Mój syn do świętoszków nie należy i swoje ma za uszami, ale nie jest debilem. Tymczasem nauczycielka matematyki tak go właśnie traktuje – ta jędza po prostu uwzięła się na niego. Co więcej, terroryzuje całą klasę i nie ma dnia, żeby Michałek nie wracał ze szkoły zapłakany. Mam już tego serdecznie dość.
Był chory przed jej lekcjami
Michał nienawidzi matematyki. Nie da się ukryć, że w głównej mierze jest to zasługa jego nauczycielki, która robi dosłownie wszystko, aby zniechęcić go do tego przedmiotu. Dobrze widzę, ile czasu syn poświęca na naukę i jak bardzo się stresuje, gdy w planie ma zajęcia z tym babsztylem. Nie jest wtedy w stanie wcisnąć w siebie nawet skromnego śniadania.
Co z tego, że pakuję mu kanapki do plecaka, skoro wracają razem z nim do domu nietknięte. Michał nie jest co prawda matematycznym geniuszem, ale całkiem nieźle radzi sobie z rozwiązywaniem zadań. Najgorzej idą mu sprawdziany i kartkówki, bo jest tak zdenerwowany, że popełnia głupie błędy.
– Mamo, ale ja naprawdę umiałem – mówi ze łzami w oczach, kiedy pytam, dlaczego dostał jedynkę.
Boję się, że w takim tempie tych jedynek nazbiera się tyle, że chłopak będzie miał poważny problem z uzyskaniem promocji do następnej klasy.
Miarka się przebrała
Przez pewien czas sądziłam, że nauczycielka Michała ma jakiś gorszy czas w życiu, dlatego na nim odreagowuje. Oczywiście, coś takiego w ogóle nie powinno mieć miejsca, bo jej obowiązkiem jest praca z dziećmi – problemy zostawia się w domu albo idzie na urlop czy zwolnienie.
W każdym razie któregoś dnia syn wrócił ze szkoły w takim stanie, że nie mogliśmy go z mężem chyba przez godzinę uspokoić. Otóż okazało się, że pani pytała go przez prawie pół lekcji przy tablicy, zadając pytania z nieprzerobionej jeszcze części materiału. Michał rzecz jasna nie potrafił na nie odpowiedzieć, w związku z czym został nazwany nieukiem. W dzienniku natomiast pojawiła się kolejna ocena niedostateczna.
– No nie, to już jest przegięcie – czułam, że krew się we mnie gotuje. – Co ona sobie w ogóle wyobraża? Jutro idę do dyrektorki.
– Masz rację, tak dłużej być nie może – przytaknął mąż.
Michał zamknął się w swoim pokoju i poszedł spać, taki był tym wszystkim zmęczony. Dla dziecka chodzącego do podstawówki takie sytuacje są nie dość, że męczące, to i niezrozumiałe. Nie umiałam mu wytłumaczyć, dlaczego matematyczka się na niego uwzięła. Było mi żal mojego dziecka, dlatego ani mi się śniło tak to zostawiać.
Rozmowa z dyrektorką szkoły nie spełniła niestety moich oczekiwań i nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Przypominała raczej odbijanie gumowej piłeczki o ścianę.
– Pani M. to bardzo ceniona nauczycielka – dyrektorka ewidentnie broniła swojej podwładnej. – Ma duże sukcesy w konkursach przedmiotowych i rodzicom zależy na tym, aby uczyła ich dzieci.
– To niech mi pani w takim razie wyjaśni, czemu akurat mojemu synowi robi po złości? – ciśnienie poszło mi górę.
– Nikt się do tej pory nie skarżył, a Michał często jest niegrzeczny również na innych lekcjach, Chyba widziała pani uwagi.
– Tak, widziałam.
Zrozumiałam, że nic nie wskóram. Dyrektorka miała mojego syna w głębokim poważaniu – wręcz uważała, że to on tu zawinił, bo bywa niesforny. Znam mojego syna doskonale i wiem, jak się potrafi zachowywać, ale na pewno nie jest nieukiem. Tak się akurat składa, że tylko z matematyką ma takie trudności, bo z pozostałych przedmiotów zwykle dostaje czwórki i piątki. Jest zdolnym chłopcem i nie zasłużył na tak podłe traktowanie.
Mąż wziął sprawy w swoje ręce
– I jak poszło? – zapytał Tomek, odbierając mnie spod szkoły.
Umówiliśmy się, że podjedzie, a potem wyskoczymy na większe zakupy. Michał tego dnia nie poszedł do szkoły. Z nerwów strasznie rozbolał go brzuch i został pod opieką babci.
– Daj spokój, nic nie załatwiłam – sapnęłam ciężko.
– To znaczy?
– Babka była totalnie głucha na to, co do niej mówiłam. Wszystko zrzuciła na nieodpowiednie zachowanie Michała.
– Można się było tego spodziewać – westchnął Tomek.
Po cichu łudziłam się, że dyrektorka porozmawia jednak z panią M. w celu wyjaśnienia sprawy, ale nic takiego nie nastąpiło. W postępowaniu nauczycielki wobec naszego syna nic się nie zmieniło, a Michał coraz gorzej to znosił. W dniach, w których miał matematykę, nie chciał iść do szkoły i trzeba było go tam zaciągać niemalże siłą.
– Rozmówię się z nią – Tomek uznał za stosowne przejąć stery.
– Masz na myśli dyrektorkę?
– Nie, tę kobietę od matematyki.
– Rób, co trzeba, bo ja nie mam siły się z tymi ludźmi użerać.
Ucieszyłam się, że mąż zajmie się tematem. Może panie w szkole inaczej do tego podejdą, jeżeli pogadają z mężczyzną. Tomek nie zwlekał i następnego dnia rano pojechał do szkoły – do pracy miał na popołudnie, więc mógł na spokojnie się tym zająć.
– Ogarnięte. Przypuszczam, że Michał nie będzie już miał kłopotów z matematyką – zadzwonił do mnie do biura, ale był jakiś dziwnie nieswój.
– Super, a u ciebie w porządku? – trochę się zaniepokoiłam.
– Tak, porozmawiamy w domu.
Nie chciał poruszać sprawy przy synu, więc musieliśmy poczekać, aż Michał zaśnie.
To wszystko jego wina
– Nie bardzo wiem, jak ci to powiedzieć – widać było, że jest strasznie zakłopotany.
– Jezu, o co chodzi? – nie miałam bladego pojęcia, czego się spodziewać.
– To z mojego powodu Michał miał przechlapane.
– Jak to?
– Z tą jego nauczycielką matematyki kiedyś się spotykałem – wyznał Tomek. – Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko, więc nie przypuszczałem, że to ona.
– O proszę, a to niespodzianka… – nie sądziłam, że coś takiego usłyszę.
– Nie rozstaliśmy się w cywilizowany sposób, czego nie mogła przeboleć, więc…
– Wykorzystała naszego syna, żeby się na tobie odegrać – dokończyłam.
– Dokładnie – przytaknął mąż. – To stare dzieje, chodziliśmy tylko miesięcy.
– Było, minęło – nie zamierzałam rozliczać Tomka za przeszłość, ja też miałam swoją.
– Zgadza się, ale ona dalej żywiła urazę. Poinformowałem ją, że jeżeli nie da mi Michałowi spokoju, to pójdę z tym do kuratora.
Od tamtej pory matematyczka przestała nękać naszego syna. Doszłam do wniosku, że w gruncie rzeczy to nieszczęśliwa kobieta, skoro przez tak długi czas nie potrafiła poradzić sobie z rozstaniem. Związki bywają różne, ale przychodzi w końcu taki moment, że trzeba pójść do przodu – a mszczenie się na kimś za pośrednictwem dziecka to nieporozumienie.
Agata, 35 lat
Czytaj także:
„Tegoroczne grzybobranie było wyjątkowo owocne. Poza prawdziwkiem, do mojego koszyka wpadł też przystojny leśniczy”
„Mąż nie mógł upilnować się nawet we własnym domu. Poderwał narzeczoną naszego syna i uciekł na koniec świata”
„Randka w ciemno zmieniła się w dziką awanturę. Raz na zawsze wyleczyłam się z poznawania przypadkowych facetów”