Do głowy by mi nie przyszło, że po tylu latach zobaczę go właśnie w tym miejscu. W pierwszej chwili nawet go nie poznałam. Idąc wzdłuż parkanu szkoły córki, zauważyłam tylko z daleka, że jakiś menel stoi przy ogrodzeniu, przytrzymując się go jedną ręką. Dopiero gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że to on. Mój ojciec!
Zdenerwowana, przyspieszyłam kroku. Musiał być na porządnym kacu albo wciąż jeszcze pijany, bo z trudem trzymał się na nogach. Tego jeszcze brakowało, żeby Ada zobaczyła go w tym stanie, albo, co gorsza, żeby ją zaczepiał. Zauważył mnie, gdy już byłam tuż obok, chciał coś powiedzieć, ale ja byłam szybsza.
– Co ty tu robisz?! – syknęłam. – Jak śmiesz tu przychodzić, mało nam jeszcze wstydu narobiłeś?
– Ale co ty, nie złość się – patrzył na mnie niepewnym wzrokiem. – Ja tylko Adusię chciałem zobaczyć…
– Nie masz prawa tu przychodzić – przerwałam mu. – Odejdź stąd, zanim dzieci wyjdą ze szkoły.
– Ale ja jej przyniosłem prezent, sam zrobiłem – wyciągnął z kieszeni kurtki jakieś zawiniątko. – To zośka, ty też taką miałaś, Ada mogłaby się bawić nią z koleżankami…
Na widok małej szmacianej piłeczki w rękach mojego ojca straciłam panowanie nad sobą. Zaczęłam krzyczeć, że wóda całkiem mu rozum odebrała, że nigdy nie pozwolę, żeby moja córka bawiła się jakimś śmieciem i w ogóle ma się wynosić, zanim ona wyjdzie ze szkoły.
Byłam wściekła
– Wracaj tam, skąd przyszedłeś! Nie chcę cię znać, tak jak kiedyś ty nas nie chciałeś – poczułam w gardle łzy gniewu i upokorzenia, krzywdy, jaką ten człowiek wyrządził kiedyś mnie i bratu. I jeszcze śmie teraz przychodzić tu, pod szkołę mojego dziecka. – Spójrz tylko na siebie, jak ty wyglądasz, co ty z siebie zrobiłeś?! – z odrazą patrzyłam na jego starą, postrzępioną kurtkę.
– Ale Reniu, ja się zmieniłem, naprawdę – ojciec pokręcił głową. – Nie piję już od dawna, byłem na leczeniu, mam nawet rentę, dorobię coś czasem…
– Nie nazywaj mnie tak, nie masz prawa! A nie pijesz, bo pewnie na nalewkę już nie masz – kątem oka zobaczyłam grupkę dzieci wybiegających ze szkoły.
– Idź już, proszę cię, i nigdy nie wracaj – nie patrząc już na niego, szybkim krokiem podeszłam do bramy.
dy chwilę potem odwróciłam głowę, już go nie było. Odetchnęłam z ulgą, że Ada, która akurat zbiegła ze schodów i w podskokach zbliżała się do mnie, nie zobaczy swojego dziadka.
– Kto to był ten pan? – spytała jednak. – Widziałam przez okno jak z kimś rozmawiałaś.
– Nie wiem, nie znam go, zaczepił mnie tylko pytając o przystanek – skłamałam.
Nie mogłam przestać o nim myśleć
Idąc obok córki, nie słyszałam prawie jej szczebiotu. Nie mogłam przestać myśleć o ojcu.
Przypomniałam sobie tamte lata. Tak bardzo bałam się, gdy wracał do domu. Pamiętam oczy mamy, niespokojne, przestraszone, jej palce, uderzające nerwowo o blat kuchennego stołu, gdy czekała, aż drzwi wejściowe się otworzą. Ona od razu poznawała, w jakim stanie ojciec wrócił – trzeźwy czy pijany. I jakby cały świat wtedy zamierał w tym naszym pełnym strachu oczekiwaniu, bo nawet mój mały braciszek bardzo się ojca bał.
Pamiętam dobrze awantury, jakie ojciec robił. Krzyczał na mamę, wyzywał od garkotłuków, że nie umie zadbać o siebie, że tylko mu wstyd przynosi, taka kuchenna szmata. Tak bardzo nią poniewierał, a ona tylko płakała, nie umiała się bronić. Ale nawet ja, dziecko, rozumiałam, jak bardzo ją krzywdził. Bo jak miała dbać o siebie, kiedy ledwie wiązała koniec z końcem, harowała w dwóch robotach, szyła nocami, żeby nas jakoś utrzymać. Ojciec wszystko co zarobił, przepijał. Zupełnie się o nas nie troszczył.
Odszedł od nas
Któregoś lata, byłam już wtedy nastolatką, zabrał wszystkie swoje rzeczy i wyprowadził się z domu. Nikt mi, dzieciakowi, oczywiście niczego nie tłumaczył, ale podsłuchałam rozmowy mamy z sąsiadkami i wiedziałam, że znalazł sobie jakąś inną kobietę i to u niej zamieszkał. Początkowo mama płakała, ale w końcu odetchnęła, pogodziła się z sytuacją i zaczęliśmy normalnie żyć. Chociaż nigdy już nie związała się z żadnym mężczyzną, radziła sobie nieźle, no i mogła nas w spokoju wychować.
Ojciec nigdy się z nami nie kontaktował. Sąsiedzi czasem tylko wspominali, że stoczył się zupełnie i wciąż pije, że mieszka z tamtą kobietą gdzieś na działkach, że chodzą po śmietnikach. Dorośliśmy z bratem. On po technikum wyjechał za granicę, do pracy, i jakoś się tam urządził. Ja wyszłam za mąż i razem z mężem zamieszkaliśmy z moją mamą. Urodziła się Ada, mama zaopiekowała się wnuczką, a ja po urlopie mogłam wrócić do pracy.
Dobrze nam się żyło
Zapomniałam o ojcu. Przez te wszystkie lata wyrzuciłam go z pamięci. Mama też już nawet o nim nie wspominała. A gdy Ada zapytała któregoś dnia o dziadka, bo przecież inne dzieci w przedszkolu miały babcie i dziadków, powiedzieliśmy jej, że wyjechał gdzieś daleko w świat i pewnie już nigdy na wróci. I prawdę mówiąc, bardzo chciałam, żeby tak było. Ale gdy niespodziewanie mama umarła na zawał, oboje z mężem zdecydowaliśmy, że trzeba zawiadomić o tym mojego ojca.
– On ma prawo wiedzieć – nalegał Antek, mój mąż. – A co zrobi z tą informacją, przyjdzie na pogrzeb czy nie, to już sprawa jego sumienia.
Pojechaliśmy wtedy na działki, szukaliśmy ojca, ale nie udało nam się go odnaleźć. Ludzie, których wypytywaliśmy o niego, twierdzili, że rzadko tam się już pojawia, że którejś zimy zabrano go gdzieś do przytułku i od tamtej pory nie wiedzą, co się z nim dzieje. A tamta kobieta, do której odszedł od mamy, przepędziła go, bo znalazła sobie młodszego. Muszę przyznać, że nawet mi ulżyło, bo wcale nie miałam ochoty na spotkanie z ojcem – pijaczyną i menelem. I przez te kilka lat, jakie minęły od śmierci mamy, nigdy ojca nie spotkałam.
Wyglądał jak bezdomny
Zobaczyłam go dopiero kilka dni temu, właśnie pod szkołą Ady. Może nas śledził, widział, jak ją odprowadzałam? Ledwo go poznałam, tak bardzo był zniszczony, zaniedbany i licho ubrany, pomimo zimna. Ale nie wzbudził we mnie litości, nie chciałam słuchać żadnych jego tłumaczeń, kazałam mu odejść. Po tym, co nam zrobił, jakie życie nam zgotował, nie miał prawa żądać ode mnie teraz, żebym znowu zobaczyła w tym obcym, zdegenerowanym od picia człowieku, swojego ojca. Ani tym bardziej dziadka swojego dziecka. Ale zaczęłam się bać, że teraz będzie nas nachodził, że nie da nam spokoju, aż wreszcie dotrze jakoś do małej. A na to nie mogłam pozwolić w żaden sposób! Ojciec był skreślony z mojego życia na zawsze.
– Ale może nie z życia Ady – powiedział mój mąż, gdy opowiedziałam mu o tym spotkaniu. – Tak sobie myślę, że teraz, jak twój ojciec się odnalazł, to oni oboje mają prawo do siebie – uśmiechnął się. – Wnuczka i dziadek.
– Ty chyba nie wiesz, co mówisz – oburzyłam się. – A pomyślałeś o mnie, co ja czuję, i że wciąż pamiętam, co przy nim przeszliśmy?
– Reniu, ja uszanuję twoją decyzję – mąż objął mnie czule. – Ale jest czas gniewu i czas przebaczenia.
– Temu pijaczynie mam przebaczać? – żachnęłam się. – Życia by mu nie starczyło na odkupienie win.
Nie potrafiłam w stosunku do mojego ojca wskrzesić w sobie żadnych pozytywnych uczuć. I tylko miałam nadzieję, że więcej już nie przyjdzie pod szkołę Ady. Rzeczywiście, więcej się tam nie pojawił. Mogłam więc odetchnąć i dalej żyć w spokoju. „Pewnie wrócił do swojego dawnego życia, tam gdzie jego miejsce” – myślałam.
Trafił do szpitala
Jakiś czas potem, wieczorem, zapukała do nas sąsiadka z parteru, taka, co to wszystko zawsze wie. Patrzyła na mnie z zaaferowaną miną.
– Mój stary wracał do domu i widział, jak z przystanku pogotowie zabierało jakiegoś gościa – powiedziała ściszonym głosem. – Gada, że jak nic, tylko to był twój ojciec, poznał go.
– Po co mi pani to mówi? – wzruszyłam ramionami. – To mnie zupełnie nie obchodzi.
– Nieprzytomny był, stary mówił, że leciał tym ratownikom przez ręce – patrzyła na mnie wścibskimi oczami. – Pomyślałam, że może chciałabyś wiedzieć…
Ze złością zamknęłam za nią drzwi, odwróciłam się i napotkałam uważny wzrok męża. Musiał słyszeć naszą rozmowę.
– Jeżeli to był twój ojciec, to powinnaś się tym zainteresować – powiedział.
– Może jeszcze z kwiatami do szpitala powinnam lecieć, co? – parsknęłam ze złością. – I od razu na detoks, bo go pewnie na odtrucie wzięli.
– Zadzwonimy, to się dowiemy – Antek sięgnął po komórkę.
Słyszałam, jak dopytuje się o mojego ojca. No i dobrze, bo ja nie miałam na to ani siły, ani ochoty.
– Nie leży na odtruciu – powiedział po chwili. – Jest na OIOM-ie, w stanie śpiączki… Tylko tyle mogli mi powiedzieć przez telefon.
– W śpiączce? – ku swojemu zdumieniu, poczułam cień niepokoju w sercu.
– Zatruł się alkoholem?
– Nic więcej mi nie powiedzieli – odparł mąż. – Myślę, że powinnaś tam pojechać.
Pojechałam go zobaczyć
Już chciałam zaprotestować, ale jakoś nie mogłam. Niecałą godzinę później weszłam na oddział. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, niepokój o ojca. Sama się sobie dziwiłam, przecież on dla mnie już od dawna nie istniał i bywały chwile, gdy życzyłam mu wszystkiego, co najgorsze.
– Pani tata jest w stanie śpiączki cukrzycowej – powiedział lekarz.
– To nie przez alkohol? – spytałam zdumiona.
– Nie – odparł lekarz. – Ma zaawansowaną cukrzycę i wygląda na to, że od jakiegoś czasu nie brał leków.
Już miałam odpowiedzieć, że pewnie mu na nie kasy nie starczyło, bo wszystko przepił, ale się powstrzymałam.
– Czy to coś poważnego? – spytałam.
– Nieleczona cukrzyca prowadzi do śmierci – odparł lekarz. – Ojca przywieziono do nas w ostatniej chwili.
Wciąż czułam żal
Wyglądał na o wiele starszego, niż był w rzeczywistości. Przypomniałam sobie obraz z dzieciństwa, gdy pijany wracał do domu... Odetchnęłam głęboko, uspokoiłam się, bo wiedziałam, że tamten mój strach już nigdy nie wróci. Ten człowiek leżał tu teraz na granicy życia i śmierci i już niczego złego nie mógł mi zrobić. Ale wciąż był moim ojcem.
– Zawiadomimy panią, gdy ojciec odzyska przytomność – powiedział lekarz chwilę później.
Wiedziałam, że tu wrócę. Ale pojęcia nie miałam, co wtedy powiem ojcu, o czym będę z nim rozmawiać... I gdy weszłam dwa dni później na szpitalną salę, gardło miałam ściśnięte, chociaż wydawało mi się, że przyszłam tu tylko z obowiązku. Ojciec miał przymknięte oczy, wyglądał jakby wciąż jeszcze spał. Ale musiał usłyszeć moje kroki, bo nagle wolno, z wysiłkiem uniósł powieki, spojrzał mi w twarz i uśmiechnął się.
– Jednak przyszłaś – szepnął.
– Dlaczego nie brałeś leków? – spytałam oschłym tonem. – Jeśli nie miałeś pieniędzy, mogłeś poprosić, dałabym ci.
– Mam pieniądze, dostałem rentę, kiedyś przecież pracowałem. Wtedy, jak jeszcze byłem człowiekiem… – zmęczony, zamilkł na chwilę. – A teraz chciałem umrzeć, zasnąć i nie obudzić się już nigdy. Kazałaś mi się wynosić, wtedy pod szkołą... No to, po co miałem żyć, dla kogo? Dlatego przestałem brać te leki…
Nie przypuszczałam, że poczuję coś takiego... Coś, czego nie umiałam nazwać.
– Tato – szepnęłam, pochylając się nad nim. – Tato, jak mogłeś tak pomyśleć…
Sama nie wiem, jak udało mi się wypowiedzieć to słowo. Nazwałam go tatą, przełamałam się, pokonałam swoją złość i wcale nie wstydziłam się łez, jakie spływały mi teraz po policzkach.
Joanna, 35 lat
Czytaj także: „Mój ukochany pracuje na statku. Gdy ominął moment narodzin naszego dziecka, coś we mnie pękło”
„Wzięliśmy ślub, bo była w ciąży. Dla żony koleżanki były ważniejsze niż nasze dziecko. Po 2 latach miałem dość”
„Wzięliśmy pod swój dach schorowaną babcię męża. Od tej pory jego rodzina traktuje nas jak darmową jadłodajnię”