Początkowo sądziłam, że rozstanie przebiegnie łagodnie i uda nam się sprawiedliwie podzielić wspólne dobra. Niestety, pojawiła się pewna przeszkoda. Cóż, spakowałam już bagaż i zabrałam trochę osobistych przedmiotów. Pozostało mi tylko wziąć Pusię i rozpocząć kolejny rozdział w swoim życiu. Stojąc pośrodku pokoju dziennego, przywoływałam wspomnienia minionych dziesięciu lat.
Mieliśmy wieść radosne życie
Nawet w najgorszych koszmarach nie podejrzewałam, że moja historia z Adamem zakończy się w taki sposób. Wyobrażałam sobie, że będziemy razem aż po grób, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Przecież mieliśmy sobie to ślubować: ja wystrojona w zwiewną sukienkę i ogromny wianek ze świeżych kwiatów, a Adam w eleganckim garniturze z lnu.
Nasz wymarzony ślub, który zaplanowaliśmy już jakiś czas temu, miał wyglądać tak: goście bawiliby się do rana na zielonej łące, wokół której ustawiono by drewniane stoły. Wybraliśmy już nawet idealne miejsce, czyli gospodarstwo agroturystyczne z polaną jak z naszych marzeń. Termin też był ustalony, za cztery miesiące mieliśmy stanąć na ślubnym kobiercu, a urzędnik był już umówiony, by poprowadzić ceremonię.
Nasze narzeczeństwo trwało dekadę. Przez pierwsze dwa lata widywaliśmy się na zmianę, albo u Adasia, albo w moim mieszkaniu. Następne osiem spędziliśmy, urządzając przytulne gniazdko w lokum podarowanym mojemu ukochanemu przez jego rodziców. Fakt, to tylko niewielkie dwa pokoiki w bloku na peryferiach, wyremontowane za własne oszczędności. Korzystając z poradników w sieci opanowaliśmy nawet sztukę układania płytek i czuliśmy się tam jak w raju.
Mieliśmy tyle wspomnień
Oglądając poszczególne meble i bibeloty, przypominałam sobie różne wydarzenia z naszej wspólnej przeszłości. Tę przepiękną komodę dostaliśmy od mojej kuzynki, gdy postanowiła zmienić wystrój mieszkania i chciała ją po prostu wywalić. A te fotografie powieszone na ścianie? Niebieskie są z naszych wakacji nad Bałtykiem. Te białe zostały zrobione w górach, kiedy pod czujnym okiem mojego ukochanego uczyłam się jazdy na nartach, lądując raz za razem na tyłku na oślej łączce dla początkujących.
Nawet głupi mikser przywodził na myśl sytuację, gdy podpięliśmy stary sprzęt, żeby ubić białka i wysadziło korki w całym bloku. Mimo że po omacku szukaliśmy licznika, to więcej było przy tym chichrania niż pretensji i tekstów typu: „to przez ciebie, bo podłączyłaś ten mikser”. Ech, to były dobre czasy, tyle przyjemnych wspomnień. A teraz – co się z tym wszystkim stało?
Nie wydarzyła się żadna kłótnia, zdrada, skrywane kredyty, uzależnienia ani sekrety. Brakowało wielkich dramatów, które pogrążyłyby któreś z nas. Zwyczajnie: każdego dnia pojawiało się więcej wzajemnych żali, zarzutów, złośliwości, niedopowiedzeń: „to przez ciebie”, „ty pierwsza zaczęłaś”, „tego właśnie chciałaś”.
Teraz dostrzegam, że nie tylko Adam za mało się przykładał, ale również ja oczekiwałam zbyt wiele i nie umiałam iść na ustępstwa. Najwyraźniej po czasie motyli w brzuchu i wpatrywania się sobie w oczy, rzeczywistość dnia codziennego nas pokonała.
Zaczęły się wzajemne żale
Ponoć niejedna para tak ma. Dobrze, że mieliśmy tyle oleju w głowie, żeby dogadać się co do szczegółów rozstania. Nie było wątpliwości, że mieszkanie należy do Adama i on w nim zostanie. Niemniej jednak przez lata dorzucałam się do różnych rzeczy. Dopłaciłam do mebli kuchennych, kupiłam pralkę, masę niezbędnych pierdółek. No ale raczej nie wezmę zabudowy na wymiar albo pralki idealnie wpasowanej we wnękę za wanną, nie mam aż takiej złośliwości w sobie.
Uzgodniliśmy po prostu, że Adam zwróci mi kasę w kilku częściach. Wpadłam na pomysł, że to całkiem niezłe rozwiązanie, bo za otrzymaną kasę będę mogła opłacić wynajem lokum na jakiś czas i w spokoju zastanowić się nad dalszymi krokami. Jeśli chodzi o rzeczy, które razem kupiliśmy oraz pamiątki przypominające nam o wspólnych chwilach, to Adam z wielkodusznością stwierdził:
– Skoro mieszkanie przypada mnie, to jestem w lepszym położeniu. Zabierz, na co masz ochotę.
Z pomocą mojego brata przewiozłam do jego mieszkania garderobę i komputery, a teraz przyszedł czas na selekcję bibelotów. Nasze wspólne fotografie budziły we mnie nostalgię, ale postanowiłam ich nie pakować, żeby uniknąć rozdrapywania ran wywołanych retrospekcją minionych, szczęśliwych chwil.
Zdecydowałam, że skoncentruję się na rzeczach użytecznych. Adam teoretycznie krzątał się po kuchni, jednak raz po raz spoglądał w moją stronę.
– Ruszt, pojemniczki na zioła w ludowe motywy, doniczki z konopi – mówiłam głośno, umieszczając je w pudełkach, a Adaś nic nie mówił.
Spojrzałam na ikonkę – nowoczesną, ale w starym stylu, bardzo mi się podobała i chciałam ją mieć u siebie.
– Ikonka – powiedziałam głośno.
Wzięłam wszystko, co chciałam
Zero reakcji od Adasia. Potem otworzyłam szafę i dostrzegłam bagaż podręczny. Nabyliśmy go razem, a używał ten, kto akurat go potrzebował. W tym momencie ja go potrzebowałam.
– Walizka – wyszeptałam ostrożnie, na wypadek gdyby mój eks także rościł sobie do niej prawa.
On jednak nie odezwał się ani słowem. Prędko omiotłam pokój spojrzeniem, sprawdzając czy czegoś nie przeoczyłam. O, jeszcze ten kolorowy kubeczek, który wyszperaliśmy kiedyś na pchlim targu. Adam często popijał z niego herbatę, ale kiedy teraz lądował w torbie, nie zaoponował. Powieści, krążki z muzyką, zabawna figurynka skrzata ogrodowego – to wszystko może tu zostać.
– Chyba to już wszystko – oznajmiłam Adamowi z ulgą, że przeprowadzka przebiegła bez większych problemów. Następnie sięgnęłam do torebki po pęk kluczy, odczepiłam ten pasujący do mieszkania, z którego się wynosiłam, zostawiłam go na stoliku i skierowałam się w stronę wyjścia.
– No to trzymaj się. Powodzenia – rzuciłam jeszcze do Adama, po czym zawołałam: – Pusia, idziemy!
I wtedy jakby otworzyły się wrota piekieł, a w tle zabrzmiały trąby oznajmiające apokalipsę.
– Słucham?! – Wrzasnął Adam, jak gdyby ktoś go ukłuł szpilką. – Jaka Pusia? Jakie idziemy? Przecież ona zostaje ze mną!
Nawet nie dał mi szansy, żeby cokolwiek powiedzieć. Darł się jak opętany, zupełnie jak podczas naszych poprzednich awantur. Najgorsze w tym wszystkim było to, że kompletnie nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, tak samo jak poprzednio. Przecież to było oczywiste, że kotka idzie ze mną, bez żadnych dodatkowych ustaleń.
Wpadł we wściekłość
No i co z tego, że Pusię przygarnęliśmy ze schroniska oboje? To ja byłam jej prawdziwą opiekunką. To ja dbałam o jej sierść, woziłam do weterynarza, kupowałam przysmaki, pozwalałam jej sypiać z nami w łóżku i nie denerwowałam się, że jej sierść jest dosłownie wszędzie. Jakim cudem Adam w ogóle wpadł na taki pomysł, że Pusia z nim zostanie?
– No co ty, chyba ci odbiło – syknęłam. – Pusia to mój kot i tego nie zmienisz.
– Przecież tu jest jej miejsce. Wie, gdzie co leży, a poza tym okoliczni mieszkańcy doskonale ją znają.
Jakby jej się zdarzyło uciec oknem i zabłądzić, to ktoś na pewno ją tu przyprowadzi – kłócił się cały czerwony ze złości. Niby racja, ale co to za rodzic, który daje dziecku możliwość ucieczki przez okno.
– Nie ma szans, żeby mi uciekła. Otoczę ją taką opieką, że nigdzie się nie ruszy – powiedziałam z lekceważącym spojrzeniem skierowanym na Adama.
W powietrzu latały ostre słowa i oskarżenia. Pusia przyglądała się całej sytuacji z przymrużonymi ze zdziwienia oczami, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi tym wrzeszczącym osobom. Nie zanosiło się na to, że uda nam się dogadać, dopóki Adam w końcu nie stwierdził:
– W porządku, niech sama podejmie decyzję. Przywołaj ją, a jeżeli zdecyduje się z tobą iść, to znaczy, że tak woli.
Chyba mój były nie jest już tak czujny jak kiedyś! Dziękowałam za to Bogu, w końcu nie miałam wątpliwości, że kotka pójdzie za mną wszędzie. Szerzej uchyliłam drzwi, wyszłam na korytarz i z pełnym przekonaniem krzyknęłam:
Nawet ona mnie zostawiła
– Maleńka, wracamy do domu.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, koteczka powoli zaczęła iść w moją stronę. Cudowna istotka. Spoglądałam z satysfakcją na Adama, gdy Pusia zbliżała się do wyjścia. Była już gotowa, żeby na dobre opuścić to lokum i… nagle wykonała gwałtowny obrót, w kilku podskokach pomknęła w głąb salonu, a następnie wgramoliła się na sofę i ułożyła w kłębuszek na swoim ukochanym kocyku.
Opuściła mnie nawet moja kocia przyjaciółka… Oczy zaszły mi mgłą, a wzrok Adama przeszyty był poczuciem przewagi.
– Sprytna kicia – powiedział sam do siebie.
Mamrotałam pod nosem jakieś magiczne formułki, mając nadzieję, że Pusia oprzytomnieje, otrząśnie się i popędzi z powrotem w moją stronę, ale gdzie tam. Kotka głośnym mruczeniem dawała do zrozumienia, że jest zadowolona. Czułam złość, smutek, a nawet pretensje do futrzaka, ale w końcu to był jej wybór. Utarła mi nosa, tak po prostu. Może ten cały Adam nie był wcale taki zły, skoro zwierzę woli z nim zostać? Gdy po cichu zamykałam drzwi, dobiegło mnie:
– Sylwia, drzwi mojego domu są dla ciebie zawsze otwarte. Wystarczy tylko, że będziesz miała taką ochotę – stwierdził Adam zupełnie łagodnym tonem, bez choćby odrobiny kpiny w głosie.
Byłam mu za to naprawdę wdzięczna. Jeżeli moi rodzice potrafili się porozumieć w kwestii opieki nad swoimi pociechami, to może i my zdołamy w końcu osiągnąć konsensus w sprawie kota? Jaka szkoda, że udało nam się dojść do porozumienia z Adamem dopiero pod sam koniec naszego wspólnego życia.
Sylwia, 39 lat
Czytaj także:
„Traktuję męża jak bankomat i wyciągam mu kasę z portfela. Spełniam zachcianki, a on się cieszy, że jestem szczęśliwa”
„Córka całkiem przestała ufać mężczyznom, gdy jej tata od nas odszedł. Mój nowy facet wpadł jednak na genialny pomysł”
„Zgarnęłam niezłą kasę, lecz zamiast radości przyszedł niepokój. Wszyscy dookoła czaili się na moją wygraną”