Kolejny list przyszedł do mnie tego samego dnia. Od razu wiedziałam, od kogo jest – biała koperta, a na niej moje imię nabazgrane ołówkiem. Poczułam, jak moje serce przyspiesza.
– Kto ci to przysłał? Od kogo ten list? – zainteresował się mój mąż, który właśnie przyniósł go ze skrzynki pocztowej.
– Szczerze mówiąc nie mam pojęcia – odpowiedziałam niepewnie.
Przychodziły do mnie od lat
– Pokaż mi ten list. Zobaczmy, co tam jest.
– Jak to? Nie wiesz?
– Nie, nie wiem. Pokaż mi go.
– Nic z tego. Najpierw wytłumacz mi, o co tu chodzi.
Słowa Marka zabrzmiały poważnie, dobrze znałam ten ton. Mój mąż miał mnóstwo zalet, ale bywał też dość nieufny, co w sumie u policjanta nie powinno być zaskoczeniem.
– Powinieneś podziękować temu komuś, bo gdyby nie on, nie zdecydowałabym się za ciebie wyjść – oznajmiłam, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
Marek zajął miejsce po drugiej stronie i położył sobie kopertę na kolanach.
– Jeszcze nigdy o tym nie wspominałaś – w jego tonie dało się wyczuć pretensję.
Według męża nie powinniśmy niczego przed sobą ukrywać, a pięć lat wspólnego życia to dość czasu, by wyjaśnić sobie wszelkie kwestie. Nie znosił sekretów. Uważał je za niebezpieczne. No cóż, policjant.
– Trudno mi o tym opowiadać – odparłam ledwo słyszalnie. – Nawet ja nie jestem pewna…
Ale się wtedy porobiło!
Otrzymywanie tych wiadomości było dla mnie jak koło ratunkowe, jednak ich treść wzbudzała we mnie pewien niepokój. Wszystko zaczęło się w dniu moich osiemnastych urodzin. Tata wrócił, trzymając w dłoni tajemniczą kopertę, którą położył na blacie kuchennym. Nie było na niej ani słowa o nadawcy, widniało tam jedynie moje imię, nabazgrane ołówkiem. Akurat zajmowałam się obieraniem ziemniaków.
Zerknęłam na kopertę i już chciałam po nią sięgnąć, gdy ojciec błyskawicznie ją pochwycił i rozerwał.
– To chyba o mnie chodzi – stwierdziłam.
Rzucił mi takie spojrzenie, że zamilkłam. Rozerwał kopertę. Przebiegł wzrokiem po tekście. Krótka wiadomość. „Idź na studia w Poznaniu. Dasz radę. Oni są Ci zbędni”.
Matka i ojciec byli ciekawi, kto jest autorem tego tekstu i jakich bzdur mu nagadałam.
– Dobrze zdajesz sobie sprawę, że bez naszego wsparcia i kontaktów będziesz mieć pod górkę! – krzyczał tata. – Sądzisz, że byle kogo biorą na stomatologię? Kiedy w końcu spoważniejesz? W dzisiejszych czasach tylko dojścia mają znaczenie.
Ciągle to samo
Doskonale wiedziałam, co zaraz usłyszę: jesteś leniwa, ograniczona i w życiu niczego nie osiągniesz. Miałam serdecznie dość tego ciągłego poniżania mnie. Zabijania moich pragnień i dziecięcej wiary, że kiedyś podbiję świat. Bardzo szybko zrozumiałam, by nigdy nie wspominać o tym rodzicom, bo tylko mnie wydrwią.
Marzyłam o choć jednym słowie uznania. Nie chodzi o to, że czułam się niekochana. Mama przytulała mnie przed snem, kupowała mi ładne ciuchy. Ale gdy rozmawiała o mnie z przyjaciółkami czy krewnymi, zawsze byłam jej ukochaną, ale niezbyt bystrą córeczką.
„Zastanawiam się, jak sobie poradzi, gdy nas zabraknie. Koniecznie trzeba znaleźć jej porządnego faceta, żeby miał się kto nią zająć” – mówiła do przyjaciółek.
Myślałam, że nie chcę studiować stomatologii. Moim marzeniem była medycyna, studia na wydziale lekarskim. Kraków definitywnie odpadał jako miejsce studiów, bo doskonale wiedziałam, co się stanie. Znowu wpadłabym w sieć znajomych matki i ojca. Nigdy nie miałabym pewności, czy moje sukcesy to efekt ciężkiej pracy, czy też ludzie po prostu robią przysługę rodzicom. Nigdy nie poznałabym swojej prawdziwej wartości.
Dałam sobie radę
Marzyłam o ucieczce, wyjeździe, samodzielności, ale strach mnie paraliżował. Może rodzice mieli rację, twierdząc, że sobie nie poradzę? Że ludzie mnie po prostu wykorzystają i porzucą? Gdzieś w środku czułam, że dam sobie radę, ale rodzice nauczyli mnie nie słuchać tego wewnętrznego głosu.
Jednak ta wiadomość była czymś wyjątkowym. Osoba, która ewidentnie świetnie mnie rozumiała, przekonywała, że dam sobie radę. Właśnie takiego wsparcia mi brakowało.
Zdecydowałam się aplikować na medycynę do Poznania. Udało mi się dostać i wyjechałam, nie zważając na protesty oraz groźby wydziedziczenia ze strony rodziców. Nadawca listu nie pomylił się – pokonałam przeciwności losu. Przyznano mi stypendium, pracowałam dorywczo, przykładałam się do nauki. W rezultacie zostałam lekarzem rodzinnym, zatrudnionym w sporym ośrodku zdrowia.
Moi starzy, z którymi relacje jakoś tam się po pewnym czasie unormowały, mówili, że poniosłam klęskę w pracy, ale ja czułam satysfakcję. Otrzymałam jeszcze trzy wiadomości, w których mój Sekretny Mentor podtrzymywał mnie na duchu. To dzięki niemu po zakończeniu nauki nie wróciłam do Krakowa, do swoich rodziców, mimo że kusili mnie na różne sposoby.
Zamiast tego wzięłam pożyczkę z banku na mieszkanie w Poznaniu i pojechałam na dwa lata do Afryki z Medykami bez Granic, co w dużym stopniu sprawiło, że nabrałam pewności siebie w zawodzie.
Chciałam za niego wyjść
Naturalnie starałam się dowiedzieć, kto mógł wysyłać te wiadomości. To musiała być osoba z mojego najbliższego otoczenia, bo wiedziała o moich kłopotach. Jednak nikt nie chciał się przyznać – zarówno znajomi, jak i krewni. W końcu doszłam do wniosku, że mam tajemniczego adoratora, który bacznie mnie obserwuje, zna mnie na wylot i gdy dopada mnie zwątpienie, on dodaje mi sił, przypominając, że dam sobie radę i jestem twardą babką.
Któregoś lata w budynku, gdzie mieszkałam, doszło do serii kradzieży z włamaniem. Marek zajmował się tą sprawą. Wpadłam mu w oko, a on również wydał mi się ciekawy. Za każdym razem, gdy go widziałam lub słyszałam jego głos, w moim brzuchu zaczynało coś trzepotać.
Przystałam na propozycję spotkania. Potem było drugie. Podczas trzeciego pozwoliłam mu się pocałować. Wylądowaliśmy w łóżku na czwartej randce. Mimo to, gdy po sześciu miesiącach oświadczył się, znowu dopadła mnie trwoga. Kochałam go. Pożądałam go.
Ileż to razy w domu słyszałam o policjantach! Jak odnoszą się do swoich bliskich. Mocni, porywczy, zdenerwowani faceci, których napędza alkohol… „Na razie Marek daje sobie radę”, dumałam. Nie pije. Jest delikatny. Ale co przyniesie przyszłość?
Pragnęłam za niego wyjść – a jednocześnie się obawiałam. Coś podpowiadało mi, że popełniam błąd, ale jak zawsze nie ufałam własnej intuicji. I byłam przekonana, że się wycofam. Na moje szczęście dzień przed rozmową z Markiem otrzymałam list.
Uznał, że to stalker
Mój Sekretny Mentor uznał, że Marek będzie dla mnie odpowiednim partnerem i otoczy mnie opieką.
– Tak jak zwykle, nie pomylił się – posłałam mężowi ciepły uśmiech.
Marek siedział z ponurą miną, spoglądając na list jakby to była groźna żmija.
– To prześladowca. Śledzi każdy twój ruch. Ledwo trzy miesiące minęły od naszej przeprowadzki, a on już cię wytropił. To niebezpieczna sytuacja.
– Ani razu mnie nie skrzywdził – zaprotestowałam. – Wręcz przeciwnie, dzięki niemu…
– Daj spokój. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy takim świrom. Z jednej strony kochają, pieją z zachwytu, a z drugiej potrafią nawet oblać kwasem. A ten gość od lat ma na twoim punkcie hopla… – małżonek dokładnie obejrzał list. – Brak znaczka pocztowego. Czyli musiał to sam wrzucić do skrzynki na listy.
Opuszkami przytrzymał krawędź koperty i położył ją na stole.
– Lepiej tego nie ruszaj.
– No ale ja muszę wiedzieć, co on tam napisał! – podniosłam głos ze zdenerwowania.
Musiał dojść prawdy
Marek spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Zacisnęłam usta. Może i uważa, że nie powinnam niczego przed nim ukrywać, ale bez przesady. Są takie sprawy, o których nie potrafię nikomu powiedzieć.
Wręczył mi kopertę. Ostrożnie ją rozerwałam. Wyjęłam z niej kartkę. Jak zawsze wiadomość była zwięzła: „Będziesz wspaniałą mamą. Poradzisz sobie. Tak jak zawsze i ze wszystkim. Jesteś dzielna i rozsądna. Zaufaj sobie”. Kiedy otarłam łzy ulgi i szczęścia, zastanowiłam się: skąd Mentor wiedział, jaka niepewność i obawa kryją się w moim sercu?
Dotąd nie zdobyłam się na to, by komukolwiek powiedzieć. Nawet mojemu ukochanemu, który od pewnego czasu wspominał, że pragnie zostać tatą. Ja również marzyłam o maleństwie, jednak paraliżowało mnie pewne zdarzenie z lat dziecinnych. Pewnego razu upuściłam lalkę, a moja matka zaczęła wygłaszać tyrady, że właśnie taką matką będę w przyszłości – roztargnioną i niedbałą.
Byłam wtedy małą dziewczynką, ale te słowa wryły się we mnie tak mocno, że do dziś odczuwam wstyd i cierpienie. Jednak mój Mentor słusznie uważa. Poradzę sobie i stanę się wspaniałą mamą. O wiele lepszą niż ta, która mnie wychowała.
– Monitoring! – krzyknął mój partner i wypadł z domu jak oparzony.
Ruszyłam jego śladem
Nasze mieszkanie znajdowało się w świeżo wybudowanym budynku z apartamentami, który chronili pracownicy ochrony. Zarówno parter, jak i korytarze były pod czujnym okiem kamer monitoringu. Marek dogadał się ze strażnikami i już po chwili oglądaliśmy poranne nagrania z kamer. Nic podejrzanego.
Żadna osoba nie podeszła do naszej skrzynki pocztowej. Marek poprosił więc o puszczenie zapisów wideo z nocy. I wtedy trafił w dziesiątkę! O godzinie trzeciej nad ranem na korytarzu zauważyliśmy tajemniczą sylwetkę. Intruz nie wtargnął z zewnątrz, a zszedł po schodach z wyższego piętra.
Z niedowierzaniem obserwowałam, jak moja postać zbliża się do skrzynki pocztowej i wsuwa do środka śnieżnobiałą kopertę. Moje zdumienie rosło z każdą sekundą. W momencie, gdy tajemnicza figura odwróciła się plecami, Marek wcisnął pauzę i na ekranie pojawiło się moje oblicze. Zaspane, jakby nieobecne spojrzenie, niczym u lunatyka, ale bez wątpienia należące do mnie. Okazało się, że to ja sama byłam swoim Sekretnym Mentorem.
Agata, 32 lata
Czytaj także:
„Byłam nianią dla dziecka i przykrywką dla szefa. Płacił mi za milczenie, bo znałam wszystkie jego tajemnice”
„Szwagier chciał od nas wyłudzić 50 tysięcy. Gdy się nie zgodziliśmy, zrobił coś okropnego”
„Żona robiła obiady, a kochanka dogadzała mi w łóżku. Przez 2 lata prowadziłem życie idealne, aż się pomyliłem”