Nie pamiętam, kiedy dokładnie się to zaczęło – może od momentu, gdy Karol po raz pierwszy spojrzał na mnie tym swoim łagodnym, ufnym wzrokiem i pozwolił mi o wszystkim decydować. A może wtedy, gdy zgodził się przemalować swoją ukochaną kawalerkę według mojego pomysłu? Zawsze ustępował, dawał mi wolną rękę, a ja szybko przywykłam do tego. Miałam wybierać, a on akceptować. Ale czy czułam się z tym dobrze? To zależy.
Czego mi brakowało? Pieniędzy, przede wszystkim pieniędzy. Niby nie głodowaliśmy, ale każde większe wydatki wymagały liczenia każdego grosza. A ja przecież nie tak wyobrażałam sobie swoje życie. Marzyłam o domu, gdzie lodówka zawsze byłaby pełna, o ciuchach, które mogłabym kupować bez sprawdzania metki, o wakacjach, gdzie nie musiałabym szukać tanich noclegów. A Karol? On twierdził, że mamy wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Czy miał rację? Dziś sama już nie wiem.
Ciągle brakowało kasy
Każdy nasz miesiąc zaczynał się tak samo – od wyliczeń. Ile na rachunki, ile na jedzenie, ile uda się odłożyć na coś większego, co zawsze wydawało się dalekie. Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają, ale z pewnością ich brak potrafi odebrać radość. Mnie każde wyrzeczenie bolało bardziej, bo dorastałam w domu, gdzie o pieniądzach się nie mówiło – one po prostu były. Ojciec zawsze przynosił więcej, niż potrzebowaliśmy, a mama potrafiła to zagospodarować.
A ja? Ja z Karolem musiałam tłumaczyć sobie, że na lepsze wakacje będzie kiedyś czas. Że nowe buty to może za kilka miesięcy. Że kino raz w tygodniu to już luksus. Karol nie widział w tym problemu – miał swoje zasady, w tym najważniejszą: „Cieszmy się, że mamy to, co mamy”. Ja jednak nie umiałam tak żyć. Nie chciałam harować od rana do wieczora i nic z tego nie mieć.
Z każdym kolejnym dniem czułam, że coraz bardziej odstajemy od świata, który kochałam i którego nie chciałam się wyrzec. Ja zasługiwałam na coś więcej. Chciałam być panią z pełnym portfelem, a nie szarą urzędniczką.
Ten facet mi imponował
Tomasz pojawił się w moim życiu jak obietnica czegoś, czego od dawna mi brakowało. Widywałam go w urzędzie – zawsze w idealnie skrojonym garniturze, z aktówką w ręku i tą nonszalancją, która nie pozwalała oderwać od niego wzroku. W porównaniu z nim Karol wydawał się nijaki. Tomasz był odważny i pewny siebie. Początkowo nasze rozmowy były krótkie, uprzejme. Ale szybko zaczęły zmieniać się w coś więcej – spojrzenia trwały za długo, uśmiechy wydawały się bardziej szczere. Aż w końcu zaprosił mnie na kawę.
Powiedziałam, że jestem mężatką, ale on tylko wzruszył ramionami.
– To nie zmienia faktu, że możesz wypić kawę w miłym towarzystwie – powiedział.
Dałam się przekonać. I tak kawa zamieniła się w kolację, a kolacja w wieczory, które musiałam skrzętnie ukrywać. W Tomaszu widziałam wszystko to, czego brakowało mi u Karola – pieniądze, pewność siebie, gotowość do tego, by traktować mnie jak kogoś wyjątkowego. Gdy poprosił, żebym z nim zamieszkała, nie wahałam się długo.
Odeszłam od męża
Spakowanie walizki zajęło mi godzinę. Czy robiłam dobrze? Nie wiedziałam. Gdy Karol wrócił do domu i zobaczył mnie z bagażem przy drzwiach, jego twarz zmieniła się w coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Ból? Rozczarowanie? Trudno powiedzieć. Milczał długo, zanim w końcu się odezwałam.
Opowiedziałam mu o wszystkim – o Tomaszu, o naszej relacji, o tym, że chcę odejść. Liczyłam na to, że wybuchnie, że zacznie mnie błagać, żebym została, że będzie walczył. Ale on tylko stał, słuchał i kiwał głową. I to było najgorsze. Był mięczakiem nawet w takiej chwili. Wyszłam, trzaskając drzwiami.
Rodzice się na mnie wściekli. Matka się na mnie obraziła, a ojciec wylądował w szpitalu z podejrzeniem zawału. Nie rozumieli mojej decyzji. A ja wciąż byłam pełna optymizmu.
Sielanka nie trwała długo
Pierwszy rok z Tomaszem był jak spełnienie marzeń. Zabierał mnie w miejsca, o których wcześniej tylko czytałam – plaże, góry, luksusowe hotele. Kupował mi drogie prezenty, mówił, że jestem jego największym skarbem. Zaczęłam wierzyć, że życie naprawdę może być bajką. Ale każda bajka ma swoje koszty, a Tomasz nie był tym, za kogo go uważałam. Jego interesy, choć dochodowe, zaczęły przyciągać uwagę ludzi, którzy nie mieli dobrych intencji.
Sprawy finansowe szybko się skomplikowały, a Tomasz zmienił się nie do poznania. Pił coraz więcej, coraz częściej wracał do domu wściekły. Aż w końcu nadszedł ten wieczór, gdy pierwszy raz podniósł na mnie rękę. Potem drugi, trzeci. Na początku tłumaczył się stresem, przepraszał, kupował mi kwiaty. Ale ja już wiedziałam, że muszę uciekać. Rodzice przyjęli mnie z powrotem, choć nie obyło się bez „a nie mówiłam”. Nie zamierzałam jednak u nich mieszkać.
Tomasz błagał, żebym wróciła. Ale ja już nie miałam do czego. Bardziej niż jego, kochałam jego pieniądze. Zabrałam, ile się dało plus wszystkie prezenty, biżuterię i zapukałam do drzwi mojego męża.
W głowie układałam tysiąc scenariuszy, jak mógłby zareagować – gniew, chłód, może obojętność. W końcu drzwi się otworzyły. Karol spojrzał na mnie, a jego twarz nie wyrażała niczego. Milczał.
– Karol... – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Czego chcesz? – przerwał mi, surowym tonem, którego nigdy u niego nie słyszałam.
– Wrócić – wydukałam.
Usłyszałam trzask zamykanych z hukiem drzwi.
Iwona, 33 lata
Czytaj także: „Wyszłam za buca, który myśli, że jest pępkiem świata. Każdy dzień na tym łez padole przysłaniają mi myśli o rozwodzie”
„Znaczek pocztowy odmienił moje życie. Zrobił ze mnie bogacza z portfelem wypchanym dolarami”
„Szwagierka zgrywała sierotkę, a mąż jej wierzył. Gdy oddał jej nasze oszczędności, wytargałam ją za kudły”