„Narzeczona naciskała na ślub, a potem sama uciekła sprzed ołtarza. Okazało się, że cały czas ukrywała brzydką prawdę”

Smutny elegancki mężczyzna fot. iStock by Getty Images, LSOphoto
„Odwzajemniła uśmiech i skierowała się w stronę wyjścia z kawiarni. Widziałem, jak na korytarzu galerii nagle przyspieszyła. Mimo swojego uroku była dosyć tajemnicza. Ale to jeszcze bardziej mnie w niej kręciło”.
/ 25.07.2024 21:20
Smutny elegancki mężczyzna fot. iStock by Getty Images, LSOphoto

Poznałem ją w internecie. Potem sama nalegała na ślub ze mną, a na koniec uciekła sprzed ołtarza. Wynająłem detektywa, który wyjaśnił mi, że za tą całą sprawą kryje się... koszulka od Armaniego. Kto zrozumie te kobiety?

 

Wydawała się nie być tym zaskoczona

Miała na imię Kinga. Poznaliśmy się chyba na Instagramie. Napisałem do niej kilka słów – że ładnie wygląda, jak się ma, czy co robi, coś takiego. Odpisała mi już po niecałej minucie. 

„Hej, u mnie zapowiada się na burzę, ale poza tym mam spoko chilloucik, taki leżing z serialem”. 

„Ładnie to tak zabawiać się samotnie? Beze mnie?” – próbowałem być zabawny.

„Oj, bardzo ładnie!” – odpisała z uśmiechniętą emotką. 

Wydawała się ani trochę niezaskoczona moimi wiadomościami i podrywem. Jakby wręcz czekała na wiadomość ode mnie. Skarciłem się jednak za tę myśl, bo brzmiałem, jakbym miał się za jakiegoś pewnego siebie samca alfa. 

„Ja mam pomysł na inny leżing” – wiem, że pisałem jak wąsaty wujas spod Białegostoku, ale panna nie zgorszyła się moimi cienkimi zalotami, więc podbijałem dalej, nie wysilając się zbytnio.

„Oj, jaki jesteś gorący?” – odpisała. 

„No i co z tym zrobimy?” – szybko wystukałem w klawiaturę.

„Pogadamy jeszcze później, ok?” – napisała i wylogowała się z aplikacji. 

W sieci nie widać, że mam drogą koszulkę

„Hmm... Dziwne” – myślałem. Dziewczyna stosuje jakieś manipulacje lub najzwyczajniej... zażartowała sobie ze mnie. Tego dnia poflirtowałem jeszcze z kilkoma innymi kobietami w aplikacji randkowej.

Dlaczego nie szukałem dziewczyny w realu? Cóż, muszę przyznać się do czegoś. Jestem tak zwanie dobrze sytuowany. Mam własną kancelarię adwokacką, piękny, nowoczesny dom, noszę markowe ciuchy – Givenchy, Balenciaga, Louis Vuitton i inne konsumpcyjne cuda wianki. Ale boję się spotkać jakąś interesowną lalę, która poleci na moją kasę, na którą sam musiałem ciężko zachrzaniać. W sieci występuję więc jako „Kamil”, choć to nie jest moje imię. Nie widać przez internet, że mam na sobie markową koszulkę od Armaniego.

„Tak w ogóle to lubię Kamili” – niespodziewanie dziewczyna odezwała się wieczorem. 

„To super, bo tak się składa, że mam właśnie tak na imię” – usiłowałem być zabawny.

„To dobrze się składa” – flirtowała. 

Popisaliśmy sobie aż do północy, ale rano musiałem wstać do kancelarii. 

„Gdzie pracujesz?” – zapytała.

„W urzędzie” –  ściemniłem

„Ja właściwie też” – napisała – „ale mam ambicje zostać influencerką!”.

Westchnąłem i się pożegnałem na wieczór.

Po wyjściu z kawiarni nagle przyspieszyła kroku

Wydawała mi się sympatyczną dziewczyną i bardzo zabawną, więc ucieszyłem się, kiedy kilka dni później zgodziła się na spotkanie. Umówiliśmy się w pobliskim centrum handlowym, w zwykłej lodziarni. Rozmowa szła gładko.

– Uwielbiam lody pistacjowe – powiedziała. 

To zupełnie tak jak ja! – Uśmiechnąłem się. 

– I... owoce morza – dodała.

– Też nie pogardzę – odpowiedziałem.

– Trzeba przyznać, że mamy wyszukane gusta jak na zwykłych urzędników – powiedziała, rozsiadając się w kawiarni i puszczając do mnie oko. 

Była niewysoka, jakieś metr sześćdziesiąt pięć centymetrów. Szatynka, proste włosy za ramiona. Jasne refleksy. Oczy szare, uważne. I wyjątkowo zgrabną figurę. Kurczę, była jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach, chociaż fotki w social mediach też miała wyszukane.

No i te cudowne perfumy! Pachniała obłędnie i biła od niej jakaś taka świeżość. No po prostu ogarnięta, zadbana dziewczyna z ambicjami. Spodobała mi się ta jej energia. Już podczas pierwszej porcji lodów pomyślałem, że chciałbym z nią zdobywać świat. 

– Co? Już osiemnasta? Kurczę, muszę już lecieć – nagle spojrzała na zegarek i podniosła się z krzesła. 

– Spieszysz się na kolejną randkę, czy masz zaplanowaną sesję zdjęciową, influencerko? – zażartowałem. 

Zawiesiła wzrok w moich oczach i przechyliła głowę. 

– Coś nie tak? Żartowałem tylko – uśmiechnąłem się.

Odwzajemniła uśmiech i skierowała się w stronę wyjścia. Tak po prostu sobie poszła. Widziałem, jak po wyjściu na korytarz galerii nagle przyspieszyła kroku. Muszę powiedzieć, że mimo swojego uroku była dosyć tajemnicza. Ale to jeszcze bardziej mnie w niej kręciło. 

Czas na coś bardziej wyszukanego

Nie odzywała się do rana, a właściwie nie, około pierwszej w nocy rzuciła krótkie „co tam?” i wylogowała się. Super. Za to rano... zaproponowała kolejne spotkanie. 

„Mmm, do dzisiaj czuję smak naszych lodów pistacjowych z białą czekoladą. Wiesz, tak sobie myślę...” – napisała.

„Noo?” – odpisałem.

„Że może czas na coś jeszcze bardziej wyszukanego!”.

„Co masz na myśli?” – Zastanawiałem się, czy chciała zaprosić mnie na homara.

„To ty coś zaproponuj” – poprosiła.

„Okej, a może... w Paradis du Homard dzisiaj o 20?” – czułem się przyparty do muru, ale podałem nazwę tej wykwintnej restauracji specjalizującej się w owocach morza.

„Co ja robię? I co z moją zasadą nieujawniania stanu konta? Chyba że ona płaci?” – zastanawiałam się. Nie spodziewałem się wówczas, że Kinga zwabiła mnie do tej drogiej restauracji w jednym, konkretnym celu... 

Często tutaj bywasz?

Stawiła się punktualnie. Odstawiona w pociągającą czarną sukienkę z odkrytymi plecami i sporym dekoltem. Do tego super zmysłowe czerwone szpileczki. Pomyślałem, że warto będzie wydać nawet z cztery tysiaki dla wieczoru z tak odstawioną panną. 

– Wyglądasz, jakbyś stała przed lustrem pół dnia – powiedziałem, biorąc do ręki kartę dań, która właśnie przyniosła szalenie (jak zwykle) miła kelnerka. 

– No nie... nie mów, że aż tak ze mną źle – roześmiała się i zatrzepotała rzęsami. – Pewnie często tu bywasz, co?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. 

– Dlaczego... tak myślisz?

Kelnerka tak się do ciebie uśmiechnęła, jakby cię tutaj często widywała – powiedziała przekornie, patrząc na obsługę.

A to szelma! Rozgryzła mnie. Niedługo potem kelner przyniósł nam po porcji homara z truflami i truskawkami. Do tego białe wino i crème brûlée na deser dla Kingi, a dla mnie karmelowy fondant z wiśniami.

„Co ja robię?” – pomyślałem i... zapomniałem o całym świecie, bo kto by sobie zaprzątał głowę jakimś światem w towarzystwie tak wykwintnej kolacji i tak pięknej dziewczyny. 

Była tym podekscytowana

Randka trwała do... rana w pobliskim hotelu. Rankiem musiałem zadzwonić do pracy, że dzisiaj mnie nie będzie, co zresztą było tylko formalnością, bo przecież sam jestem sobie szefem. 

A ty nie dzwonisz do roboty, że się spóźnisz? – zapytałem.

– A... nie, wczoraj wzięłam ten... urlop – odpowiedziała, ale jakoś wykrętnie. 

Wyglądało na to, że mogliśmy nie wychodzić z łóżka przez kolejny dzień i noc. No i nie wychodziliśmy, ale przez pół roku. Czyli do ubiegłej soboty, kiedy odbył się... to znaczy miał odbyć się nasz ślub. Kinga nalegała na ten ślub. Była podekscytowana jego organizacją. Przez głowę przemknęło mi, że może chce ślubu ze mną dla kasy, ale przypomniałem sobie, że przecież poznając mnie w necie, nie wiedziała, kim jestem. 

No więc przyszedł wspaniały dzień ślubu. Ja odstawiony, ona odstawiona, ale jakaś taka roztargniona. Ostatnio taka była przed naszą wizytą w tej restauracji z homarami. Rozglądała się, ukradkiem spoglądała na telefon. Akurat mieliśmy wchodzić do kościoła, kiedy nagle zastygła i po chwili powiedziała:

– Coś mi... coś mi się ten, yyy... przypomniało – i jak w transie pobiegła przed siebie. 

 

Było z niej niezłe ziółko

I wiecie co? I tyle ją widziałem. Wystawiła mnie przed znajomymi i rodziną, a zapowiadała się na taką uczciwą... Naprawdę nie wiedziałem, co robić, aby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Zapytać jej nie chciałem, bo miałem dość kompromitacji. A że z kasą u mnie jest w porządku, to zatrudniłem detektywa. Pomyślałem, że ostatecznie zyskam cenne doświadczenie, jakich błędów unikać w randkowaniu i w związkach z kobietami. 

Pan Tomek był bardzo miły, prosił tylko o tydzień cierpliwości, ale... już po kilku dniach stawił się u mnie z rozwiązaną zagadką. Zaprosiłem go do salonu i przyniosłem kawę, chociaż tak naprawdę wolałem się wtedy napić drinka, no ale wiadomo – pan Tomek był w pracy.

– No nieźle – powiedział.

– Co, słucham? – zapytałem zdezorientowany.

– Mówię, że nieźle pana wkręciła. Niezłe ziółko z tej Kingi. 

– Naprawdę? – dociekałem.

– Naprawdę, naprawdę... Znalazłem w jej historii wyszukiwania, że dziewczyna śledziła pana już wcześniej. Jak i innych... bogatych mężczyzn. Sprytna z niej dziewczyna, jeszcze przed poznaniem pana oglądała na przykład filmiki poradnicze, jak kierować swoje fotki na Instagramie do bogatych osób. W filmikach tych zaleca się, aby wpisywać hasztagi prestiżowych marek typu Versace, Louis Vuitton. Musi pan po prostu szukać takich fraz na Instagramie lub udostępniać coś takiego. 

– Kurczę, to by się zgadzało, bo przecież przed poznaniem Kingi zamówiłem w internecie koszulkę od Armaniego – podrapałem się po brodzie. 

– No i powiem panu, że Pani Kinga utrzymywała kontakty nie tylko z panem. Poza tym...

– Tak?

– Cóż, wygląda na to, że dziewczyna trudniła się sponsoringiem. Zanim została zarabiającą influencerką, nigdy nie pracowała w urzędzie. 

Zmroziło mnie to. Musiałem ochłonąć. Po wyjściu detektywa wyciągnąłem z barku dobrą wódkę, a później… urwał mi się film. Jedyna z tego korzyść to taka, że dobrze, że ta cała Kinga nie została moją żoną, i że z tego wszystkiego nie zrobiła się jeszcze większa afera. Pewnie znalazła bogatszego ode mnie frajera. Nauczyłem się też tego, że w internecie wcale nie jestem taki anonimowy, jak mi się wydaje.

Muszę pogadać z tym detektywem, może zatrudnię go na stałe do sprawdzania kolejnych kandydatek na moją żonę? 

Artur, 35 lat

Czytaj także:
„Piękna nieznajoma zawróciła mi w głowie. Nie wiedziałem, jak się nazywa, ale chcę, by krzyczała moje imię w sypialni”
„Teściowa stołowała się u nas jak w 5-gwiazdkowej restauracji. Gdy w końcu dałam jej rachunek na 100 zł, obraziła się”
„Wszyscy oczekiwali, że po ślubie będę kurą domową. Ale ja mam własne plany, zamiast czekania na męża z obiadkiem”

Redakcja poleca

REKLAMA