Szczerze mówiąc, ta kapliczka na środku naszego trawnika to dla mnie prawdziwy kłopot. Stoi dokładnie przed domem i przez nią nie mogę nawet porządnie zagospodarować terenu kwiatami. Nie powiem, że jest brzydka – to typowa wiejska budowla z betonu, z takim gipsowym daszkiem i figurką Matki Boskiej w środku. Co prawda wygląda teraz całkiem nieźle, bo jakieś dwa lata temu odświeżyliśmy ją farbą.
Gdy słońce pada na niebieski płaszcz ze złotymi wykończeniami, naprawdę ładnie się prezentuje. Dbam o nią regularnie – trzy razy do roku robię porządne sprzątanie i dekoruję sztucznymi kwiatkami, które są trwalsze od żywych. Robię to w maju, podczas Bożego Ciała i w sierpniu.
Doczekaliśmy się trojga dzieci
Można powiedzieć, że przez te wszystkie lata zdążyłam się do niej przyzwyczaić, ale jednak ciągle mi zawadza. Nie ma jak zrobić tam ani klombu, ani stawiku... Próbowałam już wiele razy przekonać męża do przeniesienia jej gdzie indziej, ale on za każdym razem odmawia.
– Ta kapliczka musi zostać na swoim miejscu – upiera się. – No wiesz, to część naszej historii.
– Jakiej znowu historii? – denerwowałam się.
– Gdybyś chociaż się nią zajmował albo się przy niej pomodlił. A tak to po prostu stoi bez sensu. Ludzie nawet na nabożeństwa majowe chodzą pod krzyż przy rozwidleniu dróg, tam śpiewają, a nie pod naszą kapilczką.
– No ale jak inaczej? – patrzył na mnie ze zdziwieniem. – Przecież stoi na naszym podwórku, więc kto miałby tu przychodzić? Chyba byś się wściekła!
– No przecież o to mi chodzi, żeby przenieść ją w inne miejsce – próbowałam wyjaśnić. – Gdyby znajdowała się od strony ulicy, służyłaby wszystkim mieszkańcom, a tak to bez sensu tam stoi. W ogóle nie rozumiem, kto wpadł na pomysł umieszczenia jej na podwórku?
– Tak jest w każdej wiosce – odpowiedział obojętnie. – Sama doskonale wiesz, że przy wynoszeniu zmarłego zawsze najpierw zatrzymują się przy najbliższej kapliczce na modlitwę.
– Tak, wiem i uważam, że to straszny zwyczaj – zadrżałam na samo wyobrażenie tego obrzędu.
Pochodzę z małego miasteczka, nie ze wsi. Kiedy zaszłam w ciążę, razem z mężem przeprowadziliśmy się tutaj, bo musieliśmy gdzieś zamieszkać i zarabiać na życie. Początkowo wszystko miało wyglądać inaczej – planowałam studiować, a mój mąż chciał być taksówkarzem.
Myślałam też o powrocie do rodzinnego miasteczka. Ale wiadomo, jak to w życiu bywa – doczekaliśmy się trojga dzieci, studia poszły w zapomnienie, a Maciek został rolnikiem po swoim tacie, tylko dla przyjemności majsterkując przy autach w wolnym czasie.
Jego babcia była do niej przywiązana
Na życie na wsi nie mogę szczególnie narzekać, bo całkiem dobrze się tu odnalazłam. Wprawdzie jest sporo pracy w gospodarstwie, ale jakoś udaje mi się znaleźć czas zarówno na opiekę nad dziećmi, jak i własne sprawy. Z czasem naprawdę polubiłam zajmowanie się ziemią – każdego roku z radością planowałam ogródek warzywny i klomby przy domu.
Do tutejszych mieszkańców też się przyzwyczaiłam. Doszłam do wniosku, że ludzie wszędzie, czy to na wsi czy w niedużym mieście, tak samo lubią plotkować. Jedyne co mnie denerwowało, to ta kapliczka...
Próbowałam wiele razy przekonać Maćka do przestawienia jej w inne miejsce. Raz nawet udało mi się załatwić ekipę, ale jak tylko Maciek ich wypatrzył, wściekły kazał im się wynosić.
– Nie pojmuję, co ci przeszkadza w tym, żeby stała na zewnątrz ogrodzenia – denerwowałam się.
– No bo od zawsze jej miejsce jest właśnie tutaj i koniec dyskusji.
Opowiadał mi kiedyś, jak jego babcia dbała o tę kapliczkę i była do niej bardzo przywiązana. Przed śmiercią usłyszała od niego obietnicę, że będzie ją chronił i nie pozwoli jej zburzyć. Rozumiem, że Maciek próbował być wierny danemu słowu, ale ja przecież nie planowałam jej zniszczenia – chciałam tylko zmienić jej położenie! Na moje nieszczęście teściowie też uparcie wspierali jego stanowisko.
Gdy próbowałam dociec powodów ich sprzeciwu wobec przeniesienia kapliczki, nie umieli sensownie wytłumaczyć swojej postawy. Jedynie raz teść, będąc pod wpływem alkoholu, napomknął coś o tym, że to rodzinna pamiątka i musi zostać na swoim miejscu.
– Co to za pamiątka właściwie? – spytałam, dolewając mu alkoholu, chociaż generalnie nie pochwalam picia. Liczyłam jednak, że może wtedy będzie bardziej rozmowny.
– To z czasów powojennych – odparł. – Postawił ją mój dziadek...
– Dziadek? – zrobiłam zdziwioną minę. – A ja myślałam, że to babcia Maćka... Podobno tak o nią dbała?
– Tak, rzeczywiście dbała – przytaknął teść. – Ale jak wojna się skończyła, była jeszcze młodą dziewczyną. To dziadek się tym zajął.
Opowieść wzbudziła moją ciekawość
– Ale czemu akurat tutaj ją postawili? Na środku podwórka? I co właściwie miała upamiętniać?
– Szczerze mówiąc, sam nie mam pojęcia – teść popatrzył na mnie trzeźwiejszym wzrokiem, wyraźnie zastanawiając się nad tym. – Próbowałem się dowiedzieć od mamy, ale nie chciała o tym mówić. Dziadek też zbywał temat, twierdząc że to odległa historia i lepiej dać jej spokój. No i tak zostało...
Cała ta opowieść wzbudziła moją ciekawość. Właśnie dlatego niedawno zdecydowałam się zajrzeć na poddasze. W starym kredensie, który tam stał, przechowywano różne pamiątki po babci mojego męża. Przejrzałam dokumentację, fotografie i korespondencję, ale nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi. Kiedy próbowałam domknąć szufladę, coś ją zablokowało.
Sięgnęłam do środka i namacałam jakiś notes. Okazało się, że to dziennik babci. Musiałam zejść z nim na parter, bo strych oświetlała pojedyncza, słaba żarówka. Akurat wtedy Maciek z ojcem pracowali w polu, a jego mama plotkowała u sąsiadki. Moje dzieci były zajęte zabawą przed domem – zresztą i tak nie interesowałyby się tym, co czytam. Sama nie potrafię wytłumaczyć, czemu wolałam zachować dla siebie informację o znalezisku ze strychu.
„Potrzebuję się komuś wygadać, ale nie mam takiej osoby – zapisała w pamiętniku. – W dzisiejszych czasach trudno komukolwiek zaufać. Jedynie ojcu bym mogła, ale akurat tego nie mogę mu wyznać. Jasne, że wie o moich wyprawach do partyzantów, w końcu sam ze mną chodził, kiedy dostarczaliśmy im jedzenie – zupę albo bochenki chleba. Tylko że sprawa z Antkiem musi zostać tajemnicą, bo inaczej by mi porządnie złoił skórę. Może mama by wykazała więcej zrozumienia, ale na bank wszystko by przekazała ojcu”.
„W dzień panował spokój, bo Niemcy wyruszyli do miasta przeprowadzić akcję, a w lesie nic się nie działo – widniało na następnej kartce. – Partyzanci zapuścili się aż pod wioskę, wchodzili pojedynczo do domów, żeby się umyć. Był wśród nich Antek. Mam nadzieję, że nikt nie zwrócił uwagi na moją reakcję, bo wiem, że zrobiłam się czerwona jak piwonia, kiedy go zobaczyłam. Serce waliło mi jak młotem! Później dowódca razem z paroma oficerami zasiedli z ojcem przy stole. Ja w tym czasie wymknęłam się z Antkiem na łąkę. Matka zajęła się obsługiwaniem gości i przysłuchiwała się rozmowie, więc nikt nie pilnował, co robię. To był piękny moment...”
Grzebali we wszystkich stodołach
„Niemcy znów robili dziś obławę, grzebali we wszystkich stodołach i przewracali siano, szukając partyzantów – zapisuję w dzienniku. Dostało się tacie – bili go i wrzeszczeli, że na pewno coś ukrywa. Mama powtarza, że to szczęście, iż go nie aresztowali. W końcu niedawno w Borkach kilku ludzi stracili za wspieranie partyzantów. Na szczęście nikt nie doniósł na tatę. Teraz jednak rodzice są przerażeni i zabronili mi wchodzić do lasu. Martwię się o Antka. Po lesie kręcą się Niemcy z psami... A my nawet nie możemy dostarczyć im jedzenia”.
„Minęły aż trzy dni odkąd spotkałam Antka. W międzyczasie Piotrek kolejny raz nas odwiedził. Próbował ze mną rozmawiać, a do taty wprost powiedział, że chce się ze mną żenić. Ojcu się to nawet podoba – w końcu rodzice Piotrka to zamożni gospodarze z dobrą opinią. Tata wspomniał też, że nie jestem już najmłodsza. Ja zachowuję się, jakbym nie rozumiała tych zalotów, przyjmuję jego starania z uśmiechem. No bo co innego mogę? Moje serce należy do kogoś innego, ale nie mogę o tym mówić głośno. Gdybym tak od razu odrzuciła Piotrka, zaczęłyby się niewygodne pytania i narzekania. Dlatego gram swoją rolę...”.
Kontynuowałam lekturę, coraz bardziej zaskoczona historią, którą spisała babcia.
„Słyszałam od Antka, że wojna się już kończy. Wspominał też, że pewnie wkrótce ruszą za linią frontu – te następne wyrazy były jakby mokre, może od płaczu? – Jest mi naprawdę trudno, choć rozumiem, że tak trzeba. Pragnę być dumną Polką, która nie powstrzymuje swojego mężczyzny, ale jednocześnie chcę by mnie ktoś kochał. A Antek darzy mnie miłością. Ja jego również... Wiem, nie powinniśmy, bo ślubu nie braliśmy, ale kto w takich czasach o tym myśli? I tak naprawdę, czy ktokolwiek wie, ile jeszcze będziemy mogli być razem? Antek przysiągł, że jak wojna się skończy, to wróci. Tylko kiedy to będzie? I co nas wtedy czeka?”.
„Ostatnio słyszę od taty, że upały muszą doskwierać, bo widać jak Niemcy coraz bardziej się denerwują . Można już usłyszeć każdego dnia, jak front się przybliża – ciągle to dudni. Dowiedziałam się od Antka, że wszyscy są postawieni na nogi. Ostrzegł mnie też, żebym się ukryła w piwnicy, kiedy będzie trzeba, bo w takich chwilach nawet przypadkowa osoba może ucierpieć. Strasznie się martwię, głównie o niego, nie o własne bezpieczeństwo. Dzisiaj podczas naszych czułości nie mogłam powstrzymać łez. Rozpłakałam się z lęku i żalu. A Antek się na mnie zdenerwował”.
Odkryła, że spodziewa się dziecka
„Naprawdę powinnam pozbyć się tego pamiętnika – te słowa zostały napisane innym charakterem pisma, niebieskim długopisem. – Ale nie potrafię tego zrobić. Zostały mi tylko te parę zapisanych linijek i mój Antek. Nadaliśmy mu to imię po jego tacie. Nikt o tym nie wie. Kiedy tego dnia wyszliśmy z piwnicy, myślałam, że umrę z rozpaczy”.
„Do dziś nikt nie zna prawdy, nawet moja matka. Później wymogłam, żeby chłopca nazwać Antek. Niech nosi imię po swoim biologicznym ojcu. Jest do niego taki podobny... Mały właśnie kończy dwa latka, a tata akurat dziś postawił kapliczkę. To taka moja podwójna pamiątka. Niełatwo żyć z takim sekretem, ale nie mam innego wyboru. I tak już nic nie przywróci mi mojej miłości, więc teraz muszę skupić się na malcu, nie na wspomnieniach”.
Skończyłam czytać ostatni wpis. Odłożyłam dziennik i poszłam z nim na piętro. Zastanawiam się, czy jestem jedyną osobą, która poznała tę historię, czy może ktoś już wcześniej do niej dotarł? Wolę jednak nie pytać nikogo o to. Kapliczka powinna pozostać tam, gdzie jest. W tym sezonie otoczyłam ją różami na pniu. Kiedy Maciek pytał mnie o powód, wytłumaczyłam mu, że skoro nie wolno mi jej przenieść, to chociaż mogę sprawić, by wyglądała piękniej. Mam wrażenie, jakbym została powierniczką sekretu...
Joanna, 36 lat
Czytaj także:
„Wszyscy mnie ostrzegali, że w tym miejscu wszystko może się zdarzyć. Ale moja ciekawość była silniejsza od strachu”
„Minęło 20 lat, ale strach po tamtych wydarzeniach pozostał. Jeden incydent sprawił, że już nigdy nie byłam taka sama”
„W niedziele mąż klęczał w kościele, a w poniedziałki biegł do kochanki. Nie chcę tak żyć, ale przysięgałam przed Bogiem”