„Naciskałam syna na wnuki i doczekałam się. Tak mnie urządził, że już nie pisnę ani słowa na ten temat”

babcia z wnukiem fot. iStock by Getty Images, Halfpoint Images
„Coraz częściej zaczyna dopadać mnie paranoja i zastanawiam się, czy syn i synowa nie zrobili tego specjalnie. W ostatnią niedzielę Łukasz spytał, czy nie marzę o kolejnym maluszku. Przez chwilę wpadłam w panikę, zerkając na brzuch synowej”.
/ 20.10.2024 11:15
babcia z wnukiem fot. iStock by Getty Images, Halfpoint Images

W zeszłym roku przeszłam na emeryturę po wielu latach pracy w szkole. Byłam nauczycielką w klasach I – III i kochałam swoje dzieciaki, jak nazywałam kolejnych wychowanków. Może nieco szumnie się wyrażę, ale miałam powołanie pedagogiczne. Potrafiłam dogadać się nawet z największymi łobuzami i zmotywować ich do nauki.

Byłam nauczycielką z powołania 

Zawsze dbałam, żeby moje lekcje nie były nudne. Pierwsza klasa to taki przełom, gdy kończy się okres słodkiego dzieciństwa i zabawy w przedszkolu, a zaczynają obowiązki ucznia. Nie wszystkie dzieci potrafią się przestawić. W końcu nie tak łatwo zostawić ukochane klocki czy lalki, żeby zająć się równym pisaniem literek i cyferek lub odrabianiem innej pracy domowej.

No, ale z moimi dzieciakami przez lata nie miałam większych problemów. Ba, nawet, gdy kończyły już naszą podstawówkę, zdawały maturę i dorastały, wielu z nich nadal kłaniało mi się na ulicy, gdzie często wpadałam na swoich byłych uczniów. To niewielkie miasteczko z rynkiem, parkiem i kilkoma ulicami, a raczej uliczkami na krzyż.

– Dzień dobry pani Agnieszko, jak miło widzieć znajomą twarz – często słyszałam już z daleka wesoły głos dawnych wychowanków. – Co u pani słychać? – dopytywali.

– U mnie jak zwykle. Wychowuję kolejne pokolenia w zielonej klasie – śmiałam się, bo zawsze dbałam, żeby ściany w sali lekcyjnej były pomalowane właśnie na ten kolor. – Lepiej opowiadaj, jak tobie życie się ułożyło – mówiłam niezmiennie ciekawa losów swoich dzieciaków.

Naprawdę  cieszyłam się z sukcesów małej Ali z I a czy Adasia z II b.

Córka mieszka w Anglii

Swoją miłość i dumę przelałam jednak nie tylko na uczniów. Sama również założyłam szczęśliwą rodzinę. Z Władkiem tworzymy zgodne małżeństwo już prawie od czterdziestu lat, bo pobraliśmy się tuż po maturze. Studia pedagogiczne kończyłam już z Łukaszem na rękach. Potem urodziłam Karolinkę. Teraz moje dzieci są dorosłe i ułożyły sobie życie.

Karolina wyjechała po studiach do Anglii. Tam poznała swojego przyszłego męża, wyszła za mąż i urodziła dwie córeczki. Wprawdzie mam wnuczki, z których jestem niesamowicie dumna, ale dziewczynki nie są ze mną na co dzień.

Dzieli nas wiele kilometrów i chyba także mentalność. Angelika i Kate wychowują się w całkiem innym środowisku. Wprawdzie córka uczy je podstaw polskiego, ale tak naprawdę dziewczynom chyba nie bardzo zależy na ojczystym języku. Bo i po co? Chodzą do angielskiej szkoły, mają miejscowych kolegów, chcą czuć się jak Anglicy a nie przyjezdni.

W efekcie z mojego babciowania u córki niewiele wynika. Ot, pogadam z nimi przez telefon lub kamerkę i zobaczę się w wakacje, gdy córka stara się przyjechać do Polski na tydzień albo dwa. Nie spędzamy jednak wspólnie Bożego Narodzenia, nie widujemy się na urodziny i inne okazje.

Naciskałam syna na założenie rodziny

Dla mnie, bardzo rodzinnej osoby, to za mało. Już od dobrych kilku lat brakowało mi czegoś na co dzień. Łukasz wprawdzie mieszka w mieście powiatowym oddalonym od naszego o około dwadzieścia kilometrów, ale przez długie lata ani myślał o założeniu rodziny. Pracuje w dużej hurtowni zajmującej się sprzedażą soków i przetworów owocowo-warzywnych jako przedstawiciel handlowy. Awansował na stanowisko jakiegoś managera wyższego szczebla i ma pod sobą wiele regionów.

Jasne, dla mnie oznacza to tylko tyle, że jeszcze rzadziej ma czas, żeby wpaść do starych rodziców na niedzielny obiad.

– Synek, kiedy wreszcie przedstawisz mi jakąś miłą kobietę i się ustatkujesz – często mu powtarzałam przy okazji jego rzadkich wizyt.

– Oj mamuś, gdy tylko przyjdzie na to czas – śmiał się niezmiennie i nic sobie nie robił z mojego poważnego tonu.

– Ale ty przecież już dawno skończyłeś trzydziestkę. Gdy ja byłam w tym wieku, to ty już podstawówkę kończyłeś.

Kiedy wreszcie zostanę babcią? Wiesz, że już niedługo przechodzę na emeryturę, to pomogę przy wnuku – próbowałam go przekonać, żeby wreszcie ułożył sobie życie.

On jednak niezmiennie twierdził, że życie to ma już dawno ułożone. Ale czy mieszkanie i praca, nawet z dobrymi zarobkami, to naprawdę ułożone życie? A co z bliskimi?

Mąż się nie przejmował

„Przecież, gdy nas zabraknie, temu mojemu dziecku nie będzie miał nawet kto podać szklanki herbaty w chorobie” – często myślałam i dlatego nic nie robiłam sobie z uwag męża, który twierdził, żebym dała wreszcie chłopakowi spokój.

– Wiem Aga, że ty jako nauczycielka z krwi i kości kochasz dzieciaki, ale nie każdy tak ma. Sama widzisz, że teraz młodzi dużo później biorą śluby. Najpierw podróżują, bawią się, poznają świat. Robią kariery, zarabiają. Dopiero później myślą o żonach i dzieciach – ja nie wiem, skąd ten mój Władysław tak dobrze zna życie współczesnej młodzieży.

Ja jednak nie odpuszczałam. Zwłaszcza, że w międzyczasie Łukasz poznał fajną dziewczynę i się zakochał. Basia była młodsza od niego o całe siedem lat. Pracowała w banku i pochodziła z pobliskiej wsi. Naprawdę ją polubiłam i zależało mi, żeby syn nie zepsuł tego związku.

A to, że on był niestały w uczuciach i wcale nie miał ochoty na ustatkowanie się, ja doskonale wiedziałam. Bo przecież przez lata wcale nie żył niczym mnich. Wciąż umawiał się z jakimiś nowymi dziewczynami. Ta jednak była pierwszą, która naprawdę mi się spodobała.

– Jest miła, ładna i dobrze ułożona. Do tego młodsza od naszego Łukasza. Dzięki temu będzie miała czas, żeby urodzić dwójkę albo nawet trójkę dzieciaczków – powiedziałam kiedyś w chwili szczerości Władkowi, ale ten tylko machnął po swojemu ręką i stwierdził, żebym się nie wtrącała do życia młodych.

Łukasz wreszcie się ożenił

Na szczęście chyba ktoś tam u góry wysłuchał moich modlitw, po pewnej niedzieli Łukasz sam zadzwonił z pytaniem, czy może przyjechać do nas na obiad.

Chcemy wam z Basią coś powiedzieć – wyrecytował z jakimś takim wahaniem w głosie, które zupełnie do niego nie pasowało.

Wiedziałam, że stało się coś ważnego i nawet podejrzewałam, co to takiego. Nie myliłam się. Syn i jego dziewczyna, a raczej narzeczona, pokazali mi pierścionek zaręczynowy i przekazali radosną wiadomość.

– Pobieramy się – powiedzieli chórem.

Zupełnie jak moje dzieciaki w szkole, które jak na komendę wstają i recytują: „DZIEŃ – DO –BRY”.

Ależ ja byłam wtedy szczęśliwa. Nawet córka dzwoniąca z Anglii podśmiewała się ze mnie, że zachowuję się zupełnie jak wariatka. Ale nic nie robiłam sobie z tych ich żartów. Cieszyłam się, że syn się żeni i najpewniej niedługo zostanę babcią.

Jeszcze przed weselem zaczęłam podpytywać o wnuki. Ale Łukasz tylko sarkał na mnie, a Basia spuszczała oczy i nic nie mówiła. Jednak nie odpuszczałam. Przez kolejne dwa lata naciskałam syna, twierdząc, że już naprawdę powinien zostać ojcem.

– Przecież ty masz niemal czterdzieści lat. Kiedy chcesz biegać na wywiadówki? Albo grać z synem w piłkę lub uczyć córkę jazdy na rowerze? Gdy będziesz po sześćdziesiątce i siądą ci stawy? – marudziłam mu przy każdej możliwej okazji.

Miałam zostać babcią

W końcu doczekałam się. Na kilka miesięcy przed moim przejściem na emeryturę, Basia i Łukasz wreszcie poinformowali, że zostaniemy dziadkami. Niemal skakałam wtedy pod sufit z radości. Od razu zadeklarowałam, że pomogę przy maleństwie. Gdybym tylko wiedziała, co mnie czeka, na pewno bym się nie wyrywała z tymi obietnicami.

No, ale mówi się, żeby uważać, o czym się marzy. Bo marzenia mogą się spełnić. I właśnie coś takiego spotkało mnie. Okazało się, że Basia spodziewa się nie jednego dziecka, ale bliźniaków. Dziewczyna chyba zupełnie nie była na to przygotowana. Widziałam przerażenie w jej oczach. Myślałam jednak, że po porodzie wszystko się ułoży.

Synowa urodziła bliźniaki

Matka synowej jest starsza ode mnie, choruje i niewiele może pomóc przy niemowlakach. Dlatego to ja tą pomoc obiecałam. Szybko jednak zauważyłam, że to, co w młodości było dla mnie bułką z masłem, teraz stało się ogromnym wysiłkiem. Swoje dzieci miałam tuż po dwudziestce. Owszem, jeszcze wtedy studiowałam i miałam dużo obowiązków. Ale energii też o wiele więcej. Teraz opieka nad maluchami naprawdę dawała mi w kość.

A Basia zupełnie nie radziła sobie w roli matki. Wpadła chyba w  depresję poporodową i przestała ogarniać rzeczywistość. Gdy do niej przyjeżdżałam, najczęściej chodziła jeszcze w piżamie, maluchy płakały, a dom przypominał pobojowisko.

No i okazało się, że po pożegnaniu szkoły i przejściu na emeryturę zostałam babcią dwójki maluchów na cały etat. Ba, bardziej matką niż babcią. Dlaczego? Bo synowa postanowiła wrócić do banku.

Mamo, to ty naciskałaś tak na wnuki. Widzisz, że Basia sobie nie radzi – wyrecytował na jednym tchu mój syn. – Musisz nam pomóc. Żona postanowiła, że chce wrócić do pracy i myślę, że to dobry pomysł. Wyjdzie do ludzi, odetchnie. W przeciwnym razie całkiem wpadnie w depresję.

– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – nie rozumiałam zupełnie, o co mu chodzi.

– Normalnie. Deklarowałaś przecież pomoc. Zanim Jaś i Agatka pójdą do przedszkola, możesz się przecież nimi zająć. Kto da sobie lepiej radę z dzieciakami niż ty? Zawodowa pedagog? – chyba próbował wpłynąć mi na ambicję.

Jestem babcią na cały etat i… mam dość

Teraz już wiem, że nieźle mnie ten Łukasz urządził. Dzieciaki mają ponad rok. Niedawno nauczyły się chodzić i wszędzie jest ich pełno i trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby ich przypilnować. Basia pracuje w banku na pół etatu. Wychodzi do pracy po siódmej, wraca około trzynastej. Ostatnio jednak zauważyłam, że te godziny powrotów do domu zaczęła opóźniać, tłumacząc się, że musi zostawać dłużej w pracy.

W efekcie ja spędzam z maluchami całe przedpołudnia i zwyczajnie nie wyrabiam. Ale się wkopałam na własne życzenie, nie ma co. Próbował ktoś radzić sobie z dwójką dzieciaków biegających po mieszkaniu niczym torpedy? No właśnie. A ja mam już ponad sześćdziesiąt lat i siły nie te, co dawniej.

Władek jeździ ze mną do domu syna i nieco mi pomaga. W przeciwnym razie, chyba zupełnie bym oszalała. Coraz częściej zaczyna dopadać mnie paranoja i zastanawiam się, czy syn i synowa nie zrobili tego specjalnie. Zwłaszcza, że w ostatnią niedzielę Łukasz spytał, czy nie marzę o kolejnej wnusi albo wnuku. Przez chwilę wpadłam w panikę, zerkając na brzuch synowej.

– Spokojnie, mamo. Basia nie jest jeszcze w ciąży – czy mi się wydawało, czy mój syn powiedział to złośliwie

Obiecałam sobie, że teraz już ani słowem nie pisnę o powiększaniu rodziny.

Halina, 62 lata

Czytaj także: „Teściowa to niezła manipulatorka. Wmawiała moim dzieciom, że niedługo umrze, żeby ją częściej odwiedzały”
„Wyrzuciłem syna z domu, bo przypominał mi zmarłą żonę. Po latach dał mi taką nauczkę, że popamiętam do końca życia”
„Żona zamiast zbierać grzyby, flirtowała z moim bratem. Myśleli, że nie widziałem, po co zniknęli za drzewami”

Redakcja poleca

REKLAMA