Zawsze uważałam, że jestem całkiem normalna. Jasne, lubiłam odłożyć grosz do grosza, ale czy to coś złego? W naszym państwie jedynie w ten sposób da się coś uciułać, a i tak wymaga to sporo wysiłku. Z tego powodu już od małego zbierałam każdy grosz i wrzucałam do swojej świnki-skarbonki.
Później, kiedy byłam już dorosła i zorientowałam się, że trzymanie pieniędzy w śwince nie przyniesie mi żadnych korzyści, zaczęłam inwestować je w banku – na rachunkach i depozytach terminowych. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłam, że odbiegam od normy.
Moje dzieciństwo nie było usłane różami
Nie miałam szczęścia urodzić się w bogatym domu, a moja własna wypłata też nie powalała na kolana. Każdą rzecz musiałam zdobywać ciężką pracą, zaczynając praktycznie od zera. Taty zabrakło mi już we wczesnych latach, więc zostałyśmy we dwie z mamą, która ledwo wiązała koniec z końcem, pracując na jakimś biurowym stanowisku. Do teraz mieszka w niewielkiej wynajmowanej kawalerce na peryferiach, w okolicy, która delikatnie mówiąc, nie cieszy się najlepszą reputacją.
Nie potrafię pojąć, jak ona może żyć bez stresu, nie mając pewności czy na emeryturze wystarczy jej pieniędzy na czynsz. Ona uważa, że to bez znaczenia i cieszy się przyrodą dookoła blokowiska, ale dla mnie priorytetem jest posiadanie własnego lokum – po prostu chcę mieć świadomość, że coś należy do mnie. Wiadomo, że zaczynając bez niczego, nie jest łatwo. Mnie jednak oszczędzanie przychodzi bez problemu.
Nie mam pojęcia, czemu inni sądzą, że jestem jakaś inna. Od zawsze czułam na sobie te dziwne spojrzenia, słyszałam szepty za moimi plecami, a ostatnio parę osób powiedziało mi to prosto w twarz.
Chyba zaczęło się od tego, jak moja współlokatorka niedawno wspomniała, że powinnam się wynieść. Totalnie mnie to zaskoczyło. Dzielimy mieszkanie od trzech lat, od kiedy skończyłam studia i musiałam opuścić akademik. Sylwia to córka przyjaciółki mojej mamy i to ona załatwiła mi ten pokój.
Nigdy nie łączyła nas wielka przyjaźń, ale współdzielenie mieszkania układało się całkiem w porządku. Mój pokój faktycznie nie należał do przestronnych – przed generalnym remontem pełnił rolę spiżarni, ale mi to kompletnie nie przeszkadzało. W końcu sama zdecydowałam się go zająć ze względu na niższy czynsz w porównaniu do reszty.
– Jesteś pewna, że chcesz ten malutki pokoik? Trudno będzie Ci tu przyjmować znajomych – z nutą niepewności w głosie stwierdziła Sylwia, gdy się wprowadzałam. – Może zostawmy go dla naszej trzeciej współlokatorki, a Ty skorzystaj z tego większego?
Postanowiłam sobie, że nie będę zapraszać zbyt wielu osób. Przecież to mnóstwo wydatków – zakupy spożywcze, rachunki za prąd i gaz… Obiecałam sobie, że nie wydam ani złotówki więcej niż to absolutnie konieczne. W końcu grosz do grosza, a będzie kokosza – taka była od zawsze moja dewiza życiowa.
Brakowało mi budżetu na przyjaźnie
Co miesiąc, gdy tylko otrzymywałam swoje wynagrodzenie, najpierw odkładałam kasę potrzebną na rachunki i inne podstawowe wydatki. To, co zostało, przelewałam na oszczędnościowe konto. Byłam wyjątkowo dobra w wyszukiwaniu okazji cenowych w sklepach spożywczych – zawsze wiedziałam, gdzie akurat trwają jakieś obniżki.
Chociaż koleżanka Sylwia będąca właścicielką auta, sugerowała wspólne kupowanie produktów spożywczych w piątkowe popołudnie, to po jednorazowej eskapadzie, na którą przystałam z grzeczności, stwierdziłam stanowczo: koniec z tym! Sylwia nie żałowała pieniędzy i decydowała się nawet na zakup drogich artykułów, takich jak na przykład oliwki albo krewetki!
Gdy spojrzałam na swoje skąpe sprawunki, a potem na jej przepełniony koszyk, poczułam się trochę głupio. Ale w sumie to nie ma znaczenia – jestem dumna z tego, że mam proste upodobania i cieszę się jedzeniem zwykłych ziemniaków z kefirem albo makaronu z serem. Tak czy siak, od tamtej pory starałam się nie chodzić na zakupy razem z Sylwią.
Posiadałam bilet na komunikację publiczną obowiązujący przez 30 dni, dzięki czemu mogłam bez problemu odwiedzać sklepy wielkopowierzchniowe w każdej dzielnicy, poszukując okazji cenowych. Od czasu do czasu przemierzałam trasę pieszo, bo przecież aktywność fizyczna jest dobra dla kondycji, a nie planowałam wydawać funduszy na członkostwo w fitness klubie, jeśli podobne rezultaty byłam w stanie osiągnąć zupełnie bezpłatnie! Identycznie postępowałam w przypadku kupowania upominków dla bliskich.
Miałam darmowe jedzenie u mamy
W mojej budżetówce panowała dość ciepła atmosfera i był taki zwyczaj, że na imieniny każdy dostawał jakiś mały prezent, a jubilat częstował wszystkich smakołykami. Nie powiem, żeby to była jakaś fortuna, ale i tak trochę uszczuplało mój portfel, a ja za tym nie przepadałam.
Z okazji swoich imienin, nie zdecydowałam się na przygotowanie jakiegokolwiek poczęstunku dla gości. Mimo pewnego zakłopotania, przyjęłam podarunek (praktyczny komplet mydeł), ale od tamtej pory mogłam cieszyć się spokojem. Nikt nie oczekiwał ode mnie dorzucania się do zbiórki pieniędzy ani nie zapraszał na imieninowe przekąski.
Można powiedzieć, że przez to grono moich przyjaciół nie było zbyt liczne, ale ja potrafiłam znaleźć w tym pozytywy. Wyjścia na miasto niezbyt mi odpowiadają, głównie ze względu na horrendalne ceny w knajpach, a o biletach do kina czy teatru nawet nie wspomnę – mało kogo na nie stać.
Choć Sylwia, gdy dopiero zaczynałyśmy dzielić mieszkanie, usiłowała regularnie namówić mnie na jakieś wyjścia – czy to na shopping, czy pływanie – ja konsekwentnie mówiłam „nie”. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi robienie zakupów w lumpeksach i korzystanie z uroków jezior, kiedy tylko lato zawita.
No i każdy weekend spędzałam u mamy w moim rodzinnym miasteczku. Dla niej było milej, że może z kimś pogadać, a ja miałam darmowe żarcie. Fakt, przejazd autobusem trochę mnie kosztował, ale koniec końców i tak wychodziłam na swoje. Choć muszę przyznać z zaskoczeniem, ostatnimi czasy mama nie tryskała radością, gdy w piątkowe wieczory pojawiałam się u niej w domu.
– Dziwne, że wolisz do mnie wpaść niż umówić się z koleżankami – niemalże naskoczyła na mnie – Żeby kobieta w Twoim wieku nie miała własnego życia…
Wcale nie miałam do niej pretensji, ponieważ zaserwowała mi pyszniutkie kluski. Wiadomo, wiek robi swoje i zapewne stąd te zrzędzenia. Bardziej przejęłam się tym, co rzuciła Sylwia, gdy w zeszły piątek pakowałam walizkę przed wyjazdem do swojej rodzicielki.
Współlokatorka postawiła mi ultimatum
– Wiesz co, myślę, że powinnaś rozejrzeć się za jakimś nowym lokum – powiedziała, a ja na moment oniemiałam. Skąd wezmę coś w podobnej cenie?
– Dlaczego? – byłam zdziwiona. – Zachowuję się cicho, nie mam żadnych odwiedzających…
– Serio, ukrywasz papier toaletowy, gdy moja rodzinka wbija na chatę, żeby jej nie zużyli? – Sylwia nie wytrzymała. – Pora, żeby ktoś w końcu powiedział Ci, jak jest: masz jakąś manię oszczędzania! Przecież Ty w ogóle nie masz kumpli, bo panicznie boisz się, że będziesz musiała wykonać telefon, a to przecież kosztuje! Kiedy zamawiamy żarcie z dowozem, nigdy nie chcesz się dorzucić do rachunku! Ty nawet za neta nie bulisz, tylko podpinasz się pod wi-fi sąsiadów! Tak się nie da żyć! Marnujesz sobie życie, a przy okazji psujesz je innym naokoło!
Dała mi ultimatum – mam się wynieść przed końcem miesiąca. Sądziłam, że u mamy znajdę wsparcie i zrozumienie, ale po powrocie do domu nie zastałam jej na miejscu. Na domiar złego, nie przygotowała mi nic do jedzenia, a w lodówce była kompletna pustka. Całkowicie sfrustrowana i zniechęcona, pomaszerowałam do sklepu, mimo że miałam przy sobie jedynie drobne na bilet, bo nie spodziewałam się żadnych dodatkowych kosztów.
Zaopatrzyłam się w bułkę, kilka kawałków wędliny i ogórek, po czym skonsumowałam wieczorny posiłek, oglądając przy tym telewizję. Moja rodzicielka wraz z pewną przyjaciółką oraz zagadkowymi torbami przybyły dopiero o późnej porze.
– Ach, Danusiu, znowu tu jesteś – stwierdziła bez większego zapału, zerkając na kuchenną ławę. – Jak widzę, jadłaś już kolację. Zostawiłaś coś dla swojej matki?
– Kupiłam skromne zakupy na własny użytek – kajzerkę oraz dwie porcje wędliny. Nie znałam godziny Twojego powrotu – zaczęłam się usprawiedliwiać, choć przyczyna nie była mi znana. Być może dlatego, iż ta pani z trudem powstrzymywała parsknięcie śmiechem.
– To zapewne Twoja skąpa latorośl, zgadza się? – dociekała przyjaciółka mamy. – W istocie, nad wyraz problematyczny okaz...
Dzięki Bogu prędko się ulotniła i miałam okazję ponarzekać, że Sylwia wykopuje mnie z kwatery.
– Nie mam pojęcia, gdzie wynajdę lokum za taką cenę – wydusiłam z rezygnacją.
– Mnie też czeka przeprowadzka, nie tylko Ciebie – odrzekła mama, a na jej twarzy zagościł zagadkowy uśmiech. – Wkrótce i ja opuszczę to miejsce.
– Czyżby ktoś przejął Twoją kamienicę i teraz nie wystarczy Ci pieniędzy na czynsz? – poczułam autentyczny niepokój. – Przecież ciągle Cię namawiałam i zaklinałam, abyś w końcu odłożyła trochę grosza!
– Wyobraź sobie, że będę mieszkać w domku z własnym ogródkiem – odparła oschle i z widoczną dumą moja rodzicielka. – Wkrótce stanę na ślubnym kobiercu ze Zbyszkiem, a potem się do niego wprowadzam.
Zwaliło mnie to z nóg. Ależ to był dzień pełen niespodzianek! Jedno zaskoczenie goniło drugie… Wyobraźcie sobie, że moja matka… planuje stanąć na ślubnym kobiercu.
– Jak to, nie chciałaś mnie poinformować o ceremonii? I kto to jest ten cały Zbyszek?
– Poznałam go dzięki znajomym, bo wiesz, lepiej mieć kumpli niż forsę – stwierdziła z powagą. – Nic Ci nie wspomniałam, bo byś się tylko przejmowała koniecznością kupna prezentu ślubnego.
Danuta, 31 lat
Czytaj także:
„Od lat marzę o ślubie, ale mój chłopak boi się odejść od mamusi. Ta megiera decyduje za niego nawet o kolorze majtek”
„Narzeczony bawił się tak dobrze na wieczorze kawalerskim, że pomylił mój numer. Wysłał mi coś, czego nie powinien”
„Nie chciałam spędzać wakacji z dziećmi. Potrzebowałam odpocząć, więc podrzuciłam rozdarte wnuki teściowej”