Kilka lat temu, gdy studiowałam, wydarzyło się coś niezwykłego. Od małego byłam przekonana, że dobro, które czynimy, prędzej czy później do nas powraca. Wtedy właśnie zyskałam na to niepodważalny dowód.
Ona postąpiłaby inaczej
Zajęłyśmy miejsca w naszej ulubionej miejscówce i zaczęłyśmy dyskutować o sytuacji, która przydarzyła nam się dosłownie przed chwilą... Zdecydowałyśmy się iść do kina, ale po tym jak kupiłyśmy bilety, zorientowałyśmy się, że do seansu zostało nam jeszcze trochę czasu. Z popcornem w rękach uznałyśmy, że dobrym pomysłem będzie przysiąść na jednej z sof w poczekalni. Gdy tylko wygodnie się rozłożyłyśmy, mój wzrok przykuł portfel, który był wciśnięty pomiędzy oparcie a poduszkę kanapy. Wyglądało na to, że ktoś przypadkowo go zgubił.
Przełamując początkową niepewność, chwyciłam portfel. Zerknęłam w stronę mojej przyjaciółki Aśki, bo chciałam wiedzieć, co o tym myśli.
– Zajrzyjmy do środka, być może są tam jakieś papiery, które pomogą odnaleźć właściciela – zasugerowała.
W portfelu znajdowały się: dokument tożsamości, prawo jazdy należące do faceta niewiele od nas starszego, kilka wykorzystanych biletów i… cztery koła, czyli cztery tysiące złotych! Biorąc pod uwagę moje aktualne położenie, była to naprawdę pokaźna suma. Ale nie tylko dla mnie – ja i moja kumpela znajdowałyśmy się w identycznej sytuacji. Obie kończyłyśmy właśnie naukę na kierunku stomatologicznym i tyrałyśmy za marne grosze na stażu. Ledwo nam starczało na czynsz za pokój, który dzieliłyśmy. Dlatego te pieniądze były dla nas zwyczajnie kuszące.
– Łał, ale szmal... I co teraz? Jaki masz plan? – dopytywała się moja przyjaciółka.
Kiedy na nią spojrzałam, dostrzegłam w jej spojrzeniu jakiś dziwny błysk. Zastanawiałam się, czy to z zazdrości, czy tylko tak mi się zdawało. Zupełnie nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Gdybym miała te pieniądze, mój budżet odetchnąłby z ulgą. Właściwie to nie tyle odetchnął, ile by mnie uratował przed totalną klapą! Ostatnio na dosłownie wszystkim musiałam oszczędzać i nawet wypad do kina był dla mnie sporym poświęceniem.
To była dobra decyzja
I co ja mam teraz zrobić? Najłatwiej byłoby po prostu wrzucić ten portfel do torebki i iść obejrzeć film. W tym starym kinie i tak nie było kamer, a obsługa raczej nic nie zauważyła. Cztery koła... Już sobie wyobrażałam, na co mogłabym je wydać...
– Halo, halo! Mańka! No to jak, masz jakiś plan? – kumpela znowu mnie zapytała, budząc mnie z mojego rozmyślania.
– Plan? No raczej! Zaniosę ten portfel do obsługi, na bank ktoś będzie go szukał.
No i poszłam z tym do babki w kasie, a potem razem z kumpelą na seans. Jak już wychodziłyśmy z kina, to w drzwiach przeszedł obok nas facet z tego zdjęcia. Cały roztrzęsiony leciał do kas, prowadząc za rączkę małą dziewczynkę... Zamurowało mnie totalnie, ale zaraz się ogarnęłam.
– Przepraszam pana! – krzyknęłam, żeby go zatrzymać.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Słucham?
– Szuka pan czegoś?
– No tak, zgubiłem portfel!
– Jest u kasjerów... Chwilę temu tam go zaniosłam.
– Serio? No nie do wiary! – facet wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca, choć jednocześnie był w szoku. – Nawet nie wiem, jak pani wyrazić wdzięczność! Miałem tam sporą sumę, którą planowałem oddać do banku, ale obiecałem córce, że najpierw pójdziemy do kina… Naprawdę, nie mam pojęcia jak pani podziękować!
– Nie ma takiej potrzeby, to nic takiego… – bąknęłam lekko skrępowana. – Każdy by się tak zachował w podobnej sytuacji.
– Oj, zdziwiłaby się pani… Jeszcze raz wielkie dzięki! – rzucił i… popędził z małą w kierunku kina, nawet nie oglądając się za siebie.
– Co za burak! Mógł ci chociaż wcisnąć parę groszy w ramach znaleźnego! – tak Aśka podsumowała całą sytuację.
– Wiesz co, to fakt – mnie również trochę zawiódł.
– A nie czujesz żalu z tego powodu? – dociekała koleżanka.
– Jasne, że czuję żal… Żałuję, że w ogóle nie miałam tych pieniędzy na własność. Bo przecież nie były moje, więc sprawa zamknięta. Kropka – podsumowałam i już nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.
Dla mnie to katastrofa
Przepiękny, gorący i słoneczny czerwiec nastał. Za kilka dni czekała mnie obrona magisterki. Dopiero co wyszłam od promotora w świetnym humorze, ponieważ praca była już niemal ukończona. Musiałam tylko wprowadzić ostatnie poprawki, więc byłam pewna, że do piątku uda mi się ją zanieść do dziekanatu – to był ostateczny termin. Kiedy w domu zasiadłam przed komputerem, żeby popracować nad pracą, już po chwili monitor zaczął dziwnie mrugać, a potem nagle się wyłączył… i za nic nie chciał się z powrotem uruchomić.
Zirytowana, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam po kumpla. Przyjechał, rzucił okiem, coś tam poklikał…
– Uszkodzona płyta główna! – podsumował. – Zanieś komputer do reklamacji, bo masz go na gwarancji.
Niby proste, co? Dobrze, że zrobiłam kopię zapasową wszystkich plików na zewnętrznym dysku, ale i tak brak laptopa był sporym kłopotem. Zaniosłam go do punktu, gdzie go wcześniej kupiłam, a następnie poleciałam do kafejki z dostępem do sieci, żeby skończyć wprowadzać zmiany. Trochę mi to zajęło, ale koniec końców, pomimo nie tak wygodnych warunków jak w domu, uporałam się z robotą, wydrukowałam wszystko w pobliskiej drukarni i wrzuciłam razem z pendrivem do torby. W tym momencie zaczęło padać, więc ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego.
Weszłam do tramwaju, kierując się w stronę domu. Pełna radości, wykonałam telefon do mamy, by opowiedzieć jej o swoich osiągnięciach, po czym dotarłam do mieszkania, gdzie czekał na mnie spóźniony posiłek... Już w momencie przekraczania drzwi wejściowych poczułam, że coś jest nie w porządku. Chwila namysłu – i nagle ogarnęło mnie przerażenie, gdy zdałam sobie sprawę, że... Nie mam ze sobą swojej torby! Najwyraźniej zostawiłam ją albo na przystanku, albo w tramwaju!
W tej chwili do przedsionka wkroczyła Aśka. Widząc moją skwaszoną twarz, zainteresowała się, o co chodzi.
– O rany, ale niefart! – zawołała. – Termin oddania pracy mija w piątek, a mamy już środę…
– Na pendrivie było wszystko, sam projekt, wszelkie poprawki, wyniki eksperymentów… – użalałam się. – I co ja mam teraz począć?!
– Idziemy poszukać twojej torby!
Aśka błyskawicznie wciągnęła na plecy swoją kurtkę, roztropnie chwyciła za parasol i obie wypadłyśmy jak strzała z domu. Gnałyśmy ile sił w nogach trasą, którą zawsze pokonuję, bacznie lustrując wzrokiem okolicę. Pod wiatą przystankową koczowała jedynie garstka przemoczonych pasażerów, ale żaden z nich nie natknął się na moją zgubę. W ostatniej desperackiej próbie wykręciłam numer do miejskiego przewoźnika z pytaniem, czy aby czasem kierowca autobusu nie dostarczył zgubionej torby… Odpowiedź niestety była przecząca.
Starałam się znaleźć pocieszenie w myśli o kolejnym podejściu do egzaminu, wyznaczonym za kwartał… Co prawda przekreślało to moje plany wyjazdu do Hiszpanii, gdzie przyjaciółka obiecała mi sezonowe zatrudnienie, ale cóż zrobić. Nie pozostanie mi nic innego, jak usiąść w domu i odtworzyć przeprowadzone przeze mnie eksperymenty.
Asia, chcąc poprawić mi humor, przyniosła butelkę wina, nad którym przegadałyśmy resztę wieczoru. Kolejnego dnia skontaktowałam się z promotorem. Okazał mi dużo zrozumienia i bez wahania przystał na przełożenie egzaminu. Mogło się wydawać, że sprawa jest już, jak to mówią, załatwiona…
Zguba się znalazła
W sobotni poranek obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Gdy podeszłam do judasza, zobaczyłam atrakcyjnego faceta. Zdecydowanie nie był to nikt z sąsiedztwa, na pewno zapadłby mi w pamięć!
– Słucham? – spytałam, nieznacznie otwierając drzwi.
– Czy nazywa się pani Maria Z.? – usłyszałam w odpowiedzi
– Owszem, zgadza się – potwierdziłam.
– Och, świetnie! – jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Szukałem pani!
– Zaraz, o co chodzi? – byłam kompletnie zbita z tropu.
– Odnalazłem pani pracę magisterską – odparł promiennie, wyciągając w moim kierunku… teczkę z moimi dokumentami!
Byłam kompletnie oniemiała.
– Zobaczyłem ją na przystanku i pomyślałem, że lepiej ją stąd zabrać, bo jeszcze przemoknie – ciągnął młodzieniec. – Ależ miałem problem z odnalezieniem pani! Całe szczęście w środku leżał paragon z drukarni, a tamtejsi pracownicy panią kojarzyli… Wiedzieli mniej więcej, w której okolicy pani mieszka, więc przy pomocy kumpli i przypadkowych osób szukałem dalej… No i w końcu się udało! – oznajmił dumny jak paw.
– Wielkie dzięki! – wymamrotałam, kiedy wreszcie odzyskałam mowę. – Naprawdę, ogromnie to doceniam…
– Jestem przekonany, że dobro powraca do nas jak bumerang... – oznajmił, a ja od razu przywołałam w myślach sytuację, gdy znalazłam czyjś portfel. – Tak przy okazji, mam na imię Marek – wyciągnął dłoń w moją stronę. – Żeby mi się odwdzięczyć, możesz wyskoczyć ze mną na małą kawkę… albo nawet na kawę i jakiś spacerek! – zaproponował z uśmiechem.
Ciężko było mi powiedzieć „nie”. Prawdę mówiąc, wcale nie miałam na to ochoty… Ale zanim się zgodziłam, zaprosiłam go do mieszkania, a sama chwyciłam za telefon, żeby zadzwonić do promotora – licząc, że uda mi się jeszcze przełożyć termin egzaminu.
Maria, 25 lat
Czytaj także:
„Moja praca mnie wykańcza. Marzyłam o realizowaniu ambicji, tymczasem od rana do wieczora tylko klikam w tabelki”
„Skłamałam szefowi, że moja szwagierka to zołza, aby jej nie zatrudnił. Teraz czuję się podle, bo Gośka klepie biedę”
„Na Komunii córki wybuchł skandal. W prezencie dostała tajemniczą przesyłkę, która zmieniła nasze życie”