„Nowi sąsiedzi ciągłymi pretensjami odbierali wszystkim chęci do życia. Zapomnieli, że karma lubi wracać”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Oznajmili, że wszystko działa im na nerwy. Nasza społeczność, pogawędki na ławkach przed blokiem, maluchy hasające w piaskownicy, psy, bo brudzą i śmierdzą. Zadzwonili po patrol, bo dwie seniorki z naszego piętra sadziły rośliny przed budynkiem”.
/ 07.09.2024 19:30
kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

W naszej niewielkiej kamienicy od zawsze panowała rodzinna atmosfera między mieszkańcami. Problemy rozpoczęły się, gdy moja koleżanka Sabina wraz ze swoim małżonkiem, którzy zajmowali mieszkanie piętro wyżej, zdecydowali się wyprowadzić poza miasto.

Sprzedali mieszkanie

– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że od zawsze myślałam o tym, żeby mieć małe gniazdko gdzieś w wiosce. Móc popatrzeć przez okno i widzieć dookoła same pola, drzewa w oddali… – trajkotała przejęta.

– I przecież nie umieram. Będziecie do nas wpadać!

– No jasne…

Moja kumpela opuściła miasto, a ja próbowałam cieszyć się jej szczęściem.

– Zastanawiam się, kto zajmie ich miejsce? – głowił się mój małżonek. – Mam nadzieję, że jacyś spokojni ludzie.

Upłynęło sześć miesięcy. Któregoś dnia odezwała się Sabina, mówiąc, że nareszcie znaleźli kupca na mieszkanie.

– Jakieś małżeństwo. Agent nieruchomości wspominał, że rozglądali się za czymś skromniejszym, bo ich dziecko się wyprowadziło i mieszka osobno.

– Faktycznie, jak człowiek ma już swoje lata, to woli mieć mniej szyb do wycierania…

Tak się zagadałyśmy, że całkiem wyleciało mi z głowy, że gotuję rosół. Dobrze, że dało się go jeszcze odratować.

Wprowadzili się nowi

Parę dni po tym wydarzeniu dostrzegłam przed budynkiem ciężarówkę firmy przeprowadzkowej.

– Przyjechali! – krzyknęłam w stronę mojego małżonka. – Świeżo upieczeni lokatorzy wprowadzają się do mieszkania nad nami!

Moja ciekawość sięgała zenitu. Co więcej, nie tylko mnie. Zerkając przez szybę, zobaczyłam sąsiadów, którzy wyszli na zewnątrz, pozornie w celu wyprowadzenia psów. Tak naprawdę kręcili się jednak w pobliżu samochodu, udając spacerowanie po trawniku.

– Nie odchodzisz od tego parapetu, co? – rzucił Wojtek, klepiąc mnie po plecach. – Zamierzam przekonać się, czy nie potrzebują wsparcia z wnoszeniem gratów.

– No to idziemy razem!

Wyszliśmy z bloku i chwilę gapiliśmy się, jak nowy lokator wydaje polecenia ekipie przeprowadzkowej. Jego sposób mówienia, no cóż, nie należał do najbardziej sympatycznych. Mimo wszystko postanowiłam się odezwać.

– Witam serdecznie! W czymś pomóc?

– Poradzę sobie – odparł nasz nowy sąsiad, dając mi do zrozumienia, że nie potrzebuje pomocy. – Uregulowałem należność wobec tamtej trójki. – Wykonał ruch dłonią, wskazując na panów transportujących jego dobytek do mieszkania.

Co za gbur!

Wymieniliśmy spojrzenia z Wojtkiem.

– Proszę wybaczyć nieporozumienie, ale nie oczekujemy od pana żadnej zapłaty – sprostował mąż.

– Przepraszam, czy to pana mieszkanie?

Mój małżonek skinął głową twierdząco.

– W takim razie proszę zająć się własnymi sprawami. Dzięki temu będziemy mogli zgodnie funkcjonować.

Mój Wojtuś już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, jednak pociągnęłam go delikatnie za rękaw.

– Lepiej stąd chodźmy – wyszeptałam mu do ucha. – Olej go, facet jest jakiś podejrzany.

– Albo po prostu ma problem z zaufaniem innym. Jesteśmy dla niego obcy, dopiero co się tu sprowadził. Jestem pewien, że z czasem będzie do nas lepiej nastawiony.

Uwielbiam to, że Wojtek zawsze myśli pozytywnie. Szkoda tylko, że kolejne dni udowodniły słuszność moich przeczuć. Ludzie, którzy wprowadzili się obok, okazali się nieżyczliwi i trudno było się do nich zbliżyć.

Mieliśmy ochotę przywitać ich ciepło. Sąsiadki przygotowały pyszne wypieki, a sąsiedzi zaopatrzyli się w alkohol. Ruszyliśmy wspólnie, by zaprosić sąsiadów na poczęstunek do naszego wspólnego lokum w piwnicy.

To jakieś wariactwo

Oznajmili nam, że nie planują tracić ani chwili na głupoty. Dodali, że w zasadzie wszystko działa im na nerwy. Nasza społeczność, pogawędki na ławkach przed blokiem, maluchy hasające w piaskownicy, psy, bo brudzą i śmierdzą. Pewnego razu zadzwonili po patrol, ponieważ dwie urocze seniorki z naszego piętra sadziły rośliny przed budynkiem. Kwiatki przyciągnęły owady, które żądliły. Nie do pomyślenia, jacy to mieszkańcy…

Nie podobało im się, że kumple studenta wynajmującego jedno z mieszkań wpadają do niego w odwiedziny. Tłumaczyli, że jak ktoś wchodzi po schodach, to nanosi brud na klatkę. Poza tym pani od sprzątania pojawia się za rzadko; ponoć wysłali już w tej kwestii pisma do administracji.

Choćbyśmy się starali, z takimi sąsiadami nie szło się dogadać. Kłótliwi byli jak nikt inny. Po prostu mistrzowie w swoim fachu. Ich ulubione zajęcie? Psucie innym humorów i rujnowanie dnia.

– Ci ludzie są jacyś nienormalni – Krysia, mieszkająca tuż obok, nie mogła tego zdzierżyć.

Spotkaliśmy się w naszym lokalnym pubie, żeby ponarzekać na różne problemy.

– Przedwczoraj u nas spał mały wnuczuś. Obudził się po nocy i zapłakał, a sąsiedzi od razu zadzwonili po policję, że hałasujemy po ciszy nocnej.

– A na mnie napisali skargę do administracji bloku, bo mój piesek czasem szczeka i przez to oni nie mogą zasnąć – dodał Janek mieszkający na trzecim piętrze.

Każdego obwiniali

– Parę dni temu wróciłam po zmroku, a oni mieli do mnie pretensje o głośne zamykanie drzwiczek samochodu i zbyt głośno pracujący silnik – opowiedziała Judyta.

– No cóż, ja figuruję u nich na czarnej liście non stop, bo moi kumple wpadają do mnie i nanoszą błota, nawet jak długo nie padało – dodał student.

Choć przez dwadzieścia lat nasz kontakt z dzielnicowym ograniczał się głównie do plotek, wszystko zmieniło się w ciągu paru miesięcy od wprowadzenia się nowych lokatorów. Mieliśmy okazję bliżej poznać się z osobą, która przejęła jego obowiązki – starszym aspirantem Mariuszem, odpowiadającym za okolicę, w której mieszkamy.

Ciągłe najścia rezydentów na posterunek i wizyty pana Mariusza stały się naszą codziennością. Dostrzegał całą sytuację i trzymał naszą stronę, ale przy każdym zgłoszeniu był zobligowany do interwencji. Niecały rok takiego stanu rzeczy sprawił, że mieliśmy serdecznie dosyć wrednych sąsiadów z piętra wyżej.

Odetchnęliśmy z ulgą na informację o ich wakacyjnym wyjeździe. Sami nie poinformowali nas o swoich planach, ale dowiedzieliśmy się szczegółów z innych źródeł. Nasza sąsiadka chwaliła się wszem i wobec na Facebooku, że lecą do Grecji. O wpisie na jej profilu doniósł nam nasz student, który jak nikt z nas świetnie orientuje się w social mediach.

– Czyli czekają nas dwa tygodnie bez nerwów – stwierdziłam.

Mieli za swoje

Prawdę mówiąc, początkowe dni minęły bez żadnych niespodzianek, jednak już w kolejnym tygodniu znów mieliśmy wizytę policjantów. Tym razem chodziło o włamanie do mieszkania sąsiadów, którzy wyjechali. Kradzież wykrył ich syn, kiedy wpadł podlać rośliny. Złodzieje zabrali wszystkie kosztowności, gotówkę i wartościowy sprzęt elektroniczny.

– W dzisiejszych czasach ludzie trzymają kasę w domu? Kto tak robi? – Wojtek był w szoku.

– Tacy, co nie ufają bankom, a lubią teorie spiskowe – odpowiedziałam z przekąsem.

Policja ściągnęła sąsiadów z wakacji. Jęczeli na całe osiedle o swojej krzywdzie, ale nikt nie uronił nad nimi łzy. Nigdy nie przypuszczałam, że będę kiedyś dziękować rabusiom, a o poszkodowanych pomyślę: „sami się o to prosiliście”.

Przechwalali się wyjazdem w sieci, wrzucali fotki swojego świeżo wyremontowanego lokum, a na forach dla sąsiadów bez przerwy sugerowali, że nie mają w okolicy kumpli. Równie dobrze na drzwiach mogli napisać: „Tu mieszkają naiwniacy, wpadajcie na łup”. I rzeczywiście, ktoś się skusił, a później mieli do nas pretensje, że jako sąsiedzi nie mieliśmy oka na ich chałupę.

A nawet nie przyszło im do głowy, żeby nas o to ładnie poprosić. Zgodnie z umową, mieliśmy zajmować się sobą i nie wtykać nosa w cudze sprawy. Najwyraźniej poczuli się tak dotknięci, że postanowili wystawić lokum na sprzedaż. Podobno nie mogli znieść nieprzyjaznego otoczenia.

Można pękać ze śmiechu! Cała nasza kamienica odetchnęła z ulgą, gdy się stąd wynieśli w siną dal.

– Dobrze, że przynajmniej nie musieli się długo pakować… – rzucił mój mąż.

Alicja, 48 lat

Czytaj także:
„Wzięłam kredyt, by w końcu zostać mamą. Zostałam z brzuchem i długiem, bo mąż się nagle rozmyślił”
„Gdy wygrałam auto, mąż zaczął się przymilać. Myślał, że mu je od razu oddam, bo jest facetem”
„Mąż jeździł w delegacje, a ja miałam kochanka na telefon. Było idealnie, aż jeden z nich zrobił mi dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA