„Niech nowoczesne kobiety mówią, co chcą. Mężczyzn nie złapią na ładne nogi i krągłą pupę, ale na ich pełne żołądki”

Kobieta, która uwiodła kolegę z pracy fot. Adobe Stock, cherryandbees
„Gotowanie jest dla kur domowych! Za nic nie dam się zagonić do garów! – zarzekałam się. Nie miałam racji… Przez żołądek można trafić do serca każdego mężczyzny, a dobra domowa kuchnia, to najbardziej pociągająca kobieca cecha”.
/ 15.01.2022 07:31
Kobieta, która uwiodła kolegę z pracy fot. Adobe Stock, cherryandbees

Tradycyjna, tłusta kuchnia mojej mamy sprawiła, że zarówno ja i moja siostra Marzena od najmłodszych lat zmagałyśmy się z nadwagą. Nic dziwnego, że kiedy wyprowadzałam się z domu, żeby poszukać pracy w większym mieście, solennie przysięgłam sobie, że nie będę, tak jak mama, całe dnie pichciła, zmywała, piekła i dekorowała. Chciałam w życiu ciekawszych rzeczy.

– I co, wydaje ci się, że nie będziesz jak ja cały dzień stała przy garach? – kpiła moja matka. – Ciekawe, co będziesz jadła! Nawet się nie obejrzysz, jak zadzwonisz po przepis na żeberka w piwie! – przekonywała.

– Nie zamierzam już nigdy w życiu jeść żeberek – obruszyłam się. – Szczególnie jeśli miałabym poświęcić temu pół dnia. Jeszcze się przekonasz.

Rzeczywiście, wkrótce okazało się, że to ja miałam rację. Zamieszkałam w dużym mieście. Dostałam pracę w biurowcu o przeszklonych ścianach, w którym całkowicie przezroczysta winda zawoziła pracowników na wyższe piętra budynku.

Początkowo budziła we mnie lęk. Później przyzwyczaiłam się do niej, tak jak do innych rzeczy. Tego, że zaczynałam pracę wczesnym rankiem, a kończyłam, kiedy na zewnątrz było zupełnie ciemno. Telefonów od szefa o najróżniejszych porach dnia i nocy. I do jedzenia bez smaku w firmowej stołówce.

Czarne przepowiednie mojej mamy nie sprawdziły się. Nie musiałam gotować. Rano wrzucałam w siebie byle co i popijałam dużym kubkiem czarnej kawy. Po popołudniu jadłam obiad w stołówce w pracy. Później wpychałam w siebie kilogramy drożdżówek kupowanych w sklepiku obok firmy. Jadłam byle co i żyłam byle jak.

Niestety, waga wkrótce się za taki tryb życia na mnie zemściła. Po pół roku mieszkania w mieście przytyłam sześć kilo. Nie miałam czasu na poważnie zająć się sobą. Jedzenie było w moim życiu na ostatnim miejscu, podobnie jak związki.

Byłam pewna, że tak już zostanie do końca życia. Czas wkrótce miał pokazać, jak bardzo się myliłam.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym Robert pojawił się w naszym biurze.

– To jest nasz nowy kierownik działu reklamy – przedstawiła go szefowa. – Bardzo proszę, przyjmijcie go ciepło – dodała po prezentacji.

Roberta nie dało się przyjąć inaczej niż „ciepło”

Był kulturalny, przystojny, dobrze ubrany. Ideał. Od razu wpadł mi w oko. I jak wkrótce miałam się przekonać nie tylko mnie. Nagle koleżanki, które dotychczas przychodziły do pracy w bezkształtnych koszulach, zaczęły ubierać się w prześwitujące bluzeczki i przeprosiły się ze szpileczkami. Nie dało się nie zauważyć ich wysiłków. Byłam pewna, że wcześniej czy później Robert także złapie się na lep którejś z nich.

– Nie mam szans w tej konkurencji – westchnęłam pewnego razu, zwierzając się siostrze, która od dawna wiedziała, że dość mam samotnych wieczorów i w głębi duszy marzę o założeniu rodziny.

– Czemu po prostu nie zrobisz tego, co one? – spytała w odpowiedzi na moje żale Marzena.

– Marzenka, wyglądałabym śmiesznie! Jak przebrany słonik. Przecież wiesz, że ostatnio jeszcze przytyłam!

– Nie mówię, żebyś wkładała do pracy koronkową bieliznę czy buty na niebotycznej szpilce, w których nie dałabyś rady normalnie się poruszać – zaśmiała się przebiegle Marzenka. – Kobiety w naszej rodzinie od zawsze miały inne sposoby… – zauważyła.

Później zaczęła szeptać do słuchawki. Początkowo miałam ochotę na jej pomysł parsknąć śmiechem, tak bardzo daleki wydawał mi się od nowoczesnego życia, które sobie zbudowałam. Z drugiej strony co miałam do stracenia? Po dłuższym przemyśleniu postanowiłam spróbować.

Następnego dnia wstałam dwie godziny wcześniej. Nie było to dla mnie aż takim wyzwaniem, ponieważ ostatnio nabrałam nawyku wcześniejszego wstawania. Stawałam wtedy przed szafą i długo wybierałam ubranie do pracy.

Oczywiście zwykle nic, co wkładałam, nie sprawiało, że w swoich oczach przemieniałam się w księżniczkę, więc kończyło się na płaczu, przeklinaniu tłustej kuchni i genów, które sprawiły, że mam taką, a nie inną figurę.

Tym razem miało być inaczej. Obiecałam sobie, że nie będę się stroiła specjalnie dla Roberta. Włożyłam ulubioną tunikę w czerwone maki, a zaoszczędzony czas postanowiłam przeznaczyć na coś innego.

Tak jak to zapamiętałam z rodzinnego domu, zagniotłam ciasto drożdżowe. Do środka włożyłam przywiezioną od mamy aromatyczną konfiturę różaną. Kiedy po domu rozniósł się apetyczny zapach piekącego się ciasta, musiałam przyznać, że brakowało mi tego przez długie miesiące.

Zaczekałam, aż bułeczki ostygną, i spakowałam wszystkie do pojemnika. Wyjęłam je dopiero podczas przerwy na obiad. Musiałam przyznać, że ich aromat pozostał niezmieniony mimo kilkugodzinnego przebywania w plastykowym pudełku i kiedy tylko otworzyłam pokrywkę, spojrzało na mnie kilka ciekawskich par oczu.

– Gdzie kupiłaś takie bułeczki? – zapytała któraś z koleżanek. – Pachną obłędnie! – zauważyła.
Uśmiechnęłam się niewinnie i odpowiedziałam, nie spuszczając oczu z Roberta, który zwabiony aromatem ciasta pojawił się w pobliżu.

– Upiekłam dzisiaj rano. Skusisz się na jedną? – zaproponowałam.

– Lepiej nie – usłyszałam obok siebie głos Sary, jednej z koleżanek, która nie ukrywała, że zawsze dostaje to, co sobie zamarzy, a tym razem zamarzył jej się akurat przystojny Robert.

– A to czemu? – zdziwił się nasz kolega i chyba mi się nie wydawało, tylko naprawdę tęsknie spojrzał w kierunku pudełka z bułeczkami…

– No wiesz, Alina sobie nie żałuje przysmaków i zobacz, jak ostatnio przytyła! – parsknęła Sara.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię

Poczułam, jak policzki zapiekły mnie z upokorzenia. Pożałowałam, że posłuchałam Marzeny i postanowiłam zawalczyć o Roberta. Gdzież ja miałam szanse z taką chociażby Sarą! Ale w tym momencie stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Robert odwrócił się do mnie, uśmiechnął się i – jakby w ogóle nie słyszał słów Sary – sięgnął po jedną z bułeczek.

– Z różą? Moja mama takie robi… Pycha, gratuluję! – odezwał się po chwili z pełną buzią.

Kątem oka zobaczyłam wściekłość na twarzy Sary, jednak w tym momencie było mi zupełnie obojętne, co czuje koleżanka z sąsiedniego biurka. Cały świat przestał dla mnie istnieć.

– Skusił się, skusił się – opowiadałam po południu podekscytowana całą historię Marzenie – I pochwalił! Powiedział, że takie same bułeczki robi jego mama! – cieszyłam się.

– To teraz musisz kuć żelazo póki gorące – stwierdziła stanowczo Marzena. – No chyba że chcesz się poddać i oddać takie ciacho tej całej Sarze?

– Oczywiście, że nie – mruknęłam, choć nie wyobrażałam sobie, co jeszcze mogłabym zrobić.

Nawet ja czułam, że to żałosne!

Przez kilka kolejnych dni razem z połową biura mogłam tylko obserwować, jak piękna i szczupła jak modelka Sara zarzuca swoje sieci na Roberta. Najwyraźniej do mojej koleżanki z działu dotarło, że jeśli chce usidlić przystojnego szefa działu reklamy, musi działać natychmiast. W czwartek po biurze rozeszła się sensacyjna wiadomość: Robert zaprosił Sarę na kolację!

– I po naszych planach – rozpłakałam się do słuchawki w wieczornej rozmowie z Marzeną. – Teraz oni siedzą sobie w jakiejś przytulnej restauracji i gruchają sobie jak gołąbki. Wszystko stracone. Od początku nie miałam szans! Wiesz, jaką ona ma figurę?!

– A choćby miała nogi Ani Rubik, to przecież tym się nie zdobywa mężczyzny na całe życie! – syknęła Marzena. – Jesteś córką naszej matki czy nie? Ja cię muszę uczyć?! – zapytała.

– Ale co ja mam teraz robić? – nie przestawałam chlipać. – Przecież teraz już wszystko stracone!

– Kobieca intuicja podpowiada mi, że nie należy być tego taką pewną – uśmiechnęła się tajemniczo Marzena. – Poczekaj do jutra.

O dziwo, siostra ma rację

Następnego dnia Sara wkroczyła do biura z miną jak chmura gradowa. Nie odpowiadała na żadne pytania o wieczór z Robertem i ogólnie sprawiała wrażenie, jakby wszystko ją irytowało. W końcu, kiedy ktoś kolejny raz zagadywał ją o efekty łowów, nie wytrzymała i wybuchła:

– On chyba woli panów! To przecież niemożliwe, żeby siedział ze mną cały wieczór i potem żebyśmy tak po prostu się rozstali przed moim domem! Tego żaden mężczyzna do tej pory mi nie zrobił! – wyrzuciła z siebie.

Cóż, patrząc na nienaganną figurę Sary byłam w stanie w to uwierzyć. Nie znałam faceta, który potrafiłby się oprzeć takiej kobiecie. A może Robert rzeczywiście…? Zerknęłam kątem oka w stronę naszego rodzynka i zaczerwieniłam się po czubki uszu, kiedy niespodziewanie do mnie mrugnął! O co tutaj chodziło?

Postanowiłam przez najbliższy czas dołożyć wszelkich starań, żeby zapomnieć o Robercie i idąc za radą mojej nieocenionej siostry, po prostu robić swoje. Przede wszystkim znaczyło to koniec z przypadkowym jedzeniem! Zaczęłam wstawać godzinę wcześniej i przygotowywać sobie pełnowartościowe, ale i smaczne posiłki do pracy.

Niestety, szybko musiałam pogodzić się z tym, że nie dla mnie były listki sałaty polane kropelką oliwy, na których cały dzień potrafiły wytrwać moje koleżanki. Nic nie poradzę, ja musiałam zjeść coś porządnego.

Pewnego dnia, kiedy jak zwykle otwierałam przy biurku pudełko z przygotowanym własnoręcznie obiadem, zobaczyłam nad sobą Roberta. „Tylko nie spal buraka, tylko nie spal buraka”, zdążyłam sobie powtórzyć w myślach, zaskoczona niespodziewanym spotkaniem, bo nie rozmawialiśmy od czasu jego kolacji z Sarą.

– A co ty tam chowasz? – zapytał zaciekawiony Robert.

– Gołąbki z indykiem – wyjąkałam Przysięgłabym, że przełknął ślinkę, więc odruchowo zapytałam:
– Chcesz spróbować?

– Pewnie! – Robert jakby tylko na to czekał i bez namysłu sięgnął do pudełka z moim obiadem.

Przez krótką chwilę nasze ręce się zetknęły i nie mogłam udawać dłużej przed sobą, że nic do tego człowieka nie czuję – tak silny poczułam prąd przebiegający przez ciało.

– Ale pycha! – dobiegły mnie po chwili słowa szczerego zachwytu.

– Super gotujesz, Alinko!

– Właściwie to nie lubię gotować – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale ostatnio po… A nieważne. Ostatnio postanowiłam być dla siebie trochę lepsza. Stąd pomysł, żeby zacząć gotować, choćby dla siebie. A może miałbyś ochotę spróbować domowej kuchni? Choćby dziś wieczorem? – zaproponowałam.

Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Miałam ochotę wycofać te słowa sekundę po tym, jak wybiegły z moich ust. Czułam, że się czerwienię. „Co ty wyprawiasz, idiotko! – dudniło mi w głowie. – Ten człowiek odrzucił Sarę, najpiękniejszą dziewczynę, jaka chodzi po tym biurze, a ty…”. Nie zdążyłam nawet siebie skarcić za taką śmiałość, ponieważ Robert po prostu się zgodził.

– Chętnie – powiedział. – Już myślałem, że nigdy tego nie zaproponujesz!

Nie mogłam czekać do wieczora, żeby porozmawiać z moją wierną powierniczką. W przerwie na obiad zadzwoniłam do Marzeny.

– Nie masz wyjścia. Musisz przygotować legendarne żeberka mamy! – zawyrokowała Marzena, gdy tylko usłyszała nowinę.

– Ale on przecież jest przyzwyczajony do zupełnie innej kuchni – jęknęłam. – Myślisz, że będzie chciał jeść ciężkie żeberka?

– Nie znam mężczyzny, który oparłby się żeberkom w piwie – powiedziała z przekonaniem Marzena. – Zresztą, spójrz tylko na naszą matkę. Swoją niesamowitą kuchnią potrafiła przez tyle lat utrzymać tatę w domu. To o czymś przecież świadczy, prawda?

Rzeczywiście, z niechęcią, musiałam przyznać rację Marzenie. Nasza mama wprawdzie poświęcała na gotowanie długie godziny, ale tata, choć bardzo przystojny, wychwalał ją za to pod niebiosa i do głowy mu nawet nie przyszły jakieś „skoki w bok”.

W tym szaleństwie była metoda…

Chcąc nie chcąc, zadzwoniłam do rodzicielki z prośbą o przepis na obłędne żeberka. O dziwo, mama nie zadawała mi wielu pytań. Po prostu doradziła, jak najlepiej przygotować mięso. Na koniec powiedziała tylko tajemniczo:

– Powodzenia, córeczko…

Wolałam nie wnikać, co dokładnie miała na myśli. Mamy miewają czasami dziwne pomysły… Robert przyszedł punktualnie. I tak jak przewidziała Marzena, absolutnie skradłam jego serce żeberkami!
Przy okazji dowiedziałam się, co poszło nie tak podczas jego randki z Sarą.

– Ta kobieta przez cały wieczór skubała listek sałaty! – westchnął Robert. – Od razu wiedziałem, że nic z tego nie będzie – przyznał. – Podobno ludzie, którzy nie lubią jeść, nie lubią tak naprawdę żyć… – dodał.

– Ja bardzo lubię jeść – roześmiałam się. – Widać to po mnie, niestety.

– Kochanego ciała nigdy dość – odpowiedział poważnie Robert i pocałował mnie po raz pierwszy. Ale tego wieczora nie ostatni.

Kiedy wychodził rano z mojego mieszkania, oczywiście wstałam dwie godziny wcześniej i przygotowałam bułeczki drożdżowe z różą, którymi – jak mi przyznał tej nocy – przyciągnęłam jego uwagę po raz pierwszy.

Po tej nocy zrozumiałam jedno. Niech sobie nowoczesne kobiety mówią, co chcą, ale pewne rzeczy są niezmienne. Przez żołądek można trafić do serca każdego mężczyzny. A jeśli drogę wskazują nam domowe bułeczki z konfiturą różaną i żeberka w piwie według przepisu mamy, to po prostu nie sposób tam nie trafić.

Czytaj także:
„Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby się zaopiekować mamą. Ona nie pamiętała nawet własnego imienia, nie mówiąc o moim”
„Sąsiadka wmówiła sobie, że jestem jej synem. Chciała zniszczyć mój związek, nękała moją dziewczynę”
„Związałem się ze swoją dawną uczennicą. Ona była rozwódką, ja wdowcem. Ludzie myśleli, że to moja córka”

Redakcja poleca

REKLAMA