„Wzięliśmy pod swój dach schorowaną babcię męża. Od tej pory jego rodzina traktuje nas jak darmową jadłodajnię”

kobieta fot. iStock by Getty Images, KatarzynaBialasiewicz
„Zjawia się u nas w każdą sobotę i niedzielę. Przyjeżdża ze swoją całą ferajną – synem, synową, mężem i wnukami. Nie jest to zbyt przyjemne, kiedy znienacka wpada szóstka ludzi akurat w porze obiadowej”.
/ 08.10.2024 07:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, KatarzynaBialasiewicz

Każdy patrzy na sprawę inaczej, ma odmienne perspektywy, a w centrum wydarzeń jest jedna osoba. Kobieta po osiemdziesiątce, od trzech dekad mieszkająca z dala od rodziny, ze swoimi nawykami, lękami i czasem niezbyt wyszukanymi zwyczajami.

Zajęliśmy się nią

Jasne, regularnie odwiedzaliśmy babcię męża i nawet proponowaliśmy, żeby z nami zamieszkała, ale sprzeciwiała się temu jej córka, czyli matka Piotrka. Z jakiego powodu? Ciężko stwierdzić. Chyba dlatego, że pomysł nie wyszedł od niej. Ona sama zresztą nigdy nie chciała wziąć mamy do siebie, mimo że ma przestronne lokum.

Przekonywała, że kobieta, która znaczną część swojego życia spędziła na wsi, nie będzie w stanie zaadaptować się do życia w dużym mieście. W końcu udało nam się zmobilizować grupę wsparcia, przekonać teścia i jego brata do naszych racji, po czym przewieźliśmy seniorkę do naszego domu. Póki co na okres dwóch tygodni. Natomiast w przyszłości, jeżeli babci przypadnie do gustu pobyt u nas, to zostanie z nami na stałe.

Przez pierwsze dni nasza babuleńka dziarsko stawiała czoła sytuacji. Co prawda prezentowała się nieco mizernie i wątło, ale za to jadła za trzech. Cieszyliśmy się perspektywą, że damy radę nieco ją odżywić. Błyskawicznie udało nam się również wykupić pakiet w prywatnej przychodni. Babcię trzeba było dokładnie przebadać pod każdym kątem.

Potrzebowała leczenia

Prawdę mówiąc od lat nie dbano o jej zdrowie tak, jak należy, czego dowody widać było gołym okiem. Poważna wada słuchu, problemy ze wzrokiem spowodowane zaćmą i biodro, które ledwo się trzymało. Byliśmy tym faktem mocno zbulwersowani. Mieliśmy żal do teściowej, że zlekceważyła kwestię zdrowia babci i nie zadbała o nią odpowiednio.

Po kilku dniach zaczęła się kompleksowa diagnostyka babci. Badania odbywały się nawet po kilka razy w ciągu dnia. Specjaliści różnych dziedzin – od internisty, przez ortopedę, kardiologa, endokrynologa, aż po okulistę i audiologa – sprawdzali jej stan zdrowia. Niestety, wyniki okazały się mocno niepokojące, co stało się jasne, gdy tylko minęło pierwsze podekscytowanie babci i przyszła codzienność. Seniorka coraz bardziej traciła apetyt i siły.

W końcu nie było wyjścia i musiała trafić do szpitala. Na szczęście miała wykupiony najlepszy pakiet, dzięki czemu dostała prywatną salę. Do dyspozycji był tam telewizor, osobna łazienka, a także stały nadzór pielęgniarek.

Minęły trzy tygodnie i w końcu mogła opuścić szpital. Lekarze byli jednak zgodni – powrót do dotychczasowego miejsca zamieszkania, gdzie panowały fatalne warunki, niechybnie doprowadzi do ponownego pogorszenia stanu zdrowia. Tak więc zamieszkała z nami.

Opiekowałam się nią

Należało teraz dokładniej przypilnować regularności posiłków i tego, by przyjmowała leki o stałych porach. Poza kiepskimi wynikami badań, u babci zaobserwowano też tak zwany syndrom choroby oświęcimskiej, objawiający się skrajnym niedożywieniem. Kolejnym stadium tej dolegliwości miało być nadmierne łaknienie i objadanie się.

No i zaczęło się ciche podjadanie, śledzenie każdego ruchu i nieprzyjemne dyskusje o zdrowiu. W końcu postanowiliśmy ograniczyć ilość chleba, który babcia jadła i skupić się na dalszym leczeniu. Na początek zaopatrzyliśmy ją w aparaty słuchowe, potem przyszedł czas na zabieg jednego oka, a za jakieś półtora miesiąca czeka ją kolejna operacja. Miło mi się zrobiło, kiedy pewnego dnia zadzwoniła do mnie lekarka, pod której opieką jest babcia i oznajmiła:

– Droga pani Basiu, chciałam serdecznie podziękować. Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania. Kiedy pierwszy pojawiliście się u mnie z prośbą o pomoc, nie byłam pewna, czy uda wam się sprostać temu zadaniu. Pacjentka potrzebowała wyjątkowo uważnej i pełnej empatii opieki. W tym momencie obserwowanie efektów waszego wysiłku przywodzi na myśl najwyższy zachwyt i uznanie.

Nie chciała słyszeć o mydle

Babcia często wspominała, że od kiedy u nas mieszka, to zrobiła się strasznie leniwa i tęskni za pracą. Ale z drugiej strony kocha, jak inni wszystko za nią robią, a ona palcem nie kiwnie. Najbardziej przykre jest jednak to, że babcia w ogóle nie dba o higienę osobistą i na dodatek broni się przed umyciem. Poza tym ma inne nawyki związane z czystością, których wolę nie przytaczać, bo są naprawdę wstrząsające.

Dopiero co to zauważyliśmy i po prostu oniemieliśmy z przerażenia. Nawet mój mąż, który normalnie jest w stanie puścić babci płazem dosłownie każdą rzecz, stwierdził, że chyba nie da rady tego znieść. To prawda, że w jesieni życia nasze wady mogą się nasilać, ale szczerze mówiąc nie sądziłam, że aż do takiego stopnia.

Moja babcia słynęła z pedantyzmu aż do końca swoich dni, a dożyła osiemdziesięciu dziewięciu lat. Jednak nawet babcine dziwactwa to pikuś w porównaniu z tym, co wyprawia jej córka, a moja teściowa.

Ta kobieta naprawdę daje nam nieźle w kość. Potraktowała nasze lokum jak własną letnią rezydencję i zjawia się u nas w każdą sobotę i niedzielę. Przyjeżdża ze swoją całą ferajną – synem, synową, mężem i wnukami. Nie jest to zbyt przyjemne, kiedy znienacka wpada szóstka ludzi akurat w porze obiadowej. Gdy tylko zjedzą kolację, pakują manatki i odjeżdżają, a my musimy ogarniać cały ten syf, który po sobie zostawili.

Ciągle nas odwiedzali

Pewnego razu moja mama nie wytrzymała tego napięcia i powiedziała.

– A czy nie dałoby rady, żeby wpadali do babci w tygodniu wieczorem? Jeszcze całkiem niedawno trzeba było ich błagać, żeby raczyli przyjechać. Ja już nie daję rady tyle gotować i tego wszystkiego sprzątać. Dzieci też niespecjalnie cieszą się z tych odwiedzin, bo potem mają mnóstwo popsutych zabawek.

– Wiem mamo, postaramy się coś z tym zrobić – próbowałam ją uspokoić.

Szansa na to pojawiła się którejś niedzieli. Właśnie wychodziliśmy z cmentarza, kiedy zadzwonił telefon od szwagra.

– Jak tam, co porabiacie?

– Wiesz, jak to zwykle bywa w niedzielę, odwiedzamy groby.

– No tak, ale dzisiaj taka piękna pogoda. Zamierzaliśmy do was wpaść z wizytą, dzieci się razem pobawią.

– Niestety, dopiero koło siódmej wieczorem będziemy z powrotem.

Poczuł się strasznie urażony, że nie pozwalamy mu przyjechać do babci. Poskarżył się mamusi i rozpętała się rodzinna awantura. W tej sytuacji mój mąż postanowił wykorzystać najcięższe argumenty.

– Przez długi czas w ogóle nie dbałaś o babcię, odwiedzałaś ją bardzo rzadko, a jak już tam pojechałaś, to głównie spotykałaś się ze znajomymi. Teraz ciągle masz pretensje do mojej żony, że cię nie słucha. Tylko dlaczego miałaby to robić? My się ze sobą doskonale dogadujemy. I jesteśmy ze sobą szczęśliwi.

Postawił im ultimatum

– Cóż, syneczku, jakoś nie za bardzo rozumiem, co próbujesz mi przekazać?

– Babcią opiekują się moja teściowa i moja żona, i robią to bez zastrzeżeń. Wypadałoby, żebyś od czasu do czasu to dostrzegła i doceniła. Kiedy przychodzisz do nas z całym tym swoim stadkiem, nawet nie raczysz się przywitać z moją teściową. Skoro masz jakiś problem z tym, jak to u nas wygląda, to może weź babcię do siebie. Tylko uważaj, będziemy cię mieć na oku i patrzeć ci na ręce.

Ta kłótnia nie okazała się być ostatnią tego typu. To smutne, że takie rozmowy nic pozytywnego nie przynoszą do rodzinnych relacji. Między moim mężem a jego matką zupełnie nie ma porozumienia.

Każde z nich upiera się przy swoim zdaniu. Póki co udało nam się wypracować jedynie tyle, że teściowa przychodzi do babci w ciągu tygodnia po południu, nie krzyczą na siebie, gdy są u nas w domu, i że w pewnych kwestiach to my ustalamy zasady.

Bo to my z babcią podróżujemy po różnych gabinetach medycznych, dbamy, żeby regularnie brała tabletki, jadła zdrowo, piła rosołki i takie tam. Teściowa kompletnie olała temat opieki nad własną matką. Ale chyba tak musi być, nie da się inaczej.

Paulina, 36 lat

Czytaj także:
„Uciekłem ze wsi, bo nie chciałem ciągle tyrać w polu jak rodzice. Woleli kopać ziemniaki niż przyjechać na mój ślub”
„Całe życie byłam uwiązana w domu. Po 60. uznałam, że życie jest za krótkie, by kisić się w kuchni jak ogórek w słoiku”
„Mąż mnie zdradzał i zostawił dla młodszej. Na rozwodzie uniosłam się dumą i żałuję, bo mogłam wycisnąć z niego więcej”

Redakcja poleca

REKLAMA