„Okłamałam rodziców na temat mojego dziecka, bo marzyłam o byciu mamą. Nie mają pojęcia, jaka jest prawda o wnuczce”

Kobieta z dzieckiem adopcja fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Staraliśmy się wmówić sobie, że tak będzie lepiej. Graliśmy role ludzi, którym odpowiada życie skoncentrowane na rozwoju zawodowym. Snuliśmy plany o zarobkach, nauce i wycieczkach. Aż pewnego dnia Radek postanowił zakończyć to udawanie”.
/ 13.11.2024 19:30
Kobieta z dzieckiem adopcja fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Od małego marzyłam o tym, by mieć liczną rodzinę – tak jak większość jedynaków. Będąc dzieckiem, często czułam się samotna. Zazdrościłam kolegom i koleżankom, że mogą spać w pokoju z bratem czy siostrą, razem się bawić do nocy i opowiadać sobie sekrety. W wyobraźni tworzyłam sobie świat, gdzie miałam siostrę w podobnym wieku i znacznie starszego brata. Niestety, moi rodzice zupełnie inaczej wyobrażali sobie wielkość naszej rodziny.

Nie miałam rodzeństwa

Moja mama jest lekarką. W czasach, gdy dorastałam, ciągle się dokształcała i jeździła na różne szkolenia. Nieustannie dążyła do poszerzania swojej wiedzy. Po zdobyciu pierwszej specjalizacji poszła na doktorat, później zrobiła następną specjalizację i tak to się toczyło. Z tego powodu wychowywałam się jako jedynaczka, a do tego mama rzadko bywała w domu.

Ojciec nigdy specjalnie nie angażował się w życie naszej rodziny. Babcia kiedyś mi powiedziała, że gdy byłam przedszkolakiem, wielokrotnie próbował przekonać mamę do powiększenia rodziny. Jednak mama stanowczo odmawiała i z czasem tata jakby machnął na wszystko ręką. Z zawodu jest artystą rzeźbiarzem i uczy w szkole plastycznej. Po zajęciach rzadko wracał do domu – wolał spędzać czas w swojej pracowni, gdzie tworzył kolejne dzieła. Myślę, że w ten sposób uciekał od problemów w niezbyt szczęśliwym związku z mamą.

Wraz z moim mężem mieliśmy wspólne marzenie – chcieliśmy wychować troje dzieci. Radek pracował jako prawnik, więc wspólnie uznaliśmy, że to on skupi się na swojej pracy zawodowej i zarabianiu pieniędzy. Mnie natomiast odpowiadała perspektywa zajmowania się rodziną i prowadzenia domu – nie odbierałam tego jako poświęcenie. Jednak moja mama kompletnie nie rozumiała takiego wyboru.

Matka mnie nie rozumiała

– Czy ty naprawdę chcesz być kurą domową, mając tak dobre wykształcenie? – spytała z dezaprobatą, gdy przedstawiłam jej moje zamierzenia. – Skończyłaś filologię francuską, powinnaś wyjechać do Paryża, poszukać pracy w jakiejś instytucji kulturalnej, przecież sztuka była twoją pasją. A ty z własnej woli wybierasz siedzenie w czterech ścianach, stanie przy garach i opiekę nad dzieciakami? Zobaczysz, że szybko staniesz się jedną z tych typowych matek Polek z nadwagą.

Za nic miałam komentarze mamy. Jej krytyczne podejście przestało na mnie działać już dawno temu. Najważniejsze, że rodzice zaakceptowali mojego Radka. Spodobał im się, bo jest człowiekiem z ambicjami, a do tego ma złote serce i otacza mnie prawdziwą, troskliwą miłością.

Kiedy minął rok od ślubu, zdecydowaliśmy się na dziecko. Nigdy nie narzekałam na zdrowie, poważniejsze choroby omijały mnie szerokim łukiem, a cykl miesiączkowy był zawsze regularny. Wydawało mi się, że niedługo, może po dwóch czy trzech miesiącach, test ciążowy pokaże pozytywny wynik. Rzeczywistość okazała się jednak inna.

Dzieci się nie pojawiały

Kiedy minął rok, wspólnie z Radkiem zdecydowaliśmy się odwiedzić specjalistę. Przeszliśmy szereg badań, ale żadne z nich nie wykazało istotnych schorzeń, które utrudniałyby nam zostanie rodzicami. Chodziliśmy od jednej kliniki do drugiej. W końcu usłyszeliśmy, że moim problemem mogą być niedrożne jajowody i potrzebny jest zabieg. Poddałam się operacji, jednak nie dała ona oczekiwanych rezultatów. Następnym krokiem była próba inseminacji, ale i ta metoda zawiodła. Czułam się kompletnie wykończona, a ciągłe niepowodzenia sprawiły, że popadłam w poważne stany depresyjne.

W jednej chwili wszystkie nasze wspólne marzenia i plany zaczęły się rozsypywać. Obwiniałam siebie za całą sytuację. W głowie kotłowały mi się myśli, że nie spełniam się jako kobieta, że to biologia tak zdecydowała i najwidoczniej nie powinnam zostać mamą. Gdyby nie wsparcie mojego męża, pewnie wylądowałabym na oddziale zamkniętym.

Kiedy specjaliści zaproponowali metodę in vitro, miałam spore wątpliwości. Mimo to zdesperowani sytuacją postanowiliśmy spróbować i tej możliwości. Kolejne rozczarowanie przyszło parę tygodni później, gdy znów zobaczyłam charakterystyczne krwawienie.

Już dłużej nie dam rady – oznajmiłam ze łzami spływającymi po twarzy, patrząc na swojego męża. – Więcej prób nie będzie. Musimy pogodzić się z faktem, że nie zostaniemy rodzicami.

Zaczęliśmy rozważać adopcję

Od paru miesięcy pracę znalazłam w firmie robiącej tłumaczenia, a my oboje staraliśmy się wmówić sobie, że tak będzie lepiej. Graliśmy role ludzi, którym odpowiada życie skoncentrowane na rozwoju zawodowym. Snuliśmy plany o zarobkach, nauce i wycieczkach. Aż pewnego dnia Radek postanowił zakończyć to udawanie.

– Słuchaj, jest jeszcze inna droga do rodzicielstwa – wspomniał pewnego razu podczas kolacji. – Adoptowanie dziecka dałoby nam szansę być rodzicami niemal od początku. Moglibyśmy doświadczyć wszystkich etapów wychowywania malucha. Myślę, że będziesz idealną matką.

Kiedy już odwiedziłam ośrodek adopcyjny, chciałam wybadać, co na taki plan powiedzieliby moi bliscy.

– Niedawno dowiedziałam się, że koleżanka z pracy wraz z mężem adoptowali małego chłopca, ma pięć lat – wtrąciłam znienacka, gdy jedliśmy wspólnie kolację w gronie rodzinnym.

– Te adoptowane dzieci pochodzą pewnie od jakichś narkomanek albo dziewczyn z ulicy – wypaliła mama błyskawicznie, bez chwili namysłu. – Mam nadzieję, że wy nie będziecie robić takich głupot. Wzięte z domu dziecka to kompletnie obce stworzenie. Przeważnie pochodzi z jakiegoś marginesu. Nie wyobrażam sobie mieć takiego wnuka.

– Wiadomo, że to nie jest normalna rodzina – mruknął tata, wpatrując się w swój posiłek. – Lepiej się zajmijcie karierą. A jak macie wolne, to spotykajcie się ze znajomymi i cieszcie się młodością.

Ten wątek więcej nie powrócił w naszych rozmowach. Mama i tata Radka nie wiedzieli nic o tym, co planujemy. Żyją od lat w Holandii i kontakt z synem prawie zanikł.

Zdecydowaliśmy się na dziecko

Regularnie odwiedzaliśmy ośrodek adopcyjny. Musieliśmy zaliczyć szereg testów u psychologa. Nawet nasi znajomi, których wybraliśmy na świadków, byli odpytywani, czy sprawdzimy się jako rodzice. Wreszcie zapadł werdykt – dostaliśmy zgodę na adopcję.

Chcieliśmy przede wszystkim adoptować noworodka, choć wiedzieliśmy, że to najtrudniejsze. Mali podopieczni to marzenie większości przyszłych rodziców. W domach dziecka i ośrodkach opiekuńczych przeważnie przebywają nieco starsze dzieci – kilkulatki, które straciły dom z różnych przyczyn: zostały porzucone albo zabrane rodzinom. Uznaliśmy, że nie ma pośpiechu. Byliśmy gotowi czekać, choćby i parę lat.

Niemal po trzech latach oczekiwania dom dziecka skontaktował się z nami w sprawie przysposobienia małej Zosi. Dziewczynka miała zaledwie dwa tygodnie, gdy otrzymaliśmy telefon z ośrodka. Biologiczna mama zdecydowała się oddać córeczkę zaraz po porodzie, jednak procedury adopcyjne miały się ciągnąć jeszcze przez kolejne 2-3 miesiące.

Musieliśmy trochę nakłamać

Wspólnie z Radkiem zdecydowaliśmy, co zrobić. Plan został dokładnie przemyślany i dopięty na ostatni guzik. Wiedzieliśmy, że to jedyne wyjście z sytuacji – moi rodzice ciągle by nam przeszkadzali. Wyjaśniłam mamie, że firma zatrudniająca Radka zaproponowała mu udział w projekcie trwającym dwa lata, w ich głównej siedzibie. Zgodził się na tę propozycję, bo dawała mu świetne perspektywy rozwoju zawodowego. Dlatego przenosimy się do Nowego Jorku. Na tę wiadomość mama wprost nie posiadała się z radości.

– Kochanie, to naprawdę świetna okazja – powiedziała z zapałem. – Poprawicie swoją sytuację finansową, a ty na pewno znajdziesz tam ciekawą robotę.

Tak naprawdę nigdzie nie wyjechaliśmy. Po dwóch tygodniach od tej rozmowy poinformowałam mamę, że spodziewam się dziecka. Nie zareagowała z takim entuzjazmem jak na plany przeprowadzki do Stanów, ale sprawiała wrażenie ucieszonej.

– Szkoda, że nie mogę ci załatwić konsultacji u świetnego lekarza, którego znam z kliniki – stwierdziła.

Pokazywaliśmy mojej rodzinie USG koleżanki, podmieniając dane na zdjęciu. Robiłam też fotki z udawanym ciążowym brzuszkiem i wysyłałam je do rodziców. Moja mama nie wiedziała, że nadal mieszkamy w Warszawie.

Teraz jest już z nami Zosia. Po raz pierwszy spotkała się z babcią, jak miała skończone 3 latka. Na szczęście jest drobniutka, więc bez problemu wmówiliśmy rodzicom, że ma trochę ponad dwa lata. Powiedzieliśmy też, że przyszła na świat jako wcześniak, w siódmym miesiącu ciąży.

Przez ten okres widzę, jak mama się zmieniła. Nie jest już tak pochłonięta sprawami zawodowymi, ostatnio nawet wspomina o możliwości przejścia na emeryturę. Ojciec też inaczej podchodzi do małej, niż było to w moim przypadku, gdy byłam dzieckiem. Wygląda na to, że dopiero przy następnym pokoleniu odkryli w sobie prawdziwą rodzicielską miłość.

Pewnego dnia prawda pewnie wyjdzie na jaw, ale liczę na to, że stanie się to wtedy, gdy moi rodzice zdążą już mocno przywiązać się do swojej wnuczki. I że ich uczucie do niej będzie na tyle silne, że nic nie zdoła go zniszczyć.

Monika, 36 lat

Czytaj także:
„Kiedy przyjaciółka zaszła w ciążę, skakałam z radości. Entuzjazm opadł, gdy usłyszałam, kto jest ojcem tego dziecka”
„Gdy usłyszałam o rozwodzie kuzynki, poszłam ją pocieszać. Nie sądziłam, że wyrzucenie męża z domu tak odmienia kobietę”
„W niedziele mąż klęczał w kościele, a w poniedziałki biegł do kochanki. Nie chcę tak żyć, ale przysięgałam przed Bogiem”

Redakcja poleca

REKLAMA