Dwa lata temu dowiedziałam się o jego istnieniu po raz pierwszy.
– Twoja mama poprosiła moją Helę, żeby wysłała jej listy z poczty – sąsiadka zagadnęła mnie na klatce schodowej. – Dała jej pięćdziesiąt złotych na znaczki, a potem nie chciała przyjąć reszty, mówiąc, że to za trud dla mojej córki i żeby wsadziła te pieniążki do swojej skarbonki. Myślę, że lepiej będzie, jak oddasz mamie te pieniądze – pani Krystyna wręczyła mi dwa banknoty i parę monet.
– Nie, proszę to zatrzymać. Mama chciała przekazać te pieniądze Heli. I tak nie mam pojęcia, jak się odwdzięczymy za tę przysługę. Teraz pędzę z obiadem, zupa wciąż ciepła… Na razie, pani Krysiu – już wbiegałam po schodach na drugie piętro, ale przystanęłam na moment.
– Jakie to były listy? – spytałam z zaciekawieniem.
– Pierwsza to była pocztówka z życzeniami z okazji świąt, którą pani wysłała do swojej ciotki mieszkającej w Gdańsku. Druga kartka powędrowała do wujka z Ameryki, a ostatnia… to był list. Helenka zerknęła, że zaadresowany do Elbląga, do jakiegoś mężczyzny. Chyba miał na imię Waldemar albo… Włodzimierz. Nie jestem pewna, bo nie zapamiętałam dokładnie.
Byłam zaskoczona. Nie potrafiłam skojarzyć tego imienia z żadną osobą, czy to z naszej familii, czy z grona przyjaciół mamy. Matka miała się wtedy lepiej, poruszała się po domu o własnych siłach. Pamiętam, jak tylko przekroczyłam próg, od razu mnie zbeształa, że ciuchy od poprzedniego dnia nadal kisną w pralce. Momentalnie wdałyśmy się w kłótnię i zupełnie wyleciała mi z głowy kwestia jakichś listów.
Niełatwo było mi utrzymywać dwa domy
Dawniej moja matka była zupełnie odmienną osobą; wprawdzie często popadała w melancholię, ale cechowała ją życzliwość i ciepło. Mogłam się jej zwierzyć z problemów, ponarzekać na trudności w pracy czy po prostu pogadać o błahostkach. Jednak od czasu, gdy choroba przybrała na sile, a mama coraz rzadziej opuszczała swój wózek inwalidzki, sytuacja uległa drastycznej zmianie.
Opieka nad mamą w dwóch miejscach mnie przerastała. Często marzyłam o wynajęciu pomocy, ale mama nie akceptowała obcych ludzi w domu. Nie wyrażała również zgody na wsparcie pielęgniarek z opieki społecznej ani nikogo w tym stylu. Pewnego razu mój brat Robert zasugerował, żeby na okres choroby mamy umieścić ją w specjalistycznym ośrodku opiekuńczym. Ale wtedy rozpętało się istne piekło…
Odkąd to się wydarzyło, nasze życie – moje, brata i cioci Danki – zamieniło się w niekończące się pasmo szantażu. Mama ciągle powtarzała, że wolałaby umrzeć, niż trafić do takiego przybytku. No i skończyło się tak, że opieka nad mamą w całości spadła na mnie. Brat, jak to chłop, często wykręcał się od odwiedzin u matki, znajdując różne wymówki. Jedynie wtedy, gdy trzeba było zawieźć mamę do lekarza albo na jakieś badania, nigdy nie odmawiał pomocy.
Mieszkając w Gdańsku, ciocia nie mogła nam pomagać zbyt często. Odwiedzała nas najwyżej raz na miesiąc, a bywały okresy, gdy pojawiała się jeszcze rzadziej. Tak więc większość domowych zadań leżała na mojej głowie – musiałem robić zakupy, gotować, prać i sprzątać.
Bywało, że w opiece nad mamą wspierała mnie sąsiadka wraz ze swoją córką, zaś gdy choroba przybierała na sile i mama całe dnie spędzała w łóżku, wtedy mała, dziesięcioletnia Helenka zastępowała mnie, przynosząc mamie śniadanie i załatwiając za mnie pomniejsze sprawy. Któregoś dnia, gdy szykowałam się już do wyjścia z domu, zadzwonił telefon, a mama odebrała.
– Och, to naprawdę ty dzwonisz, Włodku! Ależ się cieszę, słysząc twój głos – w jej tonie wyczułam serdeczność i czułość, jakich dawno u niej nie słyszałam. Do żadnego z bliskich nie odzywała się w ten sposób. Przyszło mi do głowy, że to z pewnością on był adresatem listu, który Helenka wysłała parę dni temu. – Wybacz mi na chwileczkę, tylko się pożegnam z moją córcią. Dasz radę zaczekać momencik? – zapytała wręcz zalotnie, a mnie dała do zrozumienia, że powinnam sobie iść.
Nie mogła się obyć bez telefonu
Wracając do mieszkania, targały mną myśli o tajemniczym Włodzimierzu i jego powiązaniach z mamą. Skąd mogli się znać? Co ich łączyło? Miałam zamiar ją o to zapytać, gdy tylko nadarzy się okazja, ale nazajutrz po przebudzeniu zatelefonowała sąsiadka z informacją, że mama źle się poczuła. Gorączkowała i miała podwyższone ciśnienie. Nie zważając na sprzeciwy, wezwałam karetkę i mama trafiła do szpitala.
– Pamiętaj o przyniesieniu ładowarki do telefonu, to teraz priorytet – podkreśliła, gdy już znalazła się na oddziale.
Nie krem do twarzy ani świeża koszula, a już na pewno żaden ręcznik – jedynie ładowarka do telefonu. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że zależało jej przede wszystkim na kontakcie z Włodkiem. Myślałam, że chce po prostu móc zadzwonić do mnie. Mama spędziła na oddziale zaledwie kilka dni. Ku zaskoczeniu wszystkich, podwyższona temperatura i wysokie ciśnienie nie wiązały się w żaden sposób z jej chorobą.
– Prawdopodobnie to jednorazowy incydent, nic niepokojącego. Musimy po prostu mieć pacjentkę pod obserwacją – stwierdził lekarz prowadzący.
Kiedy tylko znalazła się w domu, jej samopoczucie znacząco się poprawiło. Nogi, które zazwyczaj odmawiały posłuszeństwa, zaczęły znów ją sprawnie nosić, a wózek przestał być niezbędny i coraz częściej stał nieużywany. Napełniło mnie to radością, bo był to znak, że choroba zrobiła sobie przerwę. Skrycie zanosiłam modły, aby ten stan utrzymał się jak najdłużej.
– W piątek będę mieć gościa. Zostanie u mnie przez parę dni, będzie też nocował – mama zaskoczyła mnie tą wiadomością już drugiego dnia po tym, jak wróciła do domu ze szpitala. – Muszę zrobić generalne porządki. Znajdź mi kogoś do sprzątania, chyba że masz ochotę sama mi pomóc?
Zatkało mnie.
Gość? Czyżby ten Włodzimierz?
– A kto będzie twoim gościem, mamo?
– Nic ci nie wspominałam? – mama próbowała grać zaskoczoną. Domyślałam się, że potrzebuje chwili do namysłu.
– To mój... kolega z zamierzchłych czasów. Jejku, nawet jeszcze się nie urodziłaś, kiedy myśmy się... no, zakolegowali. Kiedyś mieszkaliśmy drzwi w drzwi.
Gdy opowiadała o swoim starym znajomym, na twarzy mamy malował się uśmiech, a jej spojrzenie nabierało blasku.
– No ale to i tak nieznajoma osoba! Nie masz oporów, żeby ją zapraszać do domu?
– Daj spokój Baśka, zobaczysz, to naprawdę w porządku facet.
– A możesz mi o nim coś więcej powiedzieć?
– Oj, a co tu gadać. Po prostu kolega. Z zawodu inżynier... – tu nagle przerwała, jakby coś jej się przypomniało, bo na jej twarzy zagościł zagadkowy uśmieszek.
Mama nie zamierzała kontynuować tematu, dlatego odpuściłam. Kiedy w piątek pojawiłam się u niej z samego rana, sprawiała wrażenie całkowicie zdrowej. Przed wyjściem do pracy skoczyłam do jej mieszkania i przekazałam produkty spożywcze, które kupiłam. Zaoferowałam swoją pomoc przy przygotowywaniu obiadu, ale odmówiła. W pewnym stopniu niepokoiłam się, czy poradzi sobie sama w kuchni, jednak ostatecznie machnęłam na to ręką.
Wracając z roboty, ledwo przekroczyłam próg mieszkania mamy, a w nozdrza uderzył mnie aromat rosołku. Mama z panem Włodzimierzem okupowali stół, prowadząc ożywioną dyskusję, co chwilę parskając śmiechem. Kiedy wkroczyłam do pomieszczenia, gość poderwał się z miejsca, złożył na mojej dłoni całusa, przedstawił się i odsunął dla mnie krzesło, bym spoczęła.
Mam wrażenie, że to historia z dawnych lat
– Oj, chyba jednak wolę wspomóc mamę w przygotowaniu obiadu – sprzeciwiłam się.
– Daj spokój, Baśka. Obiad już czeka na stole. Zajmij miejsce – poleciła rodzicielka.
Kilka minut później okazało się, że pan Włodek to nie tylko dżentelmen o nienagannych manierach, ale również świetny kuchmistrz.
– Włodzimierz przygotował żeberka w sosie miodowym. Sama się przekonasz, są tak pyszne, że palce lizać...
Trudno mi powiedzieć, kiedy zaczęliśmy mówić do siebie po imieniu z panem Włodkiem. Był to facet, który zawsze tryskał optymizmem i miał uśmiech na twarzy. Mimo to nie gadał głupot, nie opowiadał oklepanych dowcipów ani nie sypał tanimi komplementami, co czasem można zaobserwować u starszych mężczyzn. Po prostu zachowywał się naturalnie.
– Basiu, masz wolne jutro i pojutrze. Włodek zajmie się zakupami i pomoże mi ze wszystkim.
– Mamo, ale to twój gość! Tak nie wypada…
– Ależ oczywiście, że wypada, skarbie – mama złapała mnie za dłoń, kierując się w stronę wyjścia. Była już zmęczona i siedziała na swoim wózku inwalidzkim. – Muszę ci wyjaśnić parę rzeczy, ale nie w tej chwili. Przyjdziesz w poniedziałek, zgadza się?
Nigdy nie przypuszczałam, że to, co usłyszę, będzie opowieścią o wielkiej, niegasnącej miłości mojej mamy i Włodka. Spodziewałam się raczej historii o ich młodzieńczym zauroczeniu. Gdy obydwoje ukończyli edukację, los poprowadził ich różnymi ścieżkami – mama rozpoczęła pracę w biurze, a Włodzimierz trafił do armii. Mimo dzielącej ich odległości, utrzymywali kontakt listowny. Wtedy jednak w życiu mamy zjawił się mój tata.
Zakochał się w niej bez pamięci, a że był od niej nieco starszy i miał własne mieszkanie służbowe, wydawał się być idealnym materiałem na męża. W ten sposób mama porzuciła swą pierwszą miłość. Potem często zalewała się łzami wtulona w poduszkę, lecz pozostała wierna małżeńskiej przysiędze.
Włodek poczuł się młodszy i bardziej potrzebny
Gdy Włodek zakończył służbę wojskową, moi rodzice byli już małżeństwem. Niedługo potem mama spodziewała się dziecka i na świat przyszedł mój brat. Włodek nie potrafił odnaleźć swojego miejsca we Wrocławiu. Zdecydował się więc wyruszyć w poszukiwaniu lepszego losu na drugi kraniec kraju.
– Znalazł zatrudnienie w Elblągu, niedługo potem stanął na ślubnym kobiercu, jednak nie doczekał się potomstwa. Przez kilka kolejnych lat przesyłał życzenia świąteczne do mojej mamy i taty. Do koperty zawsze wkładał karteczkę, a na jej drugiej stronie zapisywał swoje dane adresowe. Znałam je jak własną kieszeń… Gdy poczułam, że moje dni są policzone, zdecydowałam się do niego napisać. Miałam fart, że ciągle rezydował pod tym samym adresem.
– Mamo, co ty gadasz?! Twoje życie wcale nie dobiega końca – zaprotestowałam.
– Chyba masz rację – uścisnęła moją dłoń, zupełnie jakby pragnęła zademonstrować, ile jeszcze ma w sobie wigoru.
Nasza konwersacja miała miejsce blisko dwa lata temu. Niedługo po tym wydarzeniu moja mama opuściła miasto i zamieszkała u Włodka. Jak słyszałam, jej przybycie wzbudziło niemałą sensację wśród okolicznych mieszkańców – oto posuniętego w latach wdowca odwiedziła kobieta, która postanowiła z nim zamieszkać… Ta nieoczekiwana zmiana okazała się zbawienna dla ich obojga.
Włodek poczuł nowy powiew młodości i przekonał się, że jest komuś potrzebny. Moja mama nadal cieszy się życiem, a rozwój jej choroby został wstrzymany. Mam nadzieję, że ten stan potrwa jeszcze przez wiele lat. W końcu oboje mają dopiero po sześćdziesiąt parę lat na karku.
Barbara, 30 lat
Czytaj także:
„Myślałem, że poznałem dziewczynę anioła. Kiedy zamieszkała ze mną, zobaczyłem, że niewinna buźka to tylko maska”
„Chciałam zrobić mężowi oryginalny prezent urodzinowy. Zamiast okrzyków radości była dzika awantura i wstyd na pół wsi”
„Córka zwaliła mi się z dzieckiem na głowę licząc, że będę jej sponsorem. Urabiałam się po łokcie, a i tak byłam najgorsza”