„Mąż, by dorobić, zatrudnił się w zakładzie pogrzebowym. Zamiast zarobić kasę, zmienił naszą sypialnię w kostnicę”

para w sypialni fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Myślałam, że z czasem przyzwyczaję się do jego pracy, ale im dłużej pracował w zakładzie, tym więcej objawów fobii powracało do mnie. Nasze życie miłosne umarło”.
/ 21.05.2024 21:15
para w sypialni fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Powinnam być dumna, że Leszek znalazł sobie dodatkowe zajęcie, gdy było nam trudno i potrzebowaliśmy pieniędzy. I byłam, przynajmniej na początku. Po krótkim czasie dopadło mnie jednak uczucie, które zaczęło rozbijać nasze małżeństwo. Mam na myśli odrazę. Zaczęłam brzydzić się własnego męża. Do tego stopnia, że nie mogłam spać obok niego, nie wspominając już o innych sprawach.

Potrzebowaliśmy dodatkowych pieniędzy

– Leszek, nieopłacone rachunki zaczynają się piętrzyć. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo odwiedzi nas komornik.

– Sam już nie wiem, jak na to wszystko zarobić. Przecież oboje pracujemy, a i tak ledwo wiążemy koniec z końcem.

– Może poproś szefa o podwyżkę.

– Ten dusigrosz miałby dołożyć coś do wypłaty? Chyba już zapomniałaś, że odwołał świąteczne premie, bo obrót wzrósł tylko o dwa procent.

– Co ci szkodzi porozmawiać?

– Jeżeli zacznę domagać się większej kasy, w końcu mnie zwolni. Na moje miejsce jest ze stu chętnych.

– To co zrobimy? Nie możemy w nieskończoność pożyczać od rodziców.

– Mam pewien pomysł. Jutro porozmawiam z kolegą i może da mi jakieś dodatkowe zajęcie.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że wielu osobom żyje się trudniej niż nam. W końcu oboje pracujemy, a niektórzy muszą radzić sobie bez żadnego źródła dochodu. Ale fakt, że „zawsze może być gorzej”, nie oznacza, że nie mam prawa narzekać. Bo jak mam się nie denerwować, skoro po opłaceniu wynajętego mieszkania i wszystkich rachunków ledwo starcza nam na życie?

Zawsze, gdy pojawia się jakiś nieprzewidziany wydatek, musimy z czegoś rezygnować, a przecież jeść trzeba. Przekładanie płatności nigdy nie kończy się dobrze. Bo w następnym miesiącu koszty nie maleją, a pieniędzy nie przybywa. Niestety, życie w Warszawie kosztuje więcej niż w innych miastach.

– Zdradzisz mi jakieś szczegóły?

– Nie chcę zapeszać. Śpij już. Jeżeli będę miał pomyślne wieści, jutro wszystkiego się dowiesz.

Nie byłam zachwycona

Z ulgą przyjęłam informację, że Leszek chce podjąć dodatkowe zatrudnienie. Sama też o tym myślałam, ale nie mogłam niczego znaleźć. Nie przy moich nieregularnych godzinach pracy.

– Hej, skarbie – przywitałam męża następnego dnia, gdy wrócił z pracy. – Myj ręce i siadaj do obiadu. Niestety, dziś tylko pomidorowa z ryżem, bo na nic więcej nie mamy pieniędzy.

– Nie przejmuj się, skarbie. Niedługo codziennie będziemy mogli jeść schabowe, aż do znudzenia – powiedział wesołym głosem.

– Dostałeś tę dodatkową pracę? – zapytałam, a on pokiwał głową. – Wspaniała wiadomość!

– Też się ucieszyłem. Robota nie jest bardzo ciężka, a płacą nieźle.

– Co to za praca?

– Pamiętasz mojego kolegę Tomka?

– Tego, z którym chodziłeś do technikum?

– Niedawno przejął rodzinny biznes.

– Ale jeżeli pamięć mnie nie myli, jego ojciec prowadził zakład pogrzebowy.

– Dokładnie. Teraz Tomek jest szefem i bez problemu dał mi robotę.

– Leszek, tylko nie mów, że będziesz grabarzem.

– Nie, nie grabarzem – zaśmiał się.

– Zatrudnił mnie jako kierowcę.

– A to nie to samo?

– Nie. Nie będę uczestniczył w pogrzebach ani zajmował się niczym, co jest z tym związane. Ja mam tylko odbierać zwłoki i przewozić je do zakładu. Z domów i ze szpitali. Śmierć nie nosi zegarka i powiedział mi, że przyda mu się ktoś, kto będzie dyspozycyjny popołudniami i wieczorami.

– Myślisz, że to dobry pomysł?

– Skarbie, a jakie mamy wyjście? Naprawdę potrzebujemy pieniędzy.

– Wiem, ale będziesz miał kontakt z nieboszczykami. A zdajesz sobie przecież sprawę, że dla mnie to problem.

– Aguś, przecież zakłady pogrzebowe działają z zachowaniem najwyższych standardów higienicznych. To już nie średniowiecze. Postanowiłem spróbować. Ta praca to dla nas być albo nie być.

– Jak miałoby to wyglądać?

– Nie będę musiał całe popołudnie siedzieć w zakładzie. Mam tylko być pod telefonem. Gdy trafi się „klient”, pojadę na odbiór. Później będę musiał tylko wyłożyć ciało do chłodni i zdezynfekować karawan. Więcej obowiązków nie mam. Aga, nie mamy wyjścia.

Boję się zarazków

Wiedziałam, że mój mąż ma rację. A mimo to drżałam na samą myśl, że będzie miał kontakt ze zmarłymi. Muszę się do czegoś przyznać. Od wielu lat cierpię na bakteriofobię. Dopadło mnie to, gdy chodziłam do liceum. Jako szesnastolatka wyjechałam na pierwsze zagraniczne wakacje. Wycieczka do Egiptu była moim marzeniem.

Niestety, gdy na samym końcu wyjazdu nieostrożnie napiłam się nieprzegotowanej wody, marzenie zmieniło się w koszmar. Zaczęło się już w samolocie. Dla wielu osób może wydawać się to śmieszne, ale nie dla mnie.  Rodzice odebrali mnie z lotniska  i od razu zawieźli do lekarza. Dwa tygodnie spędziłam w szpitalu, podłączona pod kroplówkę.

Od tamtej pory panicznie boję się bakterii i innych zarazków. Zaczęło się od obsesyjnego mycia rąk. Szorowałam dłonie tak często, że porobiły mi się na nich rany. Później doszły do tego inne zaburzenia. Jestem już po terapii i jest znacznie lepiej. Ale taki lęk nigdy nie znika całkowicie. Nadal drżę na samą myśl o wypiciu wody kranowej. Nie mogę wziąć do ust nieugotowanych warzyw, a owoce jem tylko te, które mogę obrać ze skórki.

Trzęsłam się na samą myśl o jego pracy

Wiem, że praca ze zwłokami wymaga zachowania nadzwyczajnej ostrożności i higieny. Gdy Leszek powiedział mi, co będzie robił, zdawałam sobie sprawę, że ryzyko jest minimalne. Dla niego, bo dla mnie było właściwie żadne. Wzdrygałam się jednak na samą myśl o tym. Ale tak samo bałam się, że właściciel mieszkania w końcu wyrzuci nas na bruk. Zgodziłam się. Co innego miałam zrobić?

Pierwszego popołudnia Leszek miał trzy kursy. Ostatni wypadł mu po 22:00. Gdy wrócił do domu, ja leżałam już w łóżku. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Przez cały czas myślałam o tych małych, wrednych zarazkach, które ze sobą przyniesie. Wrócił do domu. Wziął prysznic i położył się obok mnie.

– Nie obrazisz się, jeżeli nie zapytam, jak było w pracy?

– Daj spokój. I tak nie zdradziłbym ci żadnych szczegółów – powiedział i pocałował mnie w policzek.

W tym momencie wstrząsnął mną dreszcz. Nie miałam wątpliwości, że to wyczuł. Odsunął się, a mi zrobiło się głupio.

– Przepraszam cię, skarbie.

– Nie masz za co. To przecież nie twoja wina.

Obiecuję, że się przyzwyczaję. Zobaczysz, będzie lepiej.

– Wiem – zapewnił. – Śpijmy już, bo jestem padnięty.

Było coraz gorzej

Naprawdę myślałam, że z czasem przyzwyczaję się do jego pracy. Nic bardziej mylnego. Im dłużej pracował w zakładzie, tym więcej objawów fobii powracało do mnie. Nasze życie seksualne umarło, że pozwolę sobie na taką analogię. Choć wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia, za każdym razem, gdy kładł się obok mnie, czułam od niego woń zwłok.

W końcu mój strach przybrał takie rozmiary, że gdy Leszek próbował mnie dotknąć, zaczęłam wrzeszczeć i płakać. Nie mogłam już tak dłużej. Musiałam poprosić go, by spał na kanapie. Mam szczęście, że mój mąż to wyrozumiały facet, bo nawet nie zaprotestował.

Nasza sypialnia stała się kostnicą. Jakby umarło w niej wszelkie życie. Wcześniej łóżko było dla nas miejscem, w którym rozmawialiśmy i snuliśmy plany. W którym godziliśmy się po kłótniach i kochali, czasami do białego rana. A teraz? Noce spędzałam sama, a mój mąż spał w drugim pokoju.

Owszem, nasza sytuacja finansowa uległa poprawie, ale kasa, którą zarabiał Leszek, wcale nie była taka duża. Zresztą, bliskości małżeńskiej nie da się wycenić. Żadne pieniądze nie były warte tego, przez co przechodziliśmy. Tak, my, nie tylko ja. Wiedziałam, że dla niego jest to tak samo trudne.

– Tęsknię za naszym dawnym życiem, wiesz?

– Ja też, ale co innego mogę zrobić? Brakuje mi nas, ale nie brakuje mi wezwań do zapłaty.

– Mam pewien pomysł, który może cię zainteresować. Rozmawiałam z ciocią Urszulą. Wiesz, z tą, która mieszka w Berlinie. Powiedziała, że może udostępnić nam pokój.

– Chcesz wyjechać za pracą?

A co nas tu trzyma? Nie mamy przecież dzieci. Tam szybciej czegoś się dorobimy. Za kilka lat wrócimy do Warszawy. Albo zostaniemy w Niemczech. To już nasza decyzja.

– To na pewno dobry pomysł?

– Lepszego nie mam. Nie chcę, żeby nasze życie tak wyglądało.

– Więc zgoda. Zróbmy to.

Agnieszka, 31 lat

Czytaj także:
„Mój mąż artysta żyje sztuką, ale rachunki same się nie zapłacą. Musiałam nim wstrząsnąć, by nie obudzić się na bruku”
„Za zdradę w związku należy się surowa kara. Obmyśliłam taki plan zemsty na byłym facecie, że nigdy o mnie nie zapomni”
„Ojciec przekonał mnie, że należę do wielkiego świata i czeka mnie kariera. W pogoni za kasą prawie straciłem wszystko”

Redakcja poleca

REKLAMA