Najpierw jeden łaził za mną krok w krok i wydzwaniał co godzinę, potem inny miał obsesję na punkcie łóżkowych eksperymentów, które niekoniecznie mi odpowiadały. Jeszcze inny – mimo czterdziestki na karku – mieszkał z mamusią i był na każde jej, a nie moje zawołanie.
OK, wiem, ja też może nie należę do ideałów, no ale błagam. Po tym, który miał jakiś najwyraźniej chory związek ze swoim kotem, postanowiłam odpuścić. Już chyba wolę być sama, niż wiązać się z kolejnym dziwolągiem.
Poznałam go przypadkiem
Postanowienia dotrzymywałam przez pół roku. A potem cyk, na nowo. Poznaliśmy się zupełnym przypadkiem, po prostu wpadliśmy na siebie, kiedy ja wychodziłam z biura objuczona jakimiś papierami, które miałam jeszcze przejrzeć w domu, a on wyszedł, a właściwie wybiegł zza roku. Bum. Zderzyliśmy się, a papiery się rozsypały.
– Jasna cholera!
– Boże przepraszam!
Wykrzyknęliśmy właściwie jednocześnie. Potem chwila konsternacji, spojrzenie w oczy i… tym razem oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
– Serio, przepraszam, nie chciałem – powiedział, schylając się po dokumenty. – Po prostu spieszę się na autobus, chociaż – zerknął na pobliski przystanek – spieszyłem się, bo już właśnie odjechał.
– W porządku, nic się nie stało, zdarza się.
– To teraz pomogę chociaż – zaczął się krzątać. – Zbierzemy to, a potem zaniosę to pani, ci…
– Ci. Mam na imię Marzena – podałam mu rękę. – I szczerze mówiąc, byłoby miło, bo ciężkie to jak diabli, a samochód mam kawałek dalej.
I tak od słowa do słowa, od jednego dokumentu do drugiego, zaczęliśmy gadać o wszystkim i o niczym. Nie ukrywam, że mu się przyglądałam. Piękne oczy, delikatny zarost, długie włosy. No, trzeba przyznać, że miał coś w sobie.
Pomógł mi zanieść teczki do samochodu, a ja uprzejmie zaproponowałam, że go podrzucę, skoro już uciekł mu ten autobus. Mieszkał niedaleko, ode mnie też raptem może parę kilometrów. Od słowa do słowa, gadka szmatka. Opowiedział, że jest majstrem na budowie, przyjechał z końca Polski, ma pięciu braci. Ja, pani szanowna od marketingu w jednej z dużych firm w stolicy.
Rodzice dobrze sytuowani, jeden dom pod Warszawą, drugi na Mazurach. Dwa kompletnie inne światy. Ale jakoś tak w końcu wyszło, że dałam mu swój numer telefonu. Obiecał zadzwonić. I faktycznie po dwóch dniach się odezwał. Co mi szkodzi – pomyślałam, łamiąc postanowienie sprzed pół roku. Najwyżej okaże się kolejnym padalcem, którego wyślę do diabła. Ale nie.
To było jak bajka
Kupował mi kwiaty, zabierał na spacery. Rozmawialiśmy o filmach, książkach. Wcale nie był takim prostym chłopakiem z budowlanki, jak mogłam podejrzewać. I co? I cały misterny plan trzymania się z dala od facetów się nie powiódł. Zauroczyłam się, zakochałam, przepadłam.
Po pół roku postanowiliśmy razem zamieszkać. Wcześniej Paweł wynajmował jakieś wspólne mieszkanie razem z trzema kumplami i chyba wstydził się mnie tam zaprosić. Widywaliśmy się więc albo na mieście, albo u mnie. Nie chciałam, żeby dokładał się do wspólnego utrzymania, bo wiedziałam, że zarabia bez szału, ale się upierał. No OK, niech będzie. Choć prawda była taka, że to raczej ja robiłam zakupy, także dla niego. Nie przeszkadzało mi to.
Paweł nie miał za wielu rzeczy, pomieściliśmy się bez trudu. Widywaliśmy się właściwie tylko wieczorami. On wychodził do pracy bladym świtem, wracał, kiedy jeszcze mnie nie było. Ja z kolei pojawiałam się w domu grubo po osiemnastej. Zwykle witał mnie jakimś fajnym jedzeniem, bo jak się okazało, potrafił świetnie gotować. Do tego kieliszek wina, miły wieczór, odrobina namiętności i spać.
Zaczęłam się niepokoić
Wszystko zmieniło się po pół roku. Jak? Otóż Paweł zaczął znikać nocami. Wiem, wydaje się dziwne, ale tak właśnie było. Środek nocy, budzę się, bo chcę do toalety albo pić, a jego nie ma. Dzwonię, nie odbiera. Albo odbiera i ma zawsze jakieś wytłumaczenie. A to kolega zadzwonił, bo się pokłócił z dziewczyną. A to zapomniał kupić papierosów i poszedł do nocnego. A to go głowa bolała i był w aptece. Niby OK, wszystko brzmiało jak najbardziej wiarygodnie. Jednak te sytuacje były coraz częstsze.
Pewnego dnia mnie zaskoczył. Obwieścił po południu, że ma wolne.
– Coś się stało? – zapytałam zdziwiona, mieszając w garnku, bo teraz przypadała kolej na moje gotowanie.
– E, nic – burknął. – Szef ma teraz dla mnie mniej roboty. Ale jak coś się pojawi, to ma dać znać.
Jasne, w sumie nic dziwnego. Chociaż z drugiej strony tyle się teraz buduje nowych mieszkań, że trudno było uwierzyć, że firma budowlana może mieć kłopoty. Ale OK, przyjęłam do wiadomości. I wszystko byłoby super, gdyby Paweł faktycznie szukał innej pracy na ten czas zawieszenia.
Nie szukał zajęcia
On jednak postanowił najwyraźniej zrobić sobie prawdziwe wolne. Całymi dniami leżał przed telewizorem, grał w jakieś gry przez internet. Wspólne kolacyjki odeszły do lamusa. Ja zasuwałam, on przestał się dokładać nawet do czynszu, bo przecież nie miał kasy. Sytuacja stała się nieco napięta. Jasne, próbowałam go zmotywować, ale uznał, że musi odpocząć.
Po miesiącu wpadł na pomysł, żebyśmy pojechali do moich rodziców na Mazury. Uznał, że to najwyższa pora poznać moich rodziców, a reset na łonie natury nam się przyda.
Czemu nie? Tata akurat miał w planach stawianie jakiegoś budynku gospodarczego, więc uznałam, że pomoc Pawła będzie w sam raz i może wszystko się ułoży. Ja zaś odpocznę, bo mogłam wziąć urlop, pobędę z mamą.
Nic nie potrafił
Pierwsze dni były super. Rodzice Pawła polubili. Urządzaliśmy wspólne grille, ogniska, wycieczki po okolicy. Gorzej, gdy przyszło do pracy.
– Jak tam, tatuś – spytałam któregoś dnia, przynosząc ojcu kawę. – Pracownik się sprawdza?
– Eee… – bąknął, uciekając gdzieś wzrokiem. – Taaa, jasne…
– Ej, ale coś nie tak? – zaniepokoiłam się.
– Nie, w porządku, potem pogadamy – zerknął w stronę Pawła, który miał chyba przerwę na papierosa. – Zmykaj do mamy, coś mówiła, że macie lepić pierogi.
No to poszłam. Wieczorem, po kolacji, zostałam z rodzicami w salonie, Paweł poszedł już do naszego pokoju, bo stwierdził, że po intensywnym dniu pada z nóg.
– Tato, o co chodzi? – zapytałam cicho.
Widziałam i czułam, że z czymś sobie nie radzi, że ma jakiś problem, ale nie umie się nim podzielić.
– Oj, bo…
– No dawaj! – uśmiechnęłam się. – Chodzi o Pawła?
– Boże, tak… – westchnął. – Córciu, nie miej do mnie żalu. Ale do roboty on się kompletnie nie nadaje!
– Jak to, przecież pracował w budowlance? – byłam zdziwiona.
– Słonko, nie wiem, co on tam robił, może cegły nosił i nic poza tym. Gipsować nie umie, płytek kłaść nie umie, ledwo zaprawę zrobi. A głównie ma przerwę na papierosa, na telefon, na nie wiem, co jeszcze… Gdybym wiedział, że to tak, tobym wziął kogoś z okolicy i już byśmy to mieli skończone...
Odkryłam kłamstwa Pawła
Rany, ale mi było głupio. Nie miałam pojęcia, jak bronić Pawła, bo w zasadzie nie wiedziałam, co dokładnie do tej pory robił. Gdzieś na budowie – wielka mi wiedza. Po kilku dniach zadzwonił szef Pawła. Dziwne, bo on tymczasem pojechał do miasta, twierdząc, że wzywa go praca. Ja miałam jeszcze kilka dni wolnego, chciałam je spędzić na łonie natury i z rodzicami.
– Pani Marzeno, przepraszam, że do pani dzwonię – pan Romek był wyraźnie zakłopotany. – Ale nijak nie mogę się dodzwonić do Pawła, a on powinien odebrać te dokumenty po zwolnieniu.
– Zwolnieniu? – osłupiałam. – Znaczy po tej przerwie? Bo podobno mieliście mniej pracy…
– Jakiej przerwie? Pracy mamy mnóstwo. Po prostu dostał wypowiedzenie, myślałem, że pani wie…
– Nie mam zielonego pojęcia! Przecież właśnie powiedział, że jedzie do pracy, bo znowu ruszyliście… Ja jestem u rodziców, na Mazurach.
– Ach, to może znalazł coś nowego. W każdym razie do mnie nie dojechał, zwłaszcza że okoliczności… – pan Romek się zawiesił.
– Czyli? – zapytałam pełna najgorszych przeczuć.
– Oj, pani Marzeno… Co ja mam pani mówić… – westchnął. – Ja nie mogłem już Pawła trzymać w firmie. On na początku się nawet starał, ale potem… Tak samo, jak i jego brat. A ostatnio odkryłem, że znikają mi narzędzia, sprzęt, taki… No mniejsza z tym. Drogie, ważne. W tym czasie zniknął też z dnia na dzień jego brat i tak zacząłem podejrzewać… Ech, no nic. Sprawa jest na policji, a Pawła zwolniłem niezależnie od wszystkiego, bo się naprawdę nie nadawał do tej roboty. Ale dobra, nie będę pani głowy zawracał, skoro nie wie pani, gdzie on jest. Gdyby się odezwał, proszę tylko przekazać, że papiery czekają. Do usłyszenia.
Stałam jeszcze kilka sekund z telefonem przy uchu. Zupełnie nie wiedziałam, co o tym myśleć. Po co miałby mnie okłamywać, że jedzie do pracy? Może faktycznie znalazł coś nowego? Po chwili zadzwoniłam. Nie odebrał. No dobra – może nie ma zasięgu, może jest zajęty. Do wieczora próbowałam jeszcze kilka razy, wciąż bez skutku. W końcu, pełna niepewności, poszłam spać.
Okradł mi mieszkanie
To trwało trzy dni. Telefony, SMS-y, kontakt przez Facebooka. Głucha cisza. Wreszcie postanowiłam coś z tym zrobić. Wiedziałam, że Paweł ma przecież klucze do mojego mieszkania. Zadzwoniłam do koleżanki, opowiedziałam jej, co i jak. Umówiłyśmy się na kolejny dzień.
– Ale co, boisz się, co tam zastaniesz, czy co? – pytała mnie w samochodzie.
– Sama nie wiem. Ale kręcił i kręci nadal najwyraźniej. Po prostu wolę mieć obstawę, OK? – uśmiechnęłam się niepewnie.
Weszłyśmy do mojego mieszkania. A tam? Bajzel to mało powiedziane. Resztki jedzenia, niepozmywane naczynia, walające się śmieci. Prawie się rozpłakałam. Ale to jeszcze nic. Bo kiedy zaczęłam się rozglądać, zobaczyłam, że nie ma mojego ekspresu do kawy, wieży stereo, zestawu drogich garnków i telewizora.
– Boże, Klara, co tu się stało? – osunęłam się na fotel.
– Może włamywacze? – podsunęła.
– Tak? I grzecznie zamknęli za sobą drzwi na klucz? – westchnęłam.
Klara została ze mną na noc. Zaryglowałyśmy drzwi na dodatkowy zamek, pomogła mi sprzątać. Wciąż próbowałam się dodzwonić do Pawła, ale bez skutku. Z samego rana wstałam wściekła jak osa. Dosyć tego! Zabrałam się za ogarnianie reszty mieszkania, potem zerknęłam w jakieś papiery i zbaraniałam. Wśród różnych dokumentów były kwity z lombardu. Ten drań zastawił tam moje rzeczy! To przelało czarę goryczy.
Ślad po nim zaginął
W asyście Klary poszłam na policję i złożyłam zeznania. Potem wymieniłam zamki w drzwiach. Jego rzeczy spakowałam do pudeł i wystawiłam za drzwi. Napisałam krótką wiadomość, że ma je odebrać, a ze mną nie mieć już więcej nic wspólnego. Do jego byłego pracodawcy zadzwoniłam i opowiedziałam, co się stało.
Nie wiem, czy sam zabrał pudła, ale zniknęły. Dostałam tylko jednego SMS-a. „Przepraszam”. Jakby to miało wszystko załatwić. Nie ukrywam, że długo się po tym zbierałam. Kochałam tego gościa, myślałam nawet o wspólnej przeszłości. Rodzice i przyjaciółka wspierali mnie, jak umieli, ale nie mogłam przeboleć.
I w sumie chyba do dzisiaj nie mogę. Wciąż czuję się wykorzystana i oszukana. I cały czas nie mogę zrozumieć, dlaczego mam takie, a nie nie inne szczęście do facetów. To jakaś klątwa czy co? Od tamtej pory jestem sama. Trudno. Wolę tak, niż narażać się na kolejne rozczarowania i dramaty. Choć gdzieś w głębi serca nie tracę nadziei. Może gdzieś tam jest ktoś, kto będzie moją drugą połówką, czy jak to się mówi…
Marzena, 30 lat
Czytaj także: „Siostra była dumą rodziny, a ja zakałą. To nic, że odnoszę sukcesy, ona ma kancelarię i śpi na kasie”
„Moja żona zawsze raz w miesiącu wyjeżdżała do ośrodka SPA. Dopiero po latach odkryłem prawdziwy cel jej podróży”
„Po śmierci męża wszyscy mieli mnie za ponurą wdowę. Gdy on zmarł, w końcu poczułam, że żyję”