„Mój szef to kawał drania. Ale podczas firmowej imprezy spadła mu maska chojraka”

kobieta z szefem fot. Getty Images, Westend61
„Szczerze mówiąc, nie przepadałam za nim – był sztywniakiem i podłym typem, który uwielbiał trzymać się przepisów. Odnosiłam wrażenie, że pojawił się w borach w jednym celu – znaleźć na nas jakiś haczyk i nas pogrążyć...”
/ 07.11.2024 07:15
kobieta z szefem fot. Getty Images, Westend61

Wokół płonącego ogniska siedziało tylko parę osób. Reszta ekipy prawdopodobnie odpoczywała po obfitym posiłku z alkoholem albo padła ze zmęczenia po całym dniu chodzenia leśnymi ścieżkami. Znając moich kolegów, bardziej stawiałabym na pierwszy powód.

„Ich strata” – przeszło mi przez myśl, patrząc na wspaniałe jedzenie, które ekipa odpowiedzialna za grzybobranie przyszykowała dla tych, co zostali do końca. Na ognisku bulgotał smakowity bigos, a obok niego leżały długie kawałki domowej kiełbasy. Do tego można było sięgnąć po świeży chleb, a dla spragnionych czekała beczułka zimnego piwa. Jakby tego było mało, na grillu skwierczały soczyste żeberka i apetyczna karkówka.

Chciał nas pogrążyć

– No nieźle! – mruknął pod nosem Donek, który pracował w IT. – Komuś się marzy jasne z pianą? – zapytał, podwijając rękawy swojej kurtki.

Większość osób była na tak. Jedynie „Ponury Arek”, szef naszego zespołu, odmówił. Szczerze mówiąc, nie przepadałam za nim – był sztywniakiem i podłym typem, który uwielbiał trzymać się przepisów. Odnosiłam wrażenie, że pojawił się w borach w jednym celu – znaleźć na nas jakiś haczyk i nas pogrążyć...

Kiedy nastała ciemność i niebo rozświetliły gwiazdy, przy ogniu pojawił się nowy gość. Miał na sobie wojskowy strój, wysokie buty i zabawny kapelusz z piórem. Ten atrakcyjny mężczyzna, który pracował w tutejszym lesie, był synem kobiety prowadzącej pensjonat.

Nastrój wokół ogniska od razu się zmienił. Nowy kompan szybko zdobył sympatię wszystkich swoimi ciekawymi historiami o przyrodzie i leśnych stworzeniach. Piwo z beczki stopniowo ubywało, podczas gdy na rozpalonych polanach skwierczały tłuste kiełbaski, a ogień wypuszczał w ciemne niebo świetliste iskierki.

Po tym jak leśnik o imieniu Bonifacy, zakończył opowiadać o uratowanej młodej sarence bez matki, Ponury Arek głośno i teatralnie wypuścił powietrze z płuc.

– Przepraszam bardzo, ale ta cukierkowa historia przyprawia mnie o mdłości – powiedział do gajowego z nutą sarkazmu w głosie, ponieważ drażniło go, gdy inni faceci próbowali przyćmić jego osobę. – Muszę na chwilę na stronę – oznajmił, kierując się w stronę lasu, który zaczynał się jakieś 50 metrów dalej.

– Siła wyższa – zaśmiał się leśnik. – Ale lepiej skorzystajcie z łazienki w pensjonacie.

– Niby dlaczego? – zaczął prowokować Arek.

– Bo nikt z tutejszych nie zapuszcza się do tego lasu po ciemku – stwierdził stanowczo.

– A co tam jest? Może jakieś wilki?

– To coś znacznie gorszego. Ten las jest nawiedzony – odparł spokojnie Bonifacy.

„Super sprawa” – pomyślałam z radością, bo wprost przepadałam za strasznym opowieściami!

Wpadli w panikę

Cała nasza grupa wpatrywała się w niego z ogromnym zainteresowaniem.

– To wcale nie jest stara historia przekazywana ustnie przez tutejszych, ale coś, co wydarzyło się niedawno – odezwał się leśniczy po krótkiej przerwie. – Zeszłej jesieni pewien miejscowy pijaczyna i nicpoń zdecydował się skończyć ze sobą. Co poniektórzy tutejsi powiadają, że widzieli pomiędzy drzewami potwornego ducha – prawdopodobnie zmarłego Józka...

– A pan zauważył coś dziwnego w okolicy? Jakieś podejrzane dźwięki? – zapytałam.

– Nie, nic takiego.

– No jasne, że nic nie widział. To zwykłe wiejskie gadanie – wtrącił Arek, który mimo wszystko został i przysłuchiwał się całej historii.

– Sam kiedyś tak myślałem, dopóki nie wydarzyła się sprawa z tymi kłusownikami... – Bonifacy przerwał w połowie zdania.

– Co takiego się stało? – wypalił Donek, którego twarz była już czerwona od alkoholu i podekscytowania.

– Kilka dni temu o świcie spotkałem dwóch typów polujących na dzikie zwierzęta. Znalazłem ich w prowizorycznym wykopie, gdzie próbowali się zamaskować za pomocą patyków, leśnego poszycia i innych materiałów. Wyglądali na kompletnie przerażonych, a gdy mnie zobaczyli, wpadli w panikę. Pod naciskiem w końcu przyznali, że ukryli się w tej dziurze, uciekając przed duchem.

– I pan im w to uwierzył? – zareagował z niedowierzaniem Arek. – Pewnie po prostu się upili i tam zasnęli.

– W takim razie powinni dostać Oskara zamiast siedzieć w areszcie, bo ich strach wyglądał cholernie przekonująco.

– Duchy to dla mnie żaden problem, możecie sobie zostać, jeśli chcecie – rzucił Arek i pewnym krokiem skierował się ku leśnej ścieżce. Te słowa podziałały jak wyzwanie na lekko wstawionych kolegów.

Ruszyłam za nimi

Momentalnie poderwali się z miejsc, złapali za latarki i pochodnie, po czym z głośnymi okrzykami na znak odwagi, ruszyli energicznie za obrażonym kolegą, który ich sprowokował.

– Lepiej mieć na nich oko, żeby czasem nie zrobili pożaru w lesie – westchnął Bonifacy, podnosząc się bez entuzjazmu.

A ja zamiast zostać przy cieple ogniska, ruszyłam za nimi. Coś mi mówi, że tego wyboru będę żałować do ostatniego tchu.

Włóczenie się w środku nocy po lesie z podpitymi kumplami to naprawdę kiepski pomysł. Kiedy tylko zagłębili się w gęstwinę, rozpoczęli nawoływanie nieżyjącego już Józka, robiąc przy tym różne głupie odgłosy i prosząc leśnila, żeby wskazał im miejsce, w który, znaleźli ciało biednego Józka.

– Nie ma takiej opcji. To spory kawałek drogi, a po ciemku i tak tam nie trafię – wymówił się uprzejmie Bonifacy, choć miałam wrażenie, że nie mówi prawdy.

– Trudno, damy radę sami – stwierdził Donek.

Rozpierzchli się dookoła, a ja zostałam kompletnie sama na środku polany. Za mną, jakieś trzysta metrów stąd, buzowało ognisko. W oddali widać było zarys budynku pensjonatu. Z przodu rozciągał się gęsty las, w którym migotały światła latarek, coraz bardziej znikające w ciemności.

Strach był mi obcy

Wrzaski i tupot moich kolegów w końcu ucichły, rozpływając się w podmuchach wiatru. Las nagle stał się spokojny i nastrojowy. Uniosłam twarz do góry, by popatrzeć na migoczące na niebie gwiazdy, wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza i poszłam dalej. Strach był mi obcy – w końcu jako mała dziewczynka należałam do harcerstwa i nocne wędrówki po lesie nie były dla mnie niczym nowym.

Nagle zobaczyłam przez gałęzie charakterystyczną żółtą kurtkę należącą do Arka. Znajdował się parę kroków przede mną, zastygły jak posąg. Widziałam jego przystojną twarz z boku, z rozchylonymi ustami i zwisającym z nich papierosem.

„No proszę, nasz pan doskonały potajemnie puszcza dymka” – przemknęło mi przez głowę z nutką złośliwej radości. W końcu to ten sam gość, który przy każdym spotkaniu powtarzał: „Fajki to straszne dziadostwo i palą je tylko durnie”.

Sama nie rozumiem, co mnie podkusiło, żeby do niego iść. Miałam zamiar wytknąć mu obłudę, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Mimo że październik był w pełni, poczułam na plecach lodowate zimno, od którego aż skóra mnie zapiekła.

Pomiędzy gęstymi zaroślami, na wąziutkiej dróżce, unosiła się postać jak z najgorszego koszmaru. To nie był żywy człowiek – przed sobą miałam jakieś widmo otoczone dziwną, błękitnawą poświatą, które falowało w powietrzu...

Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego ducha, więc nie mogę porównać, ale ten widok sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Ten stwór wyglądał jakby ktoś zrobił rozmazane zdjęcie człowieka, którego rozszarpały dzikie bestie. Muszę przyznać, że leśniczy mówił prawdę i nic nie zmyślił!

Ten unoszący się w powietrzu koszmar nie miał dolnych części nóg. Z poszarpanych kawałków spodni sterczały bielutkie kości, całkowicie objedzone z mięsa. A jego twarz? Nie było na niej nic do rozpoznania. Zamiast normalnego ludzkiego oblicza widziałam krwawą maskę, bez oczu, bez nosa, bez ust.

Stałam jak sparaliżowana, choć każda komórka w moim ciele krzyczała, żeby odwrócić wzrok. Z sekundy na sekundę ogarniał mnie coraz większy chłód, aż w końcu strach całkiem mnie zmroził.

W tym momencie zjawa zaczęła migotać, przypominając zepsuty projektor, po czym ruszyła się powoli w stronę, gdzie staliśmy.

– Cholera jasna, zbliża się do nas – wyszeptał drżącym głosem Arek, chwytając moją dłoń.

Cały się trząsł, dosłownie drgał jak kawał galarety, gdy nagle zauważyłam dymiącą mokrą plamę przy jego butach. Zanim zdążyłam przetworzyć fakt, że ze strachu zsikał się w spodnie, szef już dawno zwiał gdzie pieprz rośnie.

Potrafił zrobić mi krzywdę

Chciałam się stamtąd wydostać, ale strach całkowicie mnie sparaliżował. Przerażona obserwowałam, jak widmo się do mnie zbliża. W końcu przymknęłam powieki, myśląc, że to już koniec i zaraz mój duch powędruje w czeluście otchłani... Ten paniczny lęk był czymś tak podstawowym i dzikim, że trudno mi go nawet wyrazić słowami.

Lodowate zimno przeszyło moje ciało, a w powietrzu unosił się obrzydliwy zapach gnijących zwłok. Później opisywałam to jako dotyk śmierci, bo na moment wydawało mi się, że pochłania mnie nieskończoność. Zjawa przeszła przeze mnie jak przez powietrze, nie zostawiając żadnych obrażeń.

Natychmiast poczułam, że znów mogę się ruszać i pomknęłam przed siebie w panice. Nie wiem dokładnie, jakim sposobem dotarłam do pokoju, ale zareagowałam tak, jak każda wystraszona osoba w podobnej sytuacji – wpadłam na łóżko i nakryłam się szczelnie kołdrą. Całą, od stóp do głów. Po kilkunastu minutach usłyszałam pukanie do drzwi.

– Asia, słyszysz mnie? Wszystko dobrze? – dobiegł mnie zatroskany głos Donka.

– Mhm. Próbuję zasnąć – odpowiedziałam wymijająco, ukrywając fakt, że leżę skulona w zabłoconym obuwiu pod przykryciem, trzęsąc się z przerażenia.

– No to świetnie. Myśleliśmy, że się zgubiłaś. Niezła impreza, nie? Dobranoc, trzymaj się! – zawołał radośnie, a ja wydałam z siebie nerwowy śmiech, jeszcze mocniej wtulając się w pościel. W obecnych okolicznościach jego życzenie dobrej nocy brzmiało jak kiepski żart.

Następnego dnia, podczas wsiadania do autobusu, wpadłam prosto na Arka, znanego wszystkim jako Ponury.

– Przepraszam, że wtedy uciekłem – szepnął cicho, a na jego twarzy pojawił się wstydliwy rumieniec.

– Daj spokój, nic się nie stało – odpowiedziałam wyrozumiale.

Strasznie się wstydzę – wymamrotał. – Przepraszam.

Zrobiło mi się jakoś nieswojo, ponieważ przez te wszystkie pięć lat wspólnej pracy ani razu nie przeprosił mnie za nic, mimo że wielokrotnie potrafił zrobić mi krzywdę.

Zajęłam miejsce przy Donku i pomyślałam ze smutkiem, że trzeba aż spotkania z zjawą, żeby ktoś przestał być bucem.

– Dobrze ci się spało? – zapytał kumpel.

– Nawet nie wiesz jak – skłamałam, bo tak naprawdę całą noc przewracałam się z boku na bok i wiedziałam, że minie jeszcze sporo czasu, zanim zapomnę o widmie Józefa i wrócę do normalnego snu.

Joanna, 29 lat

Czytaj także:
„Mój chłopak wychodził na samotne spacery na cmentarz. Gdy odkryłam, co ukrywa, chciałam zapaść się pod ziemię”
„Na balu maskowym znalazłam wymarzonego kochanka. Chętnie oddałabym się w jego ręce, ale co na to mój narzeczony?”
„Na halloweenowej imprezie firmowej zawrócił mi w głowie tajemniczy Zorro. Tej nocy odłożyłam na bok ostrożność”

Redakcja poleca

REKLAMA