„Szef wykorzystywał mnie jak panienkę do towarzystwa, bo jestem atrakcyjna. Kocham go, ale mam dość poniżeń”

Kobieta, która kocha swojego szefa fot. Adobe Stock, zinkevych
- Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. Nie musisz być taka spięta. Ale, do cholery, na tym przyjęciu spuść nieco z tonu! Kontrahenci tyle się nasłuchali o urodzie Polek, więc może ubierz się jakoś bardziej kobieco i nie zachowuj jak robot, bo zmrozisz nawet chłodnych z natury Anglików.
/ 20.01.2022 08:13
Kobieta, która kocha swojego szefa fot. Adobe Stock, zinkevych

Wszyscy wiedzą, że romans w pracy, a już szczególnie romans z własnym szefem, mocno komplikuje życie. Dlatego robiłam, co mogłam, aby moja relacja z Lucjanem nie była zbyt bliska. Moje kwalifikacje i referencje były bez zarzutu. Akademia Asystentek i Sekretarek mogła być dumna ze swojej najpilniejszej kursantki.

Przyglądałam mu się, gdy studiował moje CV. Miał koło czterdziestki. Barczysty, silnie zarysowana szczęka, lekko skrzywiony nos, wąskie usta, krótko obcięte włosy. Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały mocno owłosione ręce.

Przypomniał boksera wagi ciężkiej, a był dyrektorem fabryki mebli. Nie zdziwiłabym się, gdyby w młodości pracował tymi potężnymi dłońmi jako zwykły stolarz. Podobał mi się. Biła od niego aura władzy, pewności siebie, kompetencji. Pasowaliśmy do siebie. W sensie zawodowym, oczywiście.

Erotyczne komplikacje wykluczyliśmy na rozmowie

– Asertywność, dyplomacja, etykieta... rozmów telefonicznych? – uniósł brew. – Tego też was uczyli w tej szkole? Nieźle. Imponujące kwalifikacje, biorąc pod uwagę pani młody wiek. Choć wygląda pani na więcej niż dwadzieścia pięć lat. Pewnie z powodu tej nieco, hmm, urzędniczej fryzury. Bez obrazy.

– Oczywiście… Mnie niełatwo obrazić – odparłam spokojnie.

– Świetnie. Bywam trudny. Za złe wieści zdarza mi się winić posłańca. A frustracje wyładowuję na tym, kogo mam pod ręką. Sekretarka z zasady jest najbliżej.

– Taka jej rola – zgodziłam się.

– Miło mi to słyszeć. Idźmy dalej. Dotąd pracowała pani w dwóch miejscach, z jednego odeszła pani po roku. Dlaczego?

– Bo przez cały ten czas głównie parzyłam kawę i robiłam za ozdobę biura. Dostałam lepszą propozycję. Tam mogłam się wykazać.

– Racja. W referencjach aż gęsto od peanów. Czemu więc pani zrezygnowała po trzech latach?

– Odeszłam za porozumieniem stron – uściśliłam.

– Czyli, jak rozumiem, istniała kwestia sporna wymagająca porozumienia – drążył. – Lubię wiedzieć, na czym stoję. W moim świecie między sekretarką a jej szefem nie ma miejsca na niedomówienia.

Zawahałam się. Szczerość, której oczekiwał, wykluczała zachowanie dyskrecji wobec poprzedniego pracodawcy. Ale bliższa koszula ciału. A moją jedyną winę stanowiło to, że byłam sekretarką doskonałą. Prezes zbyt często to podkreślał.

– Żona prezesa mnie nie lubiła. Więcej, podejrzewała nas o romans.

– Słusznie?

– Nie! – żachnęłam się. – Nie uznaję romansów w pracy, zwłaszcza z szefem. To niezdrowe i nierozsądne.

– Popieram. Romanse w pracy źle się kończą. W najgorszym wypadku ślubem – uśmiechnął się krzywo i dodał: – Moja była żona kiedyś ze mną pracowała. Dlatego cieszy mnie, że z góry wykluczyliśmy jakieś romantyczne komplikacje.

– Żadnych komplikacji – potwierdziłam. – Nie zamierzam zakochać się w najbliższym czasie. Co do innych kłopotliwych kwestii, nie mam dzieci ani nałogów, może poza pracą. Tak więc niemal całą swoją energię będę mogła poświęcić panu. Bez podtekstów, bo, bez obrazy, ale nie jest pan w moim typie – oświadczyłam grzecznie, acz stanowczo.

Wybuchnął tubalnym śmiechem.

– To ostatecznie mnie przekonuje! Witam panią, Ewo, u mego boku.

Było dobrze, dopóki trzymał się ode mnie z daleka

Wyszedł zza biurka. W przestronnym gabinecie nagle zrobiło się ciasno. Był naprawdę potężnym mężczyzną, wyższym ode mnie, o co trudno, bo mierzę metr siedemdziesiąt pięć i lubię buty na obcasie. Jednak przy nim poczułam się dziwnie mała i drobna. Wyciągnął dłoń wielkości bochna chleba. Podałam mu swoją i... przepadłam.

Nigdy nie wierzyłam w takie bzdury jak miłość od pierwszego wejrzenia, ale teraz na własnej skórze przekonywałam się, że istnieje zauroczenie od pierwszego dotyku. Zadrżałam. Jakby przeszył mnie prąd.

Uścisk szorstkiej dłoni był silny i delikatny zarazem. Pewnie kochał się tak samo. Pewnie pod tą drogą koszulą, na szerokiej piersi, miał równie bujne owłosienie, co na rękach. Jak by to było... Boże, co mnie napadło?! Przerażona, przełknęłam ślinę.

W pierwszym odruchu chciałam wyrwać rękę i uciec, byle dalej od tego silnego człowieka i uczuć, jakie we mnie wzbudzał. Ale zostałam. Bo mnie nie puścił. Trzy lata minęły od tamtej rozmowy. I wszystko było dobrze, dopóki mnie nie dotykał...

Zawodowo dokonałam słusznego wyboru. Dzięki staraniom Lucjana, mojego szefa, fabryka zyskała kilka intratnych kontraktów z Unii. Jeżeli szukałam wyzwań, tu mi ich nie brakowało. Planowanie działań, zarządzenie biurem i korespondencją, organizacja spotkań biznesowych, wyjazdów zagranicznych, obieg dokumentów, szukanie i udzielanie informacji.

Nierzadko w biegu i na wczoraj. Asertywność na zmianę z dyplomacją pomagały mi radzić sobie w trudnych, często kłopotliwych sytuacjach. Bo Lucjan miał ciężki charakter, wybuchowy. W jednej chwili do rany przyłóż, w drugiej ciskał gromy i rzucał przekleństwami. A telefonem potrafił tak trzasnąć, że już piąty aparat musiałam wymienić. Mnie też się obrywało, rykoszetem.

– Ewa! Gdzie jest ta kawa, do cholery? Mielisz ją w zębach?! – wrzasnął z gabinetu, z którego przed chwilą raczkiem wyszedł pobladły projektant.

Ruszyłam do jaskini lwa z parującym kubkiem w dłoni.

– Zaparzyłam świeżą. Poprzednia zdążyła wystygnąć, gdy pan rozmawiał. O ile te dzikie ryki można nazwać rozmową. Wrzody panu pękną.

– Nie mądrz się. I... fuj! – warknął, ale o ton ciszej. – Co to za lura?

– Bezkofeinowa. Uznałam, że taką ewentualnie może pan pijać.

– Wściekłaś się? Czy ja ci pozwoliłem wtrącać się w moje życie? 

Wstał, zdjął krawat i cisnął go biurko. Odpiął guzik koszuli. W rozcięciu ujrzałam ciemne, kręcone włosy. Odwróciłam wzrok.

– Owszem – odparłam chłodno. – W momencie, w którym przekazał mi pan swój terminarz z telefonami do całej rodziny, do obecnych i byłych przyjaciółek, z zaznaczonymi datami urodzin, imienin, rocznic ślubów... A właśnie, przypominam o alimentach dla byłej żony. Zbliża się długi weekend i lepiej zapłacić wcześniej, niż się spóźnić.

– Racja! Robi piekło o jeden dzień. Dzięki, Ewa, co ja bym bez ciebie zrobił... – uśmiechnął się z wdzięcznością.

Tak, umiałam sobie radzić z jego złością. Spokój, wystudiowany chłód, ironiczny komentarz – działały niczym oliwa na wzburzone fale. Zarazem stanowiły mur, za którym chroniłam siebie. Zauroczył mnie niemal od razu, by się zakochać, potrzebowałam trochę więcej czasu, ale stało się. Kochałam go. Beznadziejnie, bo bez szans na spełnienie.

Jak to się miało do braku niedomówień między nami? Nijak. Gdyby zapytał, wyznałabym mu prawdę, niczego nie kryjąc i nie licząc na wzajemność. Ale nie pytał. Nie brał pod uwagę komplikacji, więc zachowywałam dyplomatyczne milczenie.

Sumiennie wypełniałam swoje obowiązki, co doceniał w pensji. Rzadziej w słowach. I dobrze, wolałam, by nie wychodził z roli surowego szefa. Tak jak teraz, gdy podszedł i ucałował moją dłoń z przesadnym cmoknięciem. To nic nie znaczyło – dla niego, ale ja momentalnie zesztywniałam.

– Oj, Ewka, Ewka, zginąłbym bez ciebie. Gdybyś kiedyś chciała odejść, nie puszczę. Prędzej się z tobą ożenię. Słyszysz? – spytał, unosząc mój podbródek. Spojrzał mi w oczy z ciepłym, kpiącym uśmiechem.

Jednym palcem mnie dotknął i się rozpływałam

– Nie jestem głucha – odparłam, cofając się. – I byłabym wdzięczna, gdyby mnie pan jednak nie molestował – dodałam, zerkając wymownie na jego wyciągniętą dłoń.

Opuścił ją i schował do kieszeni. Wyglądał na urażonego. Trudno. Postanowiłam: żadnego dotykania, żadnych uroczych gestów, bo zaczynało się robić niebezpiecznie. Gdy pod choinkę dał mi bransoletkę wysadzaną małymi brylancikami – oniemiałam z zachwytu. Niemniej suchym tonem odmówiłam przyjęcia tak drogiego prezentu. Poirytowany kazał mi to uznać za premię. Tak lepiej. Wróciły właściwe proporcje.

– O czym tak myślisz? – znowu się do mnie zbliżył. Na szczęście nie wyciągał już rąk z kieszeni.

– Oczywiście o pracy i o panu. Jutro przyjeżdżają kontrahenci z Anglii. Rano spotkanie robocze, potem kolacja w Adrii z dancingiem. Wymagane są stroje wieczorowe.

– Oczywiście, idziesz ze mną! – oświadczył. – W końcu to służbowa impreza, a nie randka.

– Jak pan sobie życzy – odparłam.

– Ty mnie, Ewka, lepiej nie prowokuj, bardzo cię proszę – mruknął. – Żebym nie powiedział, czego sobie naprawdę życzę, bo... Nieważne. Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. Nie musisz być taka spięta. Ale, do cholery, na tym przyjęciu spuść nieco z tonu! Kontrahenci tyle się nasłuchali o urodzie Polek, więc może ubierz się jakoś bardziej kobieco i nie zachowuj jak robot, bo zmrozisz nawet chłodnych z natury Anglików. Zależy mi na tym kontrakcie.

Pierwszy raz nie wiedziałam, co odpowiedzieć na jego złośliwe uwagi. Zbyt dużo wysiłku wkładałam w to, by się nie rozpłakać. Więc tak mnie postrzegał – jak istotę równie ponętną, co drukarka albo fax? Miłe gesty były więc tylko pustymi gestami. Nie liczyłam na więcej i słusznie trzymałam dystans, ale i tak zabolało.

Z pomocą przyszła mi duma. Ja mu pokażę, szefowi kochanemu... Chciał seksownej laski u boku? Proszę bardzo! Nie zawiodę go, stanę na wysokości zadania jak na doskonałą sekretarkę przystało. Tak doskonałą, że na życzenie szefa zmienię się w ponętnego wampa.

Podobałam się wszystkim, poza moim szefem

Robocze spotkanie i zwiedzanie fabryki wypadło doskonale. Usatysfakcjonowani Anglicy podpisali kontrakt. A więc szef dostał to, co chciał. Na wieczór włożyłam – kupioną kiedyś w przypływie szaleństwa – czarną, jedwabną sukienkę na wąziutkich ramiączkach. Długą do ziemi, ale z rozcięciem do uda. Rozpuściłam i podkręciłam włosy, które opadły w miękkich falach na nagie plecy. Usta podkreśliłam jasnym błyszczykiem. Czułam się piękna, kusząca...

Lucjan miał inne zdanie. Przyjechał trochę spóźniony. Wspaniale prezentował się w smokingu: władczo i męsko. Spojrzał na mnie, dziwnie sposępniał i warknął:

– Cholera, miałaś się ubrać, nie rozebrać! – jego wzrok ślizgał się po moim ciele, jakby nagle odkrył, że mam figurę, piersi, włosy, jasną, delikatną skórę. I wcale nie wydawał się zadowolony z tego faktu. – Zamierzasz dostać zapalenia płuc? Co to w ogóle jest... Halka?!

Zrobiło mi się przykro. Przestałam go rozumieć. W sekretarskim wdzianku – źle, w seksownej kreacji – jeszcze gorzej.

Wydęłam błyszczące usta i stwierdziłam nonszalancko:

– Niech pan nie marudzi. Ta halka kosztowała kupę kasy i jest odpowiednia na oficjalną kolację z dancingiem. Na drogę włożę płaszcz. Możemy wreszcie jechać? Goście czekają.

Nie odzywał się przez całą drogę. Przy stole też prawie ust nie otwierał, jakby nie znał słowa po angielsku. Musiałam być urocza, zabawna i rozluźniona za dwoje. Siedziałam u boku ponurego szefa, śląc wokół uśmiechy, pijąc szampana i prowadząc z gośćmi lekkie, żartobliwe rozmowy.

Robiłam, co mogłam, by ich nie rozczarować. Ale im bardziej zachwycali się urodą i wdziękiem Polek – które tak wspaniale tu reprezentowałam – tym bardziej Lucjan posępniał. Co go ugryzło? Muzyka zagrała, pary ruszyły na parkiet, a on... kazał mi spasować z szampanem, bo najwyraźniej mam już dosyć i zaraz zacznę tańczyć na stole. Gbur jeden!

Owszem, miałam dosyć. Jego niemiłego towarzystwa.

Powiedział, że mnie… zwolni...

Kiedy przystojny inżynier z Glasgow poprosił mnie do tanga, nie odmówiłam. Świetnie się poruszał, flirtował, donosił szampana. W jego objęciach nie czułam, niestety, żadnych ekscytujących dreszczy. Za to doskonale się bawiłam, obserwując kątem oka zgrzytającego zębami Lucjana. Co go dziś napadło?

Zachowywał się jak porzucony narzeczony. A mnie w głowie szumiało... W pewnym momencie zachwiałam się i mocniej złapałam mojego tancerza. Przytrzymał mnie w pasie, przygarnął bliżej i niby przypadkiem musnął wargami moją szyję. Pozwoliłam, odchyliłam głowę, wzrokiem poszukałam Lucjana. Niech się przekona, że inni nie widzą we mnie robota. Był siny ze złości.
Wolałam wrócić do stołu.

– Co ty wyprawiasz?! – syknął. – Pozwalasz się obłapiać byle komu! A kiedy ja cię ledwo dotknę, oskarżasz mnie o molestowanie.

– Jesteś moim szefem – przypomniałam mu wyniośle – i mieliśmy unikać problemów.

– No to cię zwolnię i problem w ogóle zniknie! – warknął.

Wcale się nie przestraszyłam. Wręcz przeciwnie. Olśniło mnie, skąd to jego nieznośne zachowanie. Był zwyczajnie... zazdrosny. To budziło nadzieję na wiele intrygujących komplikacji. Może jeszcze nie odkrył, że się we mnie zakochał. Może się przed tym bronił. Ale od czego moja dyplomacja? Skoro już wiedziałam, że mam szansę, wcześniej czy później naprowadzę go na właściwy trop...

Czytaj także:
„Zrobiłam operacje plastyczne, żeby sprostać wymaganiom męża, a on i tak odszedł do kochanki. Do tego starszej...”
„Umówiłam się na randkę z nieznajomym. W pewnym momencie usłyszałam metaliczny dźwięk. W aucie były noże...”
„Wyjechał, nie odzywał się, a ja zapijałam tęsknotę. Wrócił na klęczkach i to dosłownie, bo z pierścionkiem w dłoni”

Redakcja poleca

REKLAMA