Nasz dom położony jest na wsi, jakieś piętnaście kilometrów od miasta. Wtedy oboje z mężem harowaliśmy w korporacjach po kilkanaście godzin dziennie, usiłując spłacić kredyt zaciągnięty na budowę domu.
Andrzej często przynosił robotę do domu, szczególnie od czasu, gdy dostał od szefostwa firmowego laptopa z możliwością połączenia się z bazami danych firmy z dowolnej lokalizacji. Pracowaliśmy na zmiany, ponieważ zawsze jedno z nas musiało podrzucić Łukasza do przedszkola, a potem go stamtąd odebrać.
Telewizor zagłuszał ciszę między nami
Kiedy ja podwoziłam naszą pociechę do przedszkola z samego rana, to mój małżonek odbierał go po zajęciach i wracał z nim do mieszkania. W rzeczywistości mieliśmy dla siebie maksymalnie ze dwie godziny dziennie. Wieczory mój mąż spędzał zamknięty w swoim pokoju, pracując nad jakimiś tabelkami i sprawozdaniami. Ja w tym czasie chwilę spędzałam na zabawie z naszym synkiem, po czym szykowałam go do snu.
Następnie włączaliśmy jakiś serial albo teleturniej, od czasu do czasu udawało nam się szybko kochać, a potem lądowaliśmy w łóżku, by rano znów rozpocząć ten sam schemat dnia. W soboty i niedziele zwykle byliśmy tacy zmęczeni po całym tygodniu w pracy, że głównie nadrabialiśmy zaległości we śnie. Chociaż Andrzej i tak potrafił wyrwać kilka godzinek, żeby przysiąść do roboty.
Tak naprawdę, nie za bardzo mieliśmy czas dla siebie. W zasadzie wcale. Zarabialiśmy niezłe pieniądze, mogliśmy pozwolić sobie na utrzymanie chałupy i dwóch aut, ale nieraz zastanawiałam się, czy to ma sens. Stopniowo zaczęliśmy tracić ze sobą kontakt. Nasze konwersacje sprowadzały się w zasadzie do pytań, co przygotujemy na obiad. Non stop grał telewizor, byle tylko zapełnić tę niezręczną ciszę.
Pewnego razu podzieliłam się tą obserwacją z moim mężem.
– Dobrze wiesz, jakie mam zarobki. Mam porzucić pracę, żeby sobie z tobą pogadać? – odburknął ze złością. Jak tylko mi powiesz, jak wykarmić naszą rodzinę, to natychmiast rzucę tę robotę.
– Nie to miałam na myśli – odparłam ze smutkiem.
– No to o co ci chodzi? – przerwał mi w pół słowa. – Zależy ci na wolnym czasie? To może się zatrudnisz jako kasjerka, a ja pójdę do pracy na magazyn? I wrócimy do mieszkania w ciasnym bloku. W sumie nie było tam najgorzej…
Muszę przyznać, że w tym przypadku miał słuszność. Z nostalgią przypominałam sobie nasze dawne małe gniazdko – może i metraż był skromny, ale przynajmniej żyliśmy wspólnie, a nie mijaliśmy się tylko.
Jesień ustąpiła miejsca zimie
Tęskniłam za wakacjami. Takimi prawdziwymi, tylko my troje, bez ciągłego dzwonienia telefonów i stukania w klawiaturę laptopów. Niestety, nie było to realne. Tymczasem jesień ustąpiła miejsca zimie.
Rtęć w termometrach zanurkowała poniżej zera, a z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. W mediach straszyli potwornymi opadami, ale niespecjalnie braliśmy to do siebie. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że prognozy potrafią być zmienne jak obrazki w kalejdoskopie. Śnieżyć zaczęło w piątkowe południe. Wiadomość o opadach śniegu bardzo mnie ucieszyła.
Od razu przyszła mi do głowy myśl o kuligu z synem. W pobliżu miejsca, w którym mieszkamy znajduje się spore wzniesienie, idealne na taką okoliczność. Kiedy pod wieczór zmierzałam do domu, śnieg sypał już na całego. Wycieraczki samochodowe z trudem usuwały białą pierzynę zalegającą na przedniej szybie.
Trasa prowadząca pod nasz dom, mająca około dwustu metrów długości, była już zupełnie zasypana. Wtedy postanowiłam, że z saneczkami wstrzymamy się do momentu, aż przestanie padać. Śnieg sypał przez cały weekend, nie oszczędzając ani soboty, ani niedzieli.
– Zaczynam się niepokoić tą sytuacją – rzekł Andrzej, stojąc po kostki w białym puchu.
– Wracaj do domu i zamknij za sobą drzwi, bo śnieg zawiewa do środka! – krzyknęłam z przedpokoju.
– Nie poradzę sobie z odśnieżaniem tego wszystkiego – oznajmił, strzepując śnieg z obuwia.
– W takim razie zadzwonimy do służb drogowych i poprosimy o przyjazd pługu śnieżnego.
Poszedł do pokoju po telefon.
– Zero kresek – zaskoczony stwierdził.
Zerknęłam na wyświetlacz mojej komórki.
– U mnie podobnie.
Na całe szczęście internet śmigał, co zakrawało o jakiś cud. Andrzej wystukał wiadomość mailową do swojej firmy. Mimo to, nie tryskał entuzjazmem.
– Obawiam się, że i tak nikt jej nie odczyta przed początkiem tygodnia – burknął pod nosem.
Zamieć śnieżna nie zamierzała dać za wygraną ani trochę osłabnąć. Wręcz przeciwnie, przerodziła się w istną śnieżycę. Nic nie było widać. Jedyne, co mogliśmy robić, to patrzeć, jak za szybami wyrasta coraz grubsza warstwa białego puchu.
Zostaliśmy kompletnie uwięzieni
W poniedziałkowy poranek nawet nie próbowaliśmy wychodzić na dwór. Śniegu napadało tyle, że nasze auta nie dałyby rady się przez niego przekopać. Nie zauważyliśmy również żadnej pługo–piaskarki, którą moglibyśmy złapać i poprosić o ratunek jej operatora. Andrzej klikał w klawiaturę, wysyłając maile do roboty, a ja z Łukaszem rozgrywaliśmy partyjkę w grę, kiedy nagle zabrakło prądu.
– Kurde! – z pracowni dobiegł ryk.
– Ej, wyluzuj – skarciłam go. – Za chwilę pewnie przywrócą zasilanie…
– Muszę skończyć sprawozdanie! – małżonek wpadł do pokoju poirytowany.
– Cóż poradzić – machnęłam ręką. – Nie mamy na to wpływu. Chodź, dołącz do nas.
Andrzej skrzywił się, marszcząc czoło.
– Teraz nie mogę. Zrobię, co w mojej mocy, póki laptopowi starczy jeszcze energii.
Przez kolejne dwie godzinki dobiegało mnie zaciekłe stukanie w klawiaturę. W końcu wszystko ucichło, a Andrzej opuścił pomieszczenie.
– Skończone – wymamrotał pod nosem.
Krzątał się chwilę po domu, a następnie udał się do piwnicy, by zerknąć czy trzeba dosypać opału. Dzięki Bogu mieliśmy piec węglowy, więc nie musieliśmy się obawiać, że skostnieją nam kończyny z zimna. Przez cały dzień mój małżonek chodził bez celu po domu, jakby nie potrafił znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca. Ja wykorzystałam ten moment, żeby zrobić drobne porządki.
Przed snem umyłam naszego synka Łukasza. Udaliśmy się na spoczynek, ledwie tylko nastała ciemność. Kolejny dzień nie przyniósł poprawy aury. Może prószyło odrobinę słabiej, ale nadal dość mocno. Byliśmy odizolowani od reszty świata, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio. No cóż, nareszcie będziemy mogli solidnie zregenerować siły.
Było nam całkiem przytulnie
Fakt, że wcześnie położyliśmy się spać, ale z łóżek zwlekliśmy się grubo po ósmej. Mąż krzątał się przy rozpalaniu w piecu, ja w tym czasie przygotowywałam posiłek, a nasz synek Łukasz bawił się klockami. Przyjemne, rodzinne momenty. Jedynie Andrzej sprawiał wrażenie spiętego, jakby coś go martwiło.
– Hej, co jest? Coś nie tak? – zagadnęłam.
– Niestety, tak. Brak prądu i zero łączności z resztą ludzi.
– Daj spokój, zawieja w końcu ustanie, a my nie głodujemy i jest nam całkiem przytulnie. Skorzystaj z okazji. – zerknęłam wymownie na Łukasza.
Popołudniowe godziny upłynęły nam na wspólnych zabawach z naszym synkiem. Z radością obserwowałam, jak mój mąż stopniowo się relaksuje i coraz mocniej angażuje w spędzanie czasu z naszą pociechą. Byłam szczęśliwa, że przynajmniej na moment zdołał oderwać myśli od spraw zawodowych.
Gdy nastał wieczór, zajęłam się wieczorną toaletą naszego maluszka. Następnie wskoczyłam pod prysznic i narzuciłam na siebie piżamę. Przyszło mi do głowy, że chętnie poczytałabym sobie przed snem, co nie miało miejsca od bardzo dawna, ale przy świetle latarki jedynym efektem byłoby zmęczenie oczu.
Wchodząc do sypialni, ujrzałam coś nieoczekiwanego. Całe pomieszczenie skąpane było w migotliwym blasku świec. Znajdowały się one praktycznie w każdym kącie. Andrzej oczekiwał mnie, leżąc wygodnie w łóżku.
– Jesteś stanowczo za bardzo odziana – wyszeptał z figlarnym uśmieszkiem, po czym nieśpiesznie zaczął ściągać ze mnie kolejne części garderoby…
To nie był ekspresowy seks na sofie między blokami reklamowymi. Uprawialiśmy miłość bez pośpiechu, z pasją. Mieliśmy cały czas tego świata. Andrzej był nieziemski… Chciałam mu się odwdzięczyć, ale nie dał mi szansy. Obiecał, że pozwoli mi następnym razem. Poświęcił się wyłącznie mnie i nie powiem, żeby mi to nie odpowiadało. Orgazm zaparł mi dech w piersiach.
– Wiesz co, tak sobie myślę… powinniśmy to robić częściej – wyszeptałam, kiedy już ochłonęłam.
– No, masz rację. W pełni się z tobą zgadzam.
– To co, może byśmy… jeszcze raz? Teraz? – rzuciłam propozycję.
Rano przywitały nas promienie słońca
Burza śnieżna minęła. Patrząc przez szybę, pomyślałam sobie, że świat wygląda przepięknie. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć, było biało jak okiem sięgnąć. Mój ukochany objął mnie delikatnie i także podziwiał tę niesamowitą biel za oknem.
– Chyba nadal nie da rady nigdzie pojechać – ocenił.
– Nic nie szkodzi – odwróciłam się i cmoknęłam go w usta.
Godziny mijały tak ospale, jak wczoraj. Około godziny dwunastej, niespodziewanie włączył się telewizor. Z przykrością stwierdziłam, że to chyba koniec naszej sielanki… Andrzej podniósł się i chwycił za pilota.
Zaskakująco, nie przestawił na inny kanał ani nie podgłośnił dźwięku, lecz po prostu… wyłączył telewizję. Następnie powrócił do konstruowania z Łukaszem niesamowitych wehikułów z klocków. Uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wprawdzie nasz obowiązkowy, niedługi odpoczynek chyba dobiegał końca, ale coś z niego jednak zostało. Po obiedzie zjawił się pług.
– No cóż, trzeba wracać do roboty od jutra – westchnął smutno Andrzej.
– Musimy to kiedyś powtórzyć! Dajmy sobie słowo, że nasza przygoda będzie miała ciąg dalszy. Słowo harcerza – podniosłam dwa palce do góry, a drugą rękę przyłożyłam do serca.
– Też to przyrzekam – Andrzej skopiował moje ruchy.
Niezmiennie trzymamy się danego przyrzeczenia. Raz w tygodniu, zazwyczaj w sobotę albo niedzielę, mamy tzw. „bezprądowy dzień”. Na te dwadzieścia cztery godziny gasimy komórki, laptopy i telewizor, skupiając się wyłącznie na byciu razem. Jedynie radio może grać, bo przecież wszyscy kochamy dobre dźwięki. To taki nasz rodzinny rytuał, zapoczątkowany tamtej mroźnej zimy. Wciąż go podtrzymujemy, mimo że Łukasz już dawno wyrósł z wieku układania klocków, a nierzadko ciężko go oderwać od klawiatury komputera.
Agata, 42 lata
Czytaj także:
„Dla mojej Ani rzuciłem wszystko i zostałem etatowym tatusiem. Podziękowała mi, przyprawiając rogi z innym facetem”
„Kumpela myśli, że jest pępkiem świata, bo upolowała bogatego męża. Na talerzu ma kawior, a z butów nadal wystaje słoma”
„Mąż wymawiał się pracą, a prawdziwe nadgodziny wyrabiał z sąsiadką w naszym łóżku. Długo wierzyłam w jego kłamstwa”