No to ja też coś od siebie dorzucę... – mruknęłam pod nosem i przeznaczyłam do wakacyjnej puli dwie stówy. – Planowałam sprawić sobie nową parę butów, ale potem pomyślałam, że nie są mi wcale potrzebne.

– Ja też mam coś! – Darek poleciał do swojego pokoju i po chwili pojawił się ze stuzłotowym banknotem. – Dostałem to od dziadków na urodziny i odłożyłem.

– Też się dorzucę! – starszy syn na moment wyszedł, a gdy się pojawił, do puli dołożył trzy stówy.

– Gdzie zdobyłeś tyle pieniędzy? – nie mogłam wyjść z podziwu.

– Odkładałem kasę, którą dostawałem. Poza tym wiesz, na urodziny babcia i dziadek też dali trochę grosza. A jeszcze sprzedałem ziomkowi jedną gierkę, którą ojciec kiedyś zdobył, a ona nawet nie chciała ruszyć na naszym sprzęcie.

Udało się nam coś uzbierać

Mąż zaczął wszystko liczyć i miał dla nas dobre wieści.

– W porządku, moi drodzy. Sprawy mają się całkiem i na jakiś fajny przedłużony weekendowy wyjazd nam wystarczy.

– Nad jezioro! – synowie nie mieli wątpliwości.

Słoneczko świeciło przez cały pobyt, więc dzieciaki non stop pluskały się w jeziorze. Przeszło mi przez myśl, czy aby przypadkiem nie obudzą się pewnego dnia z błonami między palcami. Czas spędzali na pływaniu, robieniu salt do wody, zanurzaniu się pod powierzchnię. Zaprzyjaźnili się z innymi dziećmi, hasali i ganiali całą ekipą wzdłuż wybrzeża.

Mieliśmy czas rodzinne na przechadzki i eksplorowanie pobliskiego terenu. Wieczory upływały nam przy grach planszowych, a na przegranym spoczywał obowiązek przygotowania kolacji. Chłopcy siedem razy się zastanawiali, zanim wyłożyli gotówkę na zabawki, których zatrzęsienie można było znaleźć na kramach porozstawianych wzdłuż trasy wiodącej nad akwen.

Dzieci zaczęły szanować pieniądze

Trzymane w dłoniach monety o nominale 5 złotych symbolizowały wyprowadzanie czworonoga należącego do sąsiadów lub przycinanie trawy u dziadka i babci. Powoli docierało do nich, co tak naprawdę znaczy zarabianie i wydawanie pieniędzy. Nierzadko odpuszczali sobie następną „rozrywkę", dochodząc do wniosku, że nie jest ona warta wydania takiej kwoty. A poza tym i tak największa frajda czaiła się niedaleko i była całkowicie darmowa.

Jak wtedy, kiedy odkryli nieżywego węża i przez pół dnia paradowali z nim nabitym na kij, a ja o mało co nie dostałam przez to ataku serca. Spędziliśmy razem masę czasu na gadaniu i okazało się, że mimo dużej różnicy wieku jesteśmy dla siebie wspaniałymi kompanami do rozmów. Nasze pociechy doceniały to, co my chcieliśmy im przekazać, a my nareszcie zaczęliśmy naprawdę słuchać tego, co one do nas mówią. Zależało nam na tym, żeby lepiej się poznać. W zasadzie to powinno być normalne między rodzicami a dziećmi.

Nasi synowie wykazywali równie duże zaciekawienie nami co my nimi. Dopytywali o nasze młodzieńcze lata – jacy byliśmy w ich wieku, czym się zajmowaliśmy, jakie lęki nam towarzyszyły, o czym marzyliśmy i czego teraz żałujemy. Ten 4-dniowy wyjazd był dla nas czasem relaksu i radości. Poznaliśmy siebie od nowa. Dawniej staraliśmy się zapełniać każdą wolną chwilę różnymi aktywnościami, zajęciami czy rozrywkami, zupełnie jakbyśmy nie mieli ochoty spędzać czasu razem.

To lato nas zmieniło

Aby utrzymać naszą relację po powrocie do domu i nie zaprzepaścić tego, co zbudowaliśmy, zrezygnowaliśmy z niektórych dodatkowych aktywności, zastępując je wspólnymi przechadzkami. Rzadziej chodziliśmy do kina, ponieważ w domu film zawsze można zatrzymać i do niego powrócić, gdy trzeba iść do łazienki albo przyrządzić kolejną michę prażonej kukurydzy, kiedy ta tajemniczo znika już w środku oglądania.

Dziadkowie w końcu mogli się cieszyć, że wnuczęta wpadały do nich z własnej woli, bez ciągłego nagabywania. Młodzi przychodzili, żeby pogawędzić i pomóc w różnych drobnych sprawach. Nie chodziło o żadne „piątki", chociaż jak je dostawali, to nie odmawiali. To była wewnętrzna sprawa między dziadkami a wnukami, w którą my, rodzice, nie wtrącaliśmy się. W taki oto sposób więzi w naszej rodzinie się zacieśniły. Nikt by nie przypuszczał, że brak gotówki może tak pozytywnie wpłynąć na relacje między bliskimi.

Matylda, 40 lat

Czytaj także: „Po latach oszczędzania każdej złotówki mogliśmy spełnić marzenie. Jak zwykle mąż wolał połechtać swoje męskie ego”
„Marzyłam o potomstwie, ale moja matka kazała mi najpierw nacieszyć się życiem. Bawiłam się, a zegar biologiczny tykał”
„Miałam być kierownikiem, a dostałam wypowiedzenie. Zazdrośnicy fałszywymi oszczerstwami zniszczyli całą moją karierę”

 

Redakcja poleca

REKLAMA