Zawsze kochałam chemię. Od liceum byłam nią zafascynowana. W podstawówce jakoś nie, ale może to wina nauczyciela, że nas nie porwał? A może musiałam dorosnąć? Trudno powiedzieć. W każdym razie szło mi świetnie. Brałam też udział w olimpiadach i konkursach i zawsze zajmowałam jakieś miejsce na podium. Niestety nie miałam takich samych zdolności co do fizyki. Za to matematyka też była moim konikiem.
Skończyłam studia z wyróżnieniem
– Tylko co ty córuś będziesz z tego miała? Co będziesz robiła? W szkole będziesz uczyła? – biadoliła moja mama.
– To nie taka zła praca, a ja lubię uczyć – odpowiadałam zadziornie. Młody człowiek czuje wiatr w żaglach i zawsze widzi tylko przyszłość w jasnych barwach.
Niestety Polska to nie Stany Zjednoczone i po absolwentów nie ustawiają się tłumy chętnych. W międzyczasie przeszła mi ochota na bycie nauczycielem, a nie mogłam zostać bez pracy. Na szybko znalazłam więc taką w lokalnym markecie jako sprzedawca, ale nie poddawałam się i postanowiłam, że znajdę coś bardziej ambitnego. Mam pracę, więc nie muszę brać pierwszej z brzegu – powtarzałam sobie w myślach i mojej mamie też. Ta jednak tylko kiwała głową.
– Angelika, a może chciałabyś spróbować u nas w korpo? Zajmujemy się produkcją leków. Szukają akurat kogoś z twoim wykształceniem – powiedziała moja przyjaciółka, Gocha.
Niby pomysł fajny, ale to tylko praca na najniższym szczeblu jako jedna z „mrówek” zajmujących się produkcją. Praca zmianowa też nie była tym, o czym najbardziej marzyłam. Z drugiej strony daje możliwość dużego dysponowania czasem i nie wpada się w rutynę, a przynajmniej tak się łudziłam. Praca na kasie w spożywczaku też mi nie odpowiadała i to bardziej niż ta, o której mówiła kumpela.
– Wyślij CV, co ci szkodzi – tak też zrobiłam, choć bez wielkich nadziei. Już półtora roku szukałam czegoś ciekawszego niż wykładanie towaru i sprzedaż produktów spożywczych. Powoli traciłam nadzieję, że moje wyobrażenie o pracy w zawodzie jest tylko mrzonką i będę musiała w końcu przyznać rację mojej rodzicielce.
Szybko się do mnie odezwali
Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i się dostałam. W sumie bardzo się cieszyłam. Wreszcie coś ciekawszego. No i rzeczywiście – mogłam wykorzystać posiadaną wiedzę, a dodatkowo sama wiele się uczyłam. Były szkolenia, spotkania, nowe maszyny, technologie – wiele się działo. Byłam zadowolona z decyzji, chociaż zespół, w którym pracowałam, był taki sobie.
Jak chyba w większości takich firm, tak i tu królował głównie męski skład. Byłam jedyną kobietą w moim teamie, a w samej firmie było ich też niewiele. Myślę, że ze mną i z Gochą na firmę, która zatrudniała w naszym oddziale około setki osób, pracowało nas może kilkanaście? Nie mówię oczywiście o sprzątaczkach czy sekretarkach i pomocach biurowych. Chodzi mi o pracowników zajmujących się produkcją.
Gocha pracowała w innym teamie. Była w firmie dłużej ode mnie o rok.
– Fajnie jest, są wyjazdy integracyjne. Ludzie bywają różni, a że jest nas dużo, to i nie ma się co dziwić, że nie ze wszystkimi się zakumplujesz – mówiła, jak zwierzałam się z atmosfery, która nie do końca mi odpowiadała.
W sumie miała rację. Nie dla atmosfery tam pracowałam. No i tak płynęły mi dni, tygodnie miesiące. Szybko okazało się, że jestem jednym z lepszych pracowników. Byłam z siebie bardzo zadowolona. Z aprobatą spotkało się też parę moich pomysłów.
– Szef cię wzywa do siebie – rzucił któregoś dnia do mnie mój manager. Trochę mnie zmroziło, bo z tego, co zauważyłam, nie miał zwyczaju rozmawiać z pracownikami. Z bijącym sercem poszłam do jego gabinetu.
– Witam pani Angeliko, proszę usiąść – powiedział i wskazał mi krzesło po drugiej stronie jego biurka. Usiadłam niepewnie. – Potrzeba nam młodych ludzi z werwą, pomysłami i chęcią do działania. Nic nie jest w stanie się rozwijać, jeśli nie ma parcia na nowości, na naukę.
Jak nic mnie zwolni, przemknęło mi przez głowę.
– Chciałem pani zaproponować stanowisko kierownika projektu. Potrzebuję kogoś z wizją, kto jest w stanie przypilnować przebiegu prac, a jednocześnie mieć pomysł, co można zrobić lepiej.
Poczułam się niezwykle wyróżniona
Nie mogłam uwierzyć… pracowałam tam raptem pół roku… Wreszcie mogłam mieć wpływ na więcej, mogłam się bardziej realizować. Usiadłam, wstałam, usiadłam, wstałam i znowu usiadłam. Widząc mój „taniec”, roześmiał się.
– Biorę to za „tak”.
– Przepraszam, byłam przygotowana, że mnie pan zwolni.
– Nie wiem, skąd taki pomysł – powiedział z uśmiechem.
– Jestem jedną z niewielu kobiet i nie sądziłam, że po tak krótkim stażu można dostać takie stanowisko.
– To nie jest tak, że awansuje się tylko ze względu na staż. Liczy się wiedza, umiejętności, inicjatywa i inne cechy, które wiążą się z danym miejscem pracy.
Do końca dnia chodziłam z uśmiechem. Pochwaliłam się Gośce, a ta od razu mnie wyściskała:
– Zawsze wiedziałam, że jesteś zdolna, ale nie sądziłam, że szybciej przeskoczysz gdzieś niż ja – śmiała się. Nie było w tym jednak ni krztyny złośliwości. Nasze stosunki zresztą nie zmieniły się z tego powodu. Nie mogłam tego jednak powiedzieć o większości mężczyzn u nas w pracy. Spodziewałam się, że niektórzy mogą być zawistni czy zazdrośni, ale nie spodziewałam się tego, co się działo.
Zaczęło się prawdziwe piekło
Kiedy wszyscy się dowiedzieli, że teraz mam nowe stanowisko, to niewiele osób zareagowało tak, jak Gocha. Trochę mnie to zaskoczyło, jak bardzo niektórzy są zwyczajnie okrutni.
– Jak ktoś o imieniu „Angelika” mógł awansować? Niech sobie salon piękności otworzy, a nie się poważnymi badaniami zajmuje – usłyszałam za sobą kobiecy głos na stołówce. Nie zaszczyciłam jej spojrzeniem, bo i po co? I tak ma wyrobione zdanie? No fakt, najbrzydsza nie jestem, ale czy to wyklucza posiadanie wiedzy?
– Słyszałaś? – zapytałam siedzącej obok mnie Gochy.
– Niestety tak – westchnęła. – Podziwiam cię za spokój…
– Dużo mnie kosztuje, ale nic mi nie da spieranie się z takimi osobami – odpowiedziałam. Posiedziałyśmy jeszcze do końca posiłku i wróciłyśmy do pracy.
Takich sytuacji było jednak coraz więcej. Najgorzej zareagowali mężczyźni. W sumie poza tamtym komentarzem kobiety na stołówce, od żadnej płci pięknej nie usłyszałam nic przykrego. Natomiast mężczyźni w większości zaczęli się zachowywać, jakbym była trędowata. Potrafili milknąć, gdy pojawiałam się obok albo odsuwać się ode mnie na korytarzu jakby niosła za sobą zarazę.
Któregoś dnia, gdy czekałam na windę w części biurowej, stanął obok mnie mój były przełożony i dwóch kolegów z teamu. Staliśmy w milczeniu po wymienieniu grzecznościowych uśmieszków, po czym manager powiedział:
– Z kim się puściłaś, że dostałaś tę robotę?
– Że co proszę?! – myślałam, że się przesłyszałam.
– Jest tylu kolesi, którzy pracują tu od dawna i mają większą wiedzę, umiejętności i nie jeden pomysł realizowali, a dostajesz to ty… jakaś dziewuszka po pół roku pracy…
Puściłam się biegiem korytarzem do schodów, a po drodze się rozpłakałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Jak się okazało, ktoś jednak musiał donieść o tym zdarzeniu dyrektorowi, bo jeszcze tego samego dnia wszyscy dostaliśmy maila. Nie umiem powtórzyć dokładnie jego treści, bo czytałam go przez łzy, ale było w nim o tym, że każdy, kto zachowa się w ten sposób, straci pracę, że to zachowanie niedopuszczalne, a zamiast uwziąć się na młodą, zdolną dziewczynę, która przy okazji jest też ładna, dobrze byłoby czerpać z niej przykład.
Zrobiło mi się lepiej na sercu. Poczułam, że mam wsparcie, ale nie umiem na razie zapomnieć tych wszystkich okrutnych tekstów i spojrzeń. Minęło raptem parę dni. Próbuję pracować normalnie, ale trudno mi zachować dotychczasową werwę i uśmiech. Atmosfera jest lepsza… czy raczej… nikt już na głos nie mówi takich świństw, więc może jeszcze uda się tam normalnie pracować.
Angelika, 27 lat
Czytaj także:
„Dla matki pudrowanie siniaków było czymś normalnym. Chciałam uciec od tego chorego schematu”
„Musiałam kilka razy złamać serce, by miłość odnaleźć tuż obok. Wiele ryzykowałam, ale postawiłam wszystko na 1 kartę”
„Mąż wyjechał zagranicę szukać funtów i przy okazji znalazł nową rodzinę. Z dziećmi i długami mam sobie radzić sama”