„Najpierw wykorzystywała mnie rodzina, a potem mąż traktował jak pomywaczkę. Powiedziałam im wszystkim: dość!”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Eternity in an Instant
„Gdy chciałam kupić sobie buty, musiałam poprosić Tomka. Przy każdej okazji podkreślał, że zarabiane pieniądze należą do niego, a nie do mnie. Za każdym razem, gdy szłam na zakupy, dawał mi odliczoną kwotę, a potem skrupulatnie przeglądał paragony”.
/ 10.07.2024 13:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, Eternity in an Instant

Nie powiedziałabym, że ucieszyłam się na wieść o śmierci Tomka. W końcu nie jestem jakimś bezdusznym potworem. Ale przyznam szczerze, że odczułam pewną ulgę. Nasze wspólne życie było naprawdę ciężkie i pełne problemów. Czy kochałam mojego męża? Owszem, przez kilka początkowych lat naszego związku. Rok przed ślubem kochałam go do szaleństwa, a potem jeszcze przez jakieś dwa lub trzy lata po ślubie. Ale przez następne czterdzieści po prostu trwałam w tym małżeństwie. Dlaczego? Bo uważałam, że taki jest mój obowiązek jako żony.

Nie wiedziałam, że można inaczej

Kiedy skończyłam osiemnaście lat myślałam, że jedynym wyjściem jest zamążpójście. Nie zdawałam sobie sprawy, że są inne opcje.

Mama odeszła z tego świata gdy skończyłam dwa lata. Tata kompletnie się posypał po jej śmierci. Parę miesięcy później trafiłam pod skrzydła cioci Oli, siostry mojej mamy. Mieszkałam u niej przez osiem lat. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwym dzieckiem.

Niestety, ciocia przegrała walkę z chorobą. Miałam wrażenie, jakby podczas pogrzebu cioci bliscy losowali, kto będzie musiał się mną zająć. W tamtym momencie bezpowrotnie pożegnałam się z beztroskim dzieciństwem.

Przez dwa lata opiekowali się mną wujostwo Ryszard i Ilona. Kiedy na świat przyszły ich bliźnięta, przekazali mnie pod opiekę cioci Agacie i wujkowi Wojtkowi. Ich trójka dzieci za mną nie przepadała. Gdy skończyłam czternaście lat, ich pierworodny syn, Jacek, zaczął rzucać w moją stronę niestosowne teksty. Kiedy powiedziałam o tym ciotce, wylądowałam za drzwiami.

Tyrałam za darmo

Ulitowała się nade mną siostra babci, ciotka Irenka. Z początku czułam do niej wielką wdzięczność, dopóki nie dotarło do mnie, że zwyczajnie potrzebowała kogoś, kto by jej posprzątał i ugotował, nie biorąc za to ani grosza. Widocznie dobrze wywiązywałam się z tych zadań, bo kiedy Irenka odeszła z tego świata, jej dwie młodsze siostry, obie od dawna wdowy, które już dawno przekroczyły siedemdziesiątkę, za wszelką cenę chciały mnie mieć u siebie.

Potem dzieliłam mieszkanie z ciocią Celiną, która wygrała tę loterię. Wtedy w moim życiu pojawił się Tomasz. Został zatrudniony do malowania ścian w domu ciotki. Krzątał się z nagim torsem, prezentując swoje wyrzeźbione ciało.

Moje serce momentalnie zapłonęło uczuciem. Chociaż Tomasz był jedynie pracownikiem, snuł przede mną wizje o własnej firmie remontowej, którą miał lada moment otworzyć. Dawałam wiarę każdemu jego słowu. Zarówno temu, że darzy mnie miłością, jak i że jeśli zostanę jego żoną, uczyni mnie swoją królową i zapewni mi dostatnie życie po wsze czasy.

Po ślubie wprowadziliśmy się do domu rodziców mojego męża. Okazało się, że teściowa jest jeszcze wredniejsza od ciotki Celiny. Traktowała mnie jak bezpłatną pomoc domową. Sprzątałam, gotowałam obiady, robiłam pranie i prasowałam. Kiedyś chciałam przedyskutować to z mężem. Zrugał mnie, twierdząc, że powinnam być wdzięczna, bo jego rodzice dają nam dach nad głową i nic za to nie chcą.

Wreszcie wynajęliśmy mieszkanie

– Mama od zawsze dbała o gospodarstwo domowe. Nie doczekała się dziewczynki, która by ją wsparła w obowiązkach. Dobrze, że wreszcie może złapać oddech – odparł.

Przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania w momencie, gdy na świat przyszedł nasz synek Maciek. Teściowa nie była w stanie znieść jego płaczu. Tomasz bez przerwy mówił, że powinnam coś zrobić z bobasem, bo mieszkamy u jego rodziców i musimy respektować zdanie jego matki. Wtedy pierwszy raz nie wytrzymałam i się zbuntowałam.

– Widzę dwa rozwiązania tej sytuacji: albo uduszę Maćka jaśkiem, albo musimy znaleźć inne mieszkanie – rzuciłam zirytowana.

W końcu znalazłam się na swoim. Tyrałam jak wół, ponieważ Tomek w ogóle nie angażował się w obowiązki domowe czy opiekę nad naszą pociechą. Mimo wszystko mogłam robić tak, jak chciałam. Przez całe życie nie podjęłam pracy zawodowej, co sprawiało, że nie dysponowałam żadnymi pieniędzmi, które byłyby tylko moje.

Gdy chciałam kupić sobie buty albo płaszcz, musiałam o to poprosić Tomka. Przy każdej możliwej okazji podkreślał, że zarabiane pieniądze należą do niego, a nie do mnie. Za każdym razem, gdy szłam na zakupy, dawał mi odliczoną kwotę, a potem skrupulatnie przeglądał paragony. A równocześnie wypominał mi, że na chrzcinach jego siostrzeńca miałam tę samą sukienkę, co wcześniej na ślubie jego kuzyna.

Zawsze odpuszczałam

– Powinnaś się trochę ogarnąć, żeby nie prezentować się jak niechlujna baba – skomentował mój wygląd po powrocie do domu. Odparłam, że prosiłam go wcześniej o pieniądze na sukienkę, ale odmówił.

– Znowu zaczynasz gadać o forsie. Przecież masz w domu maszynę, na której możesz coś uszyć albo przerobić. Żona Patryka wszystkie ciuchy dla siebie i dzieciaków sama szyje. Wiesz, ile na tym oszczędza? – wyjaśnił tonem znawcy.

Odpuściłam. Podobnie jak w wielu innych kwestiach. Po prostu żyłam z dnia na dzień. I cieszyłam się, że Maciek prawidłowo się rozwija. Kiedy było mi naprawdę ciężko, przywoływałam w myślach uśmiech synka i wiedziałam, że muszę być dzielna dla niego.

Moje szkolne przyjaciółki sądziły, że Tomek jest wspaniałym małżonkiem. Czułam jednak, że to małżeństwo mnie przytłacza. Dawniej marzyłam, że wraz z ukochanym ruszę w podróż, być może nawet po całym kontynencie. Wyobrażałam sobie, że czeka nas masa wspólnych aktywności – od szalonych zabaw, przez wizyty w kinie, aż po spędzanie czasu w gronie bliskich znajomych, których będziemy mieć całe mnóstwo.

Tomek miał grupę przyjaciół

W każdą sobotę organizowali męskie spotkania. Sami, bez żon. Z tych posiadówek wracał kompletnie pijany i w niedzielne przedpołudnie wstawał dopiero na obiad. Ja z kolei zaczęłam myśleć o pójściu do pracy, gdy tylko nasz synek zaczął chodzić do przedszkola.

Marzyłam o własnych pieniądzach, niezależności, odskoczni od życia rodzinnego. Fakty były też takie, że moje zarobki zdecydowanie polepszyłyby naszą sytuację finansową. Tomasz, mimo wcześniejszych deklaracji, wciąż nie otworzył własnego biznesu. Podejmował się różnych zajęć, raz tu, raz tam. Czasem mieliśmy gotówkę, a czasem jej brakowało.

– Zwariowałaś? Po co ci etat? Mało masz obowiązków w domu? Mam wracać po robocie do rozgardiaszu i samemu szykować sobie jedzenie? Nie ma takiej opcji – zdenerwował się nie na żarty.

Byłam pewna, że pogodzę obowiązki domowe z pracą zawodową. Marzyłam o tym, by choć na chwilę oderwać się od codziennej rutyny. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała moje plany. Dopiero gdy nasz syn skończył trzynaście lat, odezwała się do mnie Krystyna, koleżanka ze szkoły średniej.

Zaproponowała mi pracę w swojej kwiaciarni

– Aśka, chcę otworzyć kolejny punkt na drugim krańcu miasta i zależy mi na kimś godnym zaufania. Pamiętam, że miałaś smykałkę do kwiatów, a szkolenie z układania bukietów mogę ci zafundować.
Znów poniosłam porażkę. Tomek wpadł w furię.

– Czegoś ci brakuje? A może po prostu chcesz przeżyć jakąś przygodę! – darł się wniebogłosy.
Odpuściłam sobie. Przestałam nawet snuć marzenia.

Już nie fantazjowałam o wyprawach w nieznane, karierze zawodowej, kursie języka francuskiego albo lekcjach tańca. Pogodziłam się z myślą, że nic pozytywnego mnie już w życiu nie spotka.

Tomasz stracił życie w wypadku na placu budowy. Maciek od dawna przebywał w Irlandii. Rodzice męża już odeszli z tego świata. Zostałam sama jak palec. Nie mogłam powstrzymać łez. Przeżyłam z Tomkiem trzydzieści lat i wciąż pamiętałam czasy, gdy byliśmy zakochani.

Tomasz wpłacał na ubezpieczenie niewielkie kwoty. Przed rokiem formalnie zakończył swoją aktywność zawodową i zaczął pobierać emeryturę, a teraz, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że to ja będę otrzymywać jego świadczenie. W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat pierwszy raz mogłam cieszyć się własnymi środkami finansowymi! Kwota może i skromna, ale dla mnie to było naprawdę coś wielkiego.

Wreszcie miałam swoje pieniądze

Wiedziałam, że czeka mnie oszczędne życie, ale na wstępie trochę poszalałam. Sprawiłam sobie nowiutką sukienkę i buty. Odwiedziłam salon fryzjerski, czego nie robiłam od dnia ślubu. Następnie uprzątnęłam po brzegi zawalony rupieciami Tomka stary pokoik Maciusia i stworzyłam tam porządną sypialnię. Nareszcie przestanę sypiać na zużytym tapczanie!

Gdy to szaleństwo minęło, do końca miesiąca moim głównym pożywieniem był makaron. Po pierwsze, mój budżet nie pozwalał na nic innego. A po drugie, nie chciało mi się gotować i zmywać naczyń. Spędzałam czas na spacerach, oglądaniu seriali oraz przesiadywaniu w wygodnym fotelu z książką.

Było wspaniale, jednak… wkrótce poczułam, że to nie dla mnie. Zadzwoniłam do Krystyny, tej od kwiatów. Wiedziałam, że aktualnie zarządza całą siatką kwiaciarni – natknęłam się na jej szyldy w różnych częściach miasta, a jeden znajdował się niedaleko mojego mieszkania.

Nie szukasz kogoś do pracy? Mogłabym handlować kwiatami albo pomagać przy porządkach, obojętnie co.

– Słuchaj, od kiedy usłyszałam o śmierci Tomasza, czekałam na twój telefon. Nie martw się, na pewno coś dla ciebie wymyślę, jeśli chodzi o robotę. Daj mi tylko trochę czasu, muszę jeszcze parę spraw ogarnąć.

Zadzwoniła po tygodniu

Krysia miała dla mnie dobre wiadomości. Akurat jedna z jej pracownic poszła na urlop macierzyński.

– Przez pierwsze cztery tygodnie będziemy pracować razem. W tym czasie skończysz szkolenie. Poradzisz sobie, zobaczysz – Krystyna, od zawsze niezależna kobieta, bardzo wspierała moje spóźnione wyzwolenie. – A dzisiaj, aby uczcić naszą współpracę, idziemy na kolację.

Nigdy wcześniej nie byłam w restauracji. Parę razy udało mi się po kryjomu zabrać Maćka na frytki. Tomasz nie mógł o tym wiedzieć, bo uważał, że to wyrzucanie kasy w błoto. Specjalnie na tę okazję kupiłam sobie nową sukienkę i zrobiłam porządny makijaż.

– Koniec z robieniem rzeczy na siłę. Od teraz skupiasz się wyłącznie na tym, na co masz ochotę – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze.

Spędziłyśmy cudowny wieczór. Gdy skończyłyśmy jeść, ruszyłyśmy do pobliskiego baru. Piłyśmy piwo, jadłyśmy słone przekąski, a nawet spróbowałam swoich sił w dartach.

Coś, co dla wielu osób stanowi rutynę, dla mnie okazało się całkowicie nowe. Konieczność schludnego ubrania i makijażu z samego rana. Spotkania z różnymi ludźmi w trakcie dnia. Możliwość pójścia na kawę i lancz do pobliskiej knajpki zamiast stanie przy garach. A wieczorami – zajęcia taneczne lub po prostu relaks na sofie.

Próbowałam wszystkiego

Zatrudnienia, podróży, poznawania nowych języków, tańca oraz błogiego lenistwa. Zrobiłam spis rzeczy, które chciałabym zrealizować. Temat pracy miałam już ogarnięty. Z kontaktami towarzyskimi również nie było problemu, bo za sprawą Krysi dołączyłam do jej damskiego grona. Wojaże musiały zaczekać do urlopu. Z Krysią byłyśmy już dogadane odnośnie do wypadu nad Bałtyk.

Następną pozycją na mojej liście był taniec. Czułam lekki dyskomfort, ale dowiedziałam się, że w domu kultury organizują specjalne kursy dla ludzi po pięćdziesiątce.

– Pani Asiu, ma pani wrodzony talent do tańca! – chwalił mnie prowadzący zajęcia. Kiedy tańczyłam, czułam się jak ryba w wodzie.

Maciek wraz z bliskimi zawitał do kraju na święta.

– Rany, babciu, wyglądasz tak ślicznie, że ledwo cię poznałam – wykrzyknęła Zosia, moja sześcioletnia wnuczka, gdy mnie zobaczyła.

Synowa usiłowała tłumaczyć się za jej bezpośredniość.

– Nie przejmuj się tym, doskonale wiem jak wyglądam.

– Mamo, wybacz mi – cicho powiedział Maciek.

– Kochanie, co miałabym ci wybaczać?

– Bo od was odszedłem. I zostawiłem cię samą z ojcem. Przecież wiedziałem, że nie czujesz się z nim dobrze. Powinienem był cię do siebie zabrać. Daję ci słowo, że będziemy częściej odwiedzać rodzinne strony. A może nawet zdecydujemy się na powrót do kraju? Dostałem ciekawą ofertę w stolicy. Nie chcę zapeszyć, więc na razie nie zdradzę szczegółów.

Posunęłam się o krok dalej

Trzy miesiące później Maciek oznajmił, że wraz z rodziną wraca do kraju. Od zawsze pragnęłam, aby mieszkali w pobliżu. Jednym z punktów na mojej liście było także „odwiedzić Maćka”. W związku z tym ten cel przesunęłam na sam szczyt spisu. Kupiłam już bilety lotnicze.

– Jak tak dalej będzie, to niedługo będziesz musiała powymyślać nowe marzenia, bo te, które są teraz na twojej liście, lada moment zostaną zrealizowane – zażartowała wczoraj Kryśka, która wpadła pomóc mi się spakować.

Następnie chwyciła marker i na samym dole karteczki nabazgrała: „Romans”. Parsknęłam śmiechem, stukając się palcem w głowę, wyrwałam Krystynie pisak z dłoni i przekreśliłam to, co napisała. Ten dowcip jednak zmusił mnie do refleksji.

Odkąd zdałam sobie sprawę, że marzenia są dozwolone i faktycznie się urzeczywistniają, zastanawiam się, czy na uczucie też nie jest za późno. Pewnej nocy wstałam z łóżka, poszłam do kuchni, obrysowałam wyraz „romans” i dodałam dopisek: „Dlaczego nie?”.

Joanna, 58 lat

Czytaj także:
„Czułam się winna, że matka na starość jest sama. Chciałam wziąć ją do siebie, ale ona nie miała zamiaru mnie słuchać”
„Szukałam królewicza, ale trafiałam na same niemoty. Wolę być singielką niż żyć z facetem o mentalności kartofla”
„Po 50. integruję się z sąsiadami. Jednemu sięgnęłam do portfela, a drugiemu wskoczyłam do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA