Gdy skończyłam dziewiętnaście lat, kupiłam swoją pierwszą filiżankę z porcelany. Przeznaczyłam na nią nagrodę, którą otrzymałam za swoje osiągnięcia w nauce. Opracowałam pewien projekt, który moja szkoła wysłała na konkurs organizowany w naszym województwie i udało mi się zwyciężyć. To był mój pierwszy w życiu triumf. Oznaka, że nie jestem aż tak kiepska, jak sądził mój ojciec.
Za zdobyte fundusze mogłam sobie sprawić jakieś porządniejsze obuwie albo ciepły płaszcz na zimę. Ja jednak od dawna śniłam o ślicznej, kruchej filiżance z porcelany. Miałam nawet jedną na oku – od paru miesięcy znajdowała się na wystawie w pobliskim sklepie.
W pierwszych latach ubiegłego stulecia wypuściła ją na rynek marka Rosenthal. Kosztowała sporo, ale śniła mi się po nocach. Dlaczego? W filmach i powieściach bogacze popijali herbatkę z porcelanowych filiżanek. Dla mnie chyba porcelana zaczęła symbolizować lepsze życie – delikatność, wzajemny szacunek, czułe słowa, miłość. W moim rodzinnym domu czegoś takiego brakowało, a na stole rządziła gruba kamionka. Moja podświadomość skojarzyła jedno z drugim.
Gdy kupiłam filiżankę i wypiłam w niej pierwszą herbatę, odniosłam wrażenie, jakbym delektowała się boskim nektarem. Miałam poczucie, że zasługuję na wszystkie skarby świata. Ta filiżanka stała się moim amuletem. Troszczyłam się o nią. Piłam z niej tylko wtedy, gdy odnosiłam sukcesy, by przypieczętować triumf, albo kiedy było mi potwornie ciężko, by dodać sobie odwagi i wiary. Była dla mnie ważna.
Wcześniej uważałam, że to nieosiągalne
Zdałam maturę i bez problemów rozpoczęłam studia na kierunku chemia. Szło mi świetnie. Przyznano mi stypendia, otrzymywałam wyróżnienia, a gdy byłam na trzecim roku, zaczęłam współpracować z firmami i instytutami naukowymi. Znów miałam poczucie, że ktoś zauważa moje starania i je nagradza. To było wspaniałe uczucie.
Sądzę, że gdyby udało mi się osiągnąć parę znaczących zwycięstw w ciągu najbliższych paru lat, to mogłabym spojrzeć na siebie inaczej. Uwierzyłabym we własne możliwości. Może nawet... dostrzegłabym w sobie talent. Moja przyjaciółka Iwona od zawsze powtarzała mi, że mam zadatki na geniusza, ale jakoś nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości. Nie dawałam wiary jej słowom.
Na trzecim roku studiów na moim horyzoncie zjawił się Norbert. Był studentem tego samego kierunku co ja, tyle że o rok starszym, i nie było dziewczyny, która by go nie dostrzegła. Pociągający niczym Włoch, charyzmatyczny, zabawny i uroczy. Miał olśniewający uśmiech i niski, uwodzicielski głos, którym owijał sobie wykładowczynie wokół palca. Jak wiele innych studentek, nie mogłam od niego oderwać wzroku, bo naprawdę było na czym oko zawiesić. Gdyby nie to, że mnie zauważył, prawdopodobnie zostałby w mojej głowie tylko jako przykład męskiej atrakcyjności.
Jakoś w okolicach stycznia udało mi się zdobyć pierwsze miejsce w konkursie organizowanym przez kilka różnych uczelni. To osiągnięcie sprawiło, że nagle pojawiło się przede mną wiele nowych możliwości. Mój wizerunek oraz tekst poświęcony mojej osobie zagościły na łamach gazety, którą studenci mogli znaleźć na tablicy ogłoszeń.
Zauważył mnie i wyróżnił
Któregoś dnia, gdy przemierzałam korytarz uniwersytecki, zbliżył się do mnie Norbert, złożył gratulacje, a następnie ujął moją dłoń, skłonił się nad nią niczym rasowy dżentelmen i złożył na niej pocałunek. Nie było to jednak zwykłe, przelotne muśnięcie wargami. Przycisnął usta do mojej dłoni, wpatrując się przy tym intensywnie w moje oczy. Ten gest miał w sobie coś z pocałunku prawdziwego uwodziciela.
Jeszcze nigdy w swoim życiu nie doświadczyłam takiego uczucia, gdy mój organizm zareagował na zapytanie faceta: „Chcesz mnie?”. Do tej pory nikt nie zadał mi podobnego pytania. Poczułam, jak policzki zaczynają mnie palić. On to dostrzegł.
Bardzo często zdarza się tak, że osoby, które do niedawna nic dla nas nie znaczyły, nagle rozpalają w naszych sercach płomień tylko dlatego, że zwróciły na nas swoją uwagę. Gdyby nie to, że Norbert postanowił mnie poderwać, w życiu bym się w nim nie zadurzyła. Wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś pokroju Norberta chciałby stworzyć związek z kimś takim jak ja.
Taka nijaka dziewczyna, bez wiary w siebie, wyglądająca jak miliony innych, nagle skupiła na sobie uwagę kogoś, kogo do tej pory uważała za będącego poza jej zasięgiem. Wpadłam przez to w miłosne sidła tak mocno, że nie było dla mnie ratunku – ugrzęzłam w nich po same uszy, bez szans na wydostanie się.
Norbert owładnął mną bez reszty
Czułam się niczym w amoku. Namówił mnie, bym zajęła się branżą urodową, mimo że śniłam o karierze naukowej. Opracowywałam składy balsamów, płynów do demakijażu oraz pomadek, a on je dystrybuował. Czas leciał, ja ślęczałam w pracowni, podczas gdy mój ukochany błyszczał. Bawił się w światku elit.
Od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że jego zainteresowanie moją osobą zmalało. Noce spędzałam samotnie. Pewnego razu oznajmił mi: „No wiesz, ja często rzucam się przez sen, a ty potrzebujesz solidnej dawki snu”. I tak przeniósł swoje rzeczy do innej sypialni. Pomimo tego wszystkiego nadal czułam się wyjątkowo, kiedy od czasu do czasu posyłał mi uśmiech albo kiedy pojawiałam się z nim na bankiecie, dostrzegając zazdrość w oczach innych pań.
Mam wrażenie, że jeśli chodzi o uczucia, to Norbert był dla mnie niczym filiżanka z porcelany... Kiedyś moja kumpela, Iwona, zaproponowała spotkanie na kawie. Jej mina była bardzo poważna. Nie przepadałam za takim wyrazem jej twarzy, bo byłam przekonana, że za chwilę zacznie prawić, że Norbert nie zachowuje się wobec mnie właściwie i nie powinnam tego tolerować. Gdy próbowałam ją przekonać, że jestem zadowolona, nie dawała temu wiary.
Zajęłyśmy miejsca przy stoliku, który najbardziej lubiłyśmy. Iwona głośno westchnęła i wyrzuciła z siebie:
– Nie będę zaskoczona, jeśli po tym mnie znienawidzisz, ale jako przyjaciółka czuję, że powinnam ci powiedzieć prawdę, bo widzę, że niczego nie dostrzegasz. Jesteś kompletnie zaślepiona.
– Co takiego? Chcesz powiedzieć, że Norbert znowu mnie źle traktuje? – parsknęłam śmiechem lekceważąco.
– On romansuje na boku. Od długiego czasu. Praktycznie odkąd jesteście razem. Ja to przeczuwałam, a teraz mam na to niezbite dowody.
Osłupiałam. Czułam się, jakby grunt usunął mi się spod nóg. Nie mogłam uwierzyć w jej słowa.
– Podobno twierdzi, że poślubił cię ze względu na kasę – uzupełniła Iwona.
– W momencie, gdy braliśmy ślub, nie posiadałam niczego… – odparłam, kompletnie zbita z tropu.
– Ale miałaś w sobie to coś. Intelekt. Dar, wizje. Był przekonany, że jeśli dobrze cię poprowadzi, będzie opływał w luksusy. On jest niczym jakiś pasożyt. Mariolka, otrząśnij się, zaklinam cię.
Sama nie wiem czemu, ale powiedziałam, że sobie bez niego nie poradzę.
– Głupoty gadasz. W tym związku to ty jesteś tą mądrzejszą, a on tylko zadziera nosa i puszy się jak paw. Pamiętasz, jak otrzymałaś wyróżnienie za ten krem? Zaczęłaś coś mówić, ale on ci przerwał w pół zdania i zaczął się puszyć, jakby to on był tym geniuszem. I nikt już o tobie nie pamiętał. A do tego nie chce mieć dzieci. Ciągle powtarzasz, że czekacie na właściwy moment. Aż będziesz na emeryturze? Nie bój się, dasz sobie radę bez niego, ale on bez ciebie nie. Nie widzisz tego?
Kompletnie ignorował moje uczucia...
Wszystko, co mówiła Iwona, zazwyczaj nie robiło na mnie wrażenia. Jednak jedno stwierdzenie utkwiło mi w głowie i nie dawało spokoju – „on romansuje na boku”. Kiedy dotarłam do mieszkania, po prostu go o to zapytałam.
– Przestałeś mnie kochać? Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra? – i się rozpłakałam.
Mąż tylko ciężko westchnął i stwierdził, że brak mi ognia i namiętności. Nie zamierza na mnie naciskać, ale jego organizm domaga się intensywniejszych doznań.
– Jesteś moją żoną. To, co nas łączy, to zupełnie coś innego niż przygodny seks – przytulił mnie i pocałował.
– Jakoś nie rozumiem… – wymamrotałam.
– Tamto to po prostu fizjologiczna potrzeba. Dzięki temu mogę cię darzyć należytym uczuciem i szacunkiem, na jaki zasługujesz.
Dokładnie na takie słowa liczyłam. Powtarzałam je w myślach za każdym razem, gdy ogarniały mnie przykre uczucia i wątpliwości typu: „Czy spotyka się teraz z kimś innym? Wraca od jakiejś kobiety? Co robili razem? Czy przy nich czuje się lepiej niż przy mnie?”. Starałam się odpędzać od siebie te pytania. W końcu to ja jestem jego żoną. I to mi powinno wystarczyć.
Jakbym nigdy go nie znała
Pięć długich lat przebrzmiało niczym echo. Gdy nadszedł dzień naszej piętnastej rocznicy ślubu, Norbert oznajmił, że szykuje dla mnie coś specjalnego. Zapakował mnie do auta, zawiązał oczy miękkim, jedwabistym szalem i zabrał w nieznane miejsce. Po dotarciu pomógł mi wysiąść i zdjął opaskę z oczu. Znaleźliśmy się na obrzeżach miasta, pośród zieleni ogrodu, a moim oczom ukazała się imponująca, dwukondygnacyjna, ultranowoczesna rezydencja.
– Spójrz, kochanie, oto mój prezent dla ciebie – rzekł Norbert z uśmiechem. – Nasz nowy dom.
Kiedy go zobaczyłam, pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to „Rany, pewnie kosztował majątek!”. Nie byłam do końca pewna, czy to powód do radości. W sumie rzadko przebywałam w starym mieszkaniu z trzema pokojami, ale według mnie w zupełności wystarczało. Małżonek pokazał mi całe wnętrze – obszerne i urządzone nowocześnie.
Nasze rzeczy i sprzęty były już na miejscu. Wszystkim się zajął kiedy byłam w pracy, więc zastałam już nawet ugotowany obiad. Popatrzyłam wokoło po nieznanym mi lokum i przejrzałam swoje rzeczy. Inny dom… kolejny rozdział w życiu… pora na kojącą herbatę. Ruszyłam na poszukiwania swojej ulubionej filiżanki.
– Norbert, wiesz może gdzie jest moja ulubiona filiżanka? – zagadnęłam, wchodząc do pokoju dziennego, w którym mój ślubny oglądał telewizję.
Chwyciłam za swoją torbę i opuściłam mieszkanie
– Brakuje ci kubków? Możesz wziąć jeden z nich.
– Nie, dzięki. Pragnę świętować nowe lokum. Dobrze wiesz, że to właśnie z tej filiżanki piję herbatę.
Spojrzał na mnie ze współczuciem.
– Nie myślisz, że pora wydorośleć? – zapytał. – Porzucić dziecięce nawyki? Masz z piętnaście innych filiżanek, ślicznych, nieuszkodzonych w przeciwieństwie do tej. Po prostu weź jedną z nich.
Puls mi przyspieszył.
– Gdzie jest moja filiżanka? – powiedziałam cicho, pełna złych przeczuć.
– Daj spokój, chodzi ci o tę twoją starą skorupę? Wyrzuciłem ją, bo się stłukła. Leży teraz w koszu na śmieci obok starego domu. Tam jest jej miejsce – odparł z pogardą w głosie.
Spoglądałam na mojego męża, który kompletnie ignorował to, co czuję i w jednej chwili zobaczyłam w nim totalnie nieznaną mi osobę. Tak samo obcą jak ta ogromna, chłodna willa, której w ogóle nie chciałam.
I właśnie wtedy to, co mówiły Iwona, moja mama, wszystkie te rzeczy, które przez tyle czasu wypychałam ze swojej głowy – przemyślenia i spostrzeżenia – wydostały się z podświadomości i wdarły mi się do mózgu.
Dotarły do mnie te słowa i w końcu do mnie trafiły. Zrozumiałam, że żebym mogła czuć się jak zwyciężczyni, nie są mi potrzebne ani filiżanka, ani mąż. Ponieważ właśnie nią jestem. Od zawsze tak było. Chwyciłam swoją torbę i opuściłam dom. Już nigdy się tam nie pojawiłam.
Mariola, 50 lat
Czytaj także:
„Nie mam rodziny, więc szef myśli, że może mnie wykorzystywać. Letnie podróże oglądam w przewodnikach turystycznych”
„Żona mnie zostawiła, bo nie kupiłem jej wczasów w Egipcie. Wolała leżeć pod palmami, niż remontować dom po babci”
„Szukałem szczerej miłości, ale kobiety widziały we mnie tylko wypchany portfel. Żeby sprawdzić Julię, udawałem biedaka”