Zawsze byłam miła, pomocna i chętna do pomocy, dlatego w biurze szybko dorobiłam się łatki osoby, na którą zawsze i bez względu na wszystko można liczyć – czyli po prostu wykorzystywać. Dobre serce często idzie w parze z brakiem asertywności, a skoro żyję samotnie, inni uznali, że można przerzucać na mnie różne obowiązki.
Nie umiałam odmawiać
Minęła siedemnasta i miałam właśnie zbierać się do domu, kiedy w moim pokoju niespodziewanie pojawił się szef.
– Pani już wychodzi? – doskonale wiedziałam, co oznacza ten ton głosu.
– Czas pracy minął – zażartowałam, ale przełożony się nie uśmiechnął.
– Ech, szkoda – westchnął ciężko – bo akurat miałem do pani malutką prośbę.
– Tak, jaką? – oczyma wyobraźni widziałam dodatkowe zadania dalece wykraczające poza zakres moich obowiązków, za które oczywiście nie dostanę złamanego grosza.
– To naprawdę drobnostka. Chodzi o poprawienie raportu. Pani Małgosia miała się tym zająć, ale musiała zostać w domu z chorym dzieckiem.
– Niech będzie – zrezygnowana odłożyłam torebkę na biurko – poprawię ten raport.
– Jestem pani bardzo wdzięczny – szef doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dopnie swego, bo ja przecież słynę z tego, że nie umiem odmawiać. – To zajmie pani nie więcej niż dwadzieścia minut.
Oczywiście w praktyce wyszło znacznie dłużej – w pracy spędziłam dwie nadprogramowe godziny, a i tak z końcowego efektu nie byłam do końca zadowolona. Przełożony ulotnił się niczym kamfora zaraz po tym, jak – nie pierwszy już raz zresztą – wyraziłam zgodę na zajęcie się czymś, co powinien uczynić ktoś inny.
Zawsze byłam potulną owieczką
Mój ogromny problem tkwił w tym, że nie potrafiłam stawiać granic. Ponadto nie miałam rodziny, więc szef i reszta współpracowników wychodzili z założenia, że nie posiadam własnego życia i na przykład nie potrzebuję urlopu w święta czy w sezonie letnim.
Asertywność nigdy nie była moją mocną stroną. Nikt mnie jej nie nauczył. W domu rodzinnym słyszałam tylko, że mam być miła dla innych, ładnie wyglądać i się uśmiechać. Jakakolwiek próba buntu była szybko tłumiona, a domaganie się tego, aby i moje zdanie uznawano za ważne, prędko zaczęłam kojarzyć z karami.
– Jak nie będziesz posłuszna, dostaniesz szlaban – niestety rodzicom w głowie się nie mieściło, że mogę chcieć czegoś innego aniżeli to, czego oni ode mnie oczekują.
Taka postawa towarzyszy mi od dzieciństwa. Drżę ze strachu na samą myśl o tym, że swoją odmową mogłabym sprawić komuś przykrość. Dlatego bardzo często godzę się na rzeczy, na które wcale nie mam ochoty, a kiedy moja głowa chce powiedzieć „nie”, z ust wychodzi „tak”.
Jest to potwornie męczące, ponieważ po każdej tego typu akcji czuję się po prostu fatalnie – jak balonik, z którego spuszczono powietrze. Nie wspominam już o wyrzutach sumienia, że znowu dałam się wkręcić i de facto pozwalam ludziom decydować o swoim życiu. Oprócz tego straszliwie irytujące jest wyobrażenie o kobietach nieposiadających męża i dzieci. To był mój świadomy wybór, chociaż w oczach rodziny to koniec świata i potworna tragedia.
Nie mam odwagi, aby się postawić
W biurze natomiast zacierają ręce, bo można wcisnąć mi dosłownie wszystko. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam wolne w lipcu czy w sierpniu. Od paru lat w pracuję w Wigilię i Sylwestra.
– Musisz z tym skończyć – usłyszałam po raz kolejny od mojej przyjaciółki, której pożaliłam się przez telefon.
Sytuacja z tym idiotycznym raportem całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi – zwłaszcza że dostałam od szefa reprymendę. Słysząc, że mogłam bardziej się przyłożyć i że w ogóle to najlepiej by było napisać to wszystko od nowa, pięści same mi się zaciskały, a od oczu napływały łzy. Naturalnie jak pokorne cielę wzięłam na klatę niezadowolenie przełożonego i obiecałam, że przygotuje ten raport od nowa – a przecież to Gośka powinna ten temat ogarnąć.
– Ale jak? – szlochałam jak głupia do słuchawki.
– Wyświadcz sobie przysługę i w końcu pójdź na terapię – oznajmiła stanowczo Ola. – Podeślę ci numer do świetnej babki, po prostu zadzwoń i się umów.
Natychmiast zaczęłam szukać wymówek, co Ola skwitowała stwierdzeniem, że najwyraźniej odpowiada mi taplanie się w bagnie, a ona już nie wie, jak ze mną rozmawiać. Lekko się ścięłyśmy, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ciągle mam pod górę, a na swej drodze napotykam same kłody.
Znów chciała mnie wykorzystać
Czara goryczy przelała się, kiedy Gośka ponownie nawaliła, a jej obowiązki zostały zrzucone na moje barki. Przyjęłam je bez mrugnięcia okiem, chociaż w środku się gotowałam.
Trudno było przyjąć do wiadomości, że stawiam się w roli ofiary, ale chciałam coś zmienić. Długo się ociągałam z wykonaniem telefonu do terapeutki poleconej przez Olę, ale się przemogłam. Czułam, że nie dam dłużej rady funkcjonować w taki sposób, aczkolwiek nie miałam pomysłu na to, jak sobie z tym poradzić. Nie kryłam zdziwienia, gdy dowiedziałam się, że stawiam się w roli ofiary, bo czerpię z tego określone korzyści. Niemniej na dłuższą metę zadowalanie wszystkich dookoła i niewsłuchiwanie się we własny głos jest frustrujące i wprawiające w depresyjny nastrój.
Opuszczając gabinet, kipiałam ze wściekłości. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że jestem zła na siebie. Pomimo że wcale nie miałam ochoty, poszłam na następną sesję, a potem na kolejne. Dzięki temu zaczęłam dostrzegać więcej, niż dotychczas, a elementy układanki zatytułowanej „moje życie” powoli układały się w całość.
Przekonałam się, że nauka stawiania granic to nie lada wyzwanie – tym bardziej że osoby, które dotychczas korzystały z ich braku, są niezadowolone. Terapeutka cierpliwie tłumaczyła, że nie mogę temu ulegać, jeśli chcę zmienić cokolwiek. Wielkim przełomem było dla mnie powiedzenie szefowi „nie”, kiedy znowu pragnął wcisnąć mi projekt dalece wykraczający poza zakres moich obowiązków.
– Przykro mi, ale nie jestem w stanie się tym zająć.
Stanął jak wryty
– Pani żartuje?
– Nie – odpowiedziałam, nabierając coraz większej pewności. – To wymaga wzięcia nadgodzin, za które nikt mi nie płaci.
Szef nie odzywał się przez dłuższą chwilę, po czym stwierdził, że rozumie. Z jednej strony byłam dumna z siebie, ale z drugiej spodziewałam się przykrych konsekwencji. Udało mi się jakoś zapanować nad lękiem.
Któregoś dnia punkt siedemnasta szykowałam się do opuszczenia biura.
– Słuchaj, a nie możesz zostać chwilę dłużej? – zapytała Anka. – Nie wyrabiam z jedną rzeczą i twoja pomoc by się przydała.
– Mam umówioną kosmetyczkę i nie będę ponownie tego przekładać – odparłam nieco szorstko, bo już czułam złość.
– O kurczę, szkoda.
Pozostałam niewzruszona. Grzecznie się pożegnałam i wyszłam. Nic dziwnego, że Anka ma zaległości, skoro w godzinach pracy snuje się między biurkami, popijając kawusię i plotkując. Później doleciało do mych uszu, że coś mi się poprzestawiało i nie jestem już taka miła jak dawniej. To zasługa mojej terapeutki, że pojęłam różnicę pomiędzy byciem miłą a naiwną. To dwie odrębne kwestie.
Otrzymawszy wezwanie na dywanik do szefa, byłam święcie przekonana, że to koniec mojej kariery w firmie. Tymczasem on zaproponował mi lepsze stanowisko. Wiązało się z to z większą liczbą obowiązków, ale i ze znacznie wyższą pensją. Z wrażenia mowę mi odebrało.
– Dziękuję – nic więcej nie dałam rady wydukać.
– Jest pani solidną pracownicą, pani Katarzyno – uścisnął mocno moją dłoń. – Jestem przekonany, że świetnie pani sobie poradzi.
To prawda, że jeśli zaczynamy szanować siebie i swój czas, otoczenie zaczyna inaczej nas odbierać. Początki nie są proste, aczkolwiek taka praca nad sobą jest warta zachodu.
Katarzyna, 34 lata
Czytaj także:
„Moje dzieci są jak gremliny, które wszędzie sieją zniszczenie. Przez to, co zrobiły, wstydzę się iść do spożywczaka”
„Wygrałam w totolotka i moje życie zmieniło się w piekło. Rodzina traktuje mnie jak chodzący bankomat”
„Mąż bawił się w Casanovę, więc dałam mu pole do popisu. Ciekawe, czy któraś poleci na bezdomnego z pustym portfelem”