Moja przyjaciółka patrzyła na mnie ze współczuciem. Wygląda stylowo – staranny makijaż, zadbane paznokcie i modne uczesanie. Nikt by nie pomyślał, że ma więcej niż 50 lat, a przecież jest ode mnie starsza, co oznacza, że na karku ma na bank ponad sześć dych!
– Idziesz ze mną uzupełnić garderobę? – zaproponowała. – Kawałek dalej otworzyli nowy second-hand, mają tam czasem prawdziwe perełki!
– Daj spokój, mam dość ubrań…
– No właśnie zauważyłam – popatrzyła z ironią na mój sfatygowany płaszcz. – Przypominasz lekko zużyty ekspres do kawy. Tadek wymienił cię na nowszy egzemplarz. Chyba miał rację, co?
Uderzyła w czułą strunę!
Nie stanęliśmy na ślubnym kobiercu, ale tworzyliśmy parę przez długi czas, aż w jego życiu pojawiła się ponętna blondynka po czterdziestce, z ogromnym biustem i energią do działania. Zupełnie mu odbijało na jej punkcie. Oznajmił mi prosto w oczy, że woli młodsze kobiety.
– Jesteś spoko, ale już mnie nie kręcisz. Żyje się tylko raz, więc trzeba brać pełnymi garściami. Moje serce nadal szybciej bije, gdy cię widzę, ale inne części mojego ciała pragną tamtej babki. Musisz to pojąć i puścić w niepamięć…
Zgrywałam twardzielkę, ale w głębi duszy czułam się poniżona i zraniona. Ten palant trafił w dziesiątkę! Gdyby jego nowa była bogata i Tadek poleciał na jej chatę albo forsę, pomyślałabym sobie: „ale z niego chciwiec!”, i jakoś łatwiej byłoby mi przełknąć, że mnie zostawił.
Ale on wybrał młodszą i ładniejszą laskę! I jeszcze miał czelność powiedzieć mi prosto w twarz, że nie mam szans, bo jestem już „przeżytkiem”, że czas na miłość dla mnie minął i zostało mi tylko „klepanie pacierzy i plotkowanie z rówieśniczkami na ławce pod blokiem”.
Spotkanie z Zytą było kiepskie. Wróciłam do domu z nietęgą miną i wkurzona po same uszy. Ciągle słyszałam w myślach jej słowa: „wyglądasz jak stary ekspres!”. Nie mogłam się ich pozbyć z głowy.
Zalałam dwie herbatki z melisy i poszłam spać. Oczy otworzyłam grubo przed piątą. Tak to u mnie jest. Jestem spięta jak postronek, serce wali jak młotem, a w gardle czuję gulę wielkości piłki. Odkąd Tadzio poszedł w siną dal, zdarza mi się to coraz częściej. Powlokłam się do kuchni, bo tam mam najlepsze oświetlenie. Wyjęłam lusterko, postawiłam je przed sobą i spojrzałam w nie, jakbym widziała nieznajomą.
„Tragedia!” – załkałam w myślach
Dostrzegłam przygnębione spojrzenie i kąciki ust skierowane w dół. Powyżej górnej wargi ukazały się drobniutkie, prostopadłe bruzdy.
O matko! Za moment wyrośnie mi podwójny podbródek, bo przestałam o siebie dbać i nie pamiętam, kiedy ostatnio nakładałam balsam ujędrniający! Brwi mi się rozrosły, cera trupioblada, a włosy jak badyle. Jak zwykle skończyło się na szlochaniu.
Jak już wypłaczę oczy, to muszę od razu coś słodkiego schrupać. Po Tadziku momentalnie przytyłam. Opłukałam buzię zimną wodą, narzuciłam prochowiec na podomkę i poleciałam do sklepu, cała zapłakana.
Poranek był cieplutki, pachniało skoszoną trawą, więc stwierdziłam, że przejdę się na piechotę do najbliższego supermarketu. A tam w każdym lustrze na suficie nad regałami widziałam siebie. Jakaś babcia w brązowej chuście owiniętej wokół głowy jak turban patrzyła na mnie krzywo.
„Co się tak patrzysz?” – rzuciłam w myślach.
O tej porze w sklepie kręciło się niewielu klientów. Młodzież chwytała w pośpiechu bułki, serki i jogurty, po czym pędziła do kasy, żeby zdążyć na czas do szkoły czy na uczelnię. Starsi klienci po prostu włóczyli się między półkami, próbując jakoś zabić czas. Najazd kupujących miał dopiero nadejść.
Nagle podskoczyłam, słysząc za plecami niespodziewane pytanie:
– Przepraszam, mogłaby mi pani przeczytać, co tu jest napisane? Zapomniałem wziąć okulary.
Ledwo zdążyłam się obrócić, a już mój nos wychwycił intrygujący aromat. Taki rześki i w moim guście, bo uwielbiam ziołowe akcenty. Wyczułam coś jakby bodziszek, a może też szlachetny tytoń. Od razu poprawił mi się nastrój.
Gdy podniosłam wzrok, ujrzałam przed sobą rosłego mężczyznę o siwych włosach, ubranego w nieskazitelnie białą koszulę i jasne lniane spodnie. Wyglądał jak z żurnala. Poczułam się okropnie niezręcznie, bo sama wyglądałam jak siedem nieszczęść – wygnieciona i z zaczerwienionymi od płaczu oczami.
Również on się zaniedbał, żyjąc w samotności...
Mężczyzna kupował ser, pomidory w puszce, awokado, kawę w ziarnach oraz cukier trzcinowy. Każdy produkt skrupulatnie wybierał. Byłam przy nim, odczytując na głos informacje z opakowań, analizując składniki, ilość protein, cukrów prostych i tak dalej.
– Myśli pani pewnie, że jestem strasznie nudny? – zagadnął. – No cóż, coś w tym jest. Jeszcze rok temu mój koszyk wyglądałby zupełnie inaczej: pełno mięsa, tłustych kiełbasek, piwka i fajek. Moje życie i dieta wyglądały wtedy zgoła odmiennie.
– A co takiego się wydarzyło, że aż tak się pan odmienił?
– Moje serduszko zaprotestowało i powiedziało „dość”.
– Czy małżonka nie miała nic przeciwko temu, że jadł pan takie niezdrowe rzeczy?
– Kiedy jeszcze była wśród nas, protestowała – odparł z westchnieniem. – Nie doczekaliśmy się potomstwa, więc traktowała mnie jak własne dziecko. Gdy odeszła, puściłem się z prądem… Aż dopadł mnie zawał. Teraz próbuję wrócić na właściwe tory.
– Trzymam kciuki, żeby się udało. Niestety, nie każdy ma w sobie dość determinacji i sił, by tego dokonać.
Spojrzał na mnie badawczo.
– Myśli pani o sobie?
– Jak pan to odgadł?
– Mam oko do takich rzeczy. Kiedyś sam zarzucałem bluzę na piżamę i pędziłem do sklepu po papierosy lub browara. Poznaję bratnie dusze.
– Wpadłam po jakieś cukierki – odparłam zmieszana. – Alkohol to nie dla mnie.
– One równie mocno uzależniają – zauważył, zaglądając do mojego koszyka. – No proszę, co my tu mamy… Czekolada, herbatniki, ciastka z nadzieniem. Może lepszym wyborem byłyby bakalie? Równie słodkie co tamte, a jednak bardziej pożywne.
Facet gadał do rzeczy!
Gdy wróciłam do domu, wygrzebałam pojemny słoik i skomponowałam miks, tak jak podpowiedział mi gość, którego właśnie poznałam: wsypałam ziarna amarantusa, płatki owsiane, dodałam suszone śliwki, morele i figi, dorzuciłam trochę owoców żurawiny i rodzynków. Wyszło wspaniałe!
– Powinna pani do tego dodać jogurt naturalny – instruował. – Można to zjeść na kolację albo na śniadanko. Same witaminki, minerały i zdrowie, a do tego doskonale syci. Z czystym sumieniem daję słowo, że warto!
Kiedy się żegnaliśmy, zadał mi pytanie:
– Mogłaby mi pani podać swój numer? Chętnie zadzwonię, żeby sprawdzić, jak się pani czuje i co u pani słychać.
Nie musiał mnie specjalnie namawiać, bo wprost umierałam z obawy, że sobie pójdzie bez słowa. Ten parszywy niewierny Tadzio to był przy nim kompletny cham i prostak!
Nie potrafiłam wyrzucić z głowy faceta ze sklepu. Idealnie spełniał moje oczekiwania: lubię mężczyzn słusznego wzrostu, chociaż sama nie grzeszę wzrostem. Miał ujmujący uśmiech i przyjemny głos, sprawiał wrażenie inteligentnego, a fakt, że emanował świeżością i był taki zadbany, stanowił jego dodatkowy atut. Cudownie byłoby wtulić się w mężczyznę, od którego nie czuć smrodu piwa i fajek. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek poczuję motyle w brzuchu!
„Takie głupotki to już nie dla mnie!” – myślałam. Ale miłość nie wybiera…
Zadzwonił dwa dni później. A potem dzwonił każdego dnia. Dotarło do mnie, że wiek to tylko liczba, jeśli chodzi o uczucia! Zaczęliśmy randkować…
Podczas naszego pierwszego pocałunku poczułam się jak wtedy, gdy jako nastolatka jeździłam na diabelskim młynie. Karuzela kręciła się z ogromną prędkością, a ja czułam się, jakbym szybowała wśród obłoków. Teraz doznania były podobne, więc kurczowo trzymałam się jego ramion, ale jemu to nie przeszkadzało.
Los się do mnie uśmiechnął
– No i widzisz – szepnął. – Całe szczęście, że zapomniałem wtedy okularów…
Dawaliśmy sobie nawzajem tyle serdeczności i miłości, że wszystko układało się idealnie. Przestałam czuć wstyd że nie jestem już młoda i nie mam perfekcyjnej figury, bo jemu odpowiadało moje ciało takie, jakie jest.
Jesteśmy parą od ponad roku, a pokłóciliśmy się zaledwie jeden jedyny raz.
– Weźmy ślub – zaproponował Konrad. – Nie ma co zwlekać, bo wiesz, jaki jestem: moje serce jest jak rozbity dzwon.
Zdenerwowałam się.
– Przestań gadać takie bzdury i mnie straszyć! Nie mam ochoty więcej słuchać tych bredni!
Darłam się na niego, ledwo powstrzymując łzy, a on tylko się uśmiechał pod nosem.
– No już, spokojnie – musnął dłonią mój policzek i objął mnie ramieniem. – Nie denerwuj się tak. Powiedz mi lepiej, czy zostaniesz moją żoną?
Oczywiście, że przystałam na tę propozycję. Jeszcze rok temu życie traciło dla mnie znaczenie, miałam poczucie, że jestem nieatrakcyjna i załamana, a teraz chcę, żeby to wszystko jak najdłużej trwało!
Jest jeszcze jeden powód do zadowolenia. Okazało się, że Tadeusz został na przysłowiowym lodzie! Nabrał pożyczek, zadłużył się u znajomych i woził swoją pannę po ciepłych zakątkach świata. Fundusze się jednak wyczerpały i ten niewierny dureń przekonał się, co znaczy zostać odrzuconym. Pewnego dnia zadzwonił do mnie i powiedział, że chce pogadać.
– Słucham? – zapytałam oschle.
– Odnośnie do naszej relacji.
– Coś ci się pomieszało. Jakiej relacji? Jesteś dla mnie skończonym tematem!
– Chciałbym cię przeprosić – zaczął.
– Daj mi spokój, Tadeusz – byłam niewzruszona. – Wymaż mnie z pamięci i przestań do mnie wydzwaniać, bo naprawdę stracę cierpliwość…
Niekiedy ludziom się wydaje, że tracą coś ważnego, a tymczasem jest zupełnie na odwrót: właśnie zdobywają największe szczęście i powodzenie. Tak było w moim przypadku.
Marzena, 56 lat
Czytaj także:
„Wnuczek zgrywał troskliwego opiekuna, ale łgał od samego początku. Bezwstydnie okradał własną chorą babcię”
„Mój szwagier był fatalnym ojcem. Zamiast tulić córki, szalał na imprezkach. W końcu przepadł, bo zrobił dziecko innej”
„Chciałam poderwać jurnego młodzika w autobusie, a zrobiłam z siebie pośmiewisko roku. Zachciało mi się na starość amorów”