– Smakowało ci dzisiaj jedzenie w przedszkolu? – spytałam córkę, kiedy ją odebrałam.
– Tak jakby – odrzekła Basia, a ja od razu zrozumiałam, że pewnie nawet nic nie tknęła.
Córka miała swoje wymagania
Pewnie mnóstwo rodziców kilkulatków tak jak ja cierpi, kiedy po odbiorze dziecka z przedszkola okazuje się, że od rana nic nie zjadło poza kromką chleba z dżemem na pierwsze śniadanie i paroma herbatnikami po południu. Dlaczego? Ponieważ dziecko uważa, że „obiady w przedszkolu są paskudne". Moja Basia upierała się przy tym i nic nie pomagało – żadne obietnice nagrody za dokończony obiad ani zapowiedzi wizyty w McDonaldzie w sobotę.
Po powrocie do mieszkania, musiałam przygotować dla nas porządny posiłek, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Do domu docierałyśmy zazwyczaj chwilę po 17, a ja byłam totalnie wykończona po spędzeniu całego dnia w pracy, głównie na stojąco. W takiej sytuacji miałam energię tylko na to, żeby podgrzać jej kawałek mięsa, usmażony dzień wcześniej lub wrzucić mrożone pierogi do gotującej się wody. Jednak odgrzewane schabowe i jedzenie ze sklepu, to nie było to, co Basia lubiła jeść. Zdarzały się momenty, kiedy miałam ochotę się rozpłakać.
Tęskniła za dobrym obiadem
Było tak zwykle, kiedy przez nasze okna wpadały aromaty płynące z sąsiedniego mieszkania. Nasz budynek ma kształt litery „L", więc gdybyśmy się solidnie wychylili przez okno, moglibyśmy niemalże uścisnąć dłonie naszych sąsiadów. I to właśnie z ich kuchennego okna co pewien czas unosiły się do naszych nozdrzy przepyszne zapachy, przez które Basia niemal wypluwała gotowe kopytka ze sklepu.
Kiedyś stwierdziła: „Ten zapach ciasta przypomina mi to od babci", a potem się rozpłakała, bo ja nie potrafię upichcić takiego wypieku, a ciasto z cukierni tak nie pachnie.
Odwiedziła nas sąsiadka
W przyjemny, słoneczny dzień, gdy pootwieraliśmy okna w mieszkaniu, sąsiadka mogła jedynie usłyszeć żałosne westchnienia mojego dziecka tęskniącego za jabłecznikiem obsypanym chrupiącą kruszonką. Nie musiałem długo czekać na dalszy bieg wydarzeń, gdyż tego samego dnia pod wieczór w drzwiach stanęła sympatyczna sąsiadka, którą od czasu do czasu widziałam przez okno, gdy krzątała się po swojej kuchni.
– Witam sąsiadko! Wyobraźcie sobie, że nas dzieli raptem ściana, a mimo to nie miałyśmy okazji się poznać do tej pory! – zaczęła rozmowę z uśmiechem. – Wie pani co, upiekłam dzisiaj taką pyszną szarlotkę specjalnie dla córki i wnuków, ale niestety wizyta nie doszła do skutku. Przyszło mi do głowy, że może pani i pani córeczka macie ochotę na kawałek domowego wypieku?
Była rozczarowana
Jeszcze nigdy nie widziałam Basia tak szczęśliwej. Postanowiłam zaprosić panią Elę na filiżankę herbaty. Choć moje kulinarne umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, mogłam pochwalić się imponującym zbiorem pysznych herbat i porcelanowymi filiżankami.
Popijając herbatę, pani Ela wyznała, że oprócz nadmiaru ciasta, ma też w zapasie za dużo rosołu i pieczonych udek kurczaka.
– Żal mi tego jedzenia, które pójdzie na zmarnowanie… – powiedziała z rezygnacją.
– A gdyby tak zapakować to do zamrażarki? – rzuciłam pomysłem.
Popatrzyła na mnie z nostalgią w oczach i odparła, że w zamrażalniku nie zostało już ani trochę wolnego miejsca.
– Widzi pani, moja córka planuje przyjechać z całą czwórką wnucząt. Obiecuje, a potem nagle coś jej wyskakuje albo dopada ją zmęczenie, a ja zostaję sama z tym jedzeniem… Tyle tego już wpakowałam do zamrażarki, że nie mam gdzie upychać kolejnych porcji, a przecież za każdym razem pragnę ugotować coś świeżego.
Jednym słowem, po krótkiej pogawędce, razem z Basią zawitałyśmy do mieszkania pani Eli, skąd wyniosłyśmy dwa litrowe słoiki pysznego, domowego rosołu oraz parę pieczonych udek o apetycznie rumieniącej się, chrupiącej skórce. Basia niemalże krztusiła się, tak łapczywie pochłaniała te wszystkie rarytasy.
Musiałam się odwdzięczyć
Jakoś tak wyszło, że nasza sąsiadka zaczęła regularnie dla nas gotować. Ewidentnie radował ją widok mojej córki, która prosto z przedszkola z zapałem rzucała się na kulinarne dzieła „babci Eli". Naturalnie ja ze swojej strony chciałam uiścić należność za te domowe specjały, ale pani Ela nie chciała nawet słyszeć o jakichkolwiek pieniądzach.
Wymyśliłam zatem alternatywną metodę, aby się jej odpłacić. Pani Elżbieta skarżyła się na problemy zdrowotne i odległe daty konsultacji u lekarzy specjalistów, dlatego znalazłam jej prywatny pakiet za naprawdę niewielkie pieniądze. Opłaciłam go nawet z góry za pół roku. Było warto, ponieważ Ela nie tylko przygotowywała posiłki dla mnie i Basi, ale również sama zaproponowała, że będzie zabierać małą z przedszkola nieco wcześniej, aby nie czekała na mnie do samego końca.
Nasza przyjaźń kwitła, a my chętnie sobie pomagałyśmy – dla nas była jak babcia, a dzięki mnie omijała kolejki do lekarzy. Od czasu do czasu wspominała o swojej córce, głównie w kontekście jej nadchodzącej wizyty. Niestety nigdy nie dane mi było poznać Agaty osobiście.
Poznałam córkę sąsiadki
Podobno kiedyś faktycznie do niej przyjechała, ale akurat byłam wtedy z Basią na feriach. Jedyne, co widziałam, to mnóstwo jej zdjęć porozwieszanych w całym mieszkaniu pani Eli, także z dziećmi. To właśnie dzięki nim od razu wiedziałam, że to ona, gdy zapukała do moich drzwi pewnego dnia.
Twarz wydawała się znajoma, ale wyraz twarzy zupełnie inny niż zazwyczaj. Na zdjęciach promieniała uśmiechem, teraz natomiast spoglądała na mnie surowo, jakby zamierzała dać mi reprymendę.
– Nazywam się Agata, jestem córką Elżbiety. Chcę z tobą porozmawiać – oświadczyła stanowczo, niemal siłą wpraszając się do środka.
Myślałam, że chce mi podziękować
Kiedy zjawiła się u mnie, przypuszczałam, że ma zamiar wyrazić swoją wdzięczność za to, iż zorganizowałam jej rodzicielce prywatne leczenie. Naturalnie był to mój własny pomysł i nie liczyłam na żadne podziękowania, jednakże tak czy owak, jej mama mogła dzięki mojej inicjatywie bez żadnych opłat i w zasadzie w każdej chwili korzystać z porad kardiologa, internisty, ortopedy a także okulisty. Agata jednak chciała poruszyć inny temat…
– Chciałabym, aby wszystko było dla nas obu jasne – oświadczyła, biorąc głęboki wdech. – Moja mama ma już córkę i wnuki i nie potrzebuje dodatkowej rodziny. Kwestia mieszkania zostanie niebawem załatwiona u notariusza, więc jeśli wyobrażasz sobie, że uda ci się cokolwiek wyłudzić od mojej matki, to możesz zapomnieć.
Traktowała mnie jak naciągaczkę
– Słucham?! O czym pani mówi?! – jej oficjalne przemówienie totalnie zbiło mnie z tropu. – O jakim mieszkaniu pani mówi?
– Niech pani nie udaje – fuknęła, nie kryjąc irytacji. – Chodzi o mieszkanie mojej mamy, grubo ponad siedemdziesiąt metrów. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że samodzielnie wychowuje pani dziecko i pewnie to lokum ma pani na kredyt… – obrzuciła wzrokiem moje skromne czterdzieści dwa metry kwadratowe. – Ale niech się pani nie łudzi. Mieszkanie mamy należy do mnie i moich dzieci. I zadbam o to, żeby załatwić to formalnie. A te dodatkowe badania zdrowotne to może pani sobie darować. Nikt pani o to nie prosił, więc nie widzę powodu, dla którego miałabym zwracać pani jakiekolwiek fundusze. Poza tym takie upominki są niewłaściwe!
Byłam w szoku
Kiedy usłyszałam te wszystkie bzdury o tym, że niby próbuję przejąć mieszkanie sąsiadki, byłam totalnie w szoku. Nawet nie skomentowałam tych durnych oskarżeń, bo aż mi szczęka opadła. Obserwowałam tylko, jak kobieta opuszcza moje mieszkanie zadowolona z siebie jakby co najmniej wygrała w totka.
Było mi okropnie przykro, że ktokolwiek mógłby sobie coś takiego o mnie pomyśleć. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Ela przepisałaby na mnie albo na Basię swoje mieszkanie! Przecież jedyne, czego chciałam, to odwdzięczyć się jej jakoś za to, że mi pomagała.
To nie ona powinna mnie przepraszać
Nie rozumiałam Agaty. Pomijając już oskarżenia wobec mnie, to jak ona mogła myśleć już o spadku? Elżbieta ledwie skończyła siedemdziesiątkę! Trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby już teraz wyczekiwać spadku po niej. Z rozmyślań wyrwała mnie wizyta sąsiadki, która przyszła przeprosić za córkę.
– Nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy – powiedziała zawstydzona. – Wspominałam jej o Basi i o pani, a ona doszła do jakichś absurdalnych wniosków. Naprawdę, strasznie mi przykro, przepraszam...
Nie obwiniałam jej o to, jak zachowuje się jej córka. Nie wypytywałam również o to, czy Agata podwiozła ją do notariusza, każąc jej złożyć podpis na jakimś dokumencie, w którym zrzeka się lokalu albo go przepisuje. To nie moja sprawa. Ja się z panią Elą tylko przyjaźnię. Moja córeczka mówi do niej babciu, ale ma świadomość, że nie ma między nami więzów krwi. Nadal dbam o sąsiadkę, a ona wspiera nas – ot, taka zwyczajna przyjacielska pomoc.
Szczerze mówiąc, jest mi trochę przykro z powodu jej córki, że patrzy na rzeczywistość w taki sposób. Ciągle tylko zastanawia się, jakie ktoś może mieć niecne zamiary i za wszelką cenę próbuje się chronić przed osobami, które wcale nie zamierzają jej w niczym zaszkodzić ani czegokolwiek jej zabierać.
Monika, 30 lat
Czytaj także: „Niechcący odkryłem romans żony. Zamiast ją zostawić, postanowiłem obmyślić sposób, by pokochała mnie na nowo”
„Po 5 latach związku oświadczyłem się ukochanej. Myślałem, że słuch mi szwankuje, gdy odpowiedziała”
„Córka jest z innej planety. Nosi kuse ciuszki i nakłada tonę makijażu. Mój słodki cukierek, stał się wstrętną landryną”