„Mój brat był człowiekiem sukcesu, lecz zamieszkał u mnie gdy podwinęła mu się noga. Zaproponował mi uczciwy układ”

bracia fot. Adobe Stock, My Ocean studio
„Przez całe nasze życie nie mieliśmy okazji usiąść i pogadać od serca. Spotykaliśmy się dosłownie kilka razy w ciągu roku, udając radość i opowiadając sobie nawzajem tylko o tym, co nam wyszło. Właśnie przez to, że widywaliśmy się tak rzadko, nie dostrzegłem wcześniej, że mój brat — choć osiągnął szczyty w swojej branży — tak naprawdę przegrał w życiu”.
/ 03.09.2024 08:30
bracia fot. Adobe Stock, My Ocean studio

Mój starszy brat zapowiedział, że zawita do nas na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak nigdy nie był jakimś wielkim fanem świątecznych obyczajów, pojawił się dopiero pod koniec stycznia. Wytłumaczył się, że wcześniej było to niemożliwe z uwagi na obowiązki zawodowe i inne sprawy. Ja tylko niedbale wzruszyłem ramionami na jego wyjaśnienia. 

Odkąd dziesięć lat temu zamieszkałem na wsi, moje podejście do upływającego czasu również się zmieniło. Zupełnie przestałem się gdziekolwiek spieszyć. Oczywiście o kolacji wigilijnej nie mogło być już mowy, ale moja ukochana małżonka wyczarowała z tego, co mieliśmy w spiżarni, prawdziwie wystawny posiłek. Zasiedliśmy do kolacji w cztery osoby, gdyż dołączył do nas również mój sześcioletni synek, Marcin.

Nie spodziewałem się tego po nim

Wujek wręczył mu spóźniony upominek na święta: zbiór klocków konstrukcyjnych Lego. Jednak syn nawet nie wyjął go z opakowania, tylko z podejrzliwością zerkał na spore pudło, udekorowane jaskrawymi rysunkami, które spoczywało na krześle obok niego. Gdy skończyliśmy kolację, zasugerowałem, byśmy udali się do garażu, gdzie miałem swój zakątek do pracy i gdzie mogłem bez przeszkód palić. Napełniłem fajkę tytoniem, mój brat sięgnął po paczkę papierosów i ulokował na stole sporą flaszkę whisky. Sprawiała wrażenie kosztownej. Po wypiciu po kieliszku i chwili palenia w ciszy, Wojtek rzucił lekkim tonem pytanie:

– Hej, jak tam życie?

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– Na całe szczęście bez zmian, po staremu – odparłem.

– Czyli zastój…

– Raczej harmonia – skorygowałem jego słowa. – W każdym bądź razie brak negatywnych zmian. A co słychać u ciebie? – skierowałem pytanie do niego, spodziewając się równie lakonicznej reakcji.

Beznadziejnie – skwitował jednym słowem.

Docierały do mnie słuchy, że stopniowo, ale konsekwentnie wspinał się po drabinie sukcesu w jednej z firm, zarabiając kokosy na tym, co jest jego pasją. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, może ze dwa, góra trzy razy w ciągu roku i za każdym razem był pełen zapału. Skąd więc ta niespodziewana przemiana?

– Słuchaj, a wytłumaczysz mi o co chodzi?

– No cóż, sytuacja wygląda następująco. Pracuję w korpo i mam wrażenie, że trafiłem już na szklany sufit. Właśnie przekroczyłem czterdziestkę, a szanse na dalszy progres wydają się mizerne. W sumie to czuję, że utknąłem w martwym punkcie. I lada chwila pewnie znajdzie się jakiś młodszy gość, który wypchnie mnie z mojej pozycji. Niby zarabiam całkiem nieźle, blisko dychę miesięcznie, udało mi się też trochę kasy odłożyć, ale na spokojną jesień życia to raczej wciąż za mało. Odpuszczę sobie te zagadki i wyścigi, to po prostu nie moja bajka…

– Chyba to jeszcze nie ten moment – sprzeciwiłem się. – I nie przesadzaj. Ja i Maja mamy o wiele mniejsze dochody od twoich, a i tak możemy pozwolić sobie na większość rzeczy.

Wojtek tylko podniósł ramiona w geście rezygnacji.

– Życie na wsi to nieduży koszt.

– W takim razie przenieś się gdzieś, choćby do naszego domu. Wolnej przestrzeni u nas pod dostatkiem, bo cały dom liczy powyżej 300 m2, a dwa pokoje świecą pustkami – odparłem.

– Ale co ja bym tam porabiał, żeby nie paść trupem z nudów? – spytał z namysłem.

Sięgnął po parę niedokończonych, drewnianych elementów leżących na blacie i machinalnie zaczął układać je w stosik.

– Właściwie to zastanawiające – stwierdził, wciąż zajmując się klockami – jak niewiele wiemy o sobie nawzajem. Tobie jest tylko wiadome, że jestem zatrudniony w sporej korporacji w Warszawie. Mnie z kolei, że mieszkasz na wsi. Nie uważasz, że to trochę dziwne, że do tej pory nie mieliśmy okazji pogadać ze sobą jak bracia?

– Nasze życia obrały różne kierunki już dawno temu – powiedziałem, przywołując wspomnienia. – Ja wybrałem studia na politechnice, a ty zdecydowałeś się na prawo. Mnie pasjonowała obróbka drewna, a tobie zależało na zarabianiu kasy. Wyprowadziłem się z naszego miasta zaraz po tym, jak się ożeniłem, bo uwielbiam ciszę i spokój, a ty od zawsze preferowałeś miejski zgiełk i wieczną gonitwę. Majka uczy plastyki, trochę projektuje i rzeźbi, a ja tworzę meble i inne drewniane przedmioty. Ty za to robisz coś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Ja mam żonę i syna, a ty… – i w tym momencie z taktem umilkłem.

– Mam za sobą dwa małżeństwa, które się rozpadły, ale nie doczekałem się potomstwa – uzupełnił moją myśl.

Ponownie napełnił nasze szklanki. Wzięliśmy po łyku, chwilę posiedzieliśmy bez słowa, od czasu do czasu wzdychając z ciężkim sercem. On z powodu zmartwień, ja przez ten trunek, który w smaku i zapachu przypominał mi impregnat, którego używałem podczas odnawiania mebli. Gdy sięgał po butelkę, by dolać nam po raz kolejny, dałem mu znak, by tego nie robił. Podniosłem się z miejsca i powolnym krokiem udałem się do kuchni, skąd przyniosłem litrową flaszkę.

Przeczuwałem, że dzieje się coś złego

– Masz, skosztuj – zaproponowałem, nalewając trunek do kieliszków. – Domowa nalewka dereniowa na bimbrze od okolicznego bimbrownika – mrugnąłem porozumiewawczo.

Przełknął i zaniemówił z wrażenia.

– Niezłe, naprawdę w porządku – wydusił z siebie.

– I bardzo zdrowe! – parsknąłem śmiechem.

– Słuchaj, a co do tego upominku dla Marcina... Chyba niezbyt mu się spodobał, co? – przerzucił się na inny wątek. – Dzieci moich kumpli wariują na punkcie tych klocków, to sobie pomyślałem...

– Obawiam się, że on jeszcze nie do końca ogarnia, jak się tym bawić – stwierdziłem.

– Daj spokój, nie rób z niego głupka – zirytował się. – Jak to możliwe, żeby dzieciak nie wiedział, do czego służą klocki?

– Raczej niektórzy dorośli nie mają pojęcia, do czego tak naprawdę są klocki – rzuciłem żartem. – Mimo że non stop się nimi bawią, zupełnie jak ty w tym momencie.

Ze zdumieniem zerknął na kostki, którymi od jakiegoś czasu manipulował.

– Drewniane klocki? – zapytał zaskoczony.

– Faktycznie, na razie nie są ukończone, ale wszystko się zgadza, to klocki. Autentyczne. Wykonane z drewna bukowego, póki co niepoddane bejcowaniu, jednak wstępnie oszlifowane.

– Marcin bawi się właśnie nimi?

– Niczym innym. Do kompletu parę resoraków i małe figurki żołnierzy. Cała jego sypialnia jest pełna księżycowych stacji i budowli, których zastosowania nawet nie próbuję odgadnąć.

– Sam skonstruowałeś mu te klocki?

– No jasne, ze skrawków, co mi zostały po stole na zlecenie. Marcin już zgromadził z kilkanaście zestawów, bo zawsze coś mi się ostaje po każdej fusze. A do drewna mam dostęp właściwie bez ograniczeń, no to wiesz… – wzruszyłem ramionami, a następnie, by być w porządku wobec prawdy, dorzuciłem: – Majka to wymyśliła, na zajęcia plastyczne, więc jej zmajstrowałem jakieś trzy lata temu pierwszy pakiet, takich odrobinkę większych klocków. Dzieciaki w podstawówce się jarały nimi niesamowicie, więc na kolejne święta zrobiłem kilkanaście kompletów. Za jednego w ramach wdzięczności dostaliśmy nawet całego gąsiora – parsknąłem śmiechem na samą myśl o tym.

Przez moment nic nie mówiłem, trochę zakłopotany, bo brat spoglądał na mnie jakoś inaczej niż zwykle. Uniósł jeden klocek i spytał:

– Masz pojęcie, co właśnie trzymam?

Odetchnąłem głęboko.

– Daj spokój, stary, wiesz, że nie przepadam za zagadkami i zawodami… – odpowiedziałem.

– Tym razem nie odpuszczę, bo to, co mam w dłoni, to rozwiązanie kwestii, nad którą głowię się od prawie dwunastu miesięcy.

– No to chyba nie było jakieś mega skomplikowane pytanie, jeśli można na nie odpowiedzieć kawałkiem drewna – zażartowałem.

Wojtek wpatrywał się jak zahipnotyzowany w nieobrobiony kawałek drewna.

– Słuchaj, jak patrzyłem za upominkiem dla Marcina, to w jednym ze sklepów natknąłem się na coś takiego. – Uniósł drewniany element jeszcze wyżej, obracając go w dłoniach i przyglądając mu się z każdej strony. – Tamte nie były wykonane z taką starannością, pewnie sklecili je gdzieś w fabryce w Chinach. Ale że miały napis „eko”, to kosztowały kupę szmalu.

– Klocki z drewna? – zaskoczony uniosłem brwi.

Przytaknął skinieniem głowy. Po chwili zapytał:

– Kiedy mówiłeś, żebym zamieszkał z wami, to było szczere zaproszenie czy po prostu, no wiesz, zwykła uprzejmość?

– Nie mam w zwyczaju być aż tak uprzejmy – burknąłem. – Jak już coś mówię, to się tego trzymam. Ale – żeby zacytować twoje słowa – czym tu będziesz się zajmował, żeby nie paść z nudów?

– Wchodzę z tobą w spółkę – oznajmił. – Mniej więcej o to chodzi, ale muszę się nad tym głębiej zastanowić i doszlifować parę kwestii. A teraz dolej mi jeszcze trochę tego specjału, bo mam wrażenie, że ma on niezwykłą moc pobudzania szarych komórek… – posłał mi uśmiech.

Zaproponował mi dobry układ

Trochę przesadził z tym pobudzaniem, bo gdy już opróżniliśmy butelkę, ledwo dowlokłem go do wyrka. Kolejnego dnia spał aż do obiadu, a kiedy w końcu przyczłapał do kuchni, sprawiał wrażenie nieźle zmaltretowanego.

– Czy mógłbym u was pomieszkać parę dni? – spytał, sącząc ciepłą kawę.

– Wczorajsza impreza dała ci tak w kość? – Majka popatrzyła na mojego brata z niepokojem, a następnie zerknęła na mnie z naganą. Niczym nauczycielka.

– Zupełnie nie, mam się super, ale potrzebuję ciszy do pracy.

– Ty zawsze harujesz na maksa – skomentowałem.

– I po raz kolejny pudło – wyszczerzył zęby. – Mam tego potąd – przyznał.

– W takim razie zapraszamy na tak długo, jak będziesz potrzebował – oznajmiłem, a moja małżonka przytaknęła, popierając mnie.

Trzeciego dnia w naszej kuchni Wojtek zorganizował pokaz. Zaprosił nas wszystkich i na komputerze przenośnym zaprezentował masę zdjęć z barwnymi diagramami, zestawienia w excelu z obliczeniami oraz strategię ekspansji nowego przedsięwzięcia... wytwarzającego klocki z drewna.

Moja Maja miała odpowiadać za projekty z pomocą naszego synka Marcina, który miał być jej doradcą. Ja z kolei zająłbym się wytwarzaniem, a mój brat byłby odpowiedzialny za marketing i prowadzenie e–sklepu.

Ten pomysł bardzo przypadł do gustu naszej rodzince. Oczy Majki aż rozbłysły, gdy pomyślała o tworzeniu czegoś przyjaznego środowisku, artystycznego i przeznaczonego dla najmłodszych. Marcinek nie mógł się doczekać, aby zostać specjalistą od klocków i móc pobawić się w pracę razem z mamusią. Mnie też ten koncept zdecydowanie zaciekawił. Przede wszystkim dlatego, że dzięki temu uda nam się dorobić trochę grosza. Bo jak Wojtek się za coś bierze, to na sto procent przyniesie to zyski.

Okej, pieniądze nie są najistotniejsze, ciągle tak sądziłem, ale mimo wszystko niepokoiło mnie, że nie odłożyliśmy nic na czarną godzinę i w razie jakichś nieprzewidzianych wydatków, typu remont mieszkania czy kłopoty zdrowotne, moglibyśmy mieć problem. Poza tym, żeby zarobić, zajmowałbym się tym, co sprawia mi przyjemność. Dodatkowo miałem świetny pretekst, żeby zainwestować w nową szlifierkę.

No i czwarta sprawa – mój brat zamieszka z nami. Przestanie uganiać się za nie wiadomo czym, wyrwie się z młyna korporacyjnego i kiedy złapie oddech oraz zwolni tempo, być może odnajdzie swoje szczęście, a dzięki temu nie umrze na zawał jak nasz ojciec.

Marcin, 38 lat

Czytaj także:
„Mdliło mnie z zazdrości na widok zakochanej siostry. Zniszczyłam jej życie i wcale mi jej nie żal”
„Dziewczyna mojego synka jest od niego starsza o 20 lat. Zamiast znaleźć sobie młodą żonkę, romansuje z dojrzałą mamuśką”
„Mąż zamiast za biurkiem przesiadywał w parku. Gdy się wydało czemu, nie wiedziałam, czy go przytulić, czy wypędzić”

Redakcja poleca

REKLAMA