Przez ponad 20 lat małżeństwa byłam tak skupiona na uszczęśliwianiu męża, że kompletnie zapomniałam o sobie. Przez ten czas nagromadziło się we mnie mnóstwo żalu, złości i niechęci do człowieka, w którym kiedyś byłam szaleńczo zakochana. Teraz, poza dorosłymi dziećmi i mieszkaniem pod jednym dachem, nic nas nie łączyło.
Bałam się samotności
Odkąd pamiętam, bałam się samotności niczym diabeł wody święconej. Kiedy poznałam Krzyśka, byłam 18-letnią dziewczyną, która pragnęła wyrwać się z rodzinnego domu. Rodzice wiecznie się kłócili, a do tego faworyzowali moją młodszą siostrę – być może wynikało z dużej, bo 9-letniej, różnicy wieku między nami. W każdym razie w dorosłość wchodziłam z głębokim poczuciem niesprawiedliwości i odrzucenia.
Straszliwie łaknęłam zainteresowania i miłości, więc gdy na mej drodze pojawił się Krzysiek, dosłownie oszalałam ze szczęścia. Był starszy i całkowicie zawrócił mi w głowie, bardzo szybko staliśmy się parą i zaczęli planować wspólne życie. Już niespełna rok później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Robiłam, co mogłam, aby we wszystkim mu dogadzać. On się nie musiał o nic starać – po prostu przychodził na gotowe.
Grałam rolę idealnej żony
Sprawa się skomplikowała, gdy na świecie pojawiły się nasi synowie. Przybyło mi obowiązków, narzekałam na zmęczenie, a mąż miał tylko pretensje, iż w stosunku do niego raptem zaniżyłam poprzeczkę. Miał wysokie wymagania i oczekiwał, że będę skakać dookoła niego. Zaciskałam tylko zęby, bo co innego mogłam począć? Byłam od niego całkowicie zależna finansowo. Gdzie niby bym się podziała z dwójką małych dzieci? Powrót do rodziców nie wchodził w rachubę – zwłaszcza że od początku sprzeciwiali się mojemu związkowi z Krzyśkiem.
Lata mijały, a ja ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy dzielnie odgrywałam rolę idealnej żony i matki, coraz bardziej tracąc siebie. W pewnym momencie musiałam podjąć zatrudnienie, ale nie byłam zadowolona z tej pracy. W ogóle z niczego nie byłam zadowolona i czułam, że zapadam się w destrukcyjną pustkę.
Nie miałam siły się złościć
Od dłuższego czasu towarzyszyło mi przeświadczenie, iż Krzysiek ma kogoś na boku. Nie sypialiśmy ze sobą, nasze pożycie od dawna nie istniało. Mieliśmy nawet odrębne sypialnie. Któregoś razu biedak się pomylił i to do mnie, zamiast do swojej kochanki, wysłał pikantnego SMS-a.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w tych seksownych fatałaszkach, które ci kupiłem – przeczytałam to parę razy na głos i zastanawiałam się, czy śmiać się, czy płakać.
Najzwyczajniej w świecie ręce mi opadły. A więc jednak miałam rację co do zdrady. Nie byłam zła, aczkolwiek zrobiło mi się trochę przykro, ponieważ przez ponad dwie dekady mnie Krzysiek nie sprawił żadnego prezentu o erotycznym podtekście. Parę razy dostałam kwiaty i to wszystko. Oczywiście nie omieszkałam pokazać mu tej nieszczęsnej wiadomości. Zresztą wracając do domu, był w pełni świadomy owej pomyłki.
Przyznał się od razu
– Co mam ci powiedzieć? – rozłożył ramiona w udawanym geście bezradności. – Jest, jak jest.
– Czyli do niczego – stwierdziłam – i jeśli o mnie chodzi, to mam już tego dość.
– Aha – przytaknął.
Naturalnie nie spodziewałam się tekstów w stylu „wybacz mi, zacznijmy od nowa”, ale te jego „aha” było straszliwie irytujące. Żenujące, że tak właśnie podsumował wspólne ćwierćwiecze.
Kiedy znajomi i rodzina dowiedzieli się, że Krzysiek się wyprowadził i bierzemy rozwód, reagowali tak, jakby nastąpił koniec świata. Wciąż wysłuchiwałam tylko, jaka to ze mnie bidulka.
– Jak ty sobie poradzisz? Wiesz, że bez Krzyśka nie będziesz żyła na takim poziomie – moja siostra kręciła głową, czy to z politowaniem, czy ze współczuciem, trudno zgadnąć.
Nie tylko ona narzekała.
– A co na to chłopaki? Wyrządzasz im ogromną krzywdę – Agnieszka, którą do tej pory uważałam za przyjaciółkę, dobiła mnie tymi słowami.
Synowie mieli żal do ojca
Ja męża nie zdradzałam, więc nie widziałam powodu, żeby wpędzać się w poczucie winy. Co się natomiast tyczy Tymka i Marcina, moich synów, to wieść o rozstaniu przyjęli nader spokojnie. Nie kryli żalu do ojca.
– Nigdy mu nie wybaczę, że tak cię potraktował – oznajmił Tymek.
Perspektywa stania się ponownie singielką autentycznie mnie radowała. Szkoda, że nie rozwiedliśmy się wcześniej, ale przecież nigdy nie jest za późno za zmiany. Miałam mnóstwo obaw, ale nie zamierzałam pogrążać się w czarnej rozpaczy.
Jak się bawić, to się bawić!
Pomyślałam nawet, że… rozwód to też doskonała okazja do wyprawienia hucznej imprezy! Nie miałam konkretnego pomysłu na siebie, ale chciałam uczcić odzyskanie panieństwa. Gdy ludzie z mojego otoczenia na własne oczy przekonali się, że się nie załamałam, a wręcz przeciwnie – nabrałam wiatru w żagle, dali spokój z serwowaniem rad, o które wcale ich nie prosiłam.
O imprezowych planach poinformowałam kilka koleżanek, a te z entuzjazmem wykrzyknęły, że chętnie zajmą się zorganizowaniem zabawy. Muszę przyznać, że stanęły na wysokości zadania. Było w dechę! Wynajęły klub i zadbały o odpowiednie atrakcje kojarzące się głównie z niegrzecznymi wieczorami panieńskimi. Wszyscy bawili się fantastycznie. Potrzebowałam dwóch dni na zregenerowanie się i odzyskanie sił.
Miałam śmiałe plany
W ten sposób narodził się w moje głowie pomysł na świetny biznes. Niby gdzie jest napisane, że huczne imprezy wyprawia się jedynie z okazji zamążpójścia? Rozwód to też znakomita okoliczność do świętowania. Nie dla wszystkich oznacza on porażkę i przegraną, coraz więcej kobiet traktuje go jako początek nowego życia. Dlaczego zatem nie wejść w nie z przytupem?
– Anka, to jest mega! – Kaśka, jedna z organizatorek mojej imprezy, aż pisnęła z wrażenia. – Zarobisz na tym kupę kasy!
– Zarobimy – poprawiłam ją i uśmiechnęłam się od ucha do ucha – bo liczę na ciebie.
– Wchodzę w to, jak w dym.
Ruszyłam z własnym biznesem
Kaśka okazała się niezawodna, a luźna do tej pory znajomość przerodziła się w silną więź. Połączył nas biznes, a przy tym zyskałam serdeczną przyjaciółkę. Uruchomienie firmy i rozkręcenie jej było nie lada wyzwaniem, ale obie miałyśmy świadomość, że Rzym też nie od razu zbudowano. W końcu ciężka praca i zaangażowanie przyniosły pożądane rezultaty.
Dokładałyśmy wszelakich starań, aby nasze klientki były w stu procentach usatysfakcjonowane, a poczta pantoflowa zrobiła swoje. Kalendarz miałyśmy wypełniony po brzegi. Poszły za tym i pieniądze. Byłam taka szczęśliwa, mogąc w większym niż dotychczas stopniu wspomagać synów na studiach, a oni byli ze mnie bardzo dumni.
W najśmielszych snach nie spodziewałam się, że moje życie obierze taki kierunek i że wreszcie nastanie dzień, kiedy rozstanę się z nielubianą pracą. Stałam się zupełnie inną kobietą. Nawet Krzysiek raczył to zauważyć po tym, jak przypadkowo wpadliśmy na siebie.
Niby od niechcenia rzucił, że jest teraz sam i byłoby nawet miło, gdybyśmy umówili się na kawę. Ucieszyłam się, ale dlatego, że propozycja ta nie wywarła na mnie żadnego wrażenia i nie sprawiła, że chociaż przez sekundę pożałowałam rozwodu. Nie wnikałam, kto kogo zostawił – on kochankę czy ona jego. Po prostu grzecznie odmówiłam, dając przy tym wyraźnie do zrozumienia, że nie ma mowy o żadnych spotkaniach. Anka, którą Krzysiek znał kiedyś, odeszła – a nowa wersja mnie dopilnuje, żeby już nigdy nie powróciła.
Anna, 47 lat
Czytaj także:
„Teściowie nie akceptują mnie, bo jestem rozwódką z dzieckiem. Mówią, że mam grzech na karku i zepsuję im syna”
„Myślałem, że mam idealną żonę. Okazało się, że w naszym łóżku była już cała pielgrzymka kochanków”
„Opiekuję się chorym mężem, bo ma na koncie kupę pieniędzy. Liczę, że za chwilę to wszystko będzie moje”