„Od 15 lat jestem z gburem, przez którego przestałam czuć się kobietą. Iskrę kobiecości rozpalił we mnie były facet”

atrakcyjna kobieta fot. Getty Images, Lourdes Balduque
„Aby zobaczyć pełen podziwu błysk w oczach, opłacało się spędzić cały dzień na łażeniu po sklepach i wizycie w salonie fryzjerskim. Kupiłam przepiękną kieckę, a świeża koloryzacja zamaskowała wychodzące zdradziecko siwe kosmyki”.
/ 23.04.2024 14:30
atrakcyjna kobieta fot. Getty Images, Lourdes Balduque

Facet, z którym jestem, to taki typowy sztywniak. Systematyczny i przewidywalny jak rozkład jazdy PKP. Generalny remont łazienki to był największy „odjazd" w naszym związku. Czy to naprawdę takie dziwne, że miałam ochotę na odrobinę szaleństwa i namiętności u boku Arka? Mój ślubny to naprawdę w porządku facet, opanowany, bez nerwów i... nudnawy jak flaki z olejem. Zupełnie inaczej niż Arek – ten gość robi ze mną coś, czego nikt wcześniej nie potrafił.

Pragnęłam czegoś innego

Janek chyba jeszcze drzemał albo tylko udawał. W sumie bez różnicy. Leżał cicho, tyłem do mnie, schowany pod swoją kołderką. I git, przynajmniej mi nie będzie zawracał głowy, patrząc tymi swoimi smutnymi oczkami. Bo porządna, oczyszczająca atmosferę awantura i tak nie była możliwa. Pan ugodowy za wszelką cenę unikał kłótni, a nawet podniesienia głosu, twierdząc, że wrzaski i tak nic nie dają. Szkoda tylko, że w ostatnim czasie w ogóle niewiele gadaliśmy. No bo o czym tu w sumie rozmawiać po 15 latach bycia razem?

Żyliśmy jak bliźnięta syjamskie, non stop w swoim towarzystwie, w pracy, pod jednym dachem. Znaliśmy się jak łyse konie, potrafiliśmy dokańczać swoje wypowiedzi. Zero niespodzianek, życie biegło swoim leniwym, utartym rytmem. Generalny remont łazienki – to była najbardziej emocjonująca rzecz, jaka przytrafiła mi się od wielu lat. Oprócz tego, mówiąc obrazowo, całkowita flauta na wodach, absolutna cisza.

Czy na tym polega szczęście? To bardziej takie ospałe zadowolenie, usypiająca stabilizacja. Do tej pory mi to wystarczało. Ale przestało. Zapragnęłam czegoś innego. A sprawcą tego był… Arek. Moja pierwsza wielka miłość. Dlaczego ten najpopularniejszy chłopak w szkole zwrócił uwagę akurat na mnie, jedyną licealistkę, która wydawała się kompletnie odporna na jego urok?

Założył się z kolegami, co zresztą od razu wyjawił. Jego szczerość i uśmiech były niesamowite. A jak całował! Na samą myśl o tym do tej pory miękną mi nogi. Po maturze nasze drogi się rozeszły. On wyruszył podbijać świat, a ja zostałam na miejscu. Jego życiowe motta brzmiały: „Żyj intensywnie, zgiń młodo" i „Rób to, na co masz ochotę, bez żalu". Nie byłam aż tak odważna i szalona, poza tym nie miałam zamożnych rodziców, którzy finansowaliby moje zachcianki. Smutek nie trwał zbyt długo.

Różnili się jak woda i ogień

Na studiach los zetknął mnie z Janem. Zupełnie nie przypominał Arka. Nie olśniewał urodą amanta ani elokwencją intelektualisty. Nie planowałam się w nim zakochać. On jednak wytrwale torował sobie drogę do mojego serca… Małomówny, opanowany, z głową na karku, uporządkowany jak regał w bibliotece, alfabetycznie i tematycznie. Nasza miłość była podobna – spokojna, łagodna, dająca poczucie bezpieczeństwa, zawsze obok. I nudna jak przeciętny niedzielny obiad.

Z samego rana, zaraz po przebudzeniu, wyskoczyłam z wyrka i jak zwykle od jakiegoś czasu, pognałam do kompa. Nawet nie przebierając się z piżamy, włączyłam szybko notebooka, żeby sprawdzić maile. Zastanawiałam się, czy Arek odezwał się przez te dwa dni, odkąd zaproponowałam mu w końcu randkę w realu. Koniec z romansowaniem przez internet, najwyższy czas zobaczyć, jak to wszystko wygląda naprawdę, poza wirtualnym światem.

Konto na Facebooku założyłam głównie z myślą o odnalezieniu go. Okazało się, że już tam był. Cyfra w nawiasie obok jego imienia i nazwiska robiła piorunujące wrażenie. 502 – aż tylu znajomych zdążył zgromadzić. Czyli pod tym względem nic się nie zmieniło, wciąż otaczał się mnóstwem ludzi. Z fotografii spoglądała na mnie przystojna twarz mężczyzny z potarganymi włosami i kilkudniowym zarostem, a w tle widniał jacht. Od zawsze ciągnęło go do podróżowania, podejmowania kolejnych wyzwań i zdobywania szczytów. Byłam jednym z nich, a on do dziś pozostaje najbardziej intrygującym facetem, z jakim dane mi było się zetknąć.

Liczne fotografie w albumie stanowiły niepodważalny dowód na to, jak barwne i pełne przygód było życie Arka. Raz dzielnie dosiadał rumaka, innym razem szusował po stoku na nartach, a kiedy indziej pozował dumnie na tle majestatycznych piramid w Egipcie czy zapierającego dech w piersiach wodospadu gdzieś w Meksyku. W swoim internetowym profilu bez ogródek wyznał: „Robię to, na co mam ochotę i zgarniam niezłą kasę, handlując filmikami i zdjęciami z moich wypraw po świecie".

Obudziło to we mnie nadzieje

Postanowiłam zrobić pierwszy krok i wysłałam mu wiadomość na powitanie: „Hej, tu Kalina, kojarzysz mnie jeszcze?". Jego odpowiedź nadeszła błyskawicznie: „No pewnie, że kojarzę! Ciebie, Kalinko, z tymi usteczkami stworzonymi do całowania, nie da się ot tak wyrzucić z pamięci!”. Może trochę słodził, ale robił to w taki sympatyczny sposób. No i się zaczęło.

Nie pisałam mu zbyt dużo o sobie. Moje życie streściłam w jednym zdaniu: „Ukończyłam studia na farmacji, poślubiłam mojego kolegę z roku, urodziłam dwoje pociech, prowadzimy razem aptekę, mamy swój dom i działkę ludzie uważają nas za udane i zgodne małżeństwo". No i tyle, a co miałam jeszcze dodać?

Czym tu się chwalić? Że młodej zdjęli już aparat i teraz ma piękny, idealny uśmiech? Że synek wygrał w konkursie recytatorskim, a ja pękałam z dumy? Że mój mąż złapał takiego ogromnego szczupaka i cały dzień chodził dumny jak paw, bo nazwano go królem całej rzeki? Że remont wyszedł taniej, niż myśleliśmy i wystarczyło jeszcze na małe oczko wodne w ogródku, gdzie róże, które już spisałam na straty, jednak pięknie zakwitły?

Nic nadzwyczajnego, po prostu małe przyjemności, niewielkie uciechy. Arek z wyczuciem nie roztrząsał wątku i skoncentrował się na sobie. On dla odmiany miał ciekawe historie do opowiadania. O spływach pontonem, o wyprawie przez pustynię, o górskiej wspinaczce. Przesłał mi kilka nagrań, które obejrzałam z zapartym tchem. I, cholera, trochę żałowałam, że pozwoliłam takiemu chwatowi uciec.

Co znaczy jakiś tam szczupak w porównaniu z łowieniem marlina na pełnym morzu? Wyobrażałam sobie, jak by to było przy jego boku. Odmiennie, w nieustannym pędzie, bez żadnych planów, nie wiedząc, co zdarzy się następnego dnia lub nawet za godzinę. Trochę przerażająco, ale ekscytująco.

Z nim nie można się nudzić

Mam to! W końcu otrzymałam odpowiedź. Serce zaczęło bić jak oszalałe, puls gwałtownie wystrzelił w górę. Poczułam się, jakbym ponownie była po uszy zakochana. Od dłuższego czasu nie doświadczyłam tak intensywnych emocji. „Spotkać się? Mówisz poważnie? Od razu cię ostrzegam, że będę próbował cię uwieść i sprowadzić na złą drogę... Tak szczerze, to oczywiście, że chciałbym umówić się z tobą na randkę, Kalinka. Co powiesz na piątek? Akurat będę przejazdem w twojej okolicy, mam umówioną wizytę u prawników. Wiesz, takie rodzinne sprawy. Spotkanie z tobą umili mi tę udrękę."

„No to ustalone, w piątek, punkt szesnasta w naszej ulubionej kafejce. Niewiarygodne, że ten lokal jeszcze działa! Chyba to jakiś znak od losu…" – ekscytowałam się, dumając nad jakąś dowcipną ripostą, kiedy niespodziewanie poczułam czyjś dotyk. Lekki, ale i tak aż podskoczyłam.

– Człowieku, nie podkradaj się tak znienacka, bo jeszcze zawału przez ciebie dostanę – ofuknęłam męża, odruchowo zamykając komputer.

– Poranek jest rześki, więc przyniosłem ci szlafrok – wytłumaczył. – Ale patrząc po twoich zarumienionych policzkach, chyba wcale nie jest ci zimno… Ekscytująca wymiana wiadomości? Szykujesz się na randkę?

– A żebyś wiedział. Co, śledzisz mnie? – zareagowałam obronnie, zmagając się z nieproszonym wyrzutem sumienia. Przecież nie robiłam nic niewłaściwego.

Nie przejmuj się tak – Janek westchnął, całując mnie w czoło. – Dobra, zabieram się za śniadanie. Tosty pasują? – wzruszyłam ramionami.

– Nie zmieniaj wątku. Mam to pod kontrolą. Umówiłam się z Arkiem na pogaduchy i tyle. Nie wybieram się z nim na drugi koniec globu. Nie zrobiłam tego jako smarkula, a co dopiero teraz. Jestem mężatką i matką, no nie? Chyba nie będziesz robił scen? – zapytałam przekornie.

– Nie… – uśmiechnął się, ale tylko ustami, w oczach widać było powagę. – Ufam twojej rozwadze. Zrobisz, co uznasz za słuszne.

Zazdrość do niego nie pasowała

Gdyby był twardzielem z jajami, huknąłby ręką w blat, wprost zakomunikowałby mi, żebym dała sobie spokój ze spotkaniami z byłym facetem, ale gdzie tam, zazdrość nie pasowała do jego charakteru. Cały on. Czy jemu wciąż choć trochę na mnie zależało? Jak na przedstawicielce płci pięknej?

Kiedy byłam w towarzystwie Arka, bez wątpienia czułam się kobietą. Regularne chodzenie na fitness w końcu się przydało. Aby zobaczyć pełen podziwu błysk w oczach, opłacało się spędzić cały dzień na łażeniu po sklepach i wizycie w salonie fryzjerskim. Kupiłam przepiękną kieckę, a świeża koloryzacja zamaskowała wychodzące zdradziecko siwe kosmyki.

Janek jednak zamiast skomplementować, tylko ciężko sapnął. Nie cieszył się też specjalnie, że zmyłam się wcześniej z roboty, żeby zdążyć na randkę. Ale szybko wyrzuciłam z głowy jego ponurą minę, gdy znalazłam się w silnych męskich ramionach. Arek uściskał mnie tak mocno, jakby chciał nadrobić wszystkie stracone lata. Następnie trzymając mnie na długość ramion, zagwizdał przeciągle:

– No, no, wyglądasz obłędnie w tej sukience, Kalina. Czerwony to zdecydowanie twój kolor. Przez te lata stałaś się jeszcze piękniejsza, wow... A ja, nie zawiodłaś się na mnie?

– Ależ skąd! Jestem zaskoczona, że do tej pory żadna kobieta nie zdołała cię usidlić i nie została matką twoich dzieci.

– Wierz mi, że próbowały, oj, jak one próbowały! – roześmiał się, siadając przy stoliku i przywołując kelnerkę. – Udawało mi się skutecznie uciekać przed ślubną obrączką, ale mam córkę, choć wolałbym, żeby było inaczej.

– Wolałbyś inaczej? – zdziwiłam się, czując lekki niesmak; również dlatego, że podczas naszej miesięcznej, pełnej męskich przechwałek korespondencji, nie pisnął ani słówka o tym, że jest ojcem.

– Zabrzmiało to trochę niezręcznie – poczuł się nieco zakłopotany. – Prawda jest taka, że nie pasuję do roli tatusia. Wciąż jestem jak duże dziecko. Z córką spotykam się sporadycznie, głównie gadamy przez komputer, bo mieszka z mamą za oceanem. Kasę na wychowanie dzieciaka przesyłam solidną i ogólnie jest w porządku.

– Przede wszystkim tobie, Arku, bo możesz nadal żyć tak, jak lubisz i mieć wszystko gdzieś. Dewiza podrywacza albo… samoluba – wycedziłam bez ogródek.

– Strzał w dziesiątkę! – parsknął śmiechem. – Zawsze potrafiłaś mnie rozszyfrować i ocenić. Twój mężulek to pewnie wzór cnót. Słowny, poważny, lojalny, kropka w kropkę taki sam jak ty. Tym bardziej jestem z siebie dumny, że kiedyś mimo wszystko udało mi się zawrócić ci w głowie! – puszył się, a mnie aż zmroziło.

Ponownie zmącił mój spokój

Zauroczył mnie swoją osobą, omotał wizerunkiem wiecznego wędrowca i nieskrępowanego marzyciela. Za jego sprawą zaczęłam podważać spokojne życie z Janem. Bo nie zasypywał mnie wciąż miłymi słówkami? Raczej koncentrował się na czynach, a nie pustej gadaninie. W końcu to on czuwał nade mną, gdy musiałam przeleżeć w łóżku pierwszą ciążę.

W czasie, gdy odchodziła moja ukochana matka, a ja znajdowałam się na skraju wytrzymałości psychicznej, Jan okazał się moim rycerzem w lśniącej zbroi. Gdy zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy, mój mąż ruszył do boju niczym rozwścieczony lew, aby w końcu odszukać dzielnego lekarza, który zdecydował się na wycięcie guza bez konieczności usunięcia macicy. Czyż istnieją bardziej przekonujące świadectwa prawdziwego uczucia niż takie czyny? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, że nie przejawiał widocznych oznak zazdrości?

Potrafiłam odczytywać jego emocje jak otwartą księgę, nie musiał wypowiadać ani słowa, abym zdawała sobie sprawę z tego, że jest mu źle. Dla własnej wygody postanowiłam to zignorować. Okazało się, że jestem tak samo skoncentrowana na sobie, jak Arek. Poczułam ogromne zażenowanie. I nagle zatęskniłam za rodzinnym gniazdkiem, za moim mężczyzną…

Arek, którego ani trochę nie krępowała moja małomówność, trajkotał bez ustanku, nadymał się, strzelał oczkiem do obsługi, rozprawiał o swoich osiągnięciach, kreślił wizje przyszłości, prezentował fotki. Ale nuda... Dzwonek od syna odezwał się w idealnym momencie.

Zrozumiałam, kogo kocham nad życie

– Mamuś, o co chodzi? Gdzie jesteś? Tata nic nie mówi i odpala kolejne papierosy.

– Słucham?! – zerwałam się na równe nogi, o mały włos nie wywracając fotela. – Sorry, Areczku, muszę lecieć. W domu panuje sytuacja kryzysowa.

– Daj spokój, zostań jeszcze chwilkę... Tak fajnie nam się gada... Dadzą radę bez ciebie, no weź... – Arek starał się mnie oczarować swoim jedwabistym głosem, choć bardziej oczarowywał sam siebie.

– Ale ja nie chcę, żeby dawali radę beze mnie – posłałam mu uśmiech. – Szczęście bywa różne. Najważniejsze, żeby potrafić docenić to, co się ma. Dzięki wielkie, nie tylko za kawę... – rzuciłam na odchodne wciąż zbitemu z tropu Arkowi.

Kiedy już dotarłam do mieszkania, od razu usiadłam przed laptopem i z premedytacją wykasowałam go z grona znajomych na Facebooku. Bez chwili wahania pozbyłam się wszystkich jego wiadomości i usunęłam adres mailowy z kontaktów. Tym razem Janek nie zbył tego milczeniem.

– No, wreszcie! – ucieszył się jak dzieciak, gdy dostanie wymarzony prezent pod choinkę.

Następnie podniósł się z miejsca, wysypał zawartość popielniczki, cisnął napoczętą paczkę fajek do śmieci i szeroko uchylił okna. Dla przewietrzenia. Odrobina rześkiego, dodającego wigoru powiewu dobrze zrobi, nawet w związku, w którym panuje pełna harmonia.

Kalina, 41 lat

Czytaj także:
„Pożyczyłem bratu kasę na ratowanie firmy. Oszukał mnie i za moje oszczędności wybudował dom”
„Kuzynka z rodziną wpadała do nas co tydzień na obiad. Gdy ją odwiedziliśmy, poczęstowała nas kawą”
„Zaczęłam rodzić w samochodzie, a pomagał mi obcy facet. Właśnie w takich okolicznościach poznałam przyszłego męża”

Redakcja poleca

REKLAMA