Nie jestem żadnym milionerem, który podróżuje prywatnym samolotem i bawi się na weekendach na własnej wysepce w tropikach, ale jak na polskie warunki, to można mnie uznać za bogacza. Mam swoją fabrykę, domy w mieście i poza nim, spełniam marzenia o powodzeniu w naszym kapitalistycznym systemie. Raczej o powodzeniu niż szczęściu.
Mój majątek to efekt długich lat ciężkiej pracy, stawiania na szali całego swojego dobytku i odpuszczania spraw oczywistych dla innych, jak wolne popołudnia czy weekendy. A kasa, którą wielu widzi jako furtkę do raju, po jej zdobyciu okazuje się tylko ścieżką i sposobem do dalszego zwiększania fortuny.
Luksusowe życie to niewątpliwie jaśniejsza strona zamożności. Wytworne bankiety, eskapady do renomowanych lokali, zwariowane potańcówki i towarzystwo kobiet. Zjawiskowe, wypielęgnowane damy w kosztownych, markowych kreacjach, otulone wyszukanymi aromatami perfum i przeważnie... bez pracy. Tak przynajmniej głosi ich oficjalny status zawodowy.
Dawniej przy pierwszym spotkaniu z ciekawości zadawałem im pytanie o to, czym się trudnią na co dzień. Przeważnie unikały jednoznacznej odpowiedzi, zbywając mnie dowcipem albo mówiąc ogólnikami. Szybko pojąłem, skąd biorą pieniądze i co się wiąże z byciem utrzymanką majętnego faceta. Spore koszty. Związek z bogaczem to dla tych pań też kawał ciężkiej roboty. Wymagana jest świetna figura, zadbane włosy i zdrowe zęby, a to oznacza regularne wizyty u kosmetyczki, w salonie odnowy biologicznej, uczęszczanie na zajęcia fitness czy taneczne. Czasem trudno znaleźć czas, aby o to wszystko należycie zadbać.
Sukces jest pełen, gdy masz z kim go dzielić
Ożeniłem się z pewną panną, wierząc, że połączyło nas szczere uczucie. Wymagająca kochanka przemieniła się w wymagającą małżonkę, a potem w wymagającą eks-żonę. Cała historia trwała jakieś trzy lata, a ja na każdym kroku słono płaciłem i powolutku traciłem nadzieję na prawdziwą miłość. Nie byłem sam z tym rozczarowaniem. Zamożni ludzie często są rozżaleni, bo ich zasoby finansowe ściągają osoby, które myślą tylko o tym, jak ich naciągnąć. To mnie gryzło. Może da się jakoś sprawdzić prawdziwość zamiarów?
Opowiedziałem o swoich rozterkach przyjacielowi Jarkowi, z którym gram w golfa, a który jest też współwłaścicielem sporej agencji doradczej.
– Może zajmij się sponsoringiem – zasugerował, gdy przemieszczaliśmy się pomiędzy dołkami na polu golfowym. – To naprawdę nieduży koszt, a dziewczyny z małych miejscowości wcale nie oczekują zbyt wiele. Ja osobiście wspieram dwie takie studentki. Pierwsza jest bystra, a druga ma świetną figurę – dzięki temu zapewniam sobie pełen pakiet rozrywek. Wynajmuję im lokum, od czasu do czasu zabiorę w jakieś urokliwe miejsce i jest super. Każdy jest happy.
– A co z Agnieszką? – zagadnąłem, mając na myśli jego świeżo upieczoną małżonkę. Coś mi mówiło, że taka sytuacja niezbyt przypadła jej do gustu.
– Agnieszka… Już jej nie ma. Sprawa trafiła do sądu – wymamrotał pod nosem.
Jego oblicze na moment spochmurniało. Zaledwie rok temu, na tej samej murawie, przekonywał mnie, że jego ukochana Agnieszka to zupełnie inny przypadek niż reszta dziewczyn. Podobno nie interesowały jej pieniądze i mieli pozostać razem aż po grób, a nawet dłużej. Zabrzmiało to autentycznie, choć nieco naiwnie, ale pomyślałem sobie, że może faktycznie dopisało mu szczęście. Życzyłem mu tego z całego serca. Niestety, wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny trafił tak samo, a „doić frajera” wkroczyło właśnie w etap numer trzy, czyli zacięte batalie w sądzie i ustalanie wysokości comiesięcznych alimentów.
– Jest mi naprawdę przykro – wymamrotałem ze współczuciem. – Trudno, jakoś to będzie. Prędzej czy później spotkasz jakąś fajniejszą laskę.
Przytaknął niepewnie. Było dla mnie oczywiste, że z radością oddałby całą zgraję opłacanych panienek, byle tylko odzyskać swoją Agnieszkę. Tę wyśnioną, u boku której chciał dożyć starości, a nie tę prawdziwą, od której odszedł w bardzo kosztownym stylu.
Pewnego popołudnia zdecydowałem się na przechadzkę po mieście, co zdarza mi się naprawdę nieczęsto. Natłok obowiązków i nieustanne spotkania biznesowe sprawiają, że mam niewiele wolnych chwil. Tym razem jednak poczułem, że mam tego serdecznie dosyć. Planowany kontrakt spalił na panewce, a ja od czasu pogadanki z moim kumplem Jarkiem czułem się totalnie przybity. Snułem się ulicami, dumając nad tym, gdzie podziała się moja młodzieńcza witalność i pozytywne nastawienie. I zastanawiałem się, po co mi to wszystko? Osiągnięcia cieszą tylko wtedy, gdy można się nimi z kimś podzielić. Kasa potrafi być gorsza niż jakaś klątwa. Bez niej nie da się żyć, ale kiedy już ją masz, dla innych stajesz się po prostu łatwym celem do odstrzału.
Czułem się, jak na wyprawie
Nagle, gdy rozmyślając, przemierzałem ciasny pasaż między budynkami, zaliczyłem kolizję z dziewczyną nadchodzącą pośpiesznie z naprzeciwka. Poczułem, jak jej obcas wbił mi się w palce.
– A niech to! Patrz, gdzie leziesz! – tuż przy mojej głowie rozległ się zdenerwowany głos, a w tym samym momencie z upuszczonej torebki wysypało się mnóstwo różnych rzeczy.
Choć ból w nodze dokuczał, schyliłem się żeby pozbierać kobiece drobiazgi porozrzucane po podłodze.
– Zostaw to! To moje sekrety! – usłyszałem nagle głośny sprzeciw.
Drgnąłem, jakby mnie ktoś poraził prądem. Jakie tam sekrety, pomyślałem, widząc jedynie kolekcję szminek, mały notatnik, chusteczki, perłową torebeczkę zapinającą się na zatrzask, muszelkę, wizerunek świętego i garść innych drobiazgów, których nie miałem czasu zidentyfikować, gdyż w mgnieniu oka wróciły do damskiej torebki.
– Proszę wybaczyć, ale ja tylko... – próbowałem wyjaśnić.
– No dobrze, to moja wina – weszła mi w słowo. – Co za niezdara ze mnie. Czy pan utyka?
Faktycznie, stawianie kroków sprawiało mi coraz większy ból w przygniecionych palcach i mimowolnie pojękiwałem. Kobieta zareagowała, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
– Taksówka, halo, taksówka! – pomachała w stronę przejeżdżającego samochodu.
Kiedy zauważyła, że facet za kierownicą ani myśli się zatrzymać, wskoczyła prosto pod zderzak jego fury. Taryfa stanęła jak wryta, a opony zapiszczały przeraźliwie. Zza szyby wychyliła się głowa taksówkarza, który zaczął rzucać wiązanką przekleństw w stronę mojej przypadkowej znajomej. Ostatecznie zgodził się nas podwieźć. Moment później zająłem miejsce na kanapie z tyłu pojazdu, a naszym celem stał się teraz oddział ratunkowy pobliskiego szpitala. Wszystko potoczyło się w iście ekspresowym tempie.
Pani o imieniu Julia, z którą się zapoznałem, nie zgodziła się, abym zapłacił za taksówkę. Wyjaśniła, że to z jej winy znaleźliśmy się w tej sytuacji, dlatego sama pokryje całą należność. A rachunek okazał się niemały, bo kierowca wziął taką stawkę, jakby wiózł nas w środku nocy podczas jakiegoś święta. Następnie Julia przeprowadziła mnie sprawnie przez tłum oczekujących na pomoc ludzi, zalegających na szpitalnym korytarzu.
Dysponowałem gotówką, która starczyłaby na kilkadziesiąt przejazdów taksówką. Posiadałem również polisę w prywatnym ośrodku zdrowia, w którym usługi świadczone są w spokojnych i gustownie urządzonych pomieszczeniach, bez konieczności oczekiwania w kolejce czy przeciskania się przez tłumy ludzi. W tamtej chwili jednak zupełnie wyleciało mi to z głowy. Odniosłem wrażenie, jakbym uczestniczył w egzotycznej wyprawie, w trakcie której tubylczy przewodnik wtajemnicza obcokrajowca w sekrety odwiedzanego państwa.
Zakochałem się, ale nie wyjawiłem prawdy
Na szczęście palce nie były złamane, a ból stopniowo ustępował. Patrząc na minę Julii, zorientowałem się, że to moment pożegnania i zrobiło mi się przykro. Co więcej, odniosłem wrażenie, że ona odczuwa to samo. Spędziliśmy razem trzy godziny, a ja miałem poczucie, jakbym znał Julię od lat, jednocześnie pragnąc ciągle ją poznawać. Była tak niesamowita, że całe życie mogłoby mi nie wystarczyć na odkrycie wszystkich jej sekretów i zwariowanych pomysłów.
– Czy mógłbym do ciebie kiedyś zadzwonić i umówić się na spotkanie? – spytałem, spoglądając z nadzieją w jej szare oczy. – Obiecuję, że już nigdy więcej na ciebie nie wpadnę.
Przytaknęła, uśmiechając się promiennie.
Od tamtej chwili spotykaliśmy się regularnie. Ledwo otwierałem oczy rano, a moje myśli już krążyły wokół Julii. Podczas spotkań z dyrektorami w mojej fabryce skupiałem się tylko na niej. Rozmawiając z dostawcami, też nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Wpadłem po uszy, zupełnie jak szczeniak. Od samego startu naszej relacji trzymałem się jednak jednej zasady – nie pisnąć ani słówka o moim majątku. Dla niej jestem zwykłym kolesiem po trzydziestce z przeciętną pensją i niech tak zostanie.
Z tego powodu zdecydowałem się na wynajem niewielkiego mieszkanka i lekką zmianę stylu. W jej obecności rezygnowałem z eleganckich garniturów, stawiając raczej na kraciastą koszulę i jeansy. Życie u boku osoby, dla której liczyła się tylko zawartość mojego portfela, było dla mnie zbyt kosztowne. Cóż, nie wszystko da się z góry zaplanować i przewidzieć. Pewnego popołudnia, wracając z firmy, wpadłem na pomysł, by po drodze wstąpić na zakupy do galerii. Zaparkowałem swoją brykę i wysiadłem z samochodu… prosto na moją wybrankę.
– Andrzej, czy to naprawdę ty? – popatrzyła na mnie z wyraźnym zaskoczeniem w oczach.
Gdyby chodziło tylko o schludny garnitur, pewnie dałbym radę to jakoś wyjaśnić, ale z autem za 250 koła sprawa nie wyglądała już tak różowo. W pierwszym momencie chciałem jakoś ratować sytuację i zacząłem nawijać coś o tym, że to służbowy wóz od mojego przełożonego. Ale po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma sensu dłużej kłamać. Jak będzie, tak będzie. No i wtedy popełniłem wielką gafę. Przyzwyczajony do przebywania wśród bogaczy, którzy liczą się głównie z kasą, myślałem, że taka wiadomość ją ucieszy. Zacząłem więc mówić dalej, coraz bardziej się nakręcając i wręcz chwaląc się tym, co mam i kim jestem.
Przelałem na papier uczucia
Kiedy dotarła do końca, powiedziała tylko jedno słowo:
– Oszust – i obróciła się, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.
Zastanawiałem się nad powodem jej decyzji. Czyżby mój majątek był dla niej problemem? Serio wolałaby faceta bez grosza przy duszy, za jakiego się podawałem? Myśli i rozterki nie dawały mi spokoju przez kolejne godziny. Jak powinienem postąpić? Jedno nie ulegało wątpliwości – pragnąłem być z nią za wszelką cenę. Byłem gotów poświęcić wszystko, byle tylko została przy mnie. Problem w tym, że jej nie zależało na „wszystkim”...
Główna trudność, z jaką się zmagałem, wynikała z tego, że brakowało mi obycia w robieniu czegokolwiek bez kasy. Miałem wrażenie, że nie zrobię na niej wrażenia kupując jakiś odlotowy upominek czy stosując inne „łapówki”. Ale w sumie to właśnie za to ją tak uwielbiałem – za jej autentyczność, prawość i to, że nie oczekiwała niczego w zamian.
Wreszcie zrozumiałem, że skrzywdziłem Julię, udając przeciętniaka i teraz powinienem to jakoś odkręcić. Do tej pory widziałem w tej szopce tylko sposób na uchronienie się przed następną naciągaczką. Kompletnie nie brałem pod uwagę, co czuje Julia i jak zinterpretuje moje oszustwo. Przecież mogła potraktować je niczym cios w twarz, niczym zarzut, że jest nieuczciwa i interesowna.
Usiadłem na krześle, chwyciłem kartkę i rozpocząłem pisanie listu, w którym zwierzyłem się jej ze swojego życia. Nie przechwalałem się osiągnięciami, pięknymi willami czy luksusowymi furami. Opowiadałem o rozważaniach, o moim dotychczasowym życiu i porażkach w sferze uczuć, o braku wiary w prawdziwą miłość. Pod tym względem bogacze mają pod górkę. Nielicznym ludziom są w stanie rzeczywiście zaufać. Garstka osób szczerze ich lubi, a co tu mówić o kochaniu.
Przedstawiałem swój świat jako przygnębiające miejsce pozbawione miłości, które rozjaśniło się dopiero z chwilą, gdy ona się w nim zjawiła.
Kiedy skończyłem pisać wiadomość, udałem się do mieszkania Julii. Zapukałem, ale nie otwierała, mimo że miałem przeczucie, iż jest w domu. Wsunąłem kopertę do skrzynki pocztowej i powróciłem do swojego lokum, które wynająłem, a w którym przeżyliśmy razem tyle cudownych momentów. Oczekiwałem na jej odpowiedź niczym na wyrok sądu. Nie stawiałem się w biurze, zaniedbałem sprawy biznesowe, unikałem kontaktu z ludźmi. Po prostu czekałem. W ten sposób upłynął prawie tydzień.
Kiedy usłyszałem ciche pukanie do drzwi, od razu zorientowałem się, że to musi być ona. Wróciła do mnie. Nie liczyła na to, że będę błagał ją o wybaczenie w nieskończoność, nie musiałem poniżać się po wielokroć. Przebaczyła mi, bo to zrozumiała. Moja wyśniona Julia i ta z prawdziwego życia to wciąż ta sama autentyczna, pełna miłości Julia...
Andrzej, 37 lat
Czytaj także:
„Zapragnęliśmy z mężem romantycznych wakacji tylko we dwoje. Miały być Malediwy, a był brud, smród i robaki”
„Chciałam mieć męża i rodzinę, ale teraz żałuję. Najchętniej spakowałabym walizkę i zniknęła gdzieś na zawsze”
„Przy rozwodzie rodzina stanęła przeciwko mnie. Dla innych mąż był świętym z obrazka, a dla mnie najgorszym koszmarem”