„Na emeryturze żona zajęła się wnukami zamiast mną. Żeby nie zdziadzieć pojechałem do sanatorium i odzyskałem młodość”

emeryt fot. iStock by Getty Images, kupicoo
„Z dworca kolejowego doszedłem na niewielki ryneczek i zgubiłem się. Wziąłem ze sobą z domu mapkę, ale nic mi tu nie pasowało. Kiedy tak stałem bezradny, podeszła do mnie szczupła blondynka, na oko młodsza ode mnie o dobrych dziesięć lat”.
/ 25.06.2024 19:30
emeryt fot. iStock by Getty Images, kupicoo

Odkąd oboje przeszliśmy na emeryturę, coś się między nami popsuło. Wszystkie poprzednie lata upłynęły nam między domem a pracą. Razem wychowaliśmy dwoje dzieci, dzieliliśmy się radościami problemami. Zawsze było co robić. Kiedy dzieci założyły własne rodziny, złapaliśmy na chwilę oddech, ale wkrótce urodziły się wnuki i żona całkiem wsiąkła w babciowanie maluchom.

Chciałem trochę spokoju

Przez całe życie pracowałem jako inżynier. Bywały momenty, że spędzałem w pracy po dziesięć godzin, bo akurat przyjechała ekipa nadzoru budowlanego, sprawdzić któryś z naszych budynków, albo mój pracodawca podpisywał ważny kontrakt i ustalenia przeciągały się do późnych godzin.

Zawsze jednak żona traktowała mnie ze zrozumieniem. Sama zresztą pracowała w szpitalu i nieraz zdarzało się, że musiała wziąć dodatkowy dyżur albo kogoś zastąpić. Nasze weekendowe plany brały wtedy w łeb, bo nie można było po prostu odmówić.

Kiedy urodziły się nasze wnuki, Staś i Alicja, moja żona całkowicie poświęciła się ich opiece. Przestała nawet dbać o dom. Sam zacząłem gotować i sprzątać, bo inaczej padłbym z głodu i zarósł brudem.
Jasne, że kocham nasze wnuki. Uwielbiam opowiadać im różne historie i budować konstrukcje z klocków.

Ale uważam, że to na naszych dzieciach spoczywa odpowiedzialność za nie, a emerytura jest po to, żeby wreszcie nacieszyć się życiem.

Tak też powiedziałem Halince. Ona mi odburknęła:

– Jak chcesz, to się ciesz. Ja tam wolę się opiekować maluchami, dopóki na to pozwalają. Potem urosną i będą miały swoje sprawy.

I w ten sposób zostałem sam

– Kaziu, a może ty powinieneś pojechać do sanatorium? – zaproponował mój kolega Heniek. On sam jeździł do uzdrowisk regularnie, co najmniej raz w roku. Mógł sobie na to pozwolić, bo miał wysoką emeryturę, a syn, prezes ważnej firmy, dokładał mu się do tych wyjazdów.

– Chyba żartujesz. Nic mi nie dolega.

– Sanatoria nie są dla tych, którym coś dolega – zripostował i uśmiechnął się szelmowsko. Już ja wiem, co mu chodziło po głowie.

– Oszalałeś! Nie mam ochoty na jakieś przygodne romanse. Jestem w szczęśliwym związku od czterdziestu lat!

– Nawet szczęśliwe związki potrzebują czasem odświeżenia.

Wyśmiałem go wtedy. Ale kiedy sobie poszedł, zacząłem się zastanawiać. Nie byłem na wakacjach od dobrych piętnastu lat, odkąd nasze dzieci dorosły i nie chciały już wyjeżdżać z nami na wczasy. Halina też się nie garnęła do żadnych wyjazdów. A w sanatorium wszystko jest zorganizowane: posiłki, zakwaterowanie, zabiegi, nawet czas wolny. Właściwie czemu miałbym nie spróbować?

Zdecydowałem się na ten wyjazd

Następnego dnia nieśmiało powiedziałem o tym Halince. Na wszelki wypadek zaproponowałem, żebyśmy pojechali razem. Wiedziałem, że i tak odmówi.

– A jedź sobie sam, jak chcesz. Ja mam tutaj mnóstwo spraw na głowie, oni sobie beze mnie nie poradzą.

Jak powiedziała, tak zrobiłem. Poprosiłem Heńka, żeby pomógł mi w wyborze ośrodka, wysłałem kartę zgłoszeniową i po tygodniu dostałem odpowiedź, że są wolne miejsca na czerwcowy turnus w Krynicy. Szybko wpłaciłem zaliczkę.

– Krynica! Pięknie! Tam przeżyłem jedną z moich najlepszych przygód... – rozmarzył się Heniek.

– Pamiętaj, że ja tam nie jadę, żeby podrywać kobitki. Chcę po prostu wreszcie odpocząć – przypomniałem mu.

Nigdy wcześniej nie byłem w Krynicy. Liczba ośrodków sanatoryjnych w tym miasteczku mnie oszołomiła. Właściwie poza sanatoriami nie było tam nic innego. Jedno sanatorium na drugim. Niektóre zabytkowe, z pięknymi kolumnami i oranżeriami, inne w stylu współczesnym, dość paskudne, mające kojarzyć się z nowoczesnością.

Ja dostałem miejsce w jednym z najstarszych uzdrowisk. Z dworca kolejowego doszedłem na niewielki ryneczek i zgubiłem się. Wziąłem ze sobą z domu mapkę, ale nic mi tu nie pasowało. Kiedy tak stałem bezradny, podeszła do mnie szczupła blondynka, na oko młodsza ode mnie o dobrych dziesięć lat.

Urzekła mnie swoją osobą

– Zgubił się pan? Mogę pomóc – zagadnęła.

– Tak... szukam tego uzdrowiska.

– To w tamtym kierunku – obróciła się i wskazała za siebie. – Zresztą ja również tam idę, mogę panu potowarzyszyć, jeśli nie ma pan nic przeciwko.

– Ależ będzie mi niezmiernie miło – odparłem, urzeczony jej uprzejmością.

– Krystyna – przedstawiła mi się. – Najwyraźniej będziemy sąsiadami, bo ja też przebywam w tym sanatorium.

Droga upłynęła nam na przemiłej pogawędce. Moja towarzyszka była architektką wnętrz, więc błyskawicznie znaleźliśmy całe mnóstwo wspólnych tematów. Pożegnaliśmy się na parterze przy recepcji, obiecując sobie spotkanie w późniejszym czasie.

Sanatorium okazało się przepięknym budynkiem w stylu modernistycznym, z marmurową posadzką i kamiennymi schodami. Z budynku rozciągał się widok na pobliską Górę Parkową.

Dostałem pokój jednoosobowy – całe szczęście, bo denerwowałem się myślą, że trafię na jakiegoś chrapiącego współlokatora, który nie pozwoli mi zmrużyć oka. Oczywiście zaznaczyłem to wcześniej w formularzu, ale różnie bywa.

Poznałem nowych znajomych

Kiedy zszedłem na obiad, zauważyłem, że Krysia macha do mnie z odległego końca sali. Jak ona mnie wypatrzyła? Ja bez okularów nie widzę nawet stojącego obok krzesła.

Przy stoliku siedziało też kilka innych osób. Wszyscy kulturalnie mi się przedstawili. Posiłek upłynął nam na luźnych pogawędkach, a na koniec siedzący naprzeciwko mnie Tadeusz zapytał, czy grywam w brydża. Odparłem, że nie grałem ze dwadzieścia lat.

– Nie szkodzi, szybko sobie przypomnisz. Akurat brakuje nam czwartego – uśmiechnął się i wstał od stołu. – Liczę na twoją obecność u mnie o osiemnastej – dodał i odszedł.

No proszę, nie minął jeszcze jeden dzień, a ja już miałem grono znajomych i zajęcie na wieczór!

Oczywiście nie odpuściłem partyjki brydża, która przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Kiedy wróciłem do pokoju, było już dobrze po północy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oddawałem się towarzyskim rozrywkom z taką lekką głową.

Kolejnego dnia po śniadaniu Krysia zbliżyła się do mnie.

– Wieczorem w domu wypoczynkowym obok jest dansing. Może miałbyś chęć pójść ze mną?

– Krysiu, nie tańczyłem od piętnastu lat. Przypuszczam, że jestem straszną łamagą.

– Sprawdzimy – puściła do mnie oko. – Będę czekała w holu za kwadrans szósta.

Wyciągnęła mnie na dansing

Nie mogłem jej przecież wystawić. Ubrałem się w najlepsze rzeczy, jakie ze sobą wziąłem, i ruszyłem na ten nieszczęsny dansing. „Halinka nawet nie zadzwoniła żeby spytać, czy wszystko w porządku. Całkiem już o mnie zapomniała” – myślałem.

Krysia wyglądała olśniewająco w ciemnoniebieskiej sukience i ze sznurem korali na szyi. Już wcześniej dostrzegłem jej urodę, ale teraz wydała mi się naprawdę obłędna. Tym bardziej się ucieszyłem, że dałem się namówić na te tańce.

Przetańczyliśmy całą noc, jak w piosence. Trzymanie w objęciach Krysi było bardzo ekscytujące. Od zapachu jej włosów kręciło mi się w głowie, zupełnie, jakbym znowu miał dwadzieścia lat. Kiedy żegnaliśmy się w holi naszego sanatorium, dostałem całusa w policzek. Poczułem, jakbym odmłodniał o połowę.

Odmłodniałem o całe lata

Dwa tygodnie w Krynicy upłynęły jak z bicza strzelił. W tym czasie odbyłem niezliczoną ilość partyjek brydża, wytańczyłem się za wszystkie czasy, zwiedziłem kilka muzeów, pływałem na basenie, relaksowałem się w saunie, a przede wszystkim poczułem, że wrócił mi młodzieńczy duch – to ostatnie dzięki Krysi, z którą chodziliśmy na spacery i na tańce.

Nie wiem, czy nazwałbym to romansem – raczej niewinną miłostką, o której oboje wiedzieliśmy, że jest nietrwała jak lato. Na koniec obiecaliśmy sobie jednak, że spotkamy się w tym samym miejscu za rok.

– A nie mówiłem? W sanatorium uleczysz nie tylko ciało, ale przede wszystkim ducha – powiedział mi Heniek, kiedy opowiedziałem mu o moich sanatoryjnych przygodach. Teraz łatwiej będzie mi znieść samotność w czterech ścianach, bo żona nawet nie zainteresowała się jak było, kiedy wróciłem. W kółko opowiadała tylko o tym, co słychać u wnuków.

A z Heńkiem umówiliśmy się na zimowy wypad do Zakopanego. Tam też są sanatoria!

Kazimierz, 67 lat

Czytaj także:
„Po 30 latach małżeństwa porzucił mnie jak zużytą gumę do żucia. Myślał, że sobie nie poradzę, a tu taka niespodzianka”
„Po śmierci męża, córka chce żebym stukała paciorki i płakała na cmentarzu. A ja wciąż pragnę miłości”
„Dla żony byłem fajtłapą w życiu i ofermą w łóżku. Zdziwiła się, gdy moją męskość doceniła dziewczyna syna”

Redakcja poleca

REKLAMA