„Mój szwagier był fatalnym ojcem. Zamiast tulić córki, szalał na imprezkach. W końcu przepadł, bo zrobił dziecko innej”

Smutne starsze małżeństwo fot. Getty Images, yacobchuk
„Gdy to wszystko się zaczęło, nosiliśmy tam szarlotkę czy czekoladki. Ale potem nasze wizyty były już niezbędne, bo dzieci nie miały co jeść. Gosia robiła jakąś zupę, do tego mięso i dwa razy w tygodniu pakowała to wszystko i wiozła do domu brata”.
/ 22.05.2024 22:00
Smutne starsze małżeństwo fot. Getty Images, yacobchuk

– Próbuję skontaktować się z Jasiem – w telefonie odezwał się nieznajomy mi, kobiecy głos. – Przepadł jak kamień w wodę. Skoro jesteście jego krewnymi, to przyszło mi do głowy, że możecie mieć jakieś informacje na temat tego, co się z nim stało. Krążą plotki, że podobno na dobre wyemigrował z kraju, to prawda? – dociekała kobieta.

Oniemiałem na moment. Zerknąłem szybko w stronę mojej małżonki. Zdziwiła mnie ta kwestia odnosząca się do jej brata bliźniaka. Jako dzieci byli ze sobą bardzo blisko związani, chodzili nierozłączni, we wszystkich kwestiach perfekcyjnie się rozumieli. Łączyły ich podobne poglądy i pasje. Rodzice ochrzcili ich imionami: Jaś i Małgosia. Zapewne zainspirowali się postaciami z baśni o okrutnej wiedźmie i odważnym rodzeństwie.

Rzucił studia, wziął ślub w młodym wieku

Mieszkaliśmy w tej samej miejscowości i przez rok chodziliśmy do jednej szkoły podstawowej, co pozwoliło nam się zaprzyjaźnić. Od razu rzuciło mi się w oczy, że Jasiek i Małgosia ubierają się prawie tak samo. Kiedy pewnego dnia pojawili się w szkole w dżinsach i białych koszulkach, to naturalnie dotyczyło to ich obojga. Gdy dominował granatowy kolor od czubka głowy po same stopy, to zarówno u jednego, jak i drugiego. Nawet buty sportowe i kurtki mieli identyczne. Byli przyjaźni, mili, zawsze uśmiechnięci – trudno byłoby ich nie lubić.

Było mi przykro, gdy Jasiek i Małgosia, którzy byli w czwartej klasie szkoły podstawowej, zamieszkali w innej części miasta. Musieli kontynuować naukę w nowej placówce. Nasze drogi znów się skrzyżowały, gdy trafiliśmy do tego samego liceum. Wtedy odświeżyliśmy naszą zażyłość sprzed lat. Wciąż trzymali się razem, ale zauważyłem, że oboje przeszli sporą metamorfozę. Jasiek wyrósł na przystojnego faceta, a Gosia zamieniła się w piękną, młodą kobietę...

Ona mi się naprawdę spodobała. Parę razy próbowałem wyciągnąć ją na randkę. Kiedy pierwszy raz umówiliśmy się do kina, przyszła z bratem. Uśmiechając się krzywo, wręczyłem Małgosi trochę pognieciony bukiecik fiołków.

– Dla ciebie nie mam kwiatka – zwróciłem się do Jaśka. – Ale następnym razem na pewno to nadrobię – dorzuciłem.

Mimo to nie zamierzałem się poddawać i zrezygnować z następnej szansy na spotkanie z Małgosią w cztery oczy. Na całe szczęście w końcu zrozumieli, że nie muszą ciągle być nierozłączni.

Z kolegami postanowiliśmy po egzaminach dojrzałości wyjechać nad jeziora. Bardzo chciałem, żeby pojechała ze mną sama Gosia, ale ona jak zwykle wspomniała o bracie. Na szczęście Janek świetnie to rozegrał. Wpadł na pomysł, by zaprosić jeszcze parę osób i wyruszyliśmy całą ekipą, co było naprawdę dobrym posunięciem. Zwłaszcza że podczas tego wyjazdu mój kumpel Jasiek spotkał dziewczynę, z którą wkrótce się zaręczył.

Nasze relacje po letnim wypoczynku trochę się rozmyły, bo rozpoczęliśmy edukację na uczelniach wyższych. Z Jaśkiem spotykałem się coraz rzadziej, jednak związek z Gosią okazał się trwalszy, niż sądziłem. Niedługo po ukończeniu nauki pobraliśmy się, a w krótkim czasie zostaliśmy rodzicami dwóch wspaniałych chłopców, którzy pojawili się na świecie w niedużych odstępach czasu.

Już na początku swojej przygody na uczelni, której notabene nie ukończył, Janek poukładał sobie życie, choć, jak się później okazało, nie na długo. Stanął na ślubnym kobiercu i wraz z ukochaną doczekał się pary uroczych dziewczynek – Klementyny oraz Darii. Niemniej jednak w ich związku małżeńskim coraz bardziej dawały o sobie znać nieporozumienia. Żona Janka, Aldona, nie przywiązywała zbytniej wagi do spraw domowych, a także do opieki nad pociechami. Zamiast tego wybierała spotkania w gronie znajomych oraz huczne, zakrapiane alkoholem imprezy, trwające do białego rana.

Aldona i Janek nie przejmowali się dziećmi

Jaśka również nie można było nazwać wzorowym tatą. Tak samo jak małżonka przepadał za imprezami i nierzadko sięgał po trunki. Chodziły słuchy, że przez pewien okres brał coś więcej. Szwagier powoli odsuwał się od rodziny. Zaczęło się od zapominania o jubileuszach i imieninach, a po paru latach w ogóle przestał wpadać na święta. Wcześniej w klanie mojej ukochanej byłoby to nie do pomyślenia. Z zasady zbierali się przy każdej nadarzającej się okazji, dobrze czuli się w swoim gronie, dzielili radości i smutki, okazywali sobie dużo ciepła. Nie ulegało wątpliwości, że bez względu na okoliczności mogli na siebie liczyć, jak to w zżytej rodzinie.

Gosia kompletnie nie rozumiała zachowania swojego brata i jego żony. Jasiek przeszedł taką metamorfozę, że ona po prostu nie umiała tego przełknąć. Często nalegała, żebyśmy wpadli do rodziny brata. No to ruszaliśmy przez pół miasta. Drzwi do mieszkania otwierała nam zawsze jedna z córeczek Jaśka. Zazwyczaj starzy byli padnięci po całonocnych imprezach albo w ogóle ich nie było, więc tak naprawdę szczere rozmowy mogliśmy prowadzić tylko z dziewczynkami.

Na początku nosiliśmy ze sobą różne pyszności. Małgosia robiła placek, brała czekoladki, które dziewczynki wprost kochały. Potem jednak nasze wizyty okazały się po prostu niezbędne. Maluchy zwyczajnie nie miały czego włożyć do ust. Małgosia przyrządzała jakąś zupkę, trochę mięska i dwa razy w tygodniu dostarczała do mieszkania brata sporą porcję jedzenia. Niepokoiła się o te dzieci. Wiadomo przecież było, że od mamy i taty nie dostaną opieki ani miłości.

Co jakiś czas braliśmy je do nas na sobotę i niedzielę.

– Damy radę się pomieścić, no nie, Jarek? – zwracała się do mnie moja małżonka, uśmiechając się z nutą skruchy.

Słowa były właściwie zbędne. Doskonale pojmowałem jej rozgoryczenie i zawód, jaki sprawił jej własny brat. Współczucie ogarniało mnie na myśl o Klementynie i Darii. Siostry miały pełną świadomość zaniedbania ze strony rodziców, jednak ani do mnie, ani do mojej żony nigdy nie dotarło od nich żadne narzekanie na Jaśka czy Aldonę.

Pewnego dnia, kiedy wracaliśmy z dziewczynkami z niedzielnego spaceru, odezwał się nasz syn:

– Tato, Daria ma całkiem zniszczone buty. Co powiesz na to, żebyśmy zabrali je na zakupy? Odłożyłem trochę grosza na nowy smartfon, ale to nie jest pilna sprawa. Chętnie bym się dorzucił – zadeklarował.

Muszę przyznać, że te słowa mnie poruszyły. Szybko odpowiedziałem na deklarację syna.

– Spokojnie, damy radę i bez kasy, którą odłożyłeś – uspokoiłem go. – A w najbliższy weekend wybierzemy się razem na zakupy do galerii.

W kolejną sobotę zaprosiliśmy bratanice mojej małżonki. Obiad zjedliśmy wyjątkowo szybko tego dnia. Następnie zapakowałem dziewczynki do auta i ruszyliśmy w stronę ogromnej galerii. Minęła jakaś godzina i już siedzieliśmy na ławce niedaleko fontanny, a one prezentowały swoje świeżo zakupione rzeczy. Chichotały radośnie i było widać, że są przeszczęśliwe, choć przecież nie wygrały żadnej loterii. Wystarczyło, że zafundowaliśmy im coś zupełnie zwyczajnego: parę nowych butów.

W rodzinie Jasia i Aldony nie brakowało pieniędzy, ale mimo to nie radzili sobie z rolą rodziców. Skupiali się głównie na zaspokajaniu własnych potrzeb, a córki, które dopiero rozpoczęły edukację szkolną, zeszły na dalszy plan. Małgosia była zdenerwowana tą sytuacją i współczuła dziewczynkom. Sprawa z butami przelała czarę goryczy. Nie wytrzymała i przy najbliższej sposobności powiedziała bratu i bratowej wprost, co sądzi o ich podejściu do wychowywania dzieci. Niewiele to dało. Od tego momentu Jaś i Aldona zaczęli nas zwyczajnie omijać szerokim łukiem.

Daria i Klementyna z biegiem czasu miały coraz większe potrzeby, a pomoc rodziców stawała się coraz mniejsza… Na całe szczęście mogły liczyć na nas. Małgosia bardzo chciała, aby jej siostrzenice ukończyły szkołę średnią i rozpoczęły studia. Nie brakowało im zdolności, a trudy życia nauczyły je sumiennie pracować. Ja z kolei polubiłem towarzystwo dziewczyn podczas zakupów. Być może kierowała mną pewna doza egoizmu, gdyż sprawianie im radości i obserwowanie ich wdzięczności przynosiło mi autentyczną satysfakcję. Największą przyjemność odczułem, gdy zdecydowały się pojechać z nami na wakacje. Świetnie dogadywały się z naszymi pociechami. Jeździły z nami na wycieczki, poznawały nowe miejsca, wygłupiały się i tryskały szczęściem.

Zniknął jak kamfora

Od naszej pierwszej rodzinnej wyprawy do sklepów upłynęło już sporo czasu, kiedy pewnego dnia szwagierka zaskoczyła nas telefonem.

Jaśka wcięło – rzuciła krótko.

Nie wydawała się zbyt przejętą tą sytuacją. Liczyły się dla niej głównie pieniądze na dzieci. Nie spodziewała się, że mąż kiedykolwiek wróci.

– Najpewniej wpadła mu w oko jakaś laska i do niej się przytulił – stwierdziła, kończąc rozmowę.

Jak się okazało po czasie, miała świętą rację, ale na potwierdzenie tych przypuszczeń musieliśmy trochę poczekać.

Nagłe odejście Jaśka nie spowodowało u jego małżonki gwałtownego wybuchu macierzyńskich uczuć. W ich domu niewiele się zmieniło, poza tym, że zaczęło jeszcze bardziej brakować kasy. Klementyna i Daria mogły polegać jedynie na sobie. Zaakceptowały tę okoliczność. Zachęcały się wzajemnie do wkuwania i dzięki temu bez kłopotów zostały przyjęte na uczelnie.

Przez długi czas brat bliźniak mojej małżonki był dla nas wielką zagadką. Jedyne, co wiedzieliśmy na jego temat, to fakt, że gdzieś tam sobie żyje. Z nikim nie utrzymywał kontaktu, nawet z matką. Zniknął jak kamfora. I nagle, jak grom z jasnego nieba, rozdzwonił się telefon. W słuchawce usłyszałem głos nieznanej mi kobiety:

– Próbuję skontaktować się z Jasiem – rzekła ze smutkiem w głosie. – Przepadł bez śladu. Skoro jesteście jego bliskimi, to może macie jakieś informacje, co się z nim stało. Czy to prawda, że na dobre wyemigrował z kraju?

– Przepraszam, a kim pani jest? – zapytałem grzecznie, chcąc trochę przedłużyć rozmowę i przemyśleć sprawę.

– Jestem... Byłam dziewczyną Jana przez ostatnie pięć lat – odparła przyciszonym głosem. – Fajny facet, choć czasem lubi sobie popić. Mamy razem czteroletniego synka – odniosłem wrażenie, że, mówiąc to, płakała. – W ostatnim czasie nie było między nami za dobrze, ale miałam nadzieję, że znowu będziemy razem szczęśliwi. Nagle się ulotnił i zostałam bez pieniędzy...

Jarosław, 58 lat

Czytaj także:
„Zrobiłam się na bóstwo, by mąż zapomniał o kochance, ale mnie wyśmiał. Zachwyt zobaczyłam w oczach sąsiada”
„Dla rodziców jestem powodem do wstydu, bo nie mam męża, dzieci i sensownej pracy. Mnie jest dobrze tak, jak jest”
„Czułem się jak odmieniec i myślałem, że zawsze będę sam. Na szczęście poznałem Gosię, która dała mi miłość i dom”

Redakcja poleca

REKLAMA