„Narzeczony kochał mnie, dopóki miałam kasę. Gdy moja firma zbankrutowała, rzucił mnie bez wahania”

smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Buena Vista Images
„Andrzej mówił coś o wypaleniu się uczucia, ale ja szybko go przejrzałam. Mój narzeczony po prostu nie był gotowy na obniżenie jakości życia. A bankructwo mojej firmy pozbawiło go wszystkiego, co do tej pory posiadał”.
/ 11.10.2024 22:00
smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Buena Vista Images

Odkąd pamiętam, to zawsze marzyłam o dwóch rzeczach – wielkiej miłości i własnej firmie. I oba te marzenia udało mi się spełnić. Jeszcze na studiach założyłam własną działalność gospodarczą, która bardzo szybko zaczęła przynosić przyzwoite dochody. A zaraz potem poznałam Andrzeja, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. I nawet w najgorszych snach nie przypuszczałam, że jedno i drugie stracę w odstępstwie kilku dni.

Miałam dość takiej pracy

Wszystko zaczęło się od tego, że nie do końca dogadywałam się ze swoim szefem. A ponieważ nie mogłam liczyć na pomoc rodziców, to musiałam podjąć zatrudnienie, które pozwoliłoby mi się utrzymać.

– Za kilka lat to ja będę mówić ludziom, co mają robić – burczałam pod nosem, gdy mój bezpośredni przełożony kazał mi zostać po godzinach i posprzątać cały lokal.

I chociaż praca w knajpie nie była szczytem moich marzeń, to nie miałam innego wyjścia. Tym bardziej, że regularna wypłata plus napiwki pozwalały mi na całkiem wygodne życie. I dlatego tym bardziej nie mogłam sobie pozwolić na utratę tej roboty.

– Mówiłaś coś? – szef odwrócił się do mnie, bo pewnie usłyszał moje narzekania.

– Nie, nie – odpowiedziałam szybko. I od razu zabrałam się za zmywania blatów.

A przede mną było jeszcze zamiatanie i czyszczenie podłogi.

Jestem padnięta – kilkadziesiąt minut później żaliłam się swojej współlokatorce.

Malwina utrzymywała się w z przelewów od rodziców i kiedy ja harowałam w knajpie, to ona leżała na kanapie i oglądała najnowszy serial lecący w telewizji.

Kiedyś będzie lepiej – powiedziała współczująco.

I od razu wróciła do przerwanego zajęcia. A ja poszłam pod prysznic, a potem padłam na łóżko. "Tak, kiedyś będzie lepiej" – pomyślałam jeszcze przed zaśnięciem. I z tą myślą zapadłam w sen.

Byłam zdeterminowana

Całe studia marzyłam o tym, że kiedyś założę własną firmę i tym samym uniezależnię się od szefów i przełożonych. I przez wszystkie lata nauki robiłam wszystko, aby osiągnąć swój cel.

– Mam to! – wykrzyknęłam kilka tygodni po ukończeniu studiów. Kilka minut wcześniej wydrukowałam zaświadczenie o założeniu własnej działalności gospodarczej. Byłam dyplomowanym architektem wnętrz i właśnie rozpoczęłam pracę na własny rachunek.

Nie boisz się? – zapytała mnie koleżanka.

Ona po studiach wysyłała mnóstwo CV i właśnie podpisała umowę o pracę w urzędzie.

– Boję się – przyznałam. Ale zaraz się się roześmiałam. – Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma – powiedziałam. I tak właśnie myślałam.

Wiele poświęciłam

Początkowe miesiące działalności firmy nie były łatwe. W tym czasie udało mi się zdobyć zaledwie dwóch klientów, a zapłata za wykonane dla nich projekty nie pokryła nawet połowy kosztów działalności firmy.

– Jeżeli niedługo coś się nie ruszy, to będę musiała rozważyć pójście do pracy na etat – żaliłam się koleżance.

Kilka dni wcześniej zlikwidowałam konto oszczędnościowe, aby uregulować wszystkie rachunki. A przyszłość nie jawiła się w kolorowych barwach.

– Dasz radę – pocieszała mnie przyjaciółka. – Kto jak nie ty?

Chciałam jej wierzyć. Ale każdy kolejny tydzień bez nowego zlecenia coraz bardziej mnie załamywał. Aż w końcu wszystko się zmieniło. Jeden z moich dwóch poprzednich klientów polecił mnie w swojej firmie. I wtedy posypały się zlecenia. Nagle okazało się, że wszyscy potrzebują dyplomowanego architekta wnętrza. A ja w końcu ruszyłam z kopyta i w ciągu kilku kolejnych miesięcy odrobiłam wszystkie wcześniejsze straty. Co więcej – na moim konto zaczęły wpływać naprawdę niemałe honoraria.

Andrzej był moim klientem

Kiedy w końcu spełniło się marzenie o posiadaniu własnej firmy, to przyszedł czas na ułożenie sobie życia prywatnego. I chociaż cały czas powtarzałam sobie, że nic na siłę, to w głębi duszy marzyłam już o założeniu rodziny.

– Przecież masz jeszcze czas – powtarzała mi koleżanka.

Pewnie, łatwo było jej to mówić. Sama kilka miesięcy wcześniej wyszła za mąż i właśnie spodziewała się dziecka. A ja wciąż byłam sama. I wtedy w moim życiu pojawił się Andrzej.

Pani usługi poleciła mi koleżanka z pracy – usłyszałam od razu po odebraniu połączenia od nieznanego numeru.

Okazało się, że mój przyszły narzeczony właśnie kupił małe mieszkanko i poszukuje sprawdzonego architekta wnętrz. Ostatecznie zaprojektowałam mu to mieszkanie, ale po kilku miesiącach zamieszkaliśmy w nim razem. I zaczęliśmy planować nasze wspólne życie.

– Wyjdziesz za mnie? – zapytał mnie Andrzej któregoś zimowego wieczoru, a ja nie wahałam się ani chwili.

– Tak! – wykrzyknęłam radośnie.

Miałam klapki na oczach

Andrzej był miłością mojego życia, a ja byłam przekonana, że chcę spędzić z nim resztę swojego życia. Szkoda tylko, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mojemu narzeczonemu bardziej zależało na moich pieniądzach niż na mnie.

A przecież pojawiały się sygnały, że Andrzej lubi luksusowe życie. Chętnie wyjeżdżał na zagraniczne wycieczki, ubierał się w luksusowych sklepach i lubił jeździć drogimi samochodami. A do tego nie miał nic przeciwko temu, gdy to ja płaciłam za jego zachcianki.

– Przecież to i tak jest nasze wspólne – powtarzał za każdym razem, gdy wyciągałam swoją kartę kredytową.

A ja zamiast zamiast wyciągnąć wnioski, to bezmyślnie za to wszystko płaciłam.

Zaczęłam mieć problemy

Sama nie wiem kiedy zaczęły się moje problemy zawodowe. Początkowo zauważyłam, że mam coraz mniej zleceń. Ale wtedy jeszcze nie zapaliła mi się czerwona lampka.

– Przynajmniej trochę odpocznę – mówiłam koleżance, która zainteresowała się tym, skąd ostatnio mam tyle wolnego czasu.

– No tak, to akurat ci się przyda – przytakiwała. A ja umówiłam się z nią na kolejne spotkanie.

Z czasem zauważyłam, że tego wolnego czasu mam coraz więcej. Kończyłam ostatnie zlecenia na projekty wnętrz, a nowe nie napływały. Wtedy jeszcze nie panikowałam. "To taki okres, że ludzie mniej budują i remontują" – przekonywałam samą siebie. I faktycznie, zima nigdy nie była zbyt dobrym okresem dla mojej branży.

Ale potem nastała wiosna, a ja wciąż miałam niewiele zleceń. I chociaż cieszyłam się, że w końcu mogę sobie porządnie odpocząć, to taka sytuacja zaczynała mnie coraz bardziej niepokoić. A rachunki trzeba było płacić. W dodatku miałam spory kredyt hipoteczny, bo kilka miesięcy wcześniej Andrzej zaproponował zmianę mieszkania na większe. A ja oczywiście się zgodziłam.

– Zapłacisz w tym miesiącu ratę kredytu? – zapytałam Andrzeja.

Kilka minut wcześniej puściłam przelewy za wszystkie opłaty i na ratę już nie wystarczyło. A nie chciałam uszczuplać swojego konta oszczędnościowego.

– Wiesz, że z chęcią bym to zrobił – usłyszałam głos Andrzeja, który siedział na kanapie i grał w najnowszą grę komputerową. – Ale akurat nie mam wolnych środków. Właśnie zapłaciłem za ubezpieczenie auta – dodał. A zaraz potem zapytał, czym mam jakieś problemy finansowe.

– Tylko przejściowe – zapewniłam go.

I to chyba go uspokoiło, bo od razu wrócił do przechodzenia kolejnych poziomów gry.

Musiałam podjąć ważną decyzję

Niestety moje problemy finansowe nie były przejściowe. Kiedy kolejne tygodnie dalej nie przynosiły żadnej poprawy w ilości zleceń, to postanowiłam przeprowadzić prywatne śledztwo. I szybko okazało się, moja konkurencja postanowiła się mnie pozbyć. I to się jej udało.

Pomimo wielu starań, które podjęłam, nie udało mi się uratować firmy. Z bólem serca musiałam ją zamknąć i poszukać pracy na etat. A to wiązało się z obniżeniem zarobków i pogorszeniem standardu życia.

– Jak to musisz sprzedać nasz apartament? – zapytał mnie Andrzej, kiedy poinformowałam go, że za niedługo przeprowadzimy się do mniejszego mieszkania. Już nawet nie chciałam mu przypominać, że tak naprawdę to był mój apartament.

– Tak po prostu. Nie stać mnie na spłacanie kredytu i opłacanie tak wysokich rachunków – odpowiedziałam. A potem dodałam, że muszę uregulować wszystkie zaległości mojej dawnej firmy. – Ale to chyba nie problem, prawda? Najważniejsze, że my wciąż jesteśmy razem –  dodałam z uśmiechem.

Szybko jednak przekonałam się, że marzenie o wspólnej przyszłości z Andrzejem też muszę przełożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Miłość nagle wyparowała

Kilka dni później mój narzeczony poinformował mnie, że musi zakończyć związek ze mną.

– Ale dlaczego? – zapytała zszokowana.

Do tej pory byłam przekonana, że nic nas nie rozdzieli. A okazało się, że rozdzieliły nas pieniądze. A raczej ich brak.

Andrzej mówił coś o wypaleniu się uczucia, ale ja szybko go przejrzałam. Mój narzeczony po prostu nie był gotowy na obniżenie jakości życia. A bankructwo mojej firmy pozbawiło go wszystkiego, co do tej pory posiadał.

Czy ty mnie w ogóle kochałeś? – zapytałam go jeszcze, gdy pakował swoją walizkę. Andrzej nic nie odpowiedział. Może to i lepiej, bo prawda chyba by mi się nie spodobała.

W ciągu kilkunastu minut Andrzej zniknął z mojego życia. I zrobił to zaledwie kilka tygodni po tym, jak straciłam swoją firmę. I chociaż trudno było mi się  z tym pogodzić, to w końcu sama przed sobą musiałam przyznać, że Andrzejowi zależało tylko na mojej kasie. A gdy jej zabrakło, to ja także okazałam się zbędna. I zostawił mnie samą bez żadnego wahania. Ale to nic. W końcu wyjdę na swoje i pokaże temu palantowi, że nie potrzebuję go do szczęścia.

Kamila, 31 lat

Czytaj także: „Zawróciłam byłego faceta sprzed ołtarza w ostatnim momencie. Przecież to mnie obiecywał białą suknię i welon”
„Romans z sąsiadem to spełnienie marzeń. Skosi mi trawnik, odkurzy w domu, a w sypialni pokaże pazury”
„Córka znajdowała 100 powodów, żeby nie iść do szkoły. Czułam, że coś się za tym kryje i miałam rację”

Redakcja poleca

REKLAMA