Nowi lokatorzy z naszego bloku od razu wzbudzili moją szczerą sympatię. Pierwsze spotkanie tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Zaprosili nas oboje na pogaduszki przy kawie, żeby lepiej się poznać. Wiadomo, że przychodzenie w gości bez niczego jest w złym guście. Pomyślałam sobie, że najlepszy będzie mój popisowy deser – brownie z dodatkiem świeżych owoców. Zajadali się nim, aż uszy im się trzęsły i komplementowali, ale nie tylko z tego powodu poczułam do nich taką naturalną sympatię.
Panowała naprawdę luźna atmosfera
Miałam wrażenie, że znamy się od wielu lat. Kiedy wróciliśmy do domu, zwróciłam się do Krzysia:
– Myślę, że nić sympatii między nami została nawiązana i to może być początek fajnej znajomości.
Nasze relacje z sąsiadami były naprawdę świetne. Ale niestety, nie trwało to wiecznie… Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że Krzysztofa coraz częściej nie ma w domu przez długie godziny.
Jak mogłam to przegapić? Rzadko wychodzę z domu, a mój małżonek wprost przeciwnie – uwielbia długie przechadzki. Ja wolę przesiadywać w fotelu, a jego ciągle gdzieś nosi. Mąż lubi pogaduszki, a ja cenię sobie ciszę i spokój. Potrafi wychodzić z mieszkania po kilka razy dziennie – raz szedł kupić chleb, innym razem prasę.
Za każdym razem gawędził sobie z panią w sklepie, kolegą z klatki, listonoszem czy kimkolwiek innym, na kogo się natknął, więc nie zaskakiwało mnie zbytnio, gdy wychodził dosłownie na moment, a wracał dopiero po godzinie. Zdążyłam się już oswoić z tymi jego wyjściami i przez to nie od razu zauważyłam, że wieczorami gdzieś znika.
Zaczął znikać na dłużej
Gdy wreszcie pojęłam, co się dzieje, zapytałam go:
– Czym się zajmujesz, kiedy cię nie ma w domu?
– Chodzę na długie przechadzki, Aniu – odpowiedział.
– Aż tyle czasu spędzasz na włóczeniu się? To zaskakujące – stwierdziłam z niedowierzaniem.
Już od dłuższego czasu cieszyliśmy się emeryturą, ale, niestety, wiek nie był dla nas łaskawy. Krzysiek, który zawsze tryskał energią, też zaczął odczuwać skutki upływającego czasu. Wdrapanie się na drugie piętro sprawiało, że łapał zadyszkę i potrzebował chwili, żeby złapać oddech. Jakby tego było mało, zaczął narzekać na coraz większy ból biodra, więc ciężko mi było wyobrazić sobie, jak miałby chodzić na długie spacery.
– Doktor tak zalecił – burknął pod nosem.
Wbijał wzrok w podłogę, zupełnie jakby nie chciał spojrzeć mi w oczy. Byliśmy sobie bliscy, więc od razu wyczułam, że coś kombinuje. Niedawno udał się na rutynową kontrolę lekarską, więc z niepokojem zapytałam:
– Co z twoim sercem? Czy to coś poważnego?
– Ależ nie, spokojnie, wszystko w porządku. Doktor zasugerował tylko, że powinienem trochę schudnąć. Stwierdził, że na początek idealne będą regularne przechadzki.
Niewątpliwie mijał się z prawdą
Mój ukochany pośród wielu zalet posiadał jedną, która niekiedy stawała się jego wadą. Był uparty jak osioł. Zamiast więc wyciągać z niego informacje na siłę, postanowiłam go obserwować.
Wychodząc na wspomniany „spacer”, Krzysiek ubierał się nieadekwatnie do pogody. Pewnego razu nieomal wyszedł w kapciach, gdybym nie krzyknęła za nim, że zapomniał o butach. O matko, czyżby dopadła go demencja? Stąd bierze się to jego rozkojarzenie? I dokąd on tak naprawdę chodzi, skoro w ogóle nie wraca zmachany? Może powinnam go śledzić?
Ani trochę nie odpowiadała mi taka perspektywa i miałam do niego pretensje, że w ogóle zmusza mnie do takich przemyśleń. O co w tym wszystkim chodziło?
Głowiłam się nad tym, nie mając pojęcia, jak postąpić, aż wrzucając sweter Krzyśka do pralki, poczułam intensywną woń goździków. Ten aromat coś mi przypominał… kogoś… Nagle mnie oświeciło: tak pachniało w mieszkaniu Janki i Wojtka! Za każdym razem, gdy ich odwiedzaliśmy, czułam bardzo wyraźnie zapach goździków.
Czemu to ukrywał?
Czyli wcale nie chodził na przechadzki, tylko piętro niżej, do naszych nowych sąsiadów. Mimo że ciężko mi było przyjąć to do wiadomości, jedyne logiczne wyjaśnienie nasuwało się samo: mój małżonek widywał się potajemnie z Janiną. To dlatego mnie okłamywał.
Wojtek znikał gdzieś pomiędzy szesnastą a dziewiętnastą, a oni w tym czasie… Nie, to niemożliwe. Wręcz niedorzeczne! Byliśmy po ślubie od prawie pół wieku i przez cały ten okres Krzysztof ani razu nie sprawił, bym poczuła choć odrobinę zazdrości. Patrzył na mnie z uwielbieniem, zupełnie jakbym była jedyną przedstawicielką płci pięknej na całej kuli ziemskiej, aż czasami wprawiało mnie to w zakłopotanie. Janka była jednak niezwykle pociągająca, a na dodatek... w kwiecie wieku!
Zalały mnie zazdrość i gniew. Zdecydowałam, że nakryję męża na gorącym uczynku. A kiedy już będę pewna swoich racji, pokażę im, do czego zdolna jest kobieta postrzegana jako uosobienie łagodności.
Nie pozwolę wodzić się za nos
Tamtego wieczoru, gdy Krzysiek szykował się do wyjścia jak zawsze, zachowywałam pozory spokoju. Udawałam, że jestem pochłonięta czytaniem gazety. Życzyłam mu miłego spaceru. On kiwnął głową i posłał mi uśmiech. Łajdak.
Kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, odczekałam około dziesięciu minut i ruszyłam prosto do sąsiadów. Zastukałam. Drzwi uchylił… Wojtek. Tego kompletnie się nie spodziewałam. On również miał zaskoczoną minę. I chyba trochę wystraszoną.
– O, cześć, Aniu. Miło cię widzieć. Przyszłaś zobaczyć się z Janką? No wiesz, w tej chwili jest… hmm… trochę zajęta. Może… eee… będziesz mogła zajrzeć do niej kiedy indziej? – męczył się z doborem słów.
– A czy nie ma tu gdzieś przypadkiem Krzysia? – weszłam mu w słowo.
– Eee… Krzysia? Niee…
W tym momencie z pokoju dał się słyszeć donośny głos mojego ukochanego:
– Wojtusiu, pospiesz się! Nie ma sensu odkładać tego, co i tak się wydarzy. Dostaniecie bęcki, a na dodatek z kontrą, tak jak mówiłem wcześniej!
Minęłam Wojtka, który zrobił się cały czerwony ze wstydu, i od razu skierowałam się do salonu naszych sąsiadów. Przy stole siedzieli Krzysztof, Janka oraz sąsiad mieszkający piętro wyżej. Byli pochłonięci grą w karty.
Stanęłam jak wryta
Po tym, co zobaczyłam na blacie i usłyszałam z ich rozmów, domyśliłam się, że rozgrywali partię brydża. W środku szalała we mnie istna burza uczuć – poczułam ulgę, żal, złość, ale i rozbawienie.
Krzysiek, widząc mnie, zareagował jak dzieciak: momentalnie schował swoje karty za plecami. To sprawiło, że parsknęłam śmiechem, a rozbawienie wzięło górę nad innymi emocjami. Mąż patrzył na mnie ze zmieszaniem.
– Aniu… chciałbym ci coś powiedzieć…
– Byłam pewna, że ty i Janka… że coś was łączy! – wykrztusiłam z trudem, zanosząc się śmiechem. – A więc ty tak naprawdę…
Grał z sąsiadami w karty, ale trzymał to w sekrecie przede mną. Nie chciał, żebym się dowiedziała, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że nie znoszę hazardu. Miałam na tym punkcie totalnego bzika i niemałą traumę, ponieważ mój ojciec był uzależniony od pokera. Gdyby nie mieszkanie spółdzielcze, to pewnie razem z mamą i rodzeństwem skończylibyśmy gdzieś pod mostem.
Dlatego kiedyś postawiłam Krzyśkowi ultimatum – jeśli choćby dotknie kart albo czegokolwiek związanego z hazardem, nawet jakiegoś głupiego totka, to zakończymy nasz związek rozwodem.
Mimo wszystko jednak lepiej, że grywał w brydża, niż miałby romansować z sąsiadką, nawet jeśli tylko platonicznie. To byłoby dla mnie żenujące i naprawdę przykre.
Zrobiłam głęboki wdech
– Daj spokój, przejrzałam cię na wylot. Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz: gra toczy się o kasę?
– Skądże! – Krzysztof odrzucił talię na blat.
Podniósł dwa place u prawej ręki, a drugą przyłożył do piersi.
– Daję słowo. Gramy dla przyjemności. Oraz dla beki, jak to mówi nasz wnuczek. No i dla… – zająknął się, lecz wyznał: – I dla ekscytacji. Wybacz mi. Zdaję sobie sprawę, że ze względu na stan zdrowia nie funkcjonuję na najwyższych obrotach, jak dawniej, ale nadal pociąga mnie to uczucie adrenaliny i zdrowej konkurencji. Nie złość się, skarbie. Nie chciałem wprawiać cię w zdenerwowanie, dlatego bezmyślnie skłamałem o tych przechadzkach. Od kiedy ten przeklęty staw biodrowy mnie unieruchomił, nie miałem okazji doświadczyć takiej frajdy…
Jego wyjaśnienia i przeprosiny przypominały wymówki ucznia przyłapanego na odpisywaniu podczas sprawdzianu.
Poczułam się zawstydzona, bo przecież nic złego nie zrobił. To ja borykałam się z uzależnieniem od gier hazardowych, a ściślej rzecz ujmując, jako dziecko nałogowego hazardzisty byłam na tym punkcie nadwrażliwa. Natomiast prewencyjne zabranianie czegokolwiek było… cóż, swoistą domową tyranią z mojej strony. Olśniło mnie, że chyba najwyższy czas odpuścić.
Lepiej teraz niż nigdy
– Daj spokój z tymi wymówkami, bo przez ciebie wyglądam w oczach sąsiadów jak jakaś nawiedzona przeciwniczka kart, która dla kaprysu odmawia facetowi odrobiny zabawy.
– To jak będzie? Mam pozwolenie na okazjonalną partyjkę?
– Okej, niech ci będzie – przystałam na propozycję. – Ale jest jeden warunek – zaznaczyłam – gdy poczuję się sama albo zapomniana, dam ci znać i wtedy poświęcisz mi więcej uwagi. Pasuje?
– No pewnie! – zapewnił, po czym zwrócił się do kumpli z partyjki: – No i jak, czy nie mówiłem wam, że moja Ania to istny anioł?
– Mówiłeś, mówiłeś… – pomrukiwali kumple, zerkając na mnie z rezerwą, bo nie rozumieli, czemu taki anioł jak ja musiał być oszukiwany przez Krzyśka.
– No dobra, dobra, spadam już – uspokoiłam towarzystwo. – Nie chcę wam przeszkadzać głupkowatymi zagadkami. Miłej zabawy.
Tyle lat wspólnego życia nauczyło mnie, że ustępstwa, empatia i danie partnerowi trochę wolności są niezbędne, jeśli chce się zbudować trwały, szczęśliwy związek. W końcu mąż nie oczekiwał ode mnie, żebym do nich dołączyła. Podobnie jak w przeszłości nie zabierał mnie na siłę na wyprawy rowerowe. Z tego powodu nasze urlopy spędzaliśmy częściowo osobno – on intensywnie, pełną parą, często w towarzystwie naszych pociech, a ja w błogim spokoju, na działce. Później wspólnie wyruszaliśmy nad jeziora lub Bałtyk.
Podobnie i teraz, będziemy szanować swoje decyzje. Ja poświęcę czas na lekturę lub robótki, a mój mąż oddawać się będzie rozgrywkom brydżowym. Każdy ma swoje upodobania.
Anna, 69 lat
Czytaj także:
„Po 30 latach małżeństwa porzucił mnie jak zużytą gumę do żucia. Myślał, że sobie nie poradzę, a tu taka niespodzianka”
„Gdy zaszłam w ciążę, on dał nogę. 45-latka z brzuchem bez faceta to jeszcze nie koniec świata, a jego nie chcę znać”
„Po śmierci męża, córka chce żebym stukała paciorki i płakała na cmentarzu. A ja wciąż pragnę miłości”