„W niedziele mąż klęczał w kościele, a w poniedziałki biegł do kochanki. Nie chcę tak żyć, ale przysięgałam przed Bogiem”

Zmartwiona kobieta 40 fot. iStock by Getty Images, Wavebreakmedia
„W łóżku każde z nas miało osobną kołdrę, którą szczelnie się okrywaliśmy, unikając kontaktu. Układaliśmy się tyłem do siebie. Osobne pokoje byłyby lepszym wyjściem, ale bałam się, że dzieciaki zaczną coś podejrzewać i zadawać niewygodne pytania”.
/ 11.11.2024 21:15
Zmartwiona kobieta 40 fot. iStock by Getty Images, Wavebreakmedia

Robiło się już ciemno i temperatura spadała, choć nie miałam serca przerywać dzieciakom szaleństw na sankach. Gdy oznajmiłam, że wracamy, Jeremi, który właśnie skończył jedenaście lat, zrobił niezadowoloną minę. Jego młodsza o dwa lata siostra, jak to zwykle bywa, od razu poszła w jego ślady. I tak oto musiałam zmierzyć się z dwoma rozkapryszonymi maluchami. Ech...

Nieobecność Rysia okazała się prawdziwym szczęściem. Przestałam się przejmować jego sposobem spędzania niedziel. Nie dbałam już nawet o to, że przestał tłumaczyć swoje zniknięcia. Przychodził i znikał według własnego widzimisię, a ja grałam, że wszystko jest w porządku. Bo i co innego mogłam zdziałać? Wypytywać go w kółko, słuchać, jak zarzuca mi paranoiczną zazdrość, płakać? Żeby znów zobaczyć, jak wychodzi z hukiem, trzaskając drzwiami?

 – O, tata gdzieś poszedł – zauważyła Pola, wyraźnie się rozweselając.

Kiedy zasiedliśmy wszyscy do posiłku, na stole wylądowały naleśniki z serem. Na szczęście maluchy zdążyły zapomnieć o tym, że musiały wcześniej wrócić ze śnieżnych zabaw. W trakcie jedzenia dobiegł nas dźwięk z przedpokoju – ktoś otwierał wejściowe drzwi. Dzieci spojrzały zdziwione.

– Mama, ja już skończyłam! – wykrzyknęła moja córeczka.

– Idę do swojego pokoju – rzucił syn.

– Hej, a gdzie podziękowanie? Naczynia same do zlewu nie trafią – przypomniałam im, choć sama byłam już myślami przy Ryśku, który właśnie wrócił do domu.

Robiłam dla dzieci wszystko

Spotkał dzieciaki w korytarzu, wypytał o zabawę na sankach i zapewnił, że następnym razem pójdzie razem z nimi.

 – Podobno to już koniec śniegu, temperatura ma wzrosnąć od jutra – powiedziałam cicho, gdy pojawił się w kuchni. – Przez całą zimę ani razu nie znalazłeś dla nich czasu...

 – Daj mi spokój – mruknął poirytowany.

Unikał korzystania z kuchni, kiedy tam byłam. Nawet wody napić się nie chciał. Tylko stał i czekał, aż skończę zmywanie i sobie pójdę. Miałam wrażenie, że moja obecność odbiera mu apetyt. Dopiero gdy zamknęłam się w sypialni, dobiegły mnie dźwięki radia i jego śpiew podczas robienia posiłku.

Wprawdzie dzieliliśmy łóżko, ale żadnego kontaktu między nami nie było. Spaliśmy osobno, pod własnymi kołdrami, tyłem do siebie. Chętnie przeniosłabym się do innego pokoju, ale powstrzymywała mnie myśl o dzieciach i ich ewentualnych pytaniach o naszą sytuację.

Byliśmy razem tylko na papierze

Każde dziecko zasługuje na obecność taty w swoim życiu. Sama dorastałam z obojgiem rodziców, przy czym mama często powtarzała, że kompletna rodzina to podstawa prawidłowego rozwoju dzieci. Często wspominała przykład swoich sióstr – obie przeszły przez rozwód, co według niej negatywnie odbiło się na ich potomstwie.

I faktycznie, po rozstaniu rodziców jeden z kuzynów zaczął się zadawać z nieodpowiednimi ludźmi i w końcu musiał opuścić szkołę. Drugi z kolei zaczął eksperymentować z używkami. A córka jednej z ciotek? Będąc nastolatką, ledwo po siedemnastych urodzinach, związała się z facetem, który był prawie dwa razy starszy od niej!

Mama nieustannie powtarzała, że wszystkiemu winny jest brak ojca. Upierała się przy tym, choć wujek wciąż był zdrowy i żył. Po prostu nie mieszkał już razem z moją ciocią. Nie miałam ochoty przekonywać się na własnej skórze, jak rozwód odbije się na moich pociechach. Zdecydowałam więc, że bez względu na okoliczności pozostanę ze swoim mężem. Rzecz jasna kierowałam się dobrem naszych dzieci.

– Widzisz, on naprawdę wspaniale zajmuje się dziećmi – nie przestawałam bronić go przed przyjaciółką. – One go kochają i zawsze czekają na jego powrót. Sama nie wiem, jak by to wszystko wyglądało, gdyby go zabrakło.

 – Naprawdę sądzisz, że to miałoby takie znaczenie? – odparła Agnieszka. – W końcu prawie w ogóle go nie ma w domu.

Spośród wszystkich znajomych tylko ona znała prawdę o moim małżeństwie, które było jedynie fasadą. Nawet moja mama, podobnie jak reszta rodziny, wierzyła w nasz perfekcyjny związek. Muszę przyznać, że Rysiek potrafił zrobić świetne wrażenie na innych ludziach.

U rodziny zawsze pokazywaliśmy się razem – czy to podczas Wielkanocy, Bożego Narodzenia albo różnych uroczystości rodzinnych. Ale po powrocie do własnych czterech ścian sytuacja się zmieniała – rozpoczynały się awantury lub zapadała między nami grobowa cisza. Pamiętam ten wieczór, kiedy Rysiek przyszedł do mieszkania. Jeremi natychmiast przerwał oglądanie telewizji i bez jednego słowa zamknął się w swoim pokoju. Pola została jeszcze chwilę w salonie, wypuszczając z siebie ciężkie westchnienie.

– Tata jest już w domu – szepnęła, spoglądając w kierunku wejścia. – Będzie jak zwykle awantura między wami?

 – No coś ty, oczywiście że nie – pokręciłam głową.

 – Przecież wiem, że się nie dogadujecie, nawet gdy rozmawiacie normalnie – powiedziała ze smutkiem na twarzy. – Słyszałam wczoraj, jak nazywasz tatę draniem, chociaż sama zabraniasz mi tak mówić!

Nawet nie kryje się ze zdradami

Niedługo potem usłyszałam, jak mój syn określa kolegę dokładnie tymi samymi słowami, których użyłam wobec jego ojca – „żałosne ścierwo”. Zamurowało mnie to kompletnie. Byłam przekonana, że nasze kłótnie odbywały się poza zasięgiem dzieci, ale najwidoczniej się myliłam. Teraz było jasne, że doskonale wiedziały o tej całej nienawiści między nami...

Właśnie mieliśmy wychodzić na przyjęcie urodzinowe mojej siostrzenicy, gdy nagle rozpętało się piekło. Wszystko było gotowe – prezent czekał w dłoniach Jeremiego, a nasza Pola kończyła zakładać buty. W tym momencie okazało się, że Rysiek nie może znaleźć kluczyków do auta. Z każdą minutą robiło się coraz gorzej, czas uciekał bezlitośnie, a dzieci zaczęły się denerwować. Podczas gdy mój mąż gorączkowo przetrząsał mieszkanie, ja stałam pod ścianą, ledwo powstrzymując złość.

– Potrzebuję twojej pomocy – powiedział nagle. – Te klucze musiały się gdzieś podziać!

– A sprawdzałeś na podwórku? – spytałam, starając się ukryć zdenerwowanie.

Rysiek posłał mi gniewne spojrzenie.

– Niby jak bym wtedy wrócił do domu... O, cholera! – pacnął się ręką w głowę.

Krzyknęliśmy równocześnie „Co?”, a on przypomniał nam o swoim powrocie taksówką poprzedniego dnia. W tej chwili nie mogłam już dłużej się powstrzymać. Fakt, przyjechał taryfą, ale wyłącznie dlatego, że był pod wpływem! I wcale nie pił sam. Towarzyszyła mu ona! Ta sama kobieta, która zabierała go prawie każdy wieczór i weekend, podczas gdy nasze dzieci były zostawione same sobie. To przez nią nigdy nie znalazł chwili na zimowe zabawy z maluchami! Z nią właśnie mnie zdradzał przez tyle miesięcy. Ten romans ciągnął się tak długo, że kompletnie straciłam rachubę, kiedy wszystko się rozpoczęło.

Nie wytrzymałam i kompletnie przestałam panować nad sobą. Darłam się na całe gardło, mówiąc mu, że tym razem posunął się za daleko. Wykrzyczałam, że jakoś zniosę jego podrywanie innych, ale nie pozwolę, żeby jego skoki w bok odbijały się na naszym życiu rodzinnym.

– Miałeś dzisiaj pójść ze mną na imprezę do mojej siostry! – darłam się wściekle. – Proszę cię tylko o jedno – spędzenie ze mną tego cholernego wieczoru! A ty zostawiasz sobie kluczyki u jakiejś lafiryndy i przez to nigdzie nie pojedziemy!

Może to nie jest zły pomysł

Mój mąż zareagował typowo dla siebie – od razu popędził dzieci do wyjścia, złapał za telefon po taksówkę, a do mnie szepnął, że swoim żałosnym zachowaniem tylko pogarszam sytuację i tworzę niepotrzebne napięcie. Oczywiście, według niego całe zło to moja sprawka. Tym razem zostałam w domu, podczas gdy oni pojechali sami. Kiedy wrócili, nikt się nie odezwał ani słowem, a ja nawet nie zapytałam o przebieg wizyty. W tej chwili kompletnie przestało mnie to obchodzić.

Leżałam w łóżku, unikając rozmowy i udając, że śpię. Rano w mieszkaniu słychać było tylko Jeremiego bawiącego się zabawkami i telewizor, z którego leciała bajka Poli. W kuchni krzątał się Rysiek, jakby wszystko było normalnie – przygotowywał omlety na śniadanie. Kiedy wyszłam z pokoju, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Dopiero przy śniadaniu, gdy mąż zawołał dzieci do stołu i te bez entuzjazmu zajęły swoje miejsca, Pola zadała to pytanie – czy się rozwodzimy.

– Coś ty! Oczywiście że nie! – powiedzieliśmy jednocześnie. – Wiecie, czasami dorośli się sprzeczają – tłumaczył Rysiek – ale to wcale nie znaczy, że...

Dajcie sobie spokój i się rozejdźcie! – krzyknął nagle Jeremi, a ja osłupiałam z wrażenia. – Mam już dość tej sytuacji! Non stop się kłócicie! Przecież wiesz, że ojciec ma kochankę! – rzucił, patrząc mi prosto w oczy. – Weźcie ten rozwód i dajcie nam w końcu normalnie żyć!

– No właśnie! – przytaknęła mu Pola.

– Rodzice koleżanki Leny wzięli rozwód przed świętami i ona mówi, że pierwszy raz naprawdę się cieszyła w czasie Bożego Narodzenia! Jest szczęśliwa, że jej mama i tata mieszkają osobno, bo nareszcie zachowują się jak normalni ludzie. A przedtem za każdym razem, jak zaczynali gadać, to dostawała bólu brzucha!

Widziałam, jak bardzo Rysiek stara się podtrzymać iluzję naszego życia rodzinnego. Próbował wmówić dzieciakom, że nasze małżeństwo ma się świetnie i nie planujemy żadnego rozstania. Niestety, jego słowa przyniosły odwrotny skutek. Pola zalała się łzami, a z ust Jeremiego posypały się wulgaryzmy. Kiedy w końcu oboje udali się do siebie, odezwałam się do męża przyciszonym głosem:

– Zastanawiam się... Skoro oni już się domyślają... Może powinniśmy przestać udawać i załatwić ten nieszczęsny rozwód? Chyba wyszłoby to na dobre nam wszystkim.

Potem po prostu się wyprowadził

Po raz pierwszy od wielu miesięcy rozmawialiśmy szczerze. Cała złość i gniew, które w sobie nosiłam, już się wypaliły. Pragnęłam tylko jednego – wydostać się z tego marazmu. Nagle dotarło do mnie, że wcale nie obchodzi mnie romans Ryśka. Ze zdumieniem odkryłam, że moje uczucia do niego wygasły już dawno temu. Może spotykać się, z kim tylko zechce. Miałam teraz tylko jeden priorytet: ochronić nasze dzieci przed negatywnymi skutkami tej sytuacji.

Wszystko wróciło do normy. Moje pociechy przestały się na mnie boczyć i nie zamykają się w swoim pokoju, gdy tylko przekraczam próg domu. Teraz są pewne, że jak tylko znajdę czas, razem wybierzemy się na przechadzkę, popływamy albo pójdziemy na kręgle.

Formalnie wciąż jesteśmy małżeństwem, choć żyjemy w separacji. Dogadujemy się całkiem nieźle i unikamy niepotrzebnych konfliktów. Szczerze mówiąc, nie zależy mi już na tym, by Rysiek do mnie wracał. Wiem, że pokochał inną osobę – to boli, ale tak czasem bywa. Nie chciałabym, żeby mieszkał ze mną tylko ze względu na dzieci. Teraz rozumiem, że taki układ nie przyniósłby nic dobrego nikomu z nas.

Z perspektywy czasu widzę, że moje samopoczucie znacznie się poprawiło od momentu zakończenia tego toksycznego związku. Teraz wiem, że trzeba było zamknąć ten rozdział dużo szybciej, już nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim ze względu na nasze dzieci.

Elwira, 40 lat

Czytaj także:
„Mąż zabraniał mi pracować i karał, gdy wydawałam za dużo kasy. Czułam, że muszę zerwać się z finansowej smyczy”
„Gdy mój mąż zmarł, nasza córka miała zaledwie 9 lat. Później w każdym moim nowym partnerze widziała intruza”
„Zastosowałam sprawdzony sposób babci na usidlenie faceta. Nie musiałam świecić dekoltem, żeby wskoczył mi do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA