Czy jestem skończonym draniem? Nie wydaje mi się. Przecież moja żona mogłaby się bardziej starać o utrzymanie mojej uwagi... Co, ożeniłem się z nią dziesięć lat temu i myślała, że do końca życia będę za nią latał jak nagrzany pies? Na męskie pożądanie trzeba sobie zapracować!
Żona zamieniła się w kurę domową
Gdy żeniłem się z Aldoną, zazdrościli mi jej wszyscy koledzy z pracy. Miała figurę bogini, była we mnie zapatrzona jak w obrazek i byłem jej pierwszym poważnym chłopakiem.
– No, naprawdę niezła zdobycz – mówił mi tuż przed ślubem Zbyszek, mój kolega.
– A jak! – wyszczerzyłem zęby w odpowiedzi.
– Taka apetyczna i w dodatku nienaruszona przez innego... Teraz to coraz rzadziej można takie spotkać. Babom to się teraz przewracają priorytety. Coraz więcej odgraża się, że chce się najpierw wyszumieć, wyszaleć, albo że w ogóle nie szuka męża ani nie chce dzieci! – skomentował z niesmakiem.
– Spokojnie, moja Aldonka ma wszystko poukładane w głowie. Zaraz ją wezmę w obroty i zobaczysz, za rok będziesz już trzymał do chrztu mojego pierworodnego! – zachichotałem.
– Aj, z taką kobietą to co i rusz będę ci trzymał do chrztu jakiegoś nowego dzieciaka – odpowiedział Zbyszek, puszczając mi oko.
Pierwszy rok, a może nawet dwa lata, były naprawdę niesamowite. Aldona miała, co prawda, problemy z zajściem w ciążę, ale nie przeszkadzało nam to w usilnych staraniach. A te były gorliwe, że aż drzazgi leciały! Żona była apetyczna, a jednocześnie cały czas taka dziewczęca, niewinna... Pociągała mnie praktycznie cały czas. I w końcu się udało: Aldona zaszła w ciążę, a potem urodził się Tadek.
I wtedy wszystko zaczęło się psuć. Żona, nie dość, że nie wróciła już do figury sprzed ciąży, to jeszcze zupełnie straciła mną zainteresowanie. Ciągle jęczała, że jest zmęczona, że dziecko nie daje jej spać w nocy, że nie ma nastroju, że Tadzik się źle czuje i że musi nasłuchiwać czy na pewno się nie budzi w nocy.
Na początku miałem nadzieję, że to tylko taka faza.
– Daj spokój, wszystkim młodym matkom trochę odbija na punkcie bachorów. To czysta biologia – uspokajał mnie Zbyszek. – Ale gdyby ten stan się utrzymywał, wszystkie dzieci byłyby jedynakami.
Niestety, żonie się nie zmieniało. A gdy któregoś dnia zobaczyłem ją rano w kuchni w starej, rozciągniętej piżamie, z plamą po mleku, w tłustych włosach i z dzieckiem uwieszonym na ramieniu, wiedziałem już, że moja ponętna Aldonka przepadła, a na jej miejsce dostałem jakąś zapuszczoną kurę domową.
Takiego jak ja chciałaby każda!
Czasem, gdy już rozpierały mnie potrzeby, naprawdę się frustrowałem i wkurzałem.
– Aldona, tyle czasu już minęło! Przecież jesteśmy małżeństwem, to chyba powinniśmy ze sobą sypiać, nie? – wyrzuciłem kiedyś rozgoryczony.
– Ależ oczywiście... – odparła przepraszająco. – Po prostu zrozum, że naprawdę mam dużo na głowie... Zwłaszcza że nie pomagasz mi przy Tadku tak, jak obiecywałeś, że będziesz. Właściwie to czasem czuję się, jak samotna matka.
Aż się zapowietrzyłem. Co za bezczelność!
– No wiesz co! Przecież haruję na was całymi dniami! Dzięki mnie masz gdzie mieszkać, co do garnka włożyć! – oburzyłem się.
Aldona zasznurowała usta, a z jej oczu popłynęły łzy. Nic już nie powiedziała, ale mogłem zapomnieć o jakichkolwiek amorach tego wieczoru – i przez kilka następnych. W dodatku zacząłem odnosić wrażenie, że żona zaczyna się ode mnie coraz bardziej odsuwać. Nie przebierała się już w ładniejsze ubrania, gdy zwracałem jej uwagę, że mogłaby mnie witać w czymś porządniejszym niż tej samej koszuli nocnej, w której żegnałem ją rano.
– Wybacz, pomiędzy sprzątaniem, zajmowaniem się dzieckiem, gotowaniem i praniem twoich gaci, nie znalazłam czasu na fryzjera, kosmetyczkę i wybór eleganckiego stroju – odpowiadała zarozumiale.
Wkurzała mnie tym niemiłosiernie. Zachowywała się, jakby to ona miała tu rację i jakby mogła sobie pozwalać na takie docinki. Ewidentnie nie rozumiała, że w każdej chwili mogę sobie znaleźć inną babkę na jej miejsce – taką, która doceni, że ma w domu prawdziwego, jurnego mężczyznę. Takiego, który nie tylko zarabia i dba o rodzinę, ale i gotów jest nosić na rękach swoją kobietę, jeśli tylko wykaże się chociaż odrobiną wysiłku. Ale nie odchodziłem, bo jednak przysięgałem Aldonie, że to z nią spędzę resztę życia, a ojciec nauczył mnie, że przysięgi się nie zrywa.
Lata jednak mijały, a w naszej sytuacji nic się nie zmieniało. Zbliżenia zdarzały się bardzo sporadycznie, z reguły na fali alkoholu lub przy jakiejś wyjątkowej okazji takiej jak moje urodziny. Ale to przecież nie tak miało wyglądać!
Miałem już tego dosyć
– A może wystarczy jak trochę odpocznie? Może szarpnij się na jakieś naprawdę fajne wakacje, a nie tylko Władysławowo z dzieciakiem pod pachą? Zostawcie Tadka u dziadków i jedźcie gdzieś zaszaleć – zaproponował mi kolega któregoś razu.
To faktycznie był dobry pomysł. Gdy oznajmiłem żonie, że zabieram ją na wakacje do Hiszpanii, żeby w końcu odpoczęła i żebyśmy odbudowali swoją relację, zobaczyłem w jej oczach blask, którego nie widziałem przez całe lata. „A więc to może się udać!”, myślałem ucieszony, już snując wizje gorących uniesień, którym będę się oddawał na wakacjach.
Wylądowaliśmy w pięknym hotelu z widokiem na morze.
– Ale tu pięknie! – ucieszyła się żona, gdy tylko dojechaliśmy na miejsce.
– To co, może jakoś uczcimy ten pierwszy wyjazd bez Tadka? – zagaiłem, puszczając Aldonie oko.
– O tak... – odparła, a mnie aż rozpierało nagromadzone napięcie.
Wskazałem więc na łóżko i już zabierałem się za rozpinanie koszuli, gdy...
– Drzemka! Porządny wypoczynek to właśnie to, czego mi trzeba – mruknęła z zadowoleniem Aldona, rzucając się w ułożone staranie poduszki.
Po pięciu minutach już spała, a ja wyszedłem z pokoju rozgoryczony i wściekły. „Ciągnąłem ją tu przez pół świata tylko po to, żeby poszła spać?”, myślałem wkurzony. I wtedy zobaczyłem ją. Julię. Polską animatorkę i kierowniczkę wycieczki w naszym hotelu. Wyglądała po prostu zjawiskowo. Młoda, jędrna, z subtelnym makijażem... Tuż po przyjeździe nie miałem okazji się jej przyjrzeć, ale teraz, gdy leżała na leżaku w swoim skąpym bikini... Nie sposób było oderwać od niej wzroku. Już wtedy wiedziałem: to z nią zrealizuję swoje fantazje, które przywiozłem tu aż z Polski.
Zaczęło się od niewinnych rozmów, flirtów, wymian spojrzeń. Kiedy Aldona jęczała, że chce posiedzieć w ciszy i poczytać książkę albo uciąć sobie kolejną drzemkę, my spędzaliśmy czas na plaży, rozmawiając i śmiejąc się.
Ile można się prosić?
Nasze spotkania stawały się coraz bardziej intymne, aż w końcu doszło do tego, czego od dawna brakowało mi w domu. Jednej nocy, gdy Aldona była zmęczona po całym dniu na plaży (myślałby kto!), postanowiła pójść wcześniej spać.
– Dziękuję ci bardzo za te wakacje. Dokładnie tego było mi trzeba – powiedziała uradowana, całując mnie w policzek.
– Ta... Nie ma za co – odparłem lekceważąco.
Nie chciałem żadnych podziękowań, bo w głowie miałem już tylko wizje tego, co może się wydarzyć wieczorem. Julia przyszła na basenowy leżak z butelką wina. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a potem zaczęło się coś więcej. Najpierw nieśmiałe dotknięcia, potem coraz bardziej śmiałe pocałunki. Nie powstrzymywało mnie nawet to, że siedzimy tuż pod oknem sypialni, w której właśnie śpi moja żona. Nie potrafiłem się powstrzymać, byłem tak spragniony kobiecego ciała, że nawet cała armia nie odciągnęłaby mnie w tamtym momencie od Julii.
– Jesteś niesamowita – wyszeptałem jej pomiędzy pocałunkami.
Z każdą chwilą czułem, jak moje zahamowania puszczają, a potrzeby biorą górę. Nie myślałem o konsekwencjach. Liczyła się tylko ta chwila, to zapomnienie, to uczucie bycia pożądanym. Julia była w tym doskonała. Była wszystkim tym, czego brakowało mi w małżeństwie. Wieczór zakończyliśmy w jej sypialni. Do swojego pokoju wróciłem dopiero w środku nocy. A Aldona? Nawet nie zauważyła!
Następnego dnia obudziłem się pełen energii. Jakby ktoś tchnął w mnie nowe życie. Na początku obawiałem się, że będą mnie dręczyć wyrzuty sumienia, ale... nie miałem żadnych. „No bo ile można się prosić i to u własnej żony? Poza tym, od dawna nie zabiega o moje zainteresowanie, więc nawet, jak się dowie... To może i lepiej! W końcu sama jest sobie winna”, pomyślałem.
I wiem, że mam rację! Bo przecież każdy facet na moim miejscu postąpiłby tak samo. A ci, którzy twierdzą inaczej, to zwyczajni kłamcy.
Krzysztof, 37 lat
Czytaj także:
„Dzieciom bardzo zależało, abym spisała testament. Teraz o mnie zapomniały i z niecierpliwością czekają na moją śmierć”
„Miałem kumpla za żałosnego pantofla, który nie ma własnego zdania. Gdy poznałem prawdę, poczułem się jak dureń”
„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, ale niezbyt długo. Po tym, czego się dowiedziała, została moim największym wrogiem”