Krysia już na trzeciej randce powiedziała, że chce mieć troje dzieci.
– Dlaczego akurat troje? – spytałem, choć tak naprawdę zastanawiało mnie to, jakimi drogami chodzą myśli Krysi; ledwie zaczęliśmy chodzić ze sobą na poważnie, ona już snuła plany na przyszłość.
– Może być czworo, ale na pewno nie dwoje, bo będą się kłócić… No i domek.
– Jaki domek? – nie zrozumiałem.
– Żeby miały gdzie mieszkać dzieci – rzeczowo odpowiedziała Krysia.
Co ja wtedy myślałem?
Byłem już szaleńczo zakochany w jej cudownie niebieskich oczach, harmonijnej twarzy, miękkim głosie, oczarowany jej prostolinijnością i dobrocią. Na dźwięk słowa „dzieci” przypomniałem sobie jedynie moich dwóch siostrzeńców, za którymi nie przepadałem, natomiast własny dom był zupełną mrzonką.
– Dobrze, kochanie – wymruczałem jej do ucha. – Będziemy mieli dzieci i dom, i wszystko, czego zapragniesz – zapewniałem moją przyszłą żonę.
Nie wiedziałem, jak spełnić te obietnice, ale byłem pewien, że zrobię wszystko, żeby moja Krysia była szczęśliwa.
Uczyłem wtedy polskiego w liceum, ona zajmowała się nauczaniem początkowym. Żeby zbudować dom, rzuciłem pracę, która wcześniej wydawała mi się wymarzona, i razem z obrotnym kolegą z podstawówki założyłem firmę. Olgierd był od brudnej roboty, ja od papierów i urzędów. Z początku robiliśmy pustaki, nasza produkcja szła jak woda. Udało się.
– A teraz pora na dzieci – zarządziła moja żona, kiedy tuż przed trzecią rocznicą ślubu zamieszkaliśmy razem w niewykończonym domu na peryferiach miasta.
Mijały jednak miesiące, w końcu lata i – nic. Trwające kilka lat leczenie, nawet wielokrotne zabiegi chirurgiczne nie dały żadnego efektu.
Od pierwszego spotkania połączyła ich więź
– Ja muszę mieć dziecko, bo zwariuję. Nie możemy dłużej czekać, Jurek, musimy adoptować, musimy zdążyć je wychować! – Krysia nie dawała za wygraną.
Śpieszyła się, bo nie wiadomo kiedy nam obojgu strzeliła czterdziestka. Byłem sceptyczny, a jednak zgodziłem się. Zrobiłem to dla niej, dla kobiety, którą wciąż kochałem tak samo jak w chwili, gdy obiecałem, że dam jej szczęście. Przecież nie mogłem jej zawieść.
Krystian miał pięć lat, gdy trafił pod nasz dach. Między nim a Krysią od pierwszego spotkania wywiązała się niezwykle silna więź. Nawet opiekunki z domu dziecka, gdzie mieszkał od pierwszych dni swojego życia, twierdziły, że nigdy wcześniej nie spotkały się z tak emocjonalną reakcją zarówno dziecka, jak i matki adopcyjnej.
Krysia miała całe wakacje, by nacieszyć się dzieckiem, zanim mały trafił do zerówki. Krystian nie odstępował jej na krok. Do mnie odnosił się z rezerwą, ale i ja byłem bardzo wstrzemięźliwy w okazywaniu uczuć. Zresztą nie umiałem ich w ogóle nazwać. Właściwie to bałem się Krystiana. Rodzina, w której przyszedł na świat była patologiczna, dlatego obawiałem się, że w przyszłości sprawi nam mnóstwo problemów. Doskonale wiedziałem, że chłopiec został oddany przez biologiczną matkę trzeciego dnia po porodzie, że był jej jedynym dzieckiem, i że bez wahania zrzekła się do niego praw.
Gdy zaczęła się szkoła, okazało się, że chłopak nie umie się koncentrować. Był nadpobudliwy, szybko zniechęcał się do każdej czynności, która wymagała skupienia. Krysia poświęcała mu wiele uwagi, cierpliwie odrabiała z nim lekcje, wynajdowała zabawy, dzięki którym Krystian uczył się tabliczki mnożenia, zapamiętywał nowe słowa, budował poprawne zdania.
Mama była dla niego całym światem, natomiast ja – choć widziałem, że moja żona jest wreszcie szczęśliwa – złościłem się, że tak mało czasu poświęca mnie. Czułem najzwyklejszą zazdrość!
– Chodźmy do kina, do teatru. Nie możesz w kółko zajmować się tylko dzieckiem. Jest duży, może sam zostać na parę godzin, albo poprośmy twoją mamę, żeby z nim została – przekonywałem Krysię.
Wtedy przytulała się do mnie i szeptała:
– A pamiętasz, kiedy ty sam miałeś siedem lat? Nie byłeś wtedy ciągle małym chłopcem? – wytrącała mi z ręki argumenty.
W marcu, przed ósmymi urodzinami Krystiana, Krysia zaczęła źle się czuć. Narzekała, że jest słaba, miała obfite krwawienia, ale wciąż zwlekała z pójściem do lekarza. A w końcu maja, w trakcie przygotowań do szkolnego przedstawienia z okazji Dnia Matki, moja żona straciła przytomność. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: pogotowie, szpital, diagnoza, operacja. Niestety, usunięcie narządów rodnych nie uratowało Krysi życia. Przerzuty zabiły moją żonę w ciągu trzech miesięcy.
Długo nie mogłem pogodzić się ze stratą
Byłem zrozpaczony. Los zabrał mi mój największy skarb, pozbawił mnie sensu życia. Zaraz po pogrzebie Krysi zacząłem pić.
Miałem wielodniowe ciągi. Nie myłem się, nie prałem. Krystian chyba często bywał głodny. Nie reagowałem na jego obecność, pytania, płacz. Nie miałem do niego serca. Przez jakiś czas nie chodził nawet do szkoły, ale było mi to zupełnie obojętne. Wreszcie po domu zaczęły kręcić się na zmianę moja siostra i matka. Wyrzucały mi kolejne butelki wódki, kupowałem więc następne. Przestałem pracować, wspólnik chyba postawił na mnie krzyżyk. Po roku zaczęło mi brakować pieniędzy.
Któregoś dnia trzęsącymi się łapami wyjąłem jakieś banknoty z portfela matki. Widziała, co robię. Podeszła do mnie spokojnie, wyjęła mi z ręki pieniądze i powiedziała stanowczym tonem:
– Dość! Dość tej rozpaczy i tego gówna, w którym się nurzasz. Masz dziecko. Musisz żyć dla niego. Wychować go, zadbać o jego przyszłość. Przeproś syna i kochaj go. On potrzebuje miłości, ale nie od takiej starej baby jak ja, bo ja niedługo też umrę.
Zawsze czułem respekt przed matką, dlatego nic nie odpowiedziałem. Ale nie chciałem tego dziecka. Nigdy tak naprawdę nie zaakceptowałem Krystiana jako swojego syna. Siostrze, która wciąż przypominała mi o obowiązkach wobec chłopca, w przypływie szczerości wyznałem, że najchętniej oddałbym go z powrotem do domu dziecka. Wściekła się:
– Ty gnoju! Przecież on wciąż pamięta to swoje piekło i boi się, że go zostawisz. Tak, widzi, jaki z ciebie gagatek, a jednak inaczej o tobie nie mówi, tylko tatuś. Wziąłeś pod swój dach człowieka, a teraz chcesz go wyrzucić jak zużytą zabawkę. Jeśli to zrobisz, będziesz śmieciem… Jurek, on ma tylko ciebie – dodała łagodniej. – Musisz być ojcem i matką dla niego, i na pewno potrafisz. Przecież nie jesteś kanalią.
Kto wie, co bym zrobił, gdyby się nagle nie napatoczyła pani psycholog. Przywiózł ją do mnie mój wspólnik. Zależało mu, żebym wrócił do roboty, a nie bardzo wiedział, jak mnie z tego szamba wyciągnąć. Pani psycholog rozmawiała ze mną jeden jedyny raz. I właściwie nie mówiła o Krystianie. Pytała o moje dzieciństwo, stosunek do matki, do ojca pijaka…
Takie tam zaglądanie do dawno zamkniętych szuflad. Kilka dni później sam wylałem do zlewu pół flaszki.
A potem? Akurat było zebranie w szkole. Poszedłem tam pierwszy raz od śmierci żony. Kiedy pracowała, często odwiedzałem te mury. Pomagałem jej organizować zabawy, zawody sportowe, teraz to była przeszłość.
Wychowawczyni Krystiana zatrzymała mnie po zebraniu w klasie.
– Pana syn już się trochę otrząsnął – stwierdziła. – A to, że nie zdał, wyszło mu w sumie na dobre…
Dwunastoletni Krystian jest dla mnie wsparciem
– Jak to nie zdał? – wybałuszyłem oczy i po chwili poczułem straszny wstyd.
Rzeczywiście. Krystian wciąż był w trzeciej klasie! Nie zauważyłem, co się z nim działo od śmierci Krysi. Wtedy dotarło do mnie, że muszę coś z tym zrobić. Że jestem za tego dzieciaka odpowiedzialny. I chyba po raz pierwszy pomyślałem, że faktycznie jestem ojcem Krystiana. Tak było w papierach i teraz zaczynałem to czuć.
– Przepraszam – wyjąkałem i pożegnałem się z nauczycielką, koleżanką mojej zmarłej żony.
Nie umiem opisać, jak w końcu stałem się prawdziwym ojcem. Z początku było źle. Dzieciak tęsknił za matką, często popłakiwał, kleił się do mnie, a ja go odpychałem. Wrzeszczałem, kiedy dostawał dwóję albo bez końca gapił się w telewizor. Nie znosiłem, kiedy się mnie bał, jednak nie wiedziałem, jak go oswoić, pokochać, a przynajmniej polubić. To przyszło z czasem.
Chyba wtedy, gdy zacząłem spotykać się z innymi kobietami. Niektóre przyprowadzałem do domu i prawie za każdym razem wybuchały z tego powodu awantury. Krystian stroił fochy, był złośliwy, wszystkie krytykował. Kiedyś mi powiedział:
– Tato, skąd ty wytrzasnąłeś tę Iwonkę? Nie widzisz, że ona leci tylko na twoją kasę, a ja jej przeszkadzam.
Miał rację. Zacząłem uważniej go słuchać i dostrzegać, że mnie kocha, ufa mi, troszczy się, gdy coś mi dolega. Powoli jego uczucie do mnie nauczyło mnie traktować to dziecko jak własne. I je pokochać.
Czytaj także:
„Moja 18-letnia córka spotyka się z facetem przed 30-stką. Jestem przerażona. Co taki dorosły facet może robić ze smarkulą?”
„Mąż sprowadzał do domu tabuny ludzi i oczekiwał, że będę ich obsługiwać jak gosposia. Gdy odmawiałam, robił mi awanturę”
„Mój syn mnie okradał. Ten tłumok zrujnował biznes, na który pracowałem całe życie. Na starość nie mam co włożyć do garnka”
„Moja siostra terroryzuje całą rodzinę. Mąż się jej boi, a córka od niej ucieka. Chciałam im pomóc, ale zaczęła mi grozić”