W wieku 22 lat na świat przyszło moje pierwsze dziecko. Wówczas było całkiem normalne, że pary brały ślub, będąc jeszcze na studiach lub zaraz po zdanej maturze. Młode mamy dość często decydowały się na przerwę w nauce trwającą rok lub dwa, po czym kontynuowały edukację, pisząc prace magisterskie. Nierzadkim widokiem były wtedy kobiety świętujące obronę dyplomu, prowadząc wózki ze swoimi pociechami.
Wyjątkiem nie byłam
Studia to czas, kiedy los zetknął mnie ze Staszkiem. Rok później stanęliśmy na ślubnym kobiercu, a po 10 miesiącach na świat przyszła nasza córeczka, Anita. Nie powiem, żeby było lekko. Mąż był w porządku, ale wtedy faceci nie bardzo kwapili się do opieki nad dziećmi – przewijania pieluch, usypiania, spacerów z wózkiem. To głównie spoczywało na barkach kobiet.
Próbowałam jakoś łączyć studiowanie z byciem mamą, ale w końcu musiałam odpuścić. Kiedy dotarło do mnie, że moja wiedza kuleje coraz bardziej, a profesorowie przepychają mnie z semestru na semestr tylko z politowania, zdecydowałam się wziąć urlop dziekański.
Nie potrzebowałam ich litości. Nie chciałam również być głupią osobą z papierem ukończenia studiów. Przecież moim kierunkiem była psychologia, a ja szczerze pragnęłam nieść pomoc innym. Nie mogłam sobie pozwolić na bycie niekompetentną, bo przez własną ignorancję mogłabym wyrządzić komuś krzywdę.
Dwa lata w czterech ścianach, przewijania, kupek, ciągłego bycia na zawołanie, blendowania warzywek i powtarzania: „a kuku!”. Takie życie może spowodować regres. Uwielbiałam moją córeczkę. Anita była najcudowniejszą istotką na całym świecie, ale tęskniłam za ludźmi, wiedzą, interesującymi konwersacjami z dorosłymi. Kiedy malutka zaczęła chodzić do przedszkola, a ja wróciłam na studia, rozpierała mnie radość.
– Pani Doroto, muszę przyznać, że trafnymi ciętymi uwagami – odparł profesor. – Cieszę się, że może pani znów uczestniczyć w zajęciach. Byłoby mi niezmiernie miło, aby pani dołączyła kiedyś do naszego zespołu.
Nie garnęła się do nauki
Włożyłam w to całe serce i energię, co przyniosło efekty – otrzymałam propozycję pisania pracy doktorskiej, a także kontynuowania kariery na uczelni, prowadzenia zajęć dla studentów i rozwoju naukowego. Wprawdzie nie otworzyłam własnego gabinetu terapeutycznego, o czym kiedyś marzyłam, ale kształcę osoby, które w przyszłości będą to robić. W ten sposób mam swój udział w niesieniu pomocy potrzebującym, co daje mi poczucie satysfakcji i spełnienia. Staszek znalazł zatrudnienie w urzędzie miasta i również świetnie daje sobie radę. Natomiast Anita…
To prawda, być może zanadto poświęciłam się pracy zawodowej, a za mało czasu przeznaczyłam dla mojej córeczki. Anitka, nasz mały aniołek, nigdy nie przejawiała entuzjazmu do nauki. Od najmłodszych lat najchętniej przesiadywała przed lustrem, marząc o karierze modelki. Twierdziła, że nie będzie potrzebowała egzaminu dojrzałości ani edukacji wyższej.
– Zastanów się, co będziesz robić, kiedy Twoja kariera dobiegnie końca po trzydziestce? – usiłowałam nakłonić ją do refleksji, podkreślając, że zdobyta wiedza pozostanie z nią na całe życie.
Bez względu na to, czym będzie się w przyszłości zajmować, te umiejętności na zawsze pozostaną jej własnością. Nasza pociecha jedynie chichotała, mówiąc, że brzmię jak nauczyciel. Kiedy uczęszczała do szkoły średniej, regularnie byliśmy wzywani na dywanik. Raz chodziło o niesatysfakcjonujące stopnie, innym razem o niewłaściwe zachowanie i pyskówki z belframi, jeszcze kiedy indziej o lekceważący stosunek do swoich powinności.
Zdarzało się też, że przyłapano ją na paleniu za budynkiem szkoły albo na okazywaniu czułości w sali katechetycznej… Ale prawdziwą bombą, którą Anitka na nas zrzuciła, była wiadomość o ciąży. Zaledwie 2 miesiące przed egzaminem dojrzałości i swoimi 18. urodzinami.
Kompletnie mnie zatkało
I co dalej? W jaki sposób da sobie z tym wszystkim radę? Kim jest facet, który ją w to wpakował i jakie mają plany? Rany, chodzi o dzieciaka, a ona nawet nie ma jeszcze osiemnastki na karku. Całą przyszłość szlag trafił przez jedną głupią decyzję.
– Spokojnie, mamuś. Nie powiedziałabym, że zrujnowałam swoje życie… Damy radę to ogarnąć – powiedziała moja córa tak beztrosko, że aż mnie zatkało.
– Jak to „spokojnie”? O czym ty mówisz, że „damy radę”? Przecież to Ty zostaniesz mamą!
– Wiesz, ale chyba mi pomożesz?
Jasne, że zawsze mogła na mnie polegać. Spotkaliśmy jej faceta, z którym chodziła od kilku miesięcy. Oboje pragnęli mieć dziecko. Nie brali pod uwagę oddania malucha do adopcji. Czym zawiniła ta kruszynka, że spłodziła ją dwójka nieodpowiedzialnych smarkaczy? Staszek bez przerwy chodził wkurzony i całkowicie go rozumiałam. Również ciągle główkowałam, jak to będzie wyglądać w rzeczywistości.
– Damy radę, na pewno damy radę… – mruczał pod nosem mój małżonek. – Ta gówniara nie skończyła żadnych szkół, nigdzie nie pracuje, porządnego chłopa też nie ma, ale ona sobie poradzi. Jak niby?!
– Spokojnie, przecież my też zaczynaliśmy z niczym, kiedy się pobieraliśmy… – starałam się go uspokajać.
– Właśnie z tego powodu nasza pociecha przyszła na świat dwanaście miesięcy później! I nie mieszkaliśmy razem bez ślubu. Wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć związek i wzajemnie się wspierać. A co oni zrobili? Ledwo się poznali i już spodziewają się dziecka! A ja tak po cichu liczyłem na to, że jak nasza Anitka pójdzie na uczelnię, może nawet gdzieś dalej, to w końcu złapiemy oddech. Oboje jesteśmy przecież w kwiecie wieku, a do tego ustawieni.
No i jak tu teraz zaszaleć? Plany były piękne – trochę odreagować za wszystkie czasy, kiedy jako świeżo upieczeni małżonkowie nie mieliśmy na to czasu. Marzyło nam się szaleństwo na wakacjach, imprezowanie do białego rana, tańce do upadłego. Spontaniczne wypady w nieznane, pakowanie się w piątkowy wieczór do auta i jazda przed siebie. Ale gdzie tam! Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zamiast szaleństwa mamy na głowie powrót do pieluch, kupek i słoiczków z przecierem!
Byłam przekonana, że wyolbrzymia
Robił z igły widły, bo okoliczności zaskoczyły go w takim samym stopniu jak mnie, nasze pociechy czy rodziców Jasia, z którymi mieliśmy okazję się poznać i którzy także byli załamani tym, co się stało. Niestety, obawy Staszka się potwierdziły. Gdy Anita podchodziła do egzaminu dojrzałości, jeszcze bez widocznej ciąży, deklarowała, że znajdzie zatrudnienie, Janek ukończy edukację na uczelni, a ona później wróci do nauki. Po przyjściu na świat Leosia, zaczęła mówić co innego.
– Mamo, dasz radę zaopiekować się Leosiem? Muszę na chwilę wyjść, żeby coś pozałatwiać.
Wkrótce zorientowałam się, że to całe „załatwianie spraw” sprowadzało się głównie do imprezowania w knajpach. Nasza pociecha często wracała do domu bladym świtem, będąc pod wpływem alkoholu. W takich sytuacjach opieka nad Leosiem spadała na moje barki, aż do następnego dnia, a czasem nawet do obiadu.
Janek nadal mieszkał z rodzicami i studiował, a swojego synka odwiedzał raz na tydzień, na jakąś godzinkę. Gdy tylko pojawiała się konieczność przewinięcia malucha, uciekał gdzie pieprz rośnie. Zostaliśmy więc sami na placu boju – Staszek i ja.
– A nie mówiłem? – mój mąż nie omieszkał mi tego wypominać.
No tak, dziadek kochał swojego wnusia, ale w końcu był tylko dziadkiem, a nie tatą. Chciał, żeby rodzice Leona bardziej wzięli się w garść i zaopiekowali berbeciem, którego spłodzili. Mnie też powoli puszczały nerwy. Młodzi nawet nie kwapili się do ożenku, bo chcieli mieć kasę na przyjęcie weselne. Więc padło na mnie, żebym poszła do księdza i go ubłagała o chrzest dla wnuka.
Moje życie legło w gruzach, choć to nie ja nabroiłam. Brakowało mi czasu jak kiedyś, żeby ogarnąć się przed zajęciami. Coraz częściej musiałam działać spontanicznie. A raz przyszłam z Leonem na uczelnię, bo Anita spała jak kłoda. Niby szła do kumpeli na chwilę, a wróciła bladym świtem. Studenci pytali czy to moja pociecha. Dziewczyny wpadały w zachwyt nad maluchem.
W wieku 41 lat wcale nie sprawiałam wrażenia osoby, która ma wnuki. W dzisiejszych czasach panie w moim wieku decydują się na pierwsze dziecko! Jednak ja przeszłam już ten etap, więc dlaczego kolejny raz wplątałam się w opiekę nad bobasem?
Pragnęłam poczuć, że żyję
Marzyłam o odrobinie szaleństwa, o którym wspominał Staszek. Mimo ogromnej miłości do wnuka, nie postrzegałam siebie wyłącznie jako babci, której jedynym zadaniem jest opieka nad nim. Z każdym dniem coraz wyraźniej widziałam, że młodzi przyzwyczajają się do takiego stanu rzeczy i robią się coraz bardziej wygodni. Postanowiliśmy postawić sprawę jasno. Muszą wziąć ślub, zamieszkać razem oraz zakasać rękawy, aby należycie zająć się własnym dzieckiem albo zgłosimy sprawę do odpowiednich służb i niech oni zadecydują o przyszłości Leona.
No dobra, przyznaję się – to było zwykłe wymuszenie. Nie wiedzieliśmy nawet czy zadziała. Całe szczęście, że rodzice Jasia stanęli po naszej stronie. Oni również doszli do wniosku, że sytuacja robi się nie do zniesienia i nikomu to na dobre nie wyjdzie. Jedno to wspierać ich w opiece, a drugie zrzucać na nas całą odpowiedzialność za wychowywanie małego.
Jak tylko się o tym dowiedzieli, to się przejęli. Anita aż się popłakała ze strachu, że zabiorą jej dzieciaka. Urządziliśmy im takie skromniutkie wesele, załatwiliśmy małe mieszkanko, w którym zaczęli mieszkać z Leonkiem, chociaż w oczach mieli totalną panikę. Janek złapał jakąś pracę na doczepkę. Anita miała jeszcze jakieś pół roku, zanim maluszka będzie można oddać do żłobka, więc zaczęła się powolutku rozglądać za jakimś zajęciem na potem.
I nagle się okazało, że daje radę zajmować się brzdącem dzień w dzień, zamiast biegać od imprezy do imprezy. Nie zostawiliśmy ich tak całkiem samych. Razem z rodzicami Janka pomagamy im trochę finansowo. Wpadamy odwiedzić wnusia i czasem zabieramy go do siebie, żeby młodzi rodzice mogli się wyspać i trochę odpocząć.
Na bieżąco śledzimy, co u całej trójki słychać i jak sobie radzą. Od czasu do czasu podrzucamy im jakiś ciepły posiłek. Innym razem oznajmiamy, że w najbliższy weekend wyjeżdżamy w Bieszczady, więc spotkamy się dopiero za tydzień. Nie pozwoliliśmy wepchnąć się w rolę typowych dziadków, jak tego oczekiwała nasza córka. Zmusiliśmy ją, by skonfrontowała się z sytuacją i wzięła odpowiedzialność za własne postępowanie. A my…
Nareszcie możemy poczuć prawdziwą ulgę. Dopóki wystarczy nam sił, zapału, zdrowie dopisuje, a w głowach wciąż jesteśmy młodzi, mamy zamiar dobrze się bawić w życiu, które jest jeszcze przed nami. Teraz nasza kolej na odrobinę szaleństwa i cieszenie się swobodą. W końcu nasze dziecko już wychowaliśmy!
Dorota, 41 lat
Czytaj także:
„Wspólnik męża rzuca mi dwuznaczne propozycje. Nie powiem tego Janowi, bo boję się, że jego interes legnie w gruzach”
„Koleżanka śliniła się do mojego męża. Zalotne spojrzenia i wydekoltowane bluzki to był dopiero początek”
„Za pracą męża przenieśliśmy się na drugi koniec Polski. Teraz nie musi jeździć w delegacje, by spotkać się z kochanką”