Zima to nie jest moja ulubiona pora roku. Wpędza w chandry, a wczesny zmrok wywołuje u mnie uczucie lęku i przygnębienia. Najgorsze jest to, że podczas popołudniowych dyżurów zdarza mi się kończyć pracę po zmroku albo w środku nocy. Teoretycznie droga na przystanek zajmuje zaledwie parę minut. Nawet idąc naprawdę wolno, dałoby się ją przejść w jakieś piętnaście minut. Nigdy się nie włóczę – przemierzam ten odcinek prawie biegiem, chcąc jak najprędzej znaleźć się w rozświetlonych i pełnych ludzi częściach miasta. Obserwator mógłby pomyśleć, że gonię na autobus, ale prawda jest taka, że próbuję umknąć przed mrokiem i czającymi się w nim cieniami.
Wszystko zmieniło się podczas studiów – jeden incydent sprawił, że już nigdy nie byłam taka sama. Kiedy jest się młodym, zazwyczaj nie myśli się o zagrożeniach i wydaje się, że nieszczęścia dotyczą wyłącznie innych osób. To ci inni zawsze trafiają do policyjnych raportów. Należę do generacji, która dorastała, oglądając „997” – program będący połączeniem kryminału i horroru. Chociaż wiedziałam, że pokazywane tam wydarzenia naprawdę miały miejsce, kompletnie nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym znaleźć się w podobnej sytuacji.
To był zwykły wieczór
Postanowiłam zajrzeć do mojej starszej znajomej, żeby pożyczyć materiały z egzaminu, który czekał mnie w najbliższym czasie. Jako że Bronka studiowała na roku wyżej, jej wskazówki i przemyślenia były na wagę złota. Mimo że nie było jeszcze późno, pochmurne ponure niebo i nadciągająca ciemność nie zachęcały do wyjścia z domu. Do mieszkania koleżanki miałam może kwadrans drogi, więc założyłam, że szybko wrócę i jeszcze przed nastaniem nocy będę mogła spokojnie przestudiować jej zapiski w zaciszu swojego mieszkania.
Zarzuciłam na siebie kurtkę w kolorze szarym, która przypominała strój maskujący, i wyruszyłam przed siebie. Podczas spaceru myślami krążyłam wokół materiału do nauki, a co jakiś czas moje myśli zaczynały wędrować do faceta, który niedawno zagościł w moim życiu... Przechodziłam akurat obok dworca, gdzie często na siebie wpadaliśmy po moich zajęciach. Na samo wspomnienie tych spotkań na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech i przestałam patrzeć pod nogi.
Z powodu wady wzroku często wpatrywałam się w chodnik – inaczej nie widziałabym, gdzie stąpam, a tego, co daleko, i tak nie zobaczę. Czasami jednak unoszę wzrok, żeby nie wpaść na jakiś słup, lampę albo innego przechodnia.
Tamtego dnia ulice świeciły pustkami. Topniejący śnieg zamieniał się w szare błoto, a w powietrzu unosiła się nieprzyjemna wilgoć. W taką pogodę nikt nie miał ochoty na spacery. Ja też siedziałabym w domu, gdyby nie konieczność zdobycia materiałów do nauki przed zbliżającym się egzaminem.
Wziął mnie za kogoś zupełnie innego
Nagle podniosłam wzrok i zauważyłam, że po przeciwnej stronie wąskiej ulicy idzie jakiś mężczyzna. Na jego twarzy pojawił się taki sam nostalgiczny uśmiech jak ten, który ja miałam na ustach. Nikogo więcej nie było widać – tylko my dwoje na opustoszałej drodze, gdy robiło się już ciemno. W pewnym momencie gość opuścił chodnik i ruszył w moim kierunku.
– Przepraszam... – odezwał się, wciąż z uśmiechem na twarzy.
– Słucham? Mam w czymś pomóc? – odpowiedziałam.
Zasady dobrego wychowania wzięły górę nad irytacją, że ktoś mnie zatrzymuje. „Moja znajoma wie, że mam przyjść i zapewne wygląda, kiedy dotrę na miejsce. Odpowiedzenie na pytanie o czas potrwa tylko chwilę. Nie ma powodu, żeby zachować się niegrzecznie z powodu takiego drobiazgu”.
– Wiesz, wpadłaś mi w oko. Może spędzimy razem noc? Dobrze zapłacę...
Kompletnie mnie zamurowało. Ten gość potraktował mnie jak dziewczynę do towarzystwa – tak po prostu, bez żadnych ceregieli! Poczułam, jak twarz pali mnie ze wstydu i złości. No gdzie on ma w ogóle czelność!
– Przepraszam bardzo, ale to nie jest propozycja dla mnie! – Tylko dobre wychowanie powstrzymało mnie przed rzuceniem wiązanki przekleństw w stronę tego aroganckiego starszego pana.
Pierwszy raz faktycznie dobrze mu się przyjrzałam. Wydał mi się dość wiekowy – w końcu sama byłam dwudziestolatką, a on wyglądał na grubo po czterdziestce. Przypominał jakiegoś szarego urzędnika albo typowego tatusia z przedmieść, nic w nim nie przykuwało uwagi. Był taki przeciętny i niewysoki – spoglądałam na niego z góry, chociaż sama mam zaledwie metr sześćdziesiąt.
– Zapłacę naprawdę świetną kasę, bo mi się strasznie podobasz – gość wypalił z kwotą, która była kompletnie z kosmosu.
O matko! To jakiś koszmar. Ulica zupełnie pusta, do celu jeszcze kawał drogi, a ten niski kretyn może sobie tak po prostu stać i mnie obrażać.
– Powiedziałam nie! Czy pan nie rozumie? Niech pan się odsunie i da mi przejść!
Zaczęłam się go bać
Trudno mi powiedzieć, co było nie tak z moją miną czy sposobem mówienia. Cała ta dziwaczna scena pewnie spotęgowała moje zmieszanie i sprawiła, że zabrzmiałam mniej stanowczo, niż powinnam. Efekt był taki, że ten upierdliwy typ nie odpuszczał i szedł za mną, proponując coraz więcej kasy. Czułam się podle, ale jakie miałam opcje? Miałam zacząć krzyczeć, że nie jestem towarem na sprzedaż?
Krępowało mnie, żeby zatrzymać się przy którymś domu i prosić mieszkańców o ratunek. Działo się to w latach 90., kiedy komórki były jeszcze czymś z gatunku science fiction. Nie miałam jak dać znać przyjaciółce, że jakiś koleś chodzi za mną krok w krok – może by przybiegła z czymś do obrony. Z minuty na minutę czułam się coraz gorzej i bardziej przestraszona. Ten gość może i nie sprawiał wrażenia bandyty, ale sytuacja robiła się nieprzyjemna – zostawiłam za plecami ostatnie budynki mieszkalne, a przede mną ciągnął się już tylko szereg garaży przy pustej drodze.
Facet w końcu dał spokój, rzucając tylko, że jestem głupia, i poszedł sobie. Odetchnęłam z ulgą, że wszystko zakończyło się jedynie na nieprzyjemnym zaczepkach. Rany, co to miało znaczyć? Koleś kompletnie oszalał! Spokojnie maszerował chodnikiem, aż zobaczył mnie na przeciwległej stronie. Dlaczego nagle wpadł na pomysł, żeby zaatakować mnie tymi bezczelnymi tekstami? Czy to był spontaniczny wybryk, czy może celowo wyszedł szukać ofiary? Na co w ogóle miał nadzieję? Przecież za takie chamskie zagrywki mógłby oberwać w twarz od dziewczyny o mniej spokojnym usposobieniu!
Pewnie byłby zaskoczony, gdy taka zwykła przechodząca, normalnie ubrana dziewczyna zgodziła się na jego dziwną propozycję zarobienia pieniędzy. Każdy rozsądnie myślący człowiek raczej by odmówił. Zastanawiam się, dlaczego właśnie mnie zaczepił. Może dlatego, że na tej pustej ulicy nikogo innego nie było? Czy może przez to, że się uśmiechałam, chociaż wcale nie do niego? A może wyglądałam jak łatwy cel – w tej niepozornej kurtce, bez wyróżniających się cech, z przeciętną twarzą i wzrokiem wbitym w chodnik...
Znowu się pojawił
Idąc w stronę domu Bronki, wciąż miałam w głowie tę przykrą sytuację. Weszłam na żwirówkę, która była kompletnie rozmiękła przez topniejący śnieg – powstała z tego jakaś obrzydliwa maź, która kleiła się przy każdym kroku. Popatrzyłam na metalowe ogrodzenie, ciągnące się wzdłuż drogi. To była taka bariera między domem koleżanki a wielką fabryką, która z czasem rozrosła się tak bardzo, że pochłonęła całą okolicę, zostawiając jej dom w kompletnym odcięciu. Tak się skupiłam na wymijaniu tych wszystkich kałuż i błota, że nawet nie usłyszałam, kiedy za mną pojawiło się auto.
Samochód powoli przemieszczał się wzdłuż ciasnego przejazdu ograniczonego ogrodzeniami. Niespodziewanie się zatrzymał i z auta wyskoczył ten sam typ, który zaczepiał mnie przed chwilą. Najwyraźniej jechał za mną w pewnej odległości, inaczej bym go zobaczyła. Dopadł do mnie od tyłu i złapał. Mocno przytrzymywał moje ramiona przy ciele, żebym nie mogła się bronić, próbując zaciągnąć mnie do swojego pojazdu.
Strach ścisnął mi gardło tak mocno, że nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku... Zresztą krzyki na nic by się zdały – kto mógłby je usłyszeć? Dokoła rozciągała się martwa cisza pustej fabryki, a dom Bronki znajdował się w sporej odległości. Agresor wyszeptał przy moim uchu złowrogie słowa:
– Odmawiałaś, gdy prosiłem grzecznie, nie chciałaś wziąć kasy, ale teraz i tak dostanę to, czego chcę! Naprawdę sądziłaś, że zdołasz mi uciec?!
Byłam wściekła na siebie, że ze wstydu nie zrobiłam wcześniej awantury, gdy miałam szansę. Teraz, w tej głuszy, nikt by mnie nie usłyszał – zostałam sama ze swoim problemem. Ta myśl i złość na własną głupotę sprawiły, że poczułam przypływ energii. Zaczęłam ze wszystkich sił walczyć z tym, który mnie zaatakował.
Poczułam, że mam szansę uciec
Tysiące różnych scenariuszy kłębiło się w mojej głowie! Dlaczego, do diabła, byłam taka cholernie grzeczna? Zamiast od razu wrzasnąć i zrobić awanturę? Jakiś nieznajomy gość składa mi nieprzyzwoitą propozycję za kasę, a ja tylko kulturalnie odmawiam?! To wszystko było tak szokujące, że nie mogłam chyba uwierzyć w realność sytuacji. Gdybym zareagowała inaczej, pewnie nie musiałabym teraz uciekać przez to przeklęte błoto przed świrem, który chciał mnie wepchnąć do samochodu, a później... Nawet nie chcę myśleć, co ten psychol zamierzał zrobić. Na całe szczęście albo źle oszacował własne możliwości, albo jednak nie spodziewał się, że strach doda mi tyle sił – w końcu udało mi się uwolnić. Popędziłam w kierunku mieszkania Bronki, podczas gdy za plecami słyszałam jego ordynarne przekleństwa.
Byłam cała w błocie i potargana, kiedy wreszcie znalazłam się pod jej drzwiami. Na początku przywitała mnie z radością, ale jej uśmiech szybko zniknął, gdy zobaczyła wyraz mojej twarzy. Niedługo później, siedząc z parującym kubkiem herbaty, relacjonowałam jej wszystko, co się wydarzyło. Na koniec stanowczo oznajmiłam, że nie ruszę się stąd sama. Bronka zaśmiała się nerwowo, próbując rozluźnić atmosferę, choć sama była wyraźnie zaniepokojona.
– Weź się nie przejmuj, mieszkam w tej spokojnej okolicy od ponad dwudziestu lat i nigdy nie miałam żadnych nieprzyjemnych sytuacji, nie mówiąc już o napadach. Ten gość pewnie dawno się stąd zmył. A pamiętasz może, jakim autem jeździł?
– Niewielkim, w zielonym kolorze... O matko, nie zwracałam na to uwagi! Skupiłam się na ratowaniu własnego życia, a nie na oglądaniu jego samochodu!
Koleżanka zgodziła się, żeby odprowadzić mnie kawałek. Przemierzałyśmy puste ulice miasta, gdzie wszędzie było pełno błota. W pewnym momencie zauważyłam na ziemi oznaki niedawnej szarpaniny. Ledwo trzymając się na nogach, przeszłam razem z Bronką obok szeregu garaży, aż wreszcie znalazłyśmy się w lepiej oświetlonej okolicy. Tu już można było spotkać innych ludzi, jeździły też autobusy, a w pewnej chwili minęła nas policyjna patrolówka. Gdy się żegnałyśmy, prosiłam koleżankę, żeby uważała i jak najszybciej pobiegła do siebie, bo napastnik może nadal być w pobliżu. Resztę drogi pokonałam pospiesznie, powstrzymując się od płaczu i próbując opanować trzęsące się ciało. Rozpłakałam się dopiero po przekroczeniu progu własnego mieszkania...
Do dziś to dobrze pamiętam
Napaści nie zgłosiłam na policję. W tamtym momencie wydawało mi się to bezcelowe. Nie było możliwości cofnięcia tego, co się stało, a na dodatek miałabym problem z podaniem szczegółów – ani rysopisu sprawcy, ani marki jego auta. Byłam przekonana, że moje zgłoszenie nikogo nie zainteresuje, w końcu nie doszło do kradzieży, pobicia czy gwałtu. Dopiero później dotarło do mnie, że powinnam to zrobić – może ten człowiek atakował już wcześniej i pewnie znów to zrobi. Na moim miejscu mogła się znaleźć kolejna kobieta... Teraz żałuję, że tego nie zgłosiłam.
Choć nie doznałam wtedy żadnych obrażeń fizycznych, ta sytuacja zostawiła w mojej psychice trwały ślad. Teraz, gdy robi się ciemno, strach nie pozwala mi przebywać w miejscach, gdzie nie ma ludzi. Ciągle boję się, że następnym razem może się to skończyć gorzej. Denerwuję się za każdym razem, kiedy ktoś obcy próbuje nawiązać ze mną kontakt na ulicy – bez względu na to, czy chce się dowiedzieć, która jest godzina, czy zbiera pieniądze na pomoc chorym dzieciom.
Nigdy już nie odzyskałam tej wiary w ludzi, którą kiedyś miałam. Jednak życie toczy się dalej. Zwłaszcza gdy dni są krótkie – jesienią i zimą – nie da się uniknąć chodzenia po ciemku, bo zmrok przychodzi już wczesnym popołudniem. Więc idę, czując, jak mocno wali mi serce, z gulą w gardle i przerażeniem wymalowanym w spojrzeniu, trzymając w kieszeni kurczowo zaciśniętą dłoń na pojemniku z gazem.
Nawet po latach terapii wciąż męczy mnie ten sam potworny sen. Widzę w nim przeciętnie wyglądającego mężczyznę – takiego typowego szaraka, który mógłby być biurowym pracownikiem albo czyimś zwykłym tatą. W koszmarze ten człowiek sapie tuż za mną, szepcze ohydne rzeczy i bez żadnego skrępowania wdziera się w moją prywatną strefę, narusza granice... To doświadczenie odebrało mi na zawsze spokój i poczucie, że jestem bezpieczna.
Patrycja, 43 lata
Czytaj także:
„Myślałam, że ta oszustka opowiada same bzdury. Gdy przepowiednie zaczęły się sprawdzać, włos zjeżył mi się na głowie”
„Znalazłem idealną kobietę i czekaliśmy na dziecko. Jednak los ze mnie zakpił i teraz zamiast wózka, wybieram trumnę”
„Gdy mąż znalazł sobie kochankę na boku, uknułam mroczny plan, by go zatrzymać. Zadziałały magiczne 3 słowa”