„Mój ukochany pracuje na statku. Gdy ominął moment narodzin naszego dziecka, coś we mnie pękło”

czekająca kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Teoretycznie zdawałam sobie sprawę, z czym wiąże się małżeństwo z marynarzem. Oswoiłam się z ciągłym uczuciem pustki, samotnością i oczekiwaniem na jego powrót...”
/ 08.10.2024 11:15
czekająca kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Starałam się nie poddawać i czerpać radość z bycia mamą, ale przyszło mi to z trudem. Mimo pomocy ze strony dziadków, nieobecność męskiego wsparcia przygniatała mnie bardziej niż brak snu. Doskwierało mi uczucie osamotnienia, porzucenia i przeciążenia, kiedy musiałam spełniać rolę obojga rodziców w pojedynkę.

Mówią, że człowiek potrafi się do wszystkiego przystosować. W moim przypadku oswoiłam się z ciągłym uczuciem pustki, samotnością i oczekiwaniem na jego powrót...

Otaczali mnie bliscy

Teoretycznie zdawałam sobie sprawę, z czym wiąże się małżeństwo z marynarzem. Ale byliśmy wtedy tacy młodzi, szaleńczo w sobie zakochani i z ogromną, prawie naiwną, wiarą patrzyliśmy w naszą wspólną przyszłość. Marcin pływał na niedalekie trasy, a ja w tym czasie studiowałam. Nie miałam wtedy problemu z tym, że mojego ukochanego nie ma przy mnie.

Zarobki mojego partnera pozwoliły nam dość szybko kupić niewielkie mieszkanie, do którego wprowadziliśmy się tuż po ceremonii ślubnej. Kiedy ukończyłam studia, ukochany wziął dłuższy urlop od pracy na morzu i spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Byłam wtedy taka szczęśliwa! Niestety, nadszedł dzień, gdy mój mężczyzna musiał znów wyruszyć w rejs.

Poszłam z nim do portu, wyściskaliśmy się na do widzenia, a następnie ruszyłam z powrotem do domu. Początkowo błąkałam się bez sensu po naszym niewielkim mieszkanku. Czułam się totalnie zagubiona. Tęskniłam za Marcinem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przygotowując późny posiłek, machinalnie przyszykowałam więcej kanapek niż powinnam. Kiedy dotarło do mnie, że zrobiłam również dwie filiżanki herbaty, poczułam zbierające się w oczach łzy.

– Przestań się mazać – zganiłam się w myślach. – Przecież on wkrótce będzie z powrotem.

„Wkrótce” oznaczało calutki miesiąc. No jasne, już wcześniej zdarzało mu się wypływać na miesięczne rejsy, ale jakoś nie odczuwałam wtedy jego braku aż tak mocno. Miałam zajęcia na studiach, pracowałam nad magisterką, widywałam się ze znajomymi. A teraz?

– „Nic na to nie poradzisz, ogarnij się – próbowałam dodać sobie otuchy. – Jesteś małżonką żeglarza, musisz być twarda. Nie poddawaj się tęsknocie. Zajmij czymś myśli”.

Postanowiłam poszukać pracy

Los mi sprzyjał, bo szybko udało mi się coś znaleźć. Od tamtej pory wychodziłam z domu z samego rana, a wracałam po obiedzie. Zdarzało się, że wyskakiwałam z dziewczynami do jakiegoś klubu. Tak mijały kolejne dni. Kiedy mój Marcin w końcu powrócił, wprost nie posiadałam się z radości. Najchętniej od razu rzuciłabym robotę, byleby tylko móc spędzać z nim każdą chwilę, nie tracić ani sekundy. Irytowało mnie to, że pół dnia muszę przesiadywać za biurkiem, zamiast być w tym czasie z moim ukochanym mężem.

Zawsze spieszno mi było do mieszkania, dlatego wychodziłam z pracy najwcześniej, jak się dało. W domu czekał na mnie mój mąż i tylko to miało znaczenie. Świat poza nim po prostu nie istniał. Gdy koleżanki dzwoniły z propozycją wieczornego spotkania przy drinku, zawsze odmawiałam. Miały mi za złe, że o nich zapomniałam, że jestem jak narkoman, który myśli wyłącznie o kolejnej dawce.

– Daj spokój, Karolina. Nie możesz wszystkiego podporządkowywać Marcinowi – przekonywała Anka. – Powinnaś znaleźć sobie jakieś zajęcie, bo inaczej kompletnie zwariujesz. Twój marynarz da sobie radę, jeśli spędzi kilka godzin samotnie w mieszkaniu.

– Przecież był sam, gdy byłam w pracy – odparłam i skończyłam rozmowę.

Zignorowałam wszystkie ich wskazówki. Ich partnerzy byli przeciętni, nie zmagały się z ciągłymi pożegnaniami i nie toczyły codziennej walki z wszechogarniającą tęsknotą. Nie miały pojęcia, w jakiej sytuacji się znajduję, a poza tym nie doceniały tego, jakimi są szczęściarami. Sielankowy nastrój prysł niczym bańka mydlana. Mój ukochany znów wypłynął w morze.

Cieszyłam się, że nie porzuciłam zatrudnienia, które obecnie ponownie wypełniało moje dni i lukę, jaka powstała po jego odejściu. Gdy mój partner powrócił, moje życie odzyskało blask. Nuda odeszła w niepamięć. W takim tempie toczyła się moja codzienność. Chwile szczęścia zastępowały dłuższe okresy wyczekiwania z utęsknieniem. Lata mijały, a ja nadal nie potrafiłam przywyknąć do takiego stanu rzeczy.

Byłam jak słomiana wdowa

Miałam wrażenie, że jestem jak słomiana wdowa. Teoretycznie byłam mężatką, ale w rzeczywistości było inaczej. Coś zaczęło się we mnie przeobrażać, przygasać, jakby oprócz oddalenia w przestrzeni, pojawiła się też przepaść w uczuciach. Sytuacja stała się dość osobliwa. Moje serce wciąż biło dla małżonka, wciąż za nim wzdychałam, kiedy byliśmy osobno, ale radość z jego powrotów już nie była tak wielka jak dawniej.

Niekiedy, podczas jego nieobecności, ogarniało mnie uczucie ulgi. Podobnie jak wtedy, gdy odwiedziny składają ci dalsi krewni, których dawno nie widziałeś. Na początku jest cudownie – przygotowujesz ich ulubione potrawy i napoje, spacerujesz po mieszkaniu w najlepszych ubraniach, świetnie spędzacie razem czas, dzielicie się najnowszymi wieściami i historiami.

Lecz gdy wizyta zaczyna się przedłużać, powoli tracisz cierpliwośćMasz serdecznie dosyć obecności gościa pod swoim dachem i pragniesz, by wszystko wróciło do normalności.

„Nie wiem, co się dzieje. Czyżbym traciła uczucia do Marcina? Czyżby moje uczucie nie było wystarczająco silne?”. Ania wciąż mi powtarzała, że muszę zająć się swoim życiem i zainteresowaniami, zamiast siedzieć w domu i rozpaczać, czekając na ukochanego.

– Gdy on powraca, musisz mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, włącznie z własną osobą. Pod jego nieobecność prowadzisz normalne życie, choć masz poczucie, że czegoś w nim brakuje. Gdy twój mąż przypływa, wariujesz i non stop świętujecie. To wyczerpujące. A może pomyślcie o powiększeniu rodziny? Taki brzdąc momentalnie poukłada ci świat i priorytety, a ponure rozmyślania wyrzuci z głowy.

Macierzyństwo mnie zaskoczyło

Do tego dochodziło przekonanie, że potomstwo to kiepski pomysł na rozwiązywanie kłopotów między małżonkami. Decyzja o powiększeniu rodziny powinna wynikać z uczucia, jakim darzą się partnerzy, a nie z lęku przed rozstaniem. Przeznaczenie postanowiło jednak inaczej. Zaledwie mój mąż wyruszył w kolejną podróż, a ja zdałam sobie sprawę, że noszę pod sercem nasze maleństwo. Starałam się jak najszybciej przekazać mu tę nowinę, ale… niewiele to zmieniło.

Kiedy nadeszła ta chwila, nie miałam go obok siebie, więc zamiast się cieszyć, odczuwałam smutek. To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że niekiedy samo uczucie to za mało. Przynajmniej dla mnie kochanie kogoś na dystans było niewystarczające. Brakowało mi przebywania blisko siebie, fizycznej obecności, codziennego, a nie tylko okazjonalnego, bycia z osobą, którą darzyłam miłością.

Kiedy Marcin w końcu pojawił się z powrotem, byłam w ciąży już trzy miesiące. Szczerze mówiąc, miałam mieszane uczucia. Oczywiście, byłam zadowolona, że znów jest przy mnie, rozpieszcza mnie i wyraźnie nie może się doczekać, kiedy zostanie tatą. Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle dręczyła mnie niepewność, jak to wszystko będzie wyglądać.

Zastanawiałam się, czy mój mąż, który do tej pory świetnie zarabiał, teraz stanie się tatą na pół gwizdka? Rodzicem, który wpada do domu tylko w przerwach pomiędzy kolejnymi wyjazdami? Czy o takim życiu marzyłam dla naszej pociechy?

Marcin zauważył, że zmieniam się na jego oczach i nie przypominam już siebie sprzed jakiegoś czasu. Czuł, że nasze relacje stały się jakieś oziębłe, co go bardzo niepokoiło. Zamiast szczerze z nim pogadać, stchórzyłam i zrzuciłam winę za moje humorki na szalejące we mnie hormony. Dał się nabrać bez większych problemów. To również sprawiło mi przykrość. Mógłby mnie lepiej rozumieć. Ale nie rozumiał...

– Planujesz być przy narodzinach malucha? – zapytałam.

– Oczywiście, że tak – zapewnił. – Postaram się wszystko zorganizować, aby móc z wami zostać.

Marzyłam, żeby został z nami dłużej, ale pragnął zarabiać pieniądze, ponieważ nasze wydatki znacząco się zwiększyły. Podczas gdy byłam w ciąży, mój mąż jeszcze raz wyruszył w morze, ale zgodnie z obietnicą, powrócił, zanim urodziłam.

– Skoro wkrótce będzie nas więcej, musimy znaleźć jakieś przestronniejsze mieszkanie niż nasza kawalerka. Najfajniej by było zamieszkać w domku z kawałkiem zieleni. Dlatego nie mogę odmawiać, gdy proponują mi dobrze opłacane rejsy. Chyba to rozumiesz, no nie?

Musiał znów wypłynąć

Próbowałam to sobie poukładać w głowie. Przygotowaliśmy wszystko, co potrzebne dla dziecka i czekaliśmy na jego przyjście. Wyznaczony termin minął, a nasza córeczka wcale nie była skora do pojawienia się na świecie. Zapomnieliśmy o istotnej kwestii – pierwsze porody zazwyczaj następują później, niż zakładano. Zgodnie z ustaleniami, Marcin był zmuszony znów wypłynąć. Tym razem jego nieobecność miała trwać sześć miesięcy.

Fakt, zarobki miały być niezłe, ale okres bez niego wydawał się wręcz wiecznością. Zastanawiałam się również, jak on to wszystko zniesie. Czyżby nie brakowało mu nas – mnie i naszej pociechy? Do jego powrotu nasza mała córunia będzie już samodzielnie siadać. Przepadną mu takie chwile jak pierwszy uśmiech, uniesienie głowy czy gaworzenie...

Zamierzałam go o to zagadnąć, gdy się żegnaliśmy, ale dałam sobie spokój. Kiedy poczułam, jak trzęsą się jego ręce, które mnie przytulały. Próbował być twardy, więc ja też zdecydowałam, że muszę być odważna.

– Odpływaj, damy sobie radę, nie przejmuj się nami.

Martynka przyszła na świat dokładnie tego samego dnia, którego jej tata wyruszył w półroczną podróż.

– Jeszcze tylko pięć miesięcy – szeptałam, znowu budząc się w środku nocy, żeby zająć się córeczką. – Zaledwie pięć miesięcy i tatuś do nas wróci.

Starałam się zachować optymizm, nie użalać się nad sobą i czerpać radość z bycia mamą, ale przyszło mi to z trudem. Mimo pomocy od rodziców, nieobecność męskiego ramienia sprawiała, że czułam się przytłoczona bardziej niż zwykłym zmęczeniem. Doskwierała mi samotność i poczucie, że zostałam sama z obowiązkami matki i ojca. Dodatkowo, zaczęłam się niepokoić o los Marcina. Zastanawiałam się, czy uda mu się cało wrócić, bo w ostatnim czasie media huczały od doniesień o aktach piractwa.

Robiłam, co w mojej mocy

– Już tylko sto dwadzieścia dni – mruczałam cicho, kurczowo zaciskając dłoń na drążku od spacerówki, kiedy przemierzałyśmy z Martyną alejki w parku. 

– Za dziewięćdziesiąt dni będzie po wszystkim… – uspokajałam rozgrzaną gorączką dziewczynkę, tuląc ją w ramionach.

Codzienne obowiązki, takie jak robienie zakupów, dbanie o mieszkanie i zajmowanie się naszą chorą córeczką, a także dźwiganie na barkach całej odpowiedzialności, stawały się coraz większym ciężarem.

Mimo to nie chciałam za bardzo polegać na pomocy moich rodziców. Pragnęłam bowiem pokazać sobie samej, a także mojemu ukochanemu mężczyźnie, który jest marynarzem, że potrafię sprostać wszystkim wyzwaniom.

Zamierzałam udowodnić, iż jestem waleczną, lojalną i nieustraszoną partnerką życiową żeglarza, której nic nie jest w stanie pokonać. Mimo to, z dnia na dzień łzy coraz częściej pojawiały się w moich oczach.

Robiłam, co w mojej mocy, żeby Marcin był na bieżąco z postępami naszej małej księżniczki. Dzieliłam się z nim fotkami, a nawet nagrałam, jak wydaje swoje pierwsze, urocze dźwięki. Jednocześnie nie chciałam go martwić własnymi zmartwieniami, które skrzętnie ukrywałam. Potrzebował teraz spokoju, a nie kolejnych trosk. Czy mój nastrój miał się poprawić jego kosztem? Nie mogłam do tego dopuścić.

Moja miłość do męża, chociaż nieraz wystawiana na ciężką próbę przez częste rozstania, zawsze była silna. Fakt, przez chwilę sama nie wiedziałam, co czuję i obawiałam się, że moje uczucie do niego osłabło. Ale spojrzawszy na naszą córeczkę, tak bardzo przypominającą tatę, na nowo odkryłam, jak mocno go kocham.

Cieszyliśmy się sobą

Pamiętam doskonale moment, gdy mąż wrócił z morza. Wraz z naszą córeczką Martynką poszłyśmy go przywitać w porcie. Widząc nas, Marcin nie krył wzruszenia. Łzy zakręciły mu się w oczach. Podbiegł i mocno przytulił nas do siebie. Cieszyliśmy się sobą, ale ten radosny czas minął bardzo szybko. Zaledwie po kwartale mój ukochany znów musiał wyjechać do pracy. Tym razem pożegnanie przyszło mi jednak z większą łatwością.

W szczerej rozmowie z moim ukochanym powiedziałam mu o tym, co sprawia mi przykrość. Kiedy zaoferował, że zrezygnuje z pracy, zdałam sobie sprawę, że nie powinnam wymagać od niego tak wielkiej ofiary. Uświadomiłam sobie też, że nie mam żadnych podstaw do narzekania czy użalania się nad sobą. Miałam przecież wspaniałą córeczkę, kochającego męża, który dobrze zarabiał, cudownych rodziców i własny dom.

Trudno mi powiedzieć, co dokładnie było przyczyną, ale chyba liczyłam na jakiś wyraźny znak uczucia od mojego męża. Że będzie w stanie czegoś się wyrzec dla mnie. Do tej pory odnosiłam wrażenie, że jedynie ja coś poświęcam w naszej wyjątkowej relacji, że tylko ja coś oddaję i ponoszę jakieś straty dla dobra naszego związku. Ale gdy Marcin oświadczył, że jest w stanie porzucić ukochaną pracę dla mnie i naszej córeczki, wtedy nabrałam pewności, że dla niego jesteśmy numerem jeden.

Mój mąż był marynarzem, ale ja nigdy nie mogłam się z tym pogodzić. To chyba stanowiło dla mnie największą przeszkodę. Kiedy stanęłam przed wyborem, a w zasadzie on mi go dał, od razu wiedziałam, jak powinnam postąpić. No i dotarło do mnie jeszcze jedno.

Karolina trafnie to ujęła. Powinnam realizować własne marzenia i zainteresowania. Nie mogę wciąż wyczekiwać na powrót ukochanego, a potem traktować to jak najważniejsze wydarzenie. Pełna zapału, poświęciłam się opiece nad córunią i zajęłam się wystrojem naszych czterech kątów. Naszego azylu. Zero przestylizowanych aranżacji. Kontaktowałam się ze specjalistami, nadzorowałam renowacje i prace dekoratorskie, opiekowałam się maluszkiem.

Odkryłam, że mogę wygospodarować chwilę na ćwiczenia oraz pogaduchy z przyjaciółkami. Mój mąż, po powrocie do domu, był pod wielkim wrażeniem tego, jak sobie poradziłam. Sama również byłam z siebie bardzo zadowolona. Dałam radę, niczym prawdziwa małżonka wilka morskiego.

Oswoiłam lęk, a poczucie osamotnienia zamieniłam w niezależność. Nasze małżeństwo od zawsze było wyjątkowe i takim pozostaje do dziś.

Wiola, 36 lat

Czytaj także:
„Pierwsze dziecko było wpadką, drugie miało ratować nasze małżeństwo. Kocham je, ale czasem żałuję, że się urodziło”
„Chciałem wziąć ślub, bo moja dziewczyna zaszła w ciążę. A ona mnie wyśmiała i stwierdziła, że jestem zacofany”
„Mąż sąsiadki miał gruby portfel i zero szacunku dla żony. Nie spodziewał się, że na jego drodze stanie słaba staruszka”

Redakcja poleca

REKLAMA