Jesień od zawsze kojarzyła mi się z wyjazdami na grzyby. W mojej rodzinie to była prawdziwa tradycja. Choćby się waliło i paliło, we wrześniu zawsze musieliśmy zaplanować wspólny weekend na wsi. Początkowo wraz z rodzicami, siostrą i bratem jeździłem do dziadków.
Kojarzą mi się to z beztroskim dzieciństwem
Do dzisiaj pamiętam pierogi babci. Lepiła je na niedzielny obiad. Tylko wtedy rezygnowała z tradycyjnego rosołu, ziemniaków, schabowego i zasmażanej kapusty. We wszystkie inne weekendy w roku, gdy odwiedzaliśmy dziadków, w niedzielę serwowano właśnie ten nieodzowny zestaw.
Przed wyjściem do lasu babcia Stasia zawsze śmiała się, że koniecznie musimy uzbierać kurek.
– Bez kurek nie będzie pierogów, pamiętajcie dzieciaki. Podgrzybki, prawdziwki i maślaki szybko się rozgotowują, a tajemnica smaku mojego farszu tkwi właśnie w chrupkich kurkach. Gdy w waszych koszykach ich zabraknie, nie będzie lepienia pierogów – mówiła całkiem poważnie, ale z czasem zauważyłem, że puszcza do mamy oko.
Jej popisowe pierogi ze świeżymi grzybami były przepyszne. Mięciutkie ciasto wokół i rozpływający się w ustach farsz pachnący świeżymi grzybkami doprawionymi zieloną pietruszką zerwaną prosto z grządki. Ech, to smak mojego dzieciństwa, za który dałbym się pokroić. Nawet wykwintnym daniom podawanym w drogich restauracjach daleko do tej pyszności.
Uwielbiałem biegać po leśnych ścieżkach z koszykiem i na wyścigi zbierać kolejne podgrzybki, kozaki i prawdziwki. Miałem swoje własne miejsca. Doskonale wiedziałem, pod którym krzaczkiem mogę trafić na imponujące borowiki, gdzie rosną maślaki, a gdzie kurki.
Później było wspólne obieranie zniesionych łupów. Siadaliśmy przy wielkim drewnianym stole ustawionym na domowym ganku, obieraliśmy grzyby i segregowaliśmy. Starsze okazy szły na suszenie, młode na marynowanie. Nie mogło także zabraknąć ogromnej miski przeznaczonej na babcine pierogi.
Z czasem ja dorastałem, a dziadkowie coraz bardziej się starzeli. Po ich śmierci nie zrezygnowaliśmy jednak z naszego rodzinnego grzybobrania. W domu obok nich mieszkała ciocia Iwonka – siostra mojej mamy. To właśnie u niej stworzyliśmy bazę wypadową do wędrówek po lesie.
Na studiach przestałem biegać po lesie
Po maturze trafiłem na politechnikę. Mechatronika to dość ciężki kierunek, dlatego miałem sporo nauki. Bywało, że we wrześniu wypadał mi jakiś poprawkowy egzamin na uczelni. Gdy nawet akurat miałem wtedy jeszcze wakacje, miałem na głowie zupełnie inne sprawy niż wędrowanie po lasach z rodzinką.
Wolałem zaplanować w tym czasie jakiś wyjazd ze znajomymi lub po prostu zostać w mieście. Spotykałem się wtedy z taką jedną Agnieszką. Moja dziewczyna nawet nieśmiało wspominała, że moglibyśmy jechać na grzybobranie, ale machałem tylko ręką.
– Daj spokój, pewnie moja matka nagadała ci głupot o romantyzmie tych naszych wypraw, co? Masz ochotę tłuc się w piątek tyle kilometrów, żeby całą sobotę łazić po lesie, a w niedzielę obierać tony maślaków? – śmiałem się.
– Mogłoby być całkiem fajnie. Twoja mama wspominała o wielkim ognisku rozpalanym przez wujka, pieczeniu kiełbasek, pysznej porzeczkowej nalewce domowej roboty. No i o tym niedzielnym lepieniu pierogów – protestowała, ale nigdy nie zebrałem się, żeby zabrać ją na te grzyby.
– Pyszne pierogi to kiedyś robiła babcia. Teraz to marna podróbka. A zamiast siedzieć z rodziną i słuchać ich opowieści, które i tak znam już na pamięć, lepiej wybierzmy się do klubu albo umówmy z Kamilą i Bartkiem na kręgle.
Po studiach drogi moje i Agnieszki się rozeszły. Ja zacząłem pracę w firmie projektującej taśmy liniowe do zakładów produkcyjnych. Aga znalazła etat w szkole językowej w innym mieście.
Znalazłem dobrą pracę i poznałem przyszłą żonę
Moja praca była dość absorbująca, ale szybko dostałem awans z młodszego projektanta na pełnoprawnego konstruktora. Zacząłem lepiej zarabiać, dlatego wyprowadziłem się od rodziców. Początkowo wynająłem kawalerkę, z czasem zaciągnąłem kredyt i kupiłem całkiem ładne M4 na nowym osiedlu.
W międzyczasie poznałem Justynę. Ten związek był już zupełnie inny niż z Agnieszką. Wtedy byliśmy szalonymi studentami, których jedynym zmartwieniem było kolejne kolokwium i zaliczenie egzaminów podczas sesji. Oboje studiowaliśmy dziennie, mieszkaliśmy z rodzicami i dostawaliśmy całkiem pokaźne kieszonkowe. Nie musieliśmy martwić się o utrzymanie, dlatego mieliśmy mnóstwo czasu na wspólną zabawę.
Z Justyną poznałem się w całkiem innym momencie swojego życia. Właśnie skończyłem trzydziestkę, miałem już swoje mieszkanie, dobrą pensję. Zacząłem tęsknić za stabilnością. No wiecie, spokój, domowe obiadki i te sprawy. Może nawet w bliskiej przyszłości jakiś maluch.
Moja dziewczyna miała podobnie. Też marzyła już o założeniu rodziny. Zdaje się, że czuła tykający zegar, a kolejne koleżanki i kuzynki wychodzące za mąż, zapraszające ją na wesela, a potem chrzciny dołożyły cegiełkę do jej decyzji o przyjęciu oświadczyn.
Justyna pracowała w salonie kosmetycznym. Lubiła to miejsce. Skończyła kosmetologię, często jeździła na szkolenia, wciąż poznawała nowe zabiegi i profesjonalne kosmetyki. Przyznam szczerze, że ja tego jej zajęcia nie traktowałem całkiem poważnie.
– Gdy dziecko pojawił się na świecie, Justynka przejdzie na macierzyński. W końcu ja zarabiam wystarczająco dobrze, mamy oszczędności, więc będzie mogła w pełni skupić się na maleństwie – powiedziałem kiedyś swoje mamie.
Ta na mnie dziwnie popatrzyła, ale nic nie odpowiedziała. Dopiero po kilku latach zrozumiałem, że to ja podjąłem decyzję za swoją żonę, a ona wcale nie jest ze mną tak szczęśliwa jak mi się wydawało.
Odeszła z pracy i zajęła się wychowaniem córeczki
Żona rzeczywiście zrezygnowała ze swojej kariery zawodowej. Po urodzeniu Bożenki poszła na macierzyński, a później bezpłatny urlop wychowawczy, żeby opiekować się naszą córcią. Ja przez ten czas pracowałem jeszcze więcej. W końcu teraz miałem na utrzymaniu aż trzy osoby. Nie chciałem, żeby mojej małej kruszynce czegokolwiek zabrakło.
Gdy córcia skończyła pięć lat i poszła do przedszkola, moja żona zaczęła wspominać o powrocie do pracy, ale ja ignorowałem te jej sugestie.
– A źle ci z nami w domu? Bożenka jest jeszcze mała, wymaga uwagi. Chcesz, żeby siedziała w przedszkolu do siedemnastej, bo jej mama w tym czasie musi pomalować paznokcie jakiejś kobiecie? – powiedziałem, a ona jedynie smutno na mnie popatrzyła.
Z czasem zaczęła mi wyrzucać, że zamknąłem ją w domu i wciąż tylko spędza czas pomiędzy kuchnią, łazienką i pokoikiem dziecięcym.
– Wiecznie tylko pranie, gotowanie, sprzątanie albo prasowanie. Przecież ja nic nie mam z tego życia. Już nie pamiętam, kiedy gdzieś razem byliśmy. Wciąż tylko pracujesz, nie ma cię w domu i bez przerwy jesteś zajęty – marudziła.
Postanowiłem zabrać żonę na grzybobranie
I właśnie wtedy przypomniałem sobie o tym rodzinnym grzybobraniu. Zdaje się, że rodzice nadal na nie jeżdżą. Moglibyśmy zapakować małą do samochodu i wybrać się razem z nimi. Żona będzie zadowolona z wyjazdu i da mi spokój, a i sam na miejscu nieco odpocznę. Na pewno znajdzie się ktoś do opieki nad Bożenką. Będziemy mogli nawet swobodnie napić się wina na ognisku. Ciekawe, czy matka z ciotką robią jeszcze te pierogi z grzybami?
Okazało się, że wyjazd planowany jest na przyszły weekend. Szybko poinformowałem o nim Justynę zadowolony, że spełniam jej marzenie o zmianie otoczenia.
Na miejscu przypomniały mi się szczęśliwe chwile, które spędzałem tutaj z rodzicami, dziadkami i rodzeństwem. Szkoda, ze babcia nie dożyła tej chwili i nie poznała mojej Bożenki. Na pewno byłaby dumna z takiej rezolutnej prawnuczki. Jednak człowiek z wiekiem naprawdę zaczyna robić się sentymentalny.
W domu ciotki zameldował się nawet kuzyn Tomek, który wrócił z Anglii. Właśnie kupił stary dom do remontu, zaledwie osiem kilometrów od dawnej posiadłości naszych dziadków. Gdy przedstawiłem mu swoją żonę, przez chwilę zobaczyłem dziwny błysk w jego oku. Szybko jednak zignorowałem przeczucie i poszedłem rozpakować się po podróży.
W sobotę mój ojciec zarządził pobudkę o szóstej rano. Zupełnie jak w czasach mojego dzieciństwa. O siódmej wyruszyliśmy do lasu. Biegałem w poszukiwaniu polan, gdzie przed laty zbierałem największe okazy prawdziwków.
Zza drzewa zobaczyłem ich razem
W pewnym momencie nasza grupa porozdzielała się. Każdy poszedł w swoją stronę, żeby zebrać jak najwięcej. Nerwowo rozglądałem się za Justyną, bo wiedziałem, że przecież ona nie zna tego miejsca.
„Żeby chociaż się nie zgubiła” – pomyślałem w panice.
Chwilę później zobaczyłem swoją żonę stojącą tuż za rozłożystym dębem. Justyna wcale nie zbierała podgrzybków, ale za to w najlepsze całowała się z Tomkiem. Przeżyłem szok. Jak to? Matka mojego dziecka robi coś takiego z moim kuzynem? Nie mogło mi się to zmieścić w głowie. Zawsze byłem jej w stu procentach pewny, a tutaj się pomyliłem.
Wyszedłem zza tego drzewa.
– Widzę, że macie inne zajęcie niż szukanie podgrzybków – powiedziałem ze złością.
Myślałem, że oboje będą zawstydzeni, a żona zacznie mnie przepraszać. Ale nic takiego nie nastąpiło. Tomek zwyczajnie się zmył, a Justyna zrobiła mi awanturę, wyrzucając, że przez lata ją tłamszę.
– Teraz pytasz jak mogłam ci to zrobić? A czy ty w ogóle pomyślałeś, co ja czuję? Już tyle razy mówiłam ci, że wracam do pracy, a ty całkowicie to ignorujesz. Wygodnie ci, gdy siedzę w domku, piorę twoje skarpetki i podtykam pod nos ciepłe obiadki. Ale już mam dosyć takiego życia. Zwyczajnie duszę się w naszym małżeństwie – wykrzyczała, rzuciła koszyk i po prostu odeszła
Tego dnia Justyna odjechała bez słowa, zostawiając mnie i córcię. Po powrocie do domu próbowaliśmy naprawić nasz związek, ale nam nie wyszło. Okazało się, że nasze małżeństwo oczami żony wyglądało zupełnie inaczej niż moimi. Ja byłem przekonany, że tworzymy zgrany duet. Ona jednak nie była szczęśliwa.
Nasze małżeństwo nie przetrwało
Teraz czekamy na rozwód. Justyna zabrała Bożenkę i wyprowadziła się do Tomka. W jaki sposób ma zamiar spełniać marzenie o karierze i własnym salonie kosmetycznym na głuchej wsi? Nie mam bladego pojęcia. Twierdzi jednak, że teraz jest szczęśliwa.
I tak zwyczajne grzybobranie pociągnęło za sobą zdarzenia, które całkowicie zmieniły moje życie. Czy było warto? Już pogodziłem się z losem i zrozumiałem, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Justyna i tak by odeszła.
Maciej, 35 lat
Czytaj także:
„Wyjazd integracyjny do lasu zmienił wszystko. Nasze palce zetknęły się podczas grzybobrania”
„Wyjechałem na studia, by uciec od matki. Pół akademika ma ze mnie dziki ubaw, bo ciągle wysyła mi gołąbki w słoikach”
„Tegoroczne grzybobranie było wyjątkowo owocne. Poza prawdziwkiem, do mojego koszyka wpadł też przystojny leśniczy”