„Od początku sądziłam, że Łukasz to zarozumiały goguś z kasą i w dodatku snob. Okazało się, że ma złote serce”

para z koniem fot. iStock by Getty Images, wsfurlan
„Kąśliwa uwaga trafiła w sedno – ten zamożny facet chyba sądził, że forsą da się zdobyć wszystko. Owszem, portfel pozwalał mu na nabycie najlepszego wierzchowca i opłacenie moich usług, ale to nie gwarantowało sukcesu. Liczy się też jeździec”.
/ 22.06.2024 21:15
para z koniem fot. iStock by Getty Images, wsfurlan

Konie dostojnym krokiem, jeden za drugim, zmierzały w kierunku stajni. Nie przejmowały się gadatliwymi dzieciakami, wiercącymi się w siodle na ich grzbietach. Najbardziej wygłupiał się chłopak dosiadający Kaprysa. Lekko się uśmiechnęłam. Dorosły jeździec za takie harce wylądowałby już dawno na glebie. Siwy ogier nie znosił marnych jeźdźców, ale dla maluchów potrafił okazać cierpliwość i wyrozumiałość...

Byłam zatrudniona w stadninie jako instruktorka jazdy konnej, opiekunka wierzchowców oraz osoba od różnych innych zadań. W zamian mogłam korzystać z pewnych udogodnień, co mi bardzo pasowało. Dzięki temu miałam swobodę w pracy z Kopciuszkiem – gniadą klaczą, którą szkoliłam w ujeżdżeniu. Ale to nie wszystko. Kopciuszek wprost przepadał za Maćkiem, moim bratankiem, który dwa razy w tygodniu korzystał z dobrodziejstw hipoterapii na jego grzbiecie.

Maciuś zmagał się z nadmiernym napięciem mięśni, dolegliwością nadzwyczaj dotkliwą i kłopotliwą w leczeniu. Wtulając się w rozgrzane końskie ciało malec się odprężał, jednocześnie mając wielką frajdę z jazdy konnej, co obwieszczał donośnymi, niezbyt zrozumiałymi pokrzykiwaniami. Właściciel ośrodka jeździeckiego przystał na to, abym prowadziła rehabilitację mojego siostrzeńca w zadaszonym miejscu do treningu koni, dzięki czemu mogliśmy ćwiczyć bez względu na aurę pogodową.

Bogaty dupek myśli, że kupi sobie tytuł?

Niespodziewanie konie zmierzające do stajni zaczęły się niepokoić. Maluch pisnął, gdy jego rumak podskoczył na bok. Błyskawicznie chwyciłam wierzchowca za uzdę i wykrzyczałam z całej mocy:

– Co ty wyczyniasz, baranie?! Straszysz konie!

Zza szyby potężnego auta typu SUV wysunął się łeb przystrojony okularami przeciwsłonecznymi z logo firmy.

– Poszukuję instruktorki jeździeckiej Agaty! – oświadczył wystrojony facet.

– Wyłącz ten cholerny silnik, poczekaj aż konie wejdą do środka, a potem się stąd zmywaj. O tam jest miejsce do parkowania – powiedziałam, starając się nie stracić opanowania.

– Ty jesteś Agata? Ostrzegali mnie, że masz cięty język, ale żeby od razu tak ostro? Obawiam się, że raczej się nie zaprzyjaźnimy.

Choć zapowiedział, że odjedzie na parking, po chwili znów się pojawił, gdy razem z dzieciakami czesaliśmy rumaki.

– Jak tylko dostarczą mi konia, pomożesz mi w treningach – stwierdził, wspierając się o ścianę boksu.

Nikt mi o tym nie mówił. No dalej, Kaprysie, podnieś kopyto.

Chwyciłam uniesioną nogę wierzchowca i oparłam ją sobie na nodze, by wyczyścić strzałkę.

– Jak to, nie słyszałaś jeszcze od szefostwa? Sam o ciebie poprosiłem, bo znam twoje sukcesy. Widzisz, ja również trenuję jazdę konną.

– No proszę, to świetnie.

– Fakt, dopiero zaczynam, ale myślę, że szybko pójdę do przodu. Zainwestowałem w bardzo zdolnego wierzchowca. Wezmę go na nadchodzące mistrzostwa.

Nagle puściłam nogę siwka, który zaskoczony tak nieeleganckim potraktowaniem, zdzielił mnie końskim ogonem prosto w nos.

– A może od razu celować w medale olimpijskie?

Komentarz był jak najbardziej trafny, ten bogaty facet chyba sądził, że forsą da się zdobyć sportowe laury. Jasne, miał kasę na wypasionego rumaka i moje korepetycje, ale to nie gwarantowało sukcesu. W ujeżdżeniu liczą się również umiejętności jeźdźca, a ten gość dopiero raczkował w temacie.

Potencjalny mistrz oderwał się od ściany z desek i opuścił ręce, strząsając niewidzialne drobinki kurzu.

– Liczyłem na to, że wybierzemy się razem na jakiś obiad i tam się dogadamy, ale pewnie i tak byś się na mnie cały czas boczyła. Trudno, może kiedy indziej. Na razie, zobaczymy się na zajęciach.

Odwrócił się i odszedł, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że byłam nieuprzejma wobec mojego przyszłego zleceniodawcy, który sowicie wynagradzał moją pracę. Zdarza mi się działać zbyt impulsywnie…

W stadninie w rozmowie z innymi udało mi się ustalić, że ten arogancki facet nazywa się Łukasz i jest przedsiębiorcą, a jego ojciec to prawdziwy bogacz. Rodzina jest tak zamożna, że aż trudno to ogarnąć.

Zobaczymy, jak da sobie radę z Kaprysem

Kolejnego dnia z samego rana dostarczono rumaka Łukasza. Lavinus prezentował się naprawdę wspaniale, byłam ciekawa, jak będzie wyglądał jego występ na czworoboku…

– Źle! Opuść ręce, przenieś łydkę, wysyłasz koniowi sprzeczne sygnały – irytowałam się, obserwując żałosne umiejętności Łukasza.

Wierzchowiec był bardziej zaznajomiony z manewrami niż jego jeździec, toteż słuchał komend, jednak jako duet prezentowali się okropnie. Łukaszowi brakowało sporo umiejętności jeździeckich, ale miałam pewność, że trenując na Lavinusie, zaprzepaści dobre wyszkolenie rumaka.

– Poczekaj momencik – zawołałam i udałam się do stajni, aby przyprowadzić Kaprysa.

Siwy wierzchowiec nie dorównywał Lavinusowi, ale posiadał pewien atut, teraz niezwykle istotny.

Wskakuj na siodło – poleciłam, wręczając facetowi lejce.

– Dlaczego? – Łukasz wyraził zaskoczenie. – Mam zamiar ćwiczyć z własnym koniem, to chyba oczywiste.

– Obaj nic nie zyskacie na takim treningu. On zbyt karnie wykonuje twoje polecenia, a ty nie umiesz ich wykonywać. Dosiadaj Kaprysa! – ponownie nakazałam.

O dziwo, faktycznie wykonał polecenie. Najwyraźniej zbyt pochopnie wyciągnęłam wnioski na temat Łukasza – być może naprawdę zależało mu na zdobyciu nowych umiejętności?

– Przejdź do kłusa! Nie zapominaj o właściwej postawie w siodle i odpowiednim pochyleniu sylwetki na wirażu – poinstruowałam go.

Ruszyli z kopyta! Kaprys wystrzelił do przodu niczym torpeda, jakby startował w zawodach. Dobrze wiedziałam, o co mu chodzi – chciał przetestować umiejętności śmiałka, który odważył się go dosiadać. Z satysfakcją skrzyżowałam ręce na piersi i przyglądałam się całej sytuacji. Łukasz nieporadnie przeniósł środek ciężkości i za słabo pociągnął za wodze. Siwy cwaniak, zadowolony, że nadarzyła się taka okazja, kopnął tylnymi nogami i bez cienia żalu pożegnał się z jeźdźcem. Byłam bardzo ciekawa reakcji Łukasza. Czy wkurzy się, że zabawka, za którą tyle zapłacił, nie sprostała jego wyobrażeniom?

Po upadku pozbierał się zaskakująco sprawnie i nie tracąc czasu na strzepanie mokrego piasku z twarzy, zbliżył się zdecydowanym krokiem w stronę wierzchowca, który zdawał się patrzeć na niego z nieukrywaną kpiną. Dosiadł rumaka bez zbędnych ceregieli i ponownie przystąpił do okrążania placu. Wtedy po raz pierwszy poczułam w stosunku do mojego podopiecznego coś na kształt uznania, a moje myśli o nim przestały być nacechowane uszczypliwością.

– Kaprys nie puści płazem twoich potknięć, ale dzięki temu będziesz w stanie wychwycić, co robisz nie tak i skorygować błędy – odezwałam się tonem znacznie łagodniejszym niż wcześniej.

Gdy Łukasz milczał, cała jego uwaga skupiła się na wierzchowcu. Całkiem nieźle poradził sobie z zakrętem i szykował się do galopu ze skróconym susem. Niestety niewłaściwie dał znać łydkami polecenie i po raz kolejny wyleciał szerokim łukiem z siodła. Kaprys miał swoje humory tego dnia, chyba dobrze się bawił. Gdy Łukasz już czwarty raz zaliczył glebę, poprosił mnie, żebym zademonstrowała mu, jak należy dogadywać się z koniem.

Dosiadłam Lavinusa i momentalnie zdałam sobie sprawę, że właśnie obcuję z prawdziwym ekspertem w swojej dziedzinie. Dotychczas jeszcze nie miałam okazji jeździć na rumaku tak wysokiej klasy. Dałam sygnał do rozpoczęcia i przystąpiliśmy do kompletnego programu ujeżdżeniowego. Lavinus zmieniał rodzaje chodów, reagując na każdą, nawet najdrobniejszą komendę, jego wyćwiczone mięśnie poruszały się rytmicznie pod aksamitną sierścią, a jego sylwetka była po prostu perfekcyjna. Wykonywał wszystkie figury z ogromnym zapałem, robiąc na widzach niesamowite wrażenie. Uświadomiłam sobie, że dotarłam do istnego raju dla koni, a wzruszenie sprawiło, że łezki zakręciły mi się w kącikach oczu.

Tym razem zgodziłam się na wspólną kolację

Przytrzymałam Lavinusa i pogłaskałam jego rozgrzane ciało, wyrażając wdzięczność za trud, jaki włożył. Łukasz podjechał do mnie swoim koniem i posłał mi ciepły uśmiech.

– Wiedziałem, że jesteś świetna, ale nie sądziłem, że aż tak. Powinnaś być jego jeźdźcem, wyglądacie razem niesamowicie, żaden juror nie dałby wam mniej niż maksymalną ocenę.

– No dobrze, pora wracać do pracy – burknęłam szorstko, tłumiąc w sobie emocje i poczucie niesprawiedliwości losu; Łukasz nie mylił się, ale co z tego wynika? Lavinus nie mógł być mój.

Kiedy przyszłam do stajni kolejnego poranka, moim oczom ukazał się Łukasz, stojący przy boksie szarego rumaka, Kaprysa.

– O ile oczywiście pani jako trenerka się na to zgodzi, chciałbym kontynuować naukę pod okiem tego czworonożnego instruktora – zażartował, klepiąc zwierzę po zadku, na co ten w odpowiedzi wesoło podrygał nogami. – Tylko obawiam się trochę, czy mój kręgosłup podoła tym dość niekonwencjonalnym sposobom, jakie ten koń stosuje – dodał niepewnie.

Starałam się nie okazywać rozbawienia

– Chcę cię o coś prosić – oznajmił, unikając ciosu zadanego przez ogon Kaprysa. – Czy mogłabyś zająć się treningiem mojego konia? Lavinus nie może bezczynnie stać w boksie, kiedy ja będę dosiadał tego wiekowego łobuza – ponownie pogładził siwka, tym razem wybierając kark, co spotkało się z pełnym zadowoleniem konia.

Jasne, że się zgodziłam i od tego momentu prawie codziennie widywaliśmy się w stadninie. Żeby się zrelaksować, wybieraliśmy się również na przejażdżki po okolicy. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyłam, że czas spędzany z Łukaszem bardzo mi odpowiada. Od dłuższego czasu nie postrzegałam go już jako zadufanego w sobie palanta. Ten facet był naprawdę ciepły i wyrozumiały w stosunku do koni, a w moim przypadku to nie byle jaka pochwała.

Ciężko pracował i w końcu zaczęło mu iść lepiej, ale wciąż naciskał, żebym dosiadała Lavinusa. Znajomi z ośrodka jeździeckiego zaczęli robić wymowne spojrzenia, gdy widzieli nas we dwoje.

– Agatka, ty chyba masz klapki na oczach – chichotał jeden, pucując swojego rumaka – On za tobą łazi krok w krok, prawie się wprowadził do stajni, dał ci swojego wymarzonego ogiera, no i odkupił od szefuńcia naszego wartościowego, ale złośliwego Kaprysa. Powiedział, że konik będzie miał u niego bajeczną emeryturkę.

– Co? Nic mi o tym nie wspomniał – zaskoczona wyprostowałam się znad kopyt Kopciuszka.

To pokazuje, że on jest w porządku, gratulacje, trafił ci się dobry człowiek – usłyszałam.

Już od pewnego czasu miałam takie przeczucie, ale to właśnie historia z Kaprysem sprawiła, że moje serce zmiękło. Łukasz trafił w dziesiątkę, lepszego sposobu na zdobycie mojej sympatii nie mógł sobie wymyślić. Nie zdradziłam mu tego, ale kiedy ponownie zaproponował wspólną kolację, tym razem się zgodziłam. Co prawda, zjedliśmy posiłek w stajennym kantorku, w otoczeniu skrzyni z owsem, ale było naprawdę uroczo. W końcu liczy się towarzystwo, a nie miejsce. No i konie były tuż obok, a zarówno ja, jak i on, nie wyobrażamy sobie bez nich życia.

Agata, 29 lat

Czytaj także:
„Żona ma trzy razy większą wypłatę ode mnie. Ją stać na wakacje pod palmami, a mnie na te na balkonie”
„Mąż zabierał się do amorów z subtelnością neandertalczyka. Rzucał mi głupie teksty i myślał, że to już”
„Nasi sąsiedzi byli dorobkiewiczami, myślącymi, że wszystko im wolno. Grozili nam, a później słowa zamienili w czyny”

Redakcja poleca

REKLAMA