Niedziela rano to idealny moment na wspólny posiłek w gronie najbliższych. Liczyłem na to, że w spokoju popijemy sobie herbatkę, rozmawiając o tym, co u kogo słychać. Ale nic z tych rzeczy, bo moje plany szlag trafił przez tego spitego młokosa. Bił od niego smród alkoholu, kiedy wreszcie dotarł do kuchni.
Zmierzył nas zmęczonym wzrokiem, wydał głośne beknięcie, po czym udał się do toalety. Nie był to jednak delikatny i ledwo słyszalny strumyczek, lecz istny wodospad, którego echo rozbrzmiewało jeszcze przez dłuższy czas w okolicznych kondygnacjach budynku.
Strasznie mnie irytował
– Przysięgam, że go uduszę! – warknąłem z furią, zwracając się do mojej małżonki.
– Skarbie, proszę cię… – westchnęła błagalnie.
– Musi się w końcu wynieść na swoje! Mówię serio! Jak ty mu nie pomożesz, to ja mu wymyślę jakiś plan na przyszłość! – oznajmiłem jej z wściekłością.
– Ale Tomaszek skończył ledwo 22 lata!
– Kiedy ja byłem w jego wieku, miałem już żonę i dziecko na utrzymaniu. Nigdy nie odważyłbym się odnosić w taki sposób do swoich rodziców. Zawsze z szacunkiem całowałem rękę taty! To wszystko przez ciebie. Strasznie go rozpuściłaś!
– Tato, przestań już krzyczeć, bo od tego hałasu tylko głowa boli – mój kochany synek łaskawie postanowił opuścić toaletę, choć, szczerze mówiąc, nie miałem pewności, czy raczył chociaż porządnie umyć swoje piękne, śnieżnobiałe rączki, które nigdy nie zaznały ciężkiej pracy.
Wbicie gwoździa to było dla niego wyzwanie nie do przejścia. Dniami i nocami przesiadywał przy laptopie, a gdy gdzieś wychodził, to smartfon zawsze miał pod ręką. Szkopuł w tym, że gdy wydzwaniała do niego zmartwiona mamusia, on nigdy nie kwapił się, by odebrać słuchawkę.
– Główka cię boli, gamoniu? Zabierz się w końcu do porządnej roboty, a nie po nocach imprezujesz, a za dnia ledwo żyjesz.
– No raczej ciężko mi będzie się rozdwoić – skwitował z udawaną powagą. – Albo praca albo nauka, nie ma opcji, żebym dał radę pogodzić jedno z drugim.
Kurczę, miałem ochotę złapać go za gardło i je ścisnąć, ale dałem sobie spokój. Głównie przez moją małżonkę, która bez słowa wkroczyła pomiędzy nas, zanim zdążyłem cokolwiek zrobić. No i co tu począć w takiej sytuacji? Chwyciłem swój talerz z jajkami na bekonie, łyknąłem trochę herbaty z mojego ulubionego kubka i poszedłem do pokoju dla gości.
Wszystko przychodziło mu bez trudu
„A żeby tego smarkacza przekręciło!” – myślałem sobie z irytacją. Czy po to się aż tyle napracowaliśmy, żeby wyszło z niego takie nieróbstwo? Czy po to moja biedna żonka tyle łez wylała? Czy po to znosiliśmy ten cały stres, jeździliśmy do sanktuariów i wysiadywaliśmy godzinami pod drzwiami jakichś cudotwórców? Tylko po to, żeby sprowadzić na świat takiego obiboka?!
Przyszedł na świat, gdy byliśmy ze sobą już całą dekadę. Krzepki maluch, ważył prawie pięć kilo, był w świetnej kondycji i pełen wigoru. Moja małżonka pragnęła go nazwać Bożydar, jako wyraz wdzięczności za spełnienie próśb zanoszonych do niebios. Na szczęście udało mi się ją przekonać, by dać mu imię po moim dziadku. I tak oto nasze oczko w głowie zostało Tomaszem. A w zasadzie Tomaszkiem, kurde mol, zupełnie jak jedna z postaci z „Nocy i dni”.
Hania rozpieszczała go, jak tylko mogła. Rzuciła robotę, żeby dać mu wszystko, czego potrzebował do radosnego dzieciństwa. Nie powiem, kasy mieliśmy dość, więc nie stawałem jej na drodze. Harówa na kopalni przynosiła niezłe zyski. A gdy zamknęli zakład, poszedłem na wcześniejszą emeryturę i jeszcze dostałem pieniądze na odchodne. No i jak ostatni ciołek kupiłem synowi auto, gdy kończył siedemnaście lat!
Czy to ważne, że był z drugiej ręki? Jako pierwszy w klasie wszedł w posiadanie takiego wozu. I tak, po ledwie czterech tygodniach, wracając ze znajomymi z imprezy, roztrzaskał go na kawałki. Miałem ochotę zlać młokosa skórzanym paskiem, ale Hania stanęła murem za synem. W każdej sytuacji stawała po jego stronie.
Kiedy znosił do domu uwagi za zachowanie i brak odrobionych zadań domowych; gdy sięgał po alkohol i papierosy, pyskował do nauczycieli, a weekendy spędzał na imprezowaniu do białego rana; kiedy w wakacje znikał z domu na długie dni. Stała za nim murem nawet wtedy, gdy nie zdał matury. I dumnie kroczyła, gdy za drugim razem udało mu się zakwalifikować na studia. Do jakiejś zamiejscowej filii mało prestiżowej szkoły o profilu ekonomicznym.
Muszę przyznać, że przez moment miałem nadzieję, że najcięższe chwile są już za nami. Wierzyłem, że za jakiś czas, może za rok albo dwa lata, nasz syn w końcu się wyprowadzi i zacznie szukać jakiegoś zajęcia związanego ze swoimi planami na przyszłość. Kiedy ja byłem w jego wieku, to marzyłem tylko o tym, żeby w końcu zacząć życie na własny rachunek. On natomiast nawet nie myślał o tym, żeby zacząć być samodzielnym.
Po ledwie sześciu miesiącach okazało się, że ten kierunek studiów nijak ma się do tego, czego nasz synek oczekuje od życia.
– No przecież kasa to nie wszystko – rzucił, wyjaśniając powody oblania pierwszego semestru, a następnie pokazał mi ulotkę jakiejś prywatnej szkoły plastycznej za granicą, bo ni z tego, ni z owego, zachciało mu się robić w… fotografii.
No i pewnie, że nie sypnąłem nawet złotówki na ten niedorzeczny pomysł. W ramach reprymendy byłem zmuszony znosić skwaszone miny syna i małżonki. Uważali, że podcinam skrzydła nadchodzącemu Rubinsteinowi, ale pozostałem nieugięty niczym skała.
Mamy spłacać jego długi? Nie ma mowy!
Nieborak w końcu przerzucił się na filozofię, ale jego indeksu już nie dane mi było oglądać. Byłem pewien na sto procent, że ten pasożyt wcale nie pojawia się na zajęciach, chociaż moja małżonka darzyła go bezgranicznym zaufaniem. Gdyby nie jej wiara w niego, już dawno temu pogoniłbym tego Tomaszka gdzie pieprz rośnie!
– Szkoda naszego trudu. Gdybyśmy przeszło dwie dekady temu przygarnęli jakieś urocze rodzeństwo z domu dziecka, dając im dom, zamiast błagać Boga o tego darmozjada, wyszlibyśmy na tym korzystniej – burczałem, idąc wieczorem do łóżka.
– Oszalałeś! Nie gadaj głupot, Edziu! Tomek to mój cały świat. W ogień bym za nim skoczyła. I ty również! – perswadowała mi Hania. – On po prostu ma nie dość silną osobowość.
– Słabą osobowość to my mamy! – zdenerwowałem się nie na żarty.
– Spokojnie, Edziu, pamiętaj o swoim ciśnieniu, bo jeszcze dostaniesz udaru – moja małżonka cmoknęła mnie czule w policzek.
Nie potrafiłem jednak się odprężyć. Kręciłem się z jednego boku na drugi przez całą noc, głowiąc się nad tym, jak zrobić z naszego syna porządnego człowieka. Olśnienie nadeszło kolejnego dnia z samego rana, gdy chłopak doprowadził mnie już do białej gorączki.
Kiedy po zjedzeniu śniadania ponownie zawitałem do naszej kuchni, aby umyć talerzyk po śniadanku, moja druga połówka wyznała mi, że nasz jedynak Tomuś wziął kosmiczną pożyczkę na jakiś wypasiony skuter. Haneczka w swym nieskończonym uczuciu poręczyła mu ten dług. Nasz potomek obiecywał, że to nie kolejny gadżet do zabawy, a raczej sprzęt do roboty, gdyż planuje zatrudnić się jako dostawca w jakiejś knajpce. Moja żona z wielkiego entuzjazmu nawet nie dopytywała, w jakiej dokładnie.
No tak, Tomek ją oszukał. W rzeczywistości był bezrobotny. Jakby nieszczęść było mało, niedługo potem skradziono mu świeżo nabytą zabawkę, a małżonce przypadło spłacanie rat. Początkowo przez parę miesięcy próbowała to przede mną zataić, ale gdy jej fundusze się wyczerpały, była zmuszona wyjawić mi całą historię.
Wziąłem sprawy w swoje ręce
Kiedy zobaczyłem, ile będę musiał wydawać co miesiąc przez kilka następnych lat, o mały włos serce mi nie stanęło. 400 zł miesięcznie! A wszystko dlatego, że mój syn dorzucił do skuterka wypasiony kask, rękawiczki z górnej półki i buciory najwyższej klasy.
– Damy radę, spokojnie – Hania trzęsącymi się rękami wręczyła mi papiery.
– Zapomnij, nie ma szans! Dość tego. Gdzie jest ten gałgan?! – wrzasnąłem.
Nasz ukochany synek po śniadaniu wrócił do łóżka. Dla tego filozofa godzina 9:00 to przecież jeszcze wczesny ranek. Wparowałem do pokoju syna i ściągnąłem z niego nakrycie.
– Dlaczego tata... – nie dane mu było skończyć zdania, gdyż obudziłem do siarczystym policzkiem.
Z radością bym to zrobił ponownie, gdyby nie płacz mojej małżonki. Wiem doskonale, że zdecydowanie za późno to zrobiłem. Jednak, jak to się mówi, lepiej po czasie niż w ogóle. Mój potomek skulił się po uderzeniu. W końcu miałem ręce górnika, który pracował kilka dekad.
– Pakuj manatki! – powiedziałem zszokowanemu Tomkowi i poszedłem po swoją komórkę.
Zadzwoniłem do Andrzeja, mojego brata, który od dłuższego czasu był zatrudniony na budowach w Anglii. Spytałem go, czy mógłby pomóc Tomkowi i znaleźć dla niego jakąś robotę. Niestety, nie wyobrażał sobie, żeby mógł go wziąć do swojej brygady.
Był w pełni świadomy, że mój biedny Tomaszek kompletnie sobie nie radzi w życiu. Obawiał się, że ten mały gamoń jeszcze spowoduje jakąś katastrofę na drodze, ale dał słowo, że załatwi mu jakąś robotę w chłodni, przy przekładaniu schabu.
– Idealna fucha dla takiego ciamajdy jak Tomek – zachichotał pod nosem. – Nie martw się, ja się nim zajmę! Już niedługo wprowadzi się do pokoju obok mojego, razem z kumplami. Gówniarza czeka niezła szkoła życia. A te parę złotych za ten grat na kółkach spłaci w try miga.
Wreszcie nauczył się życia
Minął tydzień i nadszedł czas pożegnania z Tomkiem na lotnisku. Studia nie stanowiły problemu, ponieważ – zgodnie z moimi przypuszczeniami – syn rzadko pojawiał się na uczelni, więc i tak nie zaliczyłby semestru. Wchodząc na pokład samolotu, był pełen obaw, ale zdawał sobie sprawę, że moja cierpliwość się wyczerpała. Nawet Hania przestała mnie już prosić o wyrozumiałość dla niego.
Lepiej nie wspominać o tym, co się wydarzyło przez następne tygodnie. Chłopak wydzwaniał do matki, szlochając i prosząc ją o kasę na bilet powrotny do domu. Skarżył się na stryja, rówieśników i współpracowników, którzy nieustannie sobie z niego żartowali. Narzekał też na kiepskie żarcie i czujność wujka.
– Wieczorami nawet piwa nie mogę się napić, bo wuj twierdzi, że przez to rano nie wstanę do roboty na czas!
Moja małżonka straciła parę kilo przez stres, a i dla mnie nie był to łatwy czas. Ale jak go nie wychowała, to w końcu ja musiałem się za to zabrać. Pół roku już minęło od kiedy wyjechał. Skuter już spłacił, a i mięśni przybyło Tomkowi sporo. Jest zadowolony, bo poszedł z wujkiem na budowę płytki układać.
Parę dni temu dostałem od mojego syna wiadomość, w której stwierdził, że ma ochotę zjawić się z powrotem w rodzinnych stronach i kontynuować naukę. Odpisując, wysłałem mu ulotkę brytyjskiej szkoły wyższej, którą kiedyś wymachiwał mi przed oczami, dopisując jednocześnie, że bardzo się cieszę z jego postępów, a moja radość będzie jeszcze większa, gdy wykaże się determinacją w dążeniu do spełnienia marzeń, zdobędzie fundusze na opłacenie studiów i rzeczywiście zaangażuje się w zdobywanie wiedzy. Zapewniłem go też, że w takim przypadku może liczyć na moją pomoc.
Edward, 58 lat
Czytaj także:
„Żona chce bym rzucił pracę i został biznesmenem, bo mało zarabiam. Nie rozumie, że z karpia nie zrobi się złotej rybki”
„Złapałam pierwszego lepszego na dziecko, bo to mój ostatni dzwonek. Przyjaciółka jeszcze nie wie, że urodzę jej bratanka”
„Zapisałam się w parafii do świątecznych wizyt u seniorów. Rozmowa z pewnym staruszkiem zupełnie zmieniła moje życie”