Moja pierworodna przyszła na świat, kiedy ledwo osiągnąłem pełnoletność. Konsekwencja mojego pierwszego razu. Taki falstart. Mamusia małej była wtedy o rok starsza ode mnie. Cała ta sytuacja tak mnie wtedy zaskoczyła, że zupełnie straciłem głowę i pozwoliłem sobą kierować.
To małżeństwo było pomyłką
Pobraliśmy się, kiedy żona była w zaawansowanej ciąży. Nasze wspólne życie okazało się jednym wielkim chaosem. Ani ja, ani ona nie byliśmy gotowi na role małżonków i rodziców. Dzieliliśmy niewielką kawalerkę z jej mamą i tatą. Teść nadużywał alkoholu i przy każdej okazji robił nam piekło. Już po kilkunastu miesiącach wszyscy mieliśmy dość tego układu.
Do tego wiecznie było cienko z kasą. Właśnie o to najczęściej się spieraliśmy.
– Przydałoby się, żebyś zaczął zarabiać – mawiała moja żona.
– Ale ja przecież mam stypendium! – usiłowałem wyjaśnić.
Studiowałem na drugim roku AWF i chciałem zdobyć dyplom.
– Ledwo wiążemy koniec z końcem! – wypominała.
– To sama znajdź robotę! – wrzeszczałem.
Kiedy już szykowała się do tego, wyszło na jaw, że ponownie spodziewa się dziecka. Byłem przekonany, że dotychczas moje życie przypominało horror, ale się myliłem. Dwójka maluchów i para dorosłych, stłoczeni na dwunastu metrach kwadratowych, a za ścianą awanturujący się pijak - oto, jak wygląda istny koszmar.
Było bardzo ciężko
Krótko przed ukończeniem studiów zrezygnowałem z nauki i znalazłem pracę. Zdecydowaliśmy się na wynajem sutereny w niewielkim domu pod miastem. Niestety, sytuacja wcale nie uległa poprawie. Zmagaliśmy się z jeszcze większymi problemami finansowymi, a nasz związek zaczął się rozpadać.
Nasze życie intymne praktycznie przestało istnieć, ponieważ oboje obawialiśmy się kolejnej, trzeciej już ciąży. Szczególnie że moja ukochana, ze względów wyznaniowych, nie chciała stosować antykoncepcji. Z tych samych powodów nie wyrażała również zgody na to, żebym ja ją stosował.
Miałem kochankę
Od ponad roku trwałem w narzuconej sobie abstynencji. Aż wreszcie los postawił na mojej drodze pewną kobietę. Łączyły nas obowiązki zawodowe, ale szybko poczuliśmy do siebie wzajemną sympatię. Wiedziała o moim małżeństwie, a mimo to zaproponowała wspólną kolację. Dwa lampki wina i jej głęboki dekolt całkowicie zawładnęły moimi myślami. Po trzech tygodniach zrobiła mi niespodziankę.
– Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć – zaczęła niepewnym tonem.
– No to mów – odpowiedziałem z uśmiechem, kompletnie nie spodziewając się tego, co usłyszę.
– Okres mi się spóźnia...
– Oj tam, oj tam – starałem się zbagatelizować sytuację. – Nie tylko ty masz opóźnienie, pociągom też się to zdarza.
No jasne, że się spóźniają, ale nie o siedem dni. Nawet nie o czternaście. A już na pewno nie o dwadzieścia jeden. Tak, była przy nadziei.
– Zostań moim mężem – powiedziała. – Przyzwoity gość, jak spłodzi dziecko, to potem staje na ślubnym kobiercu.
– Ale ja mam już żonę!
– To weź rozwód. Zakończ to małżeństwo, a następnie zwiąż się ze mną.
Stałem jak wryty, kompletnie zdezorientowany. Czy powinienem wziąć rozwód i łożyć na dwójkę dzieci, czy może pozostać w związku małżeńskim i utrzymywać tylko jedno? Niezależnie od wszystkiego, wiedziałem, że muszę wyznać całą prawdę mojej żonie. O dziwo, nawet nie podniosła głosu. Zachowywała się jak wcielenie wyrozumiałości. Przez chwilę wpatrywała się w okno, pogrążona w myślach. W końcu ruszyła w stronę naszej szafy, otwarła ją na oścież i wszystkie moje ciuchy wylądowały na podłodze.
– Zabieraj się stąd – rzuciła.
Ożeniłem się drugi raz
Minął kwartał i małżeństwo przeszło do historii. W zaledwie cztery tygodnie później stanąłem na ślubnym kobiercu. Podobnie jak poprzednia, świeżo upieczona żona spodziewała się dziecka. Wkrótce powitaliśmy na świecie chłopca. Moja druga połówka uważała, że jedno dziecko to za mało, więc po roku doczekaliśmy się kolejnego synka.
Nasz związek trwał pięć lat. Obydwoje wkładaliśmy w utrzymanie go mnóstwo wysiłku. Moja partnerka pragnęła mieć rodzinę, a ja z kolei nie chciałem pakować się w kolejne tarapaty. Bywało trudno, momentami nawet koszmarnie, ponieważ płacone przeze mnie alimenty pochłaniały lwią część mojego wynagrodzenia. Mimo wszystko jakoś żeglowaliśmy przez te niespokojne wody. Aż w końcu nasza łajba osiadła na mieliźnie i rozbiła się o rafę. A mówiąc precyzyjniej, o nasze wspólne łoże małżeńskie, w którym przyłapałem ją z jakimś fagasem. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy.
– Czemu tak wcześnie wróciłeś do domu? – rzuciła, udając zdziwienie.
Po orzeczeniu sądu, które wskazało winę żony, nasze małżeństwo dobiegło końca. Ten gość, którego przyłapałem z nią w sypialni, to jej dawna sympatia z czasów szkolnych. Zjawił się u nas jako przedstawiciel firmy telekomunikacyjnej. Od tamtej pory mam awersję do domokrążców.
Opiekowałem się wszystkim dziećmi
Po sfinalizowaniu rozwodu regularnie widywałem się z moimi pociechami. Soboty spędzałem z dziećmi z pierwszego związku, a niedziele z tymi z drugiego. W tygodniu zabierałem je na basen i pomagałem z zadaniami domowymi. Wspólnie wyjeżdżaliśmy podczas ferii i w czasie wakacji. Wypełniały niemal każdą wolną chwilę mojego życia. Dokładałem wszelkich starań, by być jak najlepszym tatą, choć kompletnie tego nie czułem.
Powiem wam w tajemnicy, że kiedyś nie byłem w tym najlepszy. Brzdące potrafiły mnie naprawdę zdenerwować. Jako niemowlaki nieustannie darły się wniebogłosy, a gdy podrosły, zaczynały ciągle prosić o kasę. No a w okresie dojrzewania? Oprócz wyciągania ręki po pieniądze, ponownie robiło się głośno. Ale odkąd zamieszkałem sam i nie musiałem już z nimi dzielić mieszkania, sytuacja uległa zmianie.
Gdy dorosły, zostałem sam
Obecność dzieci zaczęła sprawiać mi radość! Czasem była to radość wyczerpująca, ale mimo wszystko radość. Nim się obejrzałem, każde z nich podrosło, zaczęło żyć na własny rachunek, wzięło ślub i rozjechały się po całym świecie. Zostałem sam jak palec. Na nowo byłem niezależny. Stuknęło mi czterdzieści osiem lat i byłem wolny jak ptak! Zero zobowiązań! Pierwszy raz od momentu, gdy stałem się dorosły.
Po rozstaniu z żoną czułem się zagubiony. Nie miałem pojęcia, jak zagospodarować czas, który nagle miałem tylko dla siebie. Dyskoteki to już nie mój klimat, a do klubów nigdy specjalnie nie ciągnęło. Szybko się zorientowałem, że ta cała wolność to dla mnie za dużo. Zacząłem tęsknić za bliskością drugiej osoby. Przygodne znajomości przestały mi wystarczać, powziąłem decyzję, by poszukać stałej relacji. Tym razem chciałem dokonać wyboru z własnej woli, kierując się sercem, a nie poczuciem obowiązku wobec dziecka.
Nie chciałem więcej dzieci
Jak już mówiłem, dzieciaki to nie dla mnie! Miałem serdecznie dość całego tego cyrku – pobudek w środku nocy, wizyt u pediatry, późniejszej pomocy w nauce, ciągłego zamartwiania się o ich bezpieczeństwo. Marzyłem o tym, by wreszcie cieszyć się życiem u boku ukochanej osoby, oddając się naszym wspólnym pasjom – czytaniu, oglądaniu filmów na dvd czy chodzeniu do kina. Po tylu latach bycia rodzicem należał mi się w końcu ten upragniony spokój ducha.
Przeszukiwałem anonse dla singli i bywałem na spotkaniach dla samotnych, ale nigdy nie układało się idealnie. Czasem partnerka wydawała się niezbyt rozgarnięta, innym razem zbyt inteligentna, albo nie w moim typie urody – za atrakcyjna bądź niewystarczająco, ewentualnie miała problemy z wagą w którąkolwiek stronę. A kiedy już trafiła się odpowiednia kandydatka, to ja z kolei nie spełniałem jej oczekiwań. Ona uznawała mnie za nieodpowiedniego - mało bystrego albo przemądrzałego, nieatrakcyjnego fizycznie czy z nadwagą. Bo raczej nie za przystojnego.
To był przypadek
Aż nagle – zrządzenie losu, czysty przypadek. Podróżowałem tramwajem, gdy do środka wsiadł kanar. Ja na luzie, w pełni opanowany, bilet skasowany. Ale dostrzegłem pewną pasażerkę, która ewidentnie zdradzała zdenerwowanie, grzebała po kieszeniach i torebce, zerkała ukradkiem w stronę wyjścia. Oczywiście, że podróżowała na gapę. Kanar obejrzał mój bilet, ominął kasownik i skierowała się w jej stronę.
Podszedłem raźnym krokiem do kasownika, kupiłem bilet i w trzech krokach już byłem obok nich.
– Aniu, chciałaś, żebym ci skasował bilet, proszę bardzo – zwróciłem się do zaskoczonej kobiety i wręczyłem jej bilet.
Kanar zerknął kątem oka, ale poszedł swoją drogą. Kobieta była totalnie zdziwiona.
– Od zaledwie paru dni mieszkam w tym mieście – odpowiedziała. – Nie mam tu żadnych znajomych. Skąd pan zna moje imię?
– Zbieg okoliczności. A tak niezwykłego zbiegu okoliczności nie można przecież tak zostawić, musi mieć jakąś kontynuację.
Wybraliśmy się na herbatę. Od tego momentu wszystko się zaczęło. Zakochaliśmy się w sobie bez pamięci i już po kwartale postanowiliśmy stanąć na ślubnym kobiercu. Wcześniej żeniłem się z obowiązku albo pod presją, a tym razem powodem była miłość.
Moja wybranka nie miała jeszcze widocznego ciążowego brzuszka, gdy szliśmy do ołtarza. Była dopiero w drugim tygodniu ciąży, ale o tym fakcie nie mieliśmy jeszcze bladego pojęcia. Minęło 6 lat, odkąd wzięliśmy ślub. Czujemy się spełnieni i szczęśliwi. Nasze bliźniaki wspaniale się rozwijają i są w pełni zdrowe, a mój materiał genetyczny się nie zmarnował, choć za dziećmi nadal nie przepadam.
Rafał, 54 lata
Czytaj także: „Żonaty kumpel ubzdurał sobie, że na niego lecę. Byłam wierna, ale mąż miał na ten temat inne zdanie”
„Mój brat był człowiekiem sukcesu, lecz zamieszkał u mnie gdy podwinęła mu się noga. Zaproponował mi uczciwy układ”
„Mąż sądzi, że on i syn są jak 2 krople wody. To ciekawe, zwłaszcza, że to nie on, a mój kochanek, jest ojcem”