Byłam po 40-tce i już po dwóch małżeństwach. Pierwszy ślub wzięłam, będąc jeszcze studentką – z Tomaszem. Była to młodzieńcza, pełna pasji miłość, która niestety nie mogła przetrwać próby czasu. Nasz związek rozpadł się zaledwie sześć miesięcy po ceremonii ślubnej.
Drugiego męża, Bartosza, pokochałam dojrzałą, prawdziwą miłością. Przez kilka początkowych lat nasze małżeństwo układało się wręcz idealnie. Nasza relacja bardzo mocno ucierpiała z powodu tego, że starania o dziecko nie przynosiły rezultatów.
Zrozumieliśmy, że dzieje się coś złego
Trudno było nam się cieszyć wspólnym życiem, kiedy okazało się, że nie mogę zajść w ciążę. Początkowo sądziliśmy, że potrzeba nam tylko trochę czasu i cierpliwości, że w końcu się uda.
Niestety, po pięciu latach bezskutecznego starania się o dziecko zrozumieliśmy, że dzieje się coś złego. Przeszłam dokładne badania, które wykazały, że jestem zdrowa. Natomiast Bartek za żadne skarby nie chciał iść do lekarza. Byłam zrozpaczona i zaproponowałam adopcję, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć.
Z powodu braku porozumienia nasza relacja znacznie się pogorszyła. Oczywiście, staraliśmy się dojść do konsensusu, ale oboje byliśmy nieustępliwi. Po długim czasie zdecydowaliśmy, że musimy się rozejść, choć nie było to łatwe. Zależało nam na tym, by zakończyć małżeństwo z godnością, jednak i tak było to dla nas ogromnie przykre przeżycie. Mimo drugiego nieudanego związku, przez jakiś czas miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze ułożyć życie osobiste.
Umawiałam się z wieloma facetami, ale z żadnym nie widziałam wspólnej przyszłości. Ostatecznie porzuciłam pragnienie stworzenia własnej rodziny.
Zaczęłam koncentrować się na innych priorytetach. Cieszyłam się sympatią znajomych i satysfakcjonującym zajęciem zawodowym. Nie czułam się nieszczęśliwa ani samotna, chociaż gdzieś w sercu skrywałam urazę do losu, że moja egzystencja nie ułożyła się zgodnie z dawnymi marzeniami.
Idealnie!
Ciche żale pod adresem przeznaczenia ulotniły się, gdy zapałałam uczuciem do Mariusza. Spotkaliśmy się w trakcie podróży biznesowej. Od pierwszej chwili zaiskrzyło między nami.
Iskra, która między nami przeskoczyła, była naprawdę potężna, ale to nie był wyłącznie pociąg fizyczny, choć seks był rewelacyjny. Oboje pragnęliśmy związku. Nie stworzyliśmy jednak typowego, widywaliśmy się wyłącznie w soboty i niedziele.
Nasz romans był pełen pasji, ale jednocześnie swobodny, bez zobowiązań i dalekosiężnych zamierzeń. Mariusz, podobnie jak ja, miał już za sobą małżeństwo zakończone rozwodem, jednak, w odróżnieniu ode mnie, doczekał się potomstwa. Miał dorosłą córkę.
Po kilku tygodniach naszego związku Mariusz szczerze mi się zwierzył:
– Wiesz, jesteś mi bardzo bliska i chyba powoli się w tobie zakochuję. Dlatego zależy mi, abyśmy mieli jasność co do pewnych spraw. Nie zamierzam wchodzić w nic, z czego nie będzie odwrotu, wiesz, o co mi chodzi – wspólne zobowiązania finansowe, kupno domu, posiadanie potomstwa. Już kiedyś przez to przeszedłem i więcej tego nie powtórzę.
– Ale super – odpowiedziałam. – Taki układ i mnie w zupełności odpowiada. Oboje mamy swój świat, swoje sprawy. I oby tak pozostało.
– Jesteś naprawdę cudowna! – złożył na moich ustach czuły pocałunek.
Moje życie wywróciło się do góry nogami
Nasz związek mógł wydawać się nieco niezwykły. Przepełniony romantycznymi gestami i głębokimi uczuciami, gdy w weekendy widywaliśmy się i rozkoszowaliśmy swoim towarzystwem niczym zakochani po uszy nastolatkowie.
Nie wiedziałam, czy pozostaje mi wierny od poniedziałku do piątku. Unikaliśmy tego tematu, a ja nie nękałam go dociekaniami, czy nie ma innych partnerek. Weekendy należały tylko do nas i to w zupełności zaspokajało moje potrzeby.
Mimo że jestem zagorzałą zwolenniczką wierności, czułam się komfortowo w tej oryginalnej relacji. Cieszyłam się sporą dozą niezależności, a jednocześnie miałam u boku mężczyznę, który mnie uwielbiał, obdarzał czułością i dostarczał zmysłowej ekstazy.
Moje życie wywróciło się do góry nogami, gdy dotarło do mnie, że moja miesiączka się spóźnia. Na początku podejrzewałam, że to objawy zbliżającej się menopauzy. Lekarz szybko wykluczył tę teorię. Okazało się, że jestem w ciąży!
– Ale to nie może być prawda, przecież za każdym razem stosowaliśmy zabezpieczenia – wyrwało mi się naiwnie.
Ginekolog spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– No dobra… jeden jedyny raz nam się przytrafiło bez. Tylko ten jeden raz! Skończyły nam się gumki, a był środek nocy, więc… – poczułam, jak palą mnie policzki.
– W pani wieku to już chyba oczywiste, że nie musi pani nikomu składać wyjaśnień. Pora skupić się na własnym zdrowiu. Nie da się zaprzeczyć, że ciąża w tym okresie życia wiąże się z pewnymi zagrożeniami, ale przy stosowaniu się do moich zaleceń wszystko powinno pójść jak z płatka.
– Może pan na mnie liczyć! – zapewniłam.
W jaki sposób mam mu to przekazać?
Po wyjściu z przychodni ruszyłam na dłuższy spacer do pobliskiego parku. Głowę miałam pełną myśli. Czułam totalny mętlik i przerażenie, ale gdzieś w środku kiełkowała też prawdziwa radość.
Zawsze marzyłam o tym, by zostać mamą. Sądziłam, że ta szansa już dawno przeminęła, ale życie zaskoczyło mnie cudowną niespodzianką. Taki prezent to coś, czego nie wolno zaprzepaścić. Jedyną rzeczą, która spędzała mi sen z powiek, było to, czy powinnam powiedzieć Mariuszowi o moim błogosławionym stanie.
Przez bite trzy godziny szwendałam się po parku, głowiąc się nad tym problemem, ale nic sensownego nie przyszło mi do głowy. W końcu zdecydowałam się poradzić mojej kumpeli, Beaty.
– Serio jesteś w ciąży?! No nie mogę! Słonko, ale super, strasznie się cieszę!
– Dzięki wielkie, naprawdę. Tylko co teraz… Myślisz, że powinnam o wszystkim powiedzieć Mariuszowi?
– No jasne, że tak!
– On nie planuje potomstwa. To niezgodne z naszymi ustaleniami.
– I co z tego? Nie zrobiłaś tego celowo. Taka sytuacja was spotkała, oboje jesteście w to zamieszani. Nie powinien cię obwiniać.
– Ech, Beatko. Brzmisz, jakbyś nigdy nie doświadczyła prawdziwego życia. A co, jeśli będzie mnie przekonywał do aborcji?
– Niech się nawet nie waży!
– Awantury i sprzeczki to nie moja bajka. Może lepiej nie wspominać mu o niczym tylko po prostu dać mu kosza? W końcu to ja pragnę tego maleństwa. Zatem to będzie moje dzieciątko, a nie jego. Nie chcę się stresować. W mojej sytuacji raczej nie powinnam, zgadza się?
– No tak – potwierdziła. – A co z kasą na utrzymanie? – dociekała.
– Dam sobie radę bez tego.
Odniosłam wrażenie, że kompletnie do niej nie dociera, o co mi chodzi. Pragnęłam tego bobasa, bez względu na przeciwności losu.
– Owszem, to prawda. Jednakże kasa to nie wszystko na tym świecie. Czy mały brzdąc nie zasługuje na to, by poznać swojego tatę? A czy Mariusz nie powinien wiedzieć, że po raz kolejny będzie ojcem? Nie podejmuj decyzji za niego. To nie fair wobec niego.
– Przeczuwam, że z tego wynikną jedynie kłopoty. Łatwiej byłoby przemilczeć całą sprawę…
– Faktycznie byłoby prościej, ale niezbyt w porządku. Wyrzuty sumienia by cię zżerały od środka. Powinnaś mu o wszystkim opowiedzieć. Korzystniej zrobić to teraz, niż za parę lat, kiedy dorastający potomek zacznie dochodzić, kto jest jego ojczulkiem – odparła.
– Może faktycznie jest w tym trochę prawdy – w końcu ustąpiłam. – Wiem, że powinnam mu o tym powiedzieć. Muszę to zrobić. Po prostu się tego obawiam.
– A czego dokładnie?
– Że okaże się palantem. W trudnych sytuacjach pokazuje się, jacy naprawdę są ludzie.
– Jeśli chcesz, to mogę mu to przekazać – zaoferowała Beata.
– Dzięki, ale i tak już sporo mi pomogłaś.
– Nie ma sprawy, od tego jestem!
Nie owijałam w bawełnę
Wstrzymałam się z poinformowaniem Mariusza o nowinie aż do weekendu. Gdy się zjawił, jak zawsze z moim ulubionym różowym winem, od razu gruchnęłam prosto z mostu:
– Dzięki za wino, ale tym razem sobie odpuszczę. Alkohol nie jest wskazany, bo spodziewam się dziecka.
Mariusz dosłownie skamieniał. Przez dłuższy moment wpatrywał się we mnie z rozchylonymi wargami i oczami wielkimi jak talerze.
– Ja jestem ojcem? – wydukał wreszcie.
– Tak, to twoje dziecko.
– Przecież to jakieś szaleństwo!
– Pamiętasz tę noc w Kazimierzu, podczas weekendu? – odparłam.
– No faktycznie, racja.
– Nie miałam nikogo innego.
– Daję wiarę twoim słowom. Jakie masz plany? Zastanawiałaś się nad tym, żeby… – zaczął mówić.
– Nie zamierzam się go pozbywać. Pragnę urodzić to maleństwo.
Przygryzł usta, więc pospiesznie dorzuciłam:
– Lecz nie wymagam od ciebie czegokolwiek. Spokojnie, nie zamierzam domagać się alimentów. Pragnęłam jedynie, abyś był świadomy, masz takie prawo. No i gdyby w przyszłości dziecko o to spytało...
– Oczywiście, że będę łożył na dziecko! – obruszył się. – Przecież to będzie również moja pociecha. Poniosę za nie odpowiedzialność, choćby w kwestii pieniędzy. Jeśli chodzi o inne sprawy... przekroczyłem już wiek, by zajmować się pieluszkami. Wybacz mi.
– Pojmuję. A teraz, błagam, opuść to miejsce. Pragnę pobyć w samotności.
No cóż, tak jak się spodziewałam
Mariusz odszedł, zostawiając mnie samą jak palec. Całkiem. Urwał wszelki kontakt. Zero wiadomości, telefonów czy wizyt. Minęło parę tygodni, a on wciąż ani słowem się nie odezwał, więc doszłam do wniosku, że to definitywny koniec naszego związku. Zabolał mnie sposób, w jaki ze mną zerwał – w sumie bez słowa pożegnania – ale jakoś się pozbierałam.
Okres ciąży był dla mnie niezwykle emocjonującym czasem, pełnym nowych wyzwań i przygotowań. Całe dnie spędzałam na zgłębianiu tajników opieki nad maluszkiem, wertowaniu poradników dla przyszłych mam i kompletowaniu wyprawki – od ubranek po niezbędne akcesoria, jak wózek czy łóżeczko.
W tym wszystkim Mariusz zszedł nieco na dalszy plan, choć nie do końca udało mi się o nim zapomnieć. Mimo to, codzienne obowiązki i ekscytacja związana z oczekiwaniem na dziecko skutecznie przyćmiewały tęsknotę za nim oraz nierealistyczne fantazje o naszej szczęśliwej przyszłości we trójkę, niezależnie od dnia tygodnia.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy pewnego poranka Mariusz zapukał do moich drzwi, trzymając w dłoniach wielką wiązankę kwiatów. Kiedy przekręciłam klucz w zamku, padł na kolana i zaczął mówić:
– Wybacz mi, że byłem takim kretynem. Po prostu spanikowałem. Ale szalenie za tobą tęskniłem i okropnie się o ciebie zamartwiałem. Kocham cię, Lenka, i pragnę, abyś została moją żoną.
– Wchodź już, nie urządzaj tu żadnego cyrku – burczałam, by zamaskować swoje emocje.
– Ani mi się śni, dopóki nie usłyszę „zgadzam się”. Pragnę poślubić cię i stać się prawdziwym tatą dla naszego malucha.
No i jak myślicie, co zrobiłam? No oczywiście, że się zgodziłam! A on mnie złapał w ramiona i zaniósł do mieszkania. Nasi sąsiedzi mieli niezły ubaw z tego widoku. Gdybym miała te naście lat mniej, to pewnie zrobiłabym focha i obraziła się, że tyle mu zajęło podjęcie decyzji.
Ale nie od parady mam już swoje lata na karku i wiem, że niektóre wybory nie przychodzą łatwo, a decyzja jest solidniejsza jeśli człowiek najpierw porządnie się nad nią zastanowi.
Lena, 45 lat
Czytaj także:
„Zgodziłam się, by kuzynka zamieszkała ze mną. Ta mała jędza wyjadała wszystko z lodówki i traktowała mnie jak służbę”
„Żona miała umysł zniszczony przez funty. Ukradła mi pieniądze i uciekła ze swoim gachem. Nie miałem do czego wracać”
„Po śmierci żony rozglądałem się za kandydatką na matkę i kochankę. Ale miłości już nie ma, liczą się tylko pieniądze”