Ten dzień zaczął się zupełnie normalnie. Misia wstała w bardzo dobrym humorze. Za oknem świeciło słońce. Michał jeszcze spał, a my uznałyśmy, że to świetny dzień na naleśniki. Nasmażyłam ich z tuzin. Misia zjadła trzy. Siedziała i śmiała się z buzią umorusaną powidłami.
– A co tu tak wesoło? – nagle w kuchni rozległ się tubalny głos mojego męża.
Podbiegł do Misi i zaczął ją podrzucać i łaskotać. Patrzyłam na nich i oczy mi się zaszkliły ze szczęścia. Byli całym moim życiem.
Dziś była moja kolej, żeby odwieźć Misię do przedszkola. Co oznaczało, że ja mam dziś samochód, czyli będę musiała zrobić zakupy. Misia na pożegnanie posłała mi buziaka i pobiegła do koleżanek. Po pracy miałam jeszcze podjechać do marketu i potem zabrać Misię. Gdy wsiadłam do samochodu, zadzwoniła komórka.
Myślałam, że to kiepski żart
– Pani Barbaro, proszę natychmiast przyjechać. Nie możemy znaleźć Misi – usłyszałam głos dyrektorki przedszkola.
Pędziłam jak szalona, ale starałam się uspokoić samą siebie. „Pewnie jest w innej sali. Albo się schowała, dla żartu. Na pewno już się wszystko wyjaśniło” – powtarzałam sobie w duchu, choć wiedziałam, że gdyby moja córka już się znalazła, dyrektorka by do mnie zadzwoniła. „Może nie ma zasięgu. Albo telefon się jej zablokował” – oszukiwałam się. Zaparkowałam na chodniku i wpadłam do przedszkola. Zesztywniałam, bo na miejscu była już policja.
– Co się stało? Gdzie jest Misia? Gdzie jest moja córka? – zaczęłam krzyczeć histerycznie.
– Proszę się uspokoić. Jeszcze nic nie wiemy. Po prostu nie możemy jej znaleźć. Może wyszła z rodzicem innego dziecka? Może miała dziś iść do kogoś z wizytą? Proszę sobie przypomnieć…
Nie słuchałam. Chciałam zadzwonić do Michała, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie mogłam wybrać numeru. W końcu się udało.
– Przyjedź do przedszkola. Misia zaginęła… Nie wiem, co się stało. Nic nie wiem. Po prostu jej tu nie ma….
Nagle ogarnęło mnie przerażenie
I poczułam straszliwą pustkę. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Michał wpadł do przedszkola kwadrans później. Zdążył mnie przytulić, gdy z pokoju ochrony wyszedł policjant.
– Mamy coś na nagraniu. Proszę tu przyjść – powiedział do nas.
Ledwie trzymałam się na nogach. Gdyby nie Michał, przewróciłabym się. Ochroniarz puścił nagranie. Widać na nim, jak Misia przechodzi przez dziurę w płocie. I tyle.
– Wezwałem już posiłki. Będziemy przeczesywać park. Nie wiemy, czy państwa córka postanowiła iść na spacer czy za płotem ktoś był i ją zawołał. I nakłonił, żeby wyszła. Na razie przeszukamy park. Jeżeli poszła na spacer, nie mogła daleko zajść. Mogą iść państwo z nami.
Nie mogłam bezczynnie siedzieć
Poszliśmy. Musiałam coś robić, nie mogłam bezczynnie siedzieć. Chodziliśmy i wołaliśmy naszą córkę przez dwie godziny. Ani śladu. Obdzwoniłam rodziców wszystkich dzieci. Nikt nic nie wiedział. Nikt nie widział Misi. Potem zadzwoniłam jeszcze do sąsiadów, znajomych. Też nic.
– Będziemy przeszukiwać okolicę dalej. A państwo powinni wrócić do domu. Ktoś tam powinien być. Może któryś z sąsiadów czy znajomych ją spotkał i odprowadził? Mundurowy was odwiezie – zadecydował dowodzący akcją.
Zgodziliśmy się. Byłam w tej chwili pozbawiona własnej woli. Działałam jak maszyna. Gdy weszliśmy do domu, spojrzałam na zegarek. Od zaginięcia Misi upłynęły cztery godziny i siedem minut. Dwie godziny później do domu przyjechali śledczy. Nie znaleźli w parku żadnego śladu.
Zadawali dziwne pytania
– Pani Barbaro, proszę ze mną do drugiego pokoju. Chcemy z państwem osobno porozmawiać – zaordynował policjant.
Przez dłuższą chwilę nie rozumiałam, o co mnie pyta. I jak ma to pomóc w odnalezieniu mojej córki? Czy Michał jest biologicznym ojcem Michaliny? Czy mam albo miałam kochanka? Czy planowałam odejście od męża? Czy Michał jest wierny? Może chciałam go ukarać?
– Jeżeli wie pani, gdzie jest córka, to teraz jest moment, żeby się przyznać. Nie oskarżymy pani. Jeszcze wszystko można odkręcić – łagodnie perswadował oficer.
A ja nagle zrozumiałam, co się dzieje. Zerwałam się i zaczęłam krzyczeć:
– Moja córka od kilku godzin jest gdzieś sama. Przestraszona. Może dzieje się jej krzywda! A wy zamiast jej szukać, grzebiecie się w moim życiu? W naszym życiu? Szukacie sensacji? Ani ja, ani Michał nie skrzywdziliśmy naszej córki. I nie mamy żadnych brudnych sekretów. Czy pan nie ma serca?
To był jakiś absurd
Pobiegłam do kuchni. Tam policjantka przesłuchiwała mojego męża. Stanęłam za drzwiami i słuchałam.
– Czy pan jest pewien, że jest biologicznym ojcem Misi? Czy robił pan badania DNA?
Michał nie rozumiał, dlaczego policjantka zadaje mu takie absurdalne pytania.
– Pani oficer próbuje ustalić, czy Misi nie porwał jej domniemany biologiczny ojciec. Albo mój kochanek. A może porwałam ją ja, żeby zemścić się na tobie. Bo mnie zdradzasz. Pewnie zaraz przejdzie do kolejnych wariantów. Że to ty kazałeś ją porwać. Żeby się zemścić. Albo żeby z nią i swoją kochanką wyjechać za granicę. To bardzo fajne, że mają państwo taką bujną wyobraźnię, ale proszę już sobie dać spokój – zaczęłam znowu krzyczeć. – Nasza córka zaginęła. Albo ktoś ją porwał. Zacznijcie jej szukać, bo my nie mamy z tym nic wspólnego! – ostatnie zdanie wywrzeszczałam.
I nagle straciłam siły. Opadłam na krzesło. Michał mnie przytulił.
– Już dobrze, uspokój się, na pewno zaraz wszystko się wyjaśni. Wszystko będzie dobrze.
Na nasze komórki co chwila dzwonili przyjaciele i znajomi z pytaniem o wieści. Nie miałam już siły odpowiadać kolejnym osobom, że nic nie wiadomo. Michał w końcu napisał SMS-a i wysłał go do wszystkich. Że bardzo dziękujemy za troskę i słowa wsparcia. I że jak tylko czegoś się dowiemy, damy znak. Pomogło. Telefony ucichły.
Bałam się coraz bardziej
Gdyby Misia po prostu wybrała się na spacer – ktoś by ją już znalazł. I zadzwonił na policję. Może się gdzieś schowała przed zimnem? A jeśli wpadła pod samochód?
– Szpitale. Dzwoniliście do szpitali? – zerwałam się z krzesła z nową energią.
– Sprawdziliśmy szpitale, pogotowie, straż pożarną. Nie mieli dziś żadnego wezwania do wypadku z udziałem małej dziewczynki – odpowiedział policjant, ten, który mnie przesłuchiwał. – Wiem, że pani nie chce ze mną rozmawiać. Ale muszę zadać jeszcze kilka pytań. Czy państwo są bogaci? Czy jest możliwe, że ktoś porwał Misię dla okupu?
Pokręciłam głową. Utrzymywaliśmy się tylko z pensji, mieszkanie kupiliśmy na kredyt. Nie mieliśmy żadnych większych oszczędności.
– Pytam tylko dla formalności. Gdybyśmy mieli do czynienia z porwaniem dla okupu, ktoś już by się do was odezwał. Ale nikt nie dzwonił, prawda? Proszę. Cokolwiek wam obiecali – nie warto ryzykować…
Bez słowa podałam mu komórkę. Michał też. Policjant sprawdził nasze połączenia. Miałam nadzieję, że policja wreszcie uwierzy, że nic nie ukrywamy. I zacznie szukać innych możliwości.
Opadłam na kanapę. Cały czas próbowałam od siebie odsunąć to słowo, które mózg cały czas mi podsuwał. Pedofil. Zaczęłam się trząść.
– Michał, a jeśli ją ktoś porwał? Nie dla okupu. Ale, ale… no wiesz.
Nie mogłam powiedzieć tego głośno. Po prostu nie mogłam. Większość policjantów w końcu sobie poszła. Została tylko pani oficer, która przesłuchiwała Michała.
– Pora sporządzić komunikat. Potrzebujemy aktualnego zdjęcia państwa córki. I opisu.
Pomagałam policji, jak mogłam
W komórce miałam zdjęcia ze spaceru dwa dni temu. Opisałam też policjantce, co miała pod spodem.
– Białe rajstopki. Nie mogłam ich znaleźć i chciałam, żeby włożyła niebieskie. Ale się uparła. W końcu je znalazłam. Do tego sukienka w takie drobne niebieskie kwiatki. Żółta. I żółte półbuciki. Jej ulubione – na wspomnienie poranka znowu zaczęłam płakać.
Minęło siedem godzin i trzy minuty. Policjantka wyjęła laptopa i sporządziła komunikat. Dała mi go do przeczytania. Brzmiał tak sucho i bezosobowo. „Zaginiona miała na sobie… Ostatni raz widziana była…”.
– Proszę dopisać, że to słodka i mądra dziewczynka. I że czekają na nią kochający rodzice – wyrwało mi się.
Policjantka uśmiechnęła się półgębkiem i wcisnęła enter. Komunikat pojawił się zaraz na stronie lokalnej komendy policji.
– Wrzucę go na Facebooka – Michał zerwał się szczęśliwy, że może coś zrobić.
Po chwili nasze telefony znowu zaczęły wariować. Tym razem od powiadomień i komunikatów z Facebooka. Nie wytrzymałam. Kilka ruchów i odinstalowałam aplikację z komórki. Przestała brzęczeć. Michał włączył telewizor. Wyszukał program informacyjny. Po kwadransie na ekranie zobaczyliśmy naszą córkę. Komunikat trwał niecałe dwie minuty. Niecałe dwie minuty, które mogą sprawić, że moje życie, że nasze życie będzie dalej toczyć się normalnie.
Miałam nadzieję, że po tym komunikacie telefon policjantki zaraz zacznie dzwonić. Przecież ktoś ją musiał widzieć. Ktoś musiał coś zauważyć. Nie mogła się rozpłynąć tak bez śladu. Tymczasem nic. Cisza…
– Może pani zadzwoni na komisariat? Może coś wiedzą? Ja już nie mogę czekać – nie wytrzymałam.
– Pani Basiu, gdyby cokolwiek się wydarzyło, na pewno koledzy daliby mi znak. Musimy cierpliwie czekać.
Minęła kolejna godzina
Zegar w kuchni wybił północ. Misia zaginęła prawie 10 godzin temu. Czy mała dziewczynka jest w stanie tyle przetrwać sama? Na zimnie? Deszczu? Zaczęło mnie ogarniać zwątpienie. I przerażenie, że nigdy jej już nie zobaczę. I ten strach, że dzieje jej się krzywda.
– Michał. Tak sobie myślę, że jeśli ją ktoś porwał, to może to jacyś biedni ludzie, którzy nie mieli dziecka? Może będą ją kochać jak własną córkę? Może jej nie skrzywdzą…
– Ciii. Nawet tak nie myśl. Nikt jej nie zabrał. Zaraz się znajdzie. Zobaczysz. Za tydzień będzie o tym opowiadać jak o wielkiej przygodzie. A za rok zupełnie o wszystkim zapomni.
Wiedziałam, że mówi tak, żeby mnie pocieszyć. I że też umiera ze strachu. Ale doceniałam, że się stara… Przylgnęłam do niego. Dobrze, że był przy mnie. Nie zniosłabym tego czekania sama… Musiałam wstać. Musiałam coś zrobić.
– Pójdę zaparzyć kawy. Ja nie dam rady spać, ale pani może się zdrzemnąć – zaproponowałam policjantce, która poderwała się na dźwięk mojego głosu.
– Nie, nie, dziękuję. Ale kawa brzmi nieźle – powiedziała.
Modliłam się o jej powrót
Poszłam do kuchni. Starałam się nie patrzeć na zegar. Przez chwilę nieT liczyć czasu. Nie myśleć…Oczywiście w końcu spojrzałam. Od mojego wejścia do kuchni minęło zaledwie pięć minut. Sama nie wiedziałam, czy chcę, żeby czas biegł szybciej czy wolniej. Chciałam, żeby zadzwonił telefon i żeby ktoś powiedział, że Misia się znalazła cała i zdrowa… Nie jestem religijna. Ale zaczęłam się modlić do wszystkich znanych mi bogów i sił. Zacisnęłam oczy i powtarzałam w kółko tę samą modlitwę.
– Wszystko w porządku? Kawa się dawno zaparzyła – Michał położył mi rękę na ramieniu.
– Będziesz się śmiał, ale wiesz, modliłam się… – powiedziałam.
– Śmiał? Ja już dawno obiecałem Bogu, że jak Misia się znajdzie, to zacznę regularnie chodzić do kościoła. A diabłu sprzedałem duszę…
Uśmiechnęłam się. Michał starał się, jak mógł, bym choć na chwilę myślała o czym innym. Kochałam go za to jeszcze mocniej. Michał zabrał dzbanek z kawą. Ja wzięłam filiżanki, mleko i paczkę znalezionych w szafce herbatników. Musiałam się na chwilę zdrzemnąć. Obudziłam się z poczuciem winy.
To było jak cud
– Michał. Ja już chyba nie wierzę, że ją odzyskamy. Boję się, tak strasznie się boję. Ja nie potrafię bez niej żyć.
– Przestań. Nawet przez chwilę tak nie myśl. Nie wolno ci! – Michał podniósł głos.
Też był już na granicy załamania. Widziałam to. Ten moment będę pamiętać do końca życia. Wiem dokładnie, gdzie stałam, jaką minę miał Michał, ile razy zadzwoniła komórka policjantki. Oboje z mężem zamarliśmy. Trzymając się za ręce, wpatrywaliśmy się w twarz policjantki, próbując z jej mimiki odczytać, czy jest dobrze czy źle.
– Jest, jest, znalazła się, nic jej nie jest – zaczęła krzyczeć policjantka, nie czekając, aż jej rozmówca skończy. – Nic więcej na razie nie wiem, ale jest w drodze do szpitala na badania. Jedziemy – powiedziała do nas.
Wybiegliśmy tak, jak staliśmy. Całą drogę śmiałam się i płakałam na przemian. Michał napisał SMS-a do wszystkich znajomych i wyłączył telefon. Mój został na kanapie. Myślę, że biegnąc z parkingu na izbę przyjęć, pobiliśmy jakiś rekord. Pielęgniarka od razu się domyśliła, kim jesteśmy, i wskazała nam salę. Chwilę później Misia była już w naszych ramionach. Ściskaliśmy ją, sprawdzaliśmy, czy jest cała i zdrowa, i znowu ściskaliśmy.
– Puśćcie, bo się duszę – zapiszczała cicho nasza córka.
Nie mogłam w to uwierzyć
Opamiętałam się i cofnęłam na pół kroku. Misia nie była ani brudna, ani poraniona, ani zmarznięta. Nie wyglądała nawet na zmartwioną.
– Fajnie, że jesteście, bo już się za wami stęskniłam. U cioci było fajnie, ale źle mi się spało na tej kanapie. Chodźmy już do domu, spać mi się chce.
– Odwiozę państwa do domu. Lekarze nie chcą Misi zatrzymywać. Nie stała jej się żadna krzywda. Po drodze wszystko państwu opowiem – zaproponowała policjantka.
Misia zasnęła w samochodzie przytulona do Michała.
– Wygląda na to, że Misia sama postanowiła wybrać się na wycieczkę. Nikt jej nie porwał. W parku zabłądziła. Zaopiekowała się nią starsza pani. Zabrała ją do domu, nakarmiła, pobawiła się z nią. I położyła spać. Dlaczego nikogo nie zawiadomiła? Bo od lat cierpi na lekką demencję. Kolekcjonuje lalki. Pewnie doszła do wniosku, że Misia to jeszcze jeden eksponat do jej kolekcji, taka duża i mówiąca lalka. Starsza pani nie ogląda telewizji. A już na pewno nie zagląda do internetu. Żyje w swoim świecie. Misia obudziła się w nocy i zaczęła płakać. I wołać, że chce już do mamy i taty. Usłyszała ją sąsiadka. Wiedziała, że za ścianą nie mieszka dziecko. I widziała komunikaty w telewizji. Wstała, zapukała, a jak zobaczyła Misię – zadzwoniła na policję.
Wszyscy byli ciekawi
Ja i Michał wzięliśmy wolne w pracy, a Misia nie poszła do przedszkola. Musieliśmy odpocząć i nacieszyć się sobą. W komórce miałam mnóstwo SMS-ów i nieodebranych połączeń. W tym trzy od dyrektorki przedszkola. Oddzwoniłam. Pani dyrektor przepraszała, że nie dopilnowali Misi. Zapewniała, że dziura w płocie jest już naprawiona. Dopytywała o samopoczucie Misi i o to, kiedy znowu przyjdzie do przedszkola. Gdy się rozłączyła, pomyślałam, że panią dyrektor chyba najbardziej interesowało jednak to, czy nie będziemy skarżyć przedszkola o niedopilnowanie córki.
– Chyba mamy haka na panią dyrektor – zawołałam do męża. – Już raczej nigdy nie usłyszymy, że na balecie nie ma miejsc. I czuję, że w jasełkach Misia zagra w tym roku Maryję.
Michał pogroził mi palcem. Oboje się zaśmialiśmy.
Było mi żal tej kobiety
Pojechałam na komisariat. Dziś policja miała rozmawiać z kobietą, która znalazła Misię. Miałam zdecydować, czy chcę, żeby była o coś oskarżona. Gdy tylko stanęłam z nią twarzą w twarz, zrozumiałam, że na pewno nie chciała skrzywdzić Misi.
– Mama? – zapytała na mój widok.
– Tak, jestem mamą Misi – odpowiedziałam, ale starsza pani wyraźnie co innego miała na myśli.
– Mamusia? Dobrze, że jesteś. Tłumaczę tym miłym panom, że nic złego nie zrobiłam, ale nie wiem, czy mi wierzą.
Pani Maria – jej imię podała mi policjantka – najwyraźniej żyła we własnym świecie. Zastanawiałam się, czy powinna mieszkać sama, ale w sumie to nie moja sprawa.
– Wszystko będzie dobrze, zaraz pójdzie pani do domu. Proszę się nie martwić – powiedziałam.
– Mamo, a pójdziemy po drodze na lody? – spytała.
Odwróciłam się, bo w oczach zakręciły mi się łzy. Nic o tej kobiecie nie wiedziałam, ale czułam, że jest bardzo samotna.
– Proszę puścić panią Marię do domu – zwróciłam się do oficera. – Nie będziemy się domagać jej ścigania. Bo za co? Gdyby nie zaopiekowała się Misią, mogłoby jej się coś stać. Albo wpadłaby w łapy kogoś złego. Myślę, że powinnam pani Marii raczej podziękować. Jeśli mogę, to odwiozę ją do domu. I może nawet pójdziemy na te lody.
Policjant nie miał nic przeciwko. Pojechałyśmy do kawiarni w naszym parku. Po drodze zadzwoniłam do Michała. Przyszedł z Misią.
– Michalinka! Jak się czujesz? Zosia i Helenka dziś o ciebie pytały. Odwiedzisz je jeszcze? – pani Maria bardzo się ucieszyła na widok Misi.
– Chcesz trochę moich lodów? Malinowe.
Misia podbiegła, wpakowała się pani Marii na kolana i zaczęła jej palcem wyjadać lody z pucharka.
– Zosia i Helenka to lalki pani Marii. Bardzo ładne. Będę się mogła z nimi jeszcze kiedyś pobawić?
Pokiwałam głową. Wolałam nic nie mówić, żeby się nie popłakać. Boże, ile mieliśmy szczęścia…
– Michał. Lepiej sprawdź, o której godzinie są msze. Bo chyba od niedzieli musisz zacząć regularnie chodzić do kościoła – gdy wracaliśmy do domu, postanowiłam się podroczyć z mężem.
– Dla dzieci jest o jedenastej. Już sprawdziłem. Będziemy chodzić razem z Misią – odpowiedział bez wahania Michał.
Zrozumiałam, że poważnie potraktował swoją umowę z Bogiem. Wolałam nie pytać, co w takim razie z jego paktem z diabłem.
Barbara, 35 lat
Czytaj także: „Eks mojego męża wepchnęła go w moje ramiona. Zgrywała moją przyjaciółkę, ale w zanadrzu miała swój przebiegły plan”
„Myślałam, że w 43. urodziny będę topić się w oceanie rozpaczy. Tymczasem eks zrobił mi najlepszy prezent pod słońcem”
„Moja dziewczyna jest kapryśna jak Morze Bałtyckie. Kochałem ją, ale musiałem postawić ultimatum”