Wyjazd na jesienne grzybobranie od lat był moją tradycją. Nic tak mnie nie uspokaja jak długie spacery po lesie. Wokół cisza i spokój. Przymykam wtedy oczy, wdycham świeże powietrze i wsłuchuję się w odgłosy natury. Tylko tutaj tak dokładnie słychać każdy chrzęst i szelest. Spadające szyszki i żołędzie, szum wiatru gdzieś wysoko w koronach drzew, stukot dzięcioła mozolnie szukającego robaków w korze.
Taką miałam tradycję
Ech, czy może być lepszy sposób na zapomnienie o codziennych stresach niż wędrówka przez leśne ścieżki, liście chrzęszczące pod butami i zapach mchu zmieszany z żywicą i igliwiem sosen? Od lat jeżdżę do tej samej miejscowości. Kiedyś ta jesienne wyprawy organizowaliśmy z całą rodziną.
Gdy dzieciaki były małe, zawsze planowaliśmy wrześniowy weekend na wyjazd do H. To urocza wioska położona na skraju ogromnego lasu. To właśnie tutaj był dom po dziadkach mojego Antoniego. Jego rodzice wyjechali do miasta, ale Antek, jego brat Henryk i siostra Bożena każde wakacje spędzali u dziadków.
Antoni miał stąd mnóstwo wspomnień. Gdy dziadek, a potem babcia umarli, rodzeństwo postanowiło, że domek stanie się letniskową bazą dla całej rodziny. Wspólnymi siłami go wyremontowali, podciągnęli wodę, którą wcześniej trzeba było czerpać ze studni, postawili nowy płot, założyli centralne ogrzewanie.
Dzięki temu mieliśmy miejsce, gdzie mogliśmy spędzać urlop, święta i długie weekendy. To tylko niecałe dwie godziny drogi od naszego mieszkania, dlatego te wyprawy mogliśmy planować dosyć często. Kilka razy spędziliśmy tutaj nawet Sylwestra, organizując kulig po okolicach i imprezę w sprawdzonym rodzinnym gronie.
Od tego czasu minęły jednak długie lata. Nasze dzieciaki z czasem poszły do liceum, potem na studia. Wyjazdy na zabitą dechami wieś przestały być dla nich atrakcją. Bo kto chciałby chodzić na grzyby wraz z rodzicami, a potem obierać całe kosze, żeby suszyć i marynować prawdziwki, podgrzybki czy maślaki na całą zimę? Młodzi woleli wyprawy w góry czy do SPA ze znajomymi.
Planowaliśmy przeżywać drugą młodość
Siłą rzeczy na nasze tradycyjne grzybobrania jeździliśmy więc tylko z Antkiem.
– Nie przejmuj się Zosia. Teraz znowu jesteśmy jak młoda para. Wolni, niezależni i zakochani – śmiał się mój mąż. – Nic nie musimy, a wszystko możemy. Kto nam zabroni organizować sobie wieczorne ogniska z winem, a potem w niedzielę spać do południa? W końcu dzieciaki już nie czekają na niedzielny rosół.
Rzeczywiście, gdy tylko młodzież się usamodzielniła i wybyła na stałe z domu, my zaczęliśmy przeżywać drugą młodość. Tuż po ślubie naszej Sabinki wzięliśmy w pracy trzy tygodnie urlopu i wyjechaliśmy właśnie na naszą ukochaną wieś.
– Po co nam jakaś Grecja, Egipt i inne all inclusive? – Antek w ogóle nie rozumiał tej dzisiejszej mody na zagraniczne podróże. – Co nam brakuje w naszej ukochanej H.? – dodawał, a ja kiwałam głową.
– Pewnie, uwielbiam tę ciszę i przepiękne widoki za oknem. Do tego czytałam, że w tym roku borowiki mają bardzo obrodzić, dlatego musimy odwiedzić wszystkie nasze tajemne miejsca – śmiałam się, już planując jak przerobić nasze zbiory.
Antoni zmarł, a ja straciłam radość życia
Nie udało się nam jednak długo nacieszyć tą naszą drugą młodością. Minęły zaledwie dwa lata od wyprowadzki Sabiny, gdy mąż dostał zawału. Wezwałam pogotowie, ale pomoc na niewiele się zdała.
Antek niestety odszedł z tego świata. Miał zaledwie sześćdziesiąt dwa lata. Oboje czekaliśmy na emeryturę. Marzyliśmy, że może uda się nam dogadać z resztą rodziny. Chcieliśmy przeprowadzić się na wieś na całe lato i jesień. Jednak los zdecydował za nas i nasze szumne plany legły w gruzach.
Kolejne miesiące po śmierci męża były dla mnie bardzo trudne. Wracałam do pustego mieszkania i w każdym kącie szukałam obecności Antka. Jego jednak nie było, a ja czułam się przeraźliwie samotna. Jedyną odskocznią była dla mnie praca w szkolnej bibliotece. Swoje zajęcie kochałam od lat. Uwielbiałam kontakt z dzieciakami, które lgnęły do mnie niczym do dobrej cioci. Wraz z polonistką i anglistką organizowałam przedstawienia, okolicznościowe konkursy z nagrodami, warsztaty.
To właśnie na pracy całkowicie skupiłam się, żeby zapełnić pustkę w swoim prywatnym życiu. Syn i córka mieli swoje własne sprawy. Dzwonili, pytali, co słychać, ale doskonale wiedziałam, że nie mają czasu. Sabina właśnie była w ciąży, Bartek miał ciężki okres w pracy i musiał brać nadgodziny, żeby się utrzymać. Do tego spłacali kredyty i musieli skupiać się na zarabianiu i dbaniu o swoje rodziny, a nie matkowaniu mnie.
Powinnam kogoś poznać
I tak minął mi rok, potem drugi. W tym czasie zrezygnowałam z naszej tradycji wyjazdów na grzybobranie. Doskonale wiedziałam, że na wsi wszystko będzie przypominać mi Antoniego, a nie byłam jeszcze gotowa na to, żeby sama wyruszyć naszymi dawnymi ścieżkami.
– Wiesz mamo, jesteś jeszcze całkiem młoda. Nie masz nawet sześćdziesiątki, a żyjesz niczym staruszka. Może powinnaś ułożyć sobie życie? – kiedyś powiedziała nieśmiało Sabinka.
– Ale ja przecież mam ułożone życie. Mam mieszkanie, was, wnuki. Niedługo znowu zostanę babcią. Z pracy też nie mam zamiaru na razie odchodzić – odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, chociaż doskonale wiedziałam, co ta moja córcia próbuje mi zasugerować.
– Przecież wiesz o co mi chodzi. Powinnaś jeszcze poznać jakiegoś miłego pana. Myślę, że tata też chciałby, żebyś była szczęśliwa. Na pewno jest zły, że zamykasz się na ludzi i żyjesz niczym pustelnica.
Zaskoczyła mnie ta rozmowa i dała nieco do myślenia. Nie czułam się jednak gotowa na budowanie nowych związków. Zresztą, gdzie niby miałabym szukać tego miłego starszego pana? W szkole od lat pracowaliśmy w tym samym gronie. Ojcowie moich uczniów mieli żony, a nawet, gdyby trafił się jakiś wdowiec, to zwyczajnie byli dla mnie za młodzi.
– Miałabym niby jechać do sanatorium na łowy? – w końcu zwierzyłam się ze swoich wątpliwości Alince, nauczycielce plastyki, z którą od dawna się przyjaźniłam.
– A może poproś córkę, żeby założyła ci profil w aplikacji randkowej. Teraz wszyscy tak robią. Jakiś czas temu moja siostrzenica w ten sposób poznała swojego chłopaka.
– A ile lat ma twoja siostrzenica? – zapytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź.
– No dwadzieścia dwa, ale to przecież nie są portale zarezerwowane jedynie dla młodych. Seniorzy też w ten sposób teraz szukają miłości.
Machnęłam jednak ręką na rady Aliny. Gdzie tam mnie do biegania na randki? Jestem na to już stanowczo za stara. I tak mijały kolejne dni. Wstawałam, chodziłam do pracy, angażowałam się w życie kulturalne szkoły, czasami odwiedzały mnie dzieci, Alinka albo moja szwagierka. I to by było na tyle rozrywek w moim życiu.
Szwagierka wyciągnęła mnie na grzyby
Aż przyszła jesień, a Bożena stwierdziła, że w tym roku nie odpuści mi wyjazdu do H.
– Przecież wiem, jak bardzo kochałaś te grzybobrania z Antonim. Mojego brata już nie ma, ale to nie powód, żebyś odpuściła sobie wszystkie przyjemności i żyła jak asceta w swojej wieży – szwagierka wpadła do mnie pewnej soboty z ciastem kupionym w pobliskiej cukierni i butelką nalewki własnej roboty.
– Nie mam ochoty nigdzie jechać. No i słyszałam, że w tym roku nie ma grzybów – krzyknęłam z kuchni, parząc nam kawę i próbując odwieść ją od pomysłu na wyjazd.
Bożena jednak nie darowała.
– Za tydzień wyjeżdżamy i nie ma przeproś. Weź kilka dni wolnego w pracy. Z tego, co wiem, całe wakacje tkwiłaś przy remoncie biblioteki i nie wykorzystałaś tegorocznego urlopu – powiedziała, nalewając nam do kieliszków swojej popisowej nalewki z czarnych porzeczek.
Kto zna tę kobietę, doskonale wie, że jej nie idzie przegadać. Młodsza siostra Antka była uparta, a jak coś sobie wymyśliła, nie odpuszczała. Choćby się waliło i paliło wokół, ona musiała zrealizować swoje plany. I właśnie tak było i tym razem. W końcu, dla świętego spokoju, zgodziłam się na to grzybobranie. „Może to i dobry pomysł. Zawsze w lesie odpoczywam, a teraz naprawdę potrzebuję zmiany” – myślałam.
Poznałam przystojnego leśniczego
Pojechaliśmy w sobotę rano, żeby nie tłuc się autem po nocy. Myślałam, że będziemy tylko we trójkę – ja, Bożena i jej mąż Jarek. Na miejscu okazało się jednak, że na wieczorne ognisko jest zaproszony ktoś jeszcze.
– To Tomasz, tutejszy leśniczy – przedstawiła nas Bożena. – Z Tomkiem bawiliśmy się w dzieciństwie, biegając po polach i lasach. Później wyjechał na wiele lat, ale teraz wrócił i objął posadę leśniczego po starym Kazimierzu – czy mi się tylko wydawało, czy szwagierka dyskretnie puściła do mnie oko?
Wieczorne ognisko okazało się bardzo udane. Już nie pamiętam, kiedy tak doskonale się bawiłam. Tomasz okazał się bardzo ciekawym rozmówcą, który wiele lat spędził w leśniczówce w Bieszczadach i naprawdę pasjonująco opowiadał o swojej pracy. Gdy doszedł do kawałka o turystce, która wzięła go za niedźwiedzia, niemal pękałam ze śmiechu.
Kolejnego dnia całą czwórką wybraliśmy się na grzyby. Okazało się, że Tomek, ku rozbawieniu wszystkich, próbował prowadzić mnie w miejsca, gdzie rosły najbardziej dorodne prawdziwki. Dlaczego to tak nas śmieszyło? Otóż były to dokładnie te same tajemne zakątki, które od lat odwiedzałam z mężem.
Okazało się, że moje tegoroczne grzybobranie było naprawdę owocne. Zebrałam nie tylko całe kosze prawdziwków i podgrzybków, ale i poznałam kogoś, kto chyba na dłużej zagości w moim życiu. Zaczęłam spotykać się z tym przystojnym leśniczym. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. Nie robimy dalekosiężnych planów. Na razie wystarczy mi to, że kolejny weekend znowu spędzam w H. I do tego w bardzo miłym towarzystwie.
Zofia, 59 lat
Czytaj także:
„Po śmierci ojca dostałem wszystkie pieniądze z jego polisy. Rodzeństwo ma mnie za złodzieja i krętacza”
„Na naszym ślubie przeżyliśmy chwile grozy. To nie miało prawa się wydarzyć w tak ważnym momencie”
„Chciałam utrzeć nosa rodzinie i wpadłam po uszy. Wynajęty facet z rodzinnej imprezy skradł nie tylko moje serce”