Nie rozumiem, dlaczego Karina jest tak uparta – zwłaszcza że nie ma racji! Motyle w brzuchu i dreszczyk emocji w końcu mijają, a bogaty mąż z porządnym zawodem i majątkiem? To jest bezpieczeństwo na lata.
Od lat widziałam córkę z Ryśkiem
Pierwsze myśli o tym, że moja córka mogłaby kiedyś założyć rodzinę z synem Marka, naszego wiejskiego weterynarza, pojawiły się u mnie chyba jeszcze, gdy Karinka była w szkole podstawowej. Z radością obserwowałam, jak zaprzyjaźnia się z Ryśkiem, który zawsze był uprzejmy, poukładany i, według planu jego ojca, miał w przyszłości przejąć jego gabinet weterynaryjny i gospodarstwo. A że chłopak od zawsze pilnie się uczył i przejawiał dobre podejście do zwierząt, plan nie zmieniał się, nawet gdy już dorósł.
Przez wiele lat Karina miała z Ryśkiem bardzo dobre relacje, więc po cichu miałam nadzieję, że któregoś dnia sama dostrzeże, że to idealny materiał na męża. Zwłaszcza że zdawało się, że Rysiek czuje do mojej córki miętę... Ona jednak ewidentnie tego nie widziała albo nie zwracała na to uwagi, choć miałam nadzieję, że to ten pierwszy scenariusz, bo dawał większą szansę na powodzenie mojego planu wobec Kariny. Ale niestety, córka na każdą delikatną sugestię, że „tworzyliby z Rysiem ładną parę” od razu się najeżała.
– Ale czemu się złościsz? Przecież z żadnym nieudacznikiem nie chciałabym cię wyswatać. A to chłopak jak marzenie: przystojny, odpowiedzialny, samodzielny. I gospodarstwo i praktykę po ojcu przejmie od razu po studiach. No i ewidentnie jest w ciebie zapatrzony – zasugerowałam.
– Oj mamo, wcale nie jest zapatrzony, a już na pewno nie jest przystojny – parsknęła tylko Karina.
– No wiesz co! Wstydziłabyś się! – żachnęłam się.
– Nie to, żeby był jakiś szpetny, ale on zupełnie nie jest w moim typie. I nigdy nie był. Zawsze się tylko przyjaźniliśmy i tak już zostanie – skwitowała uparcie.
Może jeszcze jej przejdzie?
Przez jakiś czas nie poruszałam znowu tego tematu. Z jednej strony nie dziwiło mnie to, że dwudziestoletnia dziewczyna nie ma ochoty korzystać z porad matrymonialnych matki. Ale z drugiej... Obawiałam się, czy aby za jej gorliwą niechęcią wobec Ryśka nie stoi coś gorszego niż zwykły młodzieńczy bunt. A raczej: nie coś, ale ktoś. I niestety, moje przeczucia okazały się słuszne, gdy Karina przyprowadziła któregoś dnia Krzysztofa.
Krzysztof... Ach, co tu w ogóle o nim powiedzieć? Elegancik z miasta, z ulizanym włosem i przesadnie modnym strojem. Chociaż córka zachwycała się jego niby „prestiżową” posadą w banku, tak naprawdę był zwykłym szarakiem w sieciowej placówce, co to niby zna się na finansach, ale tak naprawdę ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje od rana do wieczora za biurkiem, przynosi do domu marne grosze i żyje w wynajętej kawalerce. Kiedy tylko pomyślę, że moja Karinka miałaby spędzić życie z takim człowiekiem, to serce mi pęka.
„On nie ma nic do zaoferowania poza swoim wyglądem i pustymi obietnicami. Plecie coś o jakichś marzeniach, ambicjach, wspólnych podróżach, ale marzenia nie napełnią lodówki, ani nie opłacą rachunków! Co innego renomowana praktyka weterynaryjna na cały powiat...”, myślałam przybita.
Tego pierwszego wieczoru, który Krzysiek spędził w naszym domu, starałam się nie okazywać mu niechęci, ale później coraz ciężej było mi ukrywać prawdziwe odczucia na temat tego gogusia. Niestety, Karina zdawała się być coraz bardziej zaangażowana w relację z nim... A ja poczułam, że muszę coś zrobić, zanim popełni największy błąd swojego życia i, nie daj Boże, postanowi za niego wyjść.
Jak się go pozbyć?
W końcu znowu podjęłam temat „odpowiedzialnych wyborów matrymonialnych”.
– Karinko, i jak ci tam z tym Krzyśkiem? – zapytałam któregoś razu, niby niewinnie.
– Mamo, daj spokój, myślisz, że nie widzę, jak na niego patrzysz? Naprawdę nie umiesz ukryć swoich opinii. Ale oszczędź sobie gadania o tym, że nie jest dla mnie właściwy i nie zapewni mi szczęścia, a już tym bardziej, jeśli znowu chcesz zachwalać Ryśka. Kocham Krzysztofa i koniec – oznajmiła mi twardo, ucinając temat.
Któregoś wieczoru, po kolejnej kłótni z Karinką na temat którego nie potrafiłam odpuścić, siedziałam w kuchni, starając się uspokoić. I właśnie wtedy, jak ściągnięty myślami, przyszedł Rysiek – choć spodziewałam się tego dnia tylko jego ojca, który miał przyjść zaszczepić nasze zwierzaki.
– Dzień dobry, ja za tatę – oznajmił na wejściu. – Źle się dziś czuł, więc powiedziałem, żeby się położył, bo psiaki to i ja mogę zaszczepić.
– Ach, dobry z ciebie chłopak – pochwaliłam go i uśmiechnęłam się do niego ciepło.
No i czego tu można nie kochać w takim kandydacie? Był solidny, obowiązkowy, troszczył się o rodzinę, zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia o nowych metodach leczenia zwierząt czy o postępach w gospodarstwie. „Ech, Karina jest zwyczajnie głupia, jeśli myśli, że ten jej ulizaniec jest lepszy od naszego Ryśka!”, pomyślałam wściekle.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał z troską w głosie, widząc moje zmartwienie.
– Ach, Rysiek, nie wiem już, co robić. Karina z tym swoim Krzysztofem... Jak mam ją przekonać, że to nie jest dla niej dobre? – westchnęłam ciężko.
– Krzysztof... Tak, tak mi się wydawało, że musi się z kimś spotykać, bo coraz częściej jeździła do miasta tak pięknie ubrana... – mruknął, starając się utrzymać uśmiech na twarzy.
– Mówię ci, uparta jest jak osioł, a ja doskonale wiem, że ten chłopak to żadna partia dla niej! – sarknęłam.
– No cóż, każdy podejmuje swoje decyzje. Nikogo nie można zmusić do miłości ani od niej odwieść...
Mądre słowa, ale trudno było mi się z nimi pogodzić. Z każdym dniem stawałam się coraz bardziej przekonana, że moje marzenia o przyszłości Kariny z Ryśkiem nigdy się nie spełnią.
Trzyma ją, ale się nie oświadczy!
Sytuacja drażniła mnie coraz bardziej, zwłaszcza że Krzysztof wyraźnie ani myślał wykonywać jakichś gestów w stronę mojej córki. Jeździła do niego do miasta praktycznie w każdej wolnej chwili, a i on często ją odwiedzał i tak prowadzali się razem bez wyraźnego celu przez ponad rok. Chociaż zaczęłam akceptować fakt, że mogę nigdy nie mieć Ryśka za zięcia, aż gotowałam się w środku na myśl, że ten pajac Krzysiek ewidentnie nie miał w głowie żadnych poważnych zamiarów wobec Kariny.
No bo prowadzać się tak przez rok i żadnych zaręczyn? „Paskudne miastowe zwyczaje! Tylko wpędzają dziewczyny w lata, opóźniają zakładanie rodziny, a na koniec zmarnuje taką kupę czasu i jeszcze nic z tego nie wychodzi”, myślałam rozjuszona.
Moje frustracje sięgały zenitu, gdy pewnego dnia Karina wróciła z miasta z czerwonymi, zapuchniętymi oczami, a w jej twarzy było coś, co wyraźnie wskazywało na to, że coś się stało. „Ale co? Pokłócili się? A może rozstali?”, myślałam z nadzieją.
– Och, Karinko – objęłam ją mocno. – O co chodzi? Coś z Krzyśkiem?
– Daj spokój, mamo! Nic mi nie jest – wyrwała się z mojego uścisku. – Już widzę, jak tylko czekasz, aż powiem ci, że między nami koniec!
Po czym zapłakana zamknęła się w swoim pokoju. Przez kolejne kilka dni odpowiadała mi jedynie półsłówkami i snuła się po domu ze smętną miną. Ale nadal nie wiedziałam, co tak naprawdę się stało. Próbowałam ją pocieszać, ale na wszystkie moje próby ingerencji reagowała alergicznie. Z całych sił starałam się ukrywać te nadzieje, ale coraz bardziej nastawiałam się na wizję, w której Krzysztof znika z naszego życia, a ich związek jest oficjalnie zakończony.
Chociaż Karina nie chciała mi niczego powiedzieć, widziałam, jak ukradkiem zerka ciągle nerwowo na telefon, ewidentnie licząc, aż Krzysiek się odezwie. I taki stan utrzymywał się przez następne dwa tygodnie. W międzyczasie, Karina zaczęła spędzać więcej czasu w domu, bo przestała jeździć do miasta. Chodziła jak struta, ale nadal nie potwierdziła czy zerwała z tym chłystkiem, więc nie mogłam mieć pewności. Zaczęła jednak coraz częściej spotykać się z Ryśkiem, który, choć dyskretnie, zawsze był gotów na jej każde wezwanie...
Oczywiście, o tych spotkaniach dowiadywałam się od sąsiadów, którzy widzieli ich razem, bo sama za żadne skarby nie chciała mi o tym mówić. I trudno jej się dziwić. Nie ukrywam jednak, że gdy po raz kolejny usłyszałam, że moja córka coraz częściej widywana jest w przychodni, na nowo zatliła się we mnie nadzieja. Może jeszcze coś z tego będzie? A może właśnie musiała się sparzyć, żeby zrozumieć, jakiego chłopaka ma tuż pod nosem?
Bożena, lat 47
Czytaj także:
„Mąż, by dorobić, zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym. Zamiast zarobić kasę, zmienił naszą sypialnię w kostnicę”
„Synowa podejrzewała mojego syna o zdrady, a ja ją wyśmiałam. Prawda okazała się o wiele gorsza od romansów”
„Przyłapałam męża koleżanki na zdradzie. Zrobiłam błąd, że trzymałam gębę na kłódkę”